Nigdy w życiu nie wdałabym się w romans z żonatym facetem. To po prostu nie wchodziło w grę. Nawet flirtować z takim bym się nie odważyła. Więc kiedy u Andrzeja zobaczyłam obrączkę, od razu go przekreśliłam. Niepotrzebnie… Podobał mi się, marzyłam o nim i śniłam po nocach!
Poczułam ukłucie zazdrości w sercu
– Niezłe ciacho! – powiedziała moja przyjaciółka na tyle głośno, że przystojniak siedzący dwa stoliki dalej z pewnością to usłyszał.
– Nooo! – dołączyła do niej druga, po czym obie się roześmiały.
– Cicho, wariatki! – syknęłam pochylona nad swoją kawą i cała czerwona ze wstydu. – Ten facet jest moim kolegą z pracy! Niestety, moje stwierdzenie wywołało odwrotny skutek – zamiast się zawstydzić i zamilknąć – moje przyjaciółki tylko wybuchnęły jeszcze głośniejszym śmiechem.
Oczywiście, Andrzej w końcu mnie zauważył i… uśmiechnął się do mnie promiennie, prezentując swoje nieskazitelnie białe zęby. Tak, musiałam to przyznać, był bardzo przystojny i szalenie mi się podobał. Zresztą nie tylko mnie – Ewka, kiedy zorientowała się, że chłopak wstaje i idzie do lady zapłacić, poderwała się od stolika i rzuciła do nas: – Ja dzisiaj stawiam! – po czym pognała zapłacić do kasy, nie czekając na kelnerkę, która właśnie się do nas zbliżała z niepewną miną.
– No i tym sposobem wypiłam kawę za darmo – westchnęła Renata.
– Szkoda, że nie kupiłam jeszcze ciastka. Nie zwróciłam większej uwagi na jej słowa, bo byłam zajęta przyglądaniem się, jak Ewa podrywa Andrzeja. Moja przyjaciółka jest bardzo ładna i z bólem serca musiałam przyznać, że świetnie razem wyglądali. Rozpływała się cała w uśmiechach, gawędząc z nim jak stara znajoma. Kiedy Andrzej sięgnął do kieszeni, byłam pewna, że wyciągnie komórkę po to, aby sobie zanotować jej numer…
Poczułam ukłucie zazdrości w sercu. Ale nie… Andrzej wyjął tylko portfel, zapłacił, obdarzył uśmiechem i ekspedientkę, i kelnerkę, i Ewę, po czym spojrzał na mnie, podniósł rękę w geście pozdrowienia i wyszedł z kawiarni. Ewa stała przez moment przy ladzie jak zamurowana, po czym zapłaciła i podeszła do nas.
– Ty widziałaś, że on miał złoty łańcuszek na szyi? Taki dość gruby… Pewnie jest gejem, a ja się do niego tak szczerzyłam! – westchnęła.
No cóż, jak na moje oko to Andrzej wcale gejem nie był, a co do łańcuszka… To prawda, że go nosił, ale co w tym złego? Sądziłam, że zwyczajnie jest religijny i ma na nim powieszony złoty krzyżyk albo medalik. Mnie to nie przeszkadzało. Sama pochodziłam z pobożnej rodziny, chodziłam co niedziela na mszę i chociaż nie nosiłam medalika ani krzyżyka, to jednak rozumiałam, że ktoś lubi go mieć przy sobie. Mój tata na przykład miał przy kluczykach od samochodu breloczek ze świętym Krzysztofem, patronem kierowców.
Pojawiał się w moich snach od dawna, nic nie mogłam na to poradzić
Poza tym, nie ma co ukrywać, Andrzej zwyczajnie mi się podobał i coś takiego jak złoty łańcuszek nie mogło sprawić, żebym nagle przestała o nim marzyć. Pojawiał się w moich snach od dawna, nic nie mogłam na to poradzić. W pracy starałam się być blisko niego, często szukałam pretekstów, żeby się do niego zwrócić z rozmaitymi sprawami.
Wiedziałam, iż chyba już się domyśla, że tak naprawdę nie zawsze jest mi potrzebna jego pomoc, ale był cierpliwy i… nigdy nie przekraczał granic koleżeństwa. Odpowiadał uprzejmie na moje pytania, a nawet nosił za mną ciężkie segregatory z dokumentami, ale to nie sprawiło ani na moment, że nasze rozmowy zeszły na prywatne tematy.
To znaczy owszem, rozmawialiśmy o filmach, o tym, co ostatnio widzieliśmy w telewizji, ale moja wiedza o jego życiu osobistym nie zwiększyła się ani trochę. Wiedziałam o nim tylko tyle, że przyjeżdża do pracy oplem na radomskich numerach, co oznaczało, że musi stamtąd pochodzić. Ale jakoś głupio było mi kogokolwiek pytać o to, czy wie o nim coś więcej.
Zresztą moje koleżanki na pewno nie wiedziały, bo to właśnie one, widząc, że czasem rozmawiam z Andrzejem, usiłowały mnie o niego podpytywać. I były bardzo zdziwione, że nie mam nic do powiedzenia. Pewnie nawet uważały, że specjalnie przed nimi ukrywam jakieś fakty z jego życia i chyba były o to na mnie złe. No cóż, wiele bym dała, aby miały rację.
Poczułam, że robi mi się dziwnie słabo, ale wzięłam się w garść
Niestety, moja znajomość z Andrzejem od pół roku nie posuwała się naprzód. Aż do pewnego zdarzenia… Tamtego dnia wychodziłam z pracy dość późno, bo z racji tego, że chciałam pójść na tygodniowy urlop miałam sporo rzeczy do nadgonienia. Byłam pewna, że jestem już sama w biurze, a tu niespodzianka – w windzie spotkałam Andrzeja. Wymieniliśmy zdawkowe uwagi o ciężkim dniu i sądziłam, że przy wyjściu każde z nas pójdzie w swoją stronę – on na parking dla pracowników, a ja w kierunku przystanku autobusowego.
Nic takiego jednak się nie stało – Andrzej zaczął bowiem iść ze mną! Przez moment nawet motyle w moim brzuchu poderwały się do lotu, bo sądziłam, że mnie odprowadza. Ale kiedy napotkał mój pytający wzrok, szybko wyjaśnił: – Jestem dzisiaj bez auta, musiałem zawieźć je do warsztatu.
– Ach, tak! – z trudem udało mi się ukryć rozczarowanie. A może nawet go nie ukryłam? Szliśmy przez chwilę w milczeniu. Potem mój towarzysz zaczął mi coś opowiadać, bo zrobiło się niezręcznie. Doszliśmy do przystanku i staliśmy metr od siebie, czekając na autobus. Wiedziałam, że za chwilę przyjedzie i myślałam o tym, że po raz pierwszy rozmawiam z Andrzejem poza biurowym korytarzem, i że świetnie wygląda, kiedy wiatr rozwiewa mu grzywkę i…
No cóż, milion myśli przebiegało mi przez głowę, kiedy nagle zostałam wytrącona z równowagi piskiem opon. Jakiś samochód gwałtownie zahamował, rozległo się głuche uderzenie, po czym auto z rykiem silnika zniknęło za rogiem. A na ulicy pozostał… pies.
– Boże! – wykrzyknęłam. – Zabił go! Ale nie, pies jeszcze się ruszał. Usiłował wstać, ale nie mógł. Wtedy Andrzej wszedł na jezdnię, podszedł do zwierzaka i pochylił się nad nim. A po chwili jednym ruchem ściągnął z siebie bawełniany podkoszulek, owinął nim psa, podniósł go z asfaltu i wrócił na chodnik. Wstrzymałam oddech na widok jego gołego torsu oraz… złotej ślubnej obrączki dyndającej na łańcuszku. „To nie medalik!” – przebiegło mi przez myśl.
Poczułam, że robi mi się dziwnie słabo, ale wzięłam się w garść. No cóż, bez względu na to, w jak bardzo ekscentryczny sposób Andrzej nosił tę obrączkę, to jednak stało się jasne, że najwyraźniej jest żonaty.
– Zabiorę go do weterynarza – usłyszałam nagle głos Andrzeja.
– Autobusem? – zdziwiłam się.
– Tam jest postój taksówek – wskazał brodą. „Czy mi się wydawało, czy na coś czekał? Aż powiem, że pojadę z nim? Nie sądzę…” – przeszło mi przez myśl. „On ma przecież żonę! Gdyby tylko był kawalerem, z chęcią bym z nim pojechała do każdego lekarza na świecie! Ale w tej sytuacji…”.
– Dobra! No, to ja się pożegnam, bo właśnie podjeżdża 120 – stwierdziłam krótko i… wsiadłam do autobusu. Kiedy drzwi się zamykały, dostrzegłam spojrzenie Andrzeja. Zdziwione.
Jak śmiesz zapraszać mnie na kawę, skoro jesteś żonaty!
Na drugi dzień w pracy od rana go unikałam. Aż w końcu sam podszedł do mojego biurka i powiedział: – Pies ma się dobrze. Ma złamaną nogę, ale szybko się zrośnie. Na szczęście psiak miał chipa w uchu, więc weterynarz od razu odczytał adres i skontaktował się z właścicielem. Przyjechała zdenerwowana dziewczyna z ojcem, byli wdzięczni za to, że zaopiekowałem się psem. Ponoć uciekł im podczas spaceru. Pójdziesz ze mną na kawę?
– Co? – tak byłam pochłonięta udawaniem, że niewiele mnie obchodzi to, co opowiada o psie, że nie byłam pewna, czy mi się przesłyszało, czy on naprawdę zadał mi to pytanie.
– Chcę cię zaprosić na kawę – Andrzej powtórzył jednak wyraźnie. Koleżanka z sąsiedniego biurka spojrzała na mnie znacząco.
– Dziękuję, ale nie – odparłam szybko, łapiąc jej zdumiony wzrok. Andrzej się speszył, jednak tylko pokiwał głową i odszedł. A ja zostałam przy biurku jak idiotka i zaczęło zbierać mi się na płacz. Boże, ile ja bym dała niedawno za taką propozycję! Ale teraz, kiedy wiedziałam, że Andrzej nie nosi obrączki na palcu, tylko ją ukrywa na tym idiotycznym łańcuszku? Co za drań! Być może robi tak, bo notorycznie zdradza żonę?
Byłam nim tak rozczarowana… Tak bardzo, że… w końcu uciekłam do ubikacji i się rozpłakałam. A kiedy stamtąd wychodziłam, wpadłam prosto na niego! Co za pech! Nie mógł nie zobaczyć moich czerwonych oczu, bo nawet nie wzięłam ze sobą pudru, aby poprawić makijaż. Spojrzał na mnie zdumiony, a zaraz potem z dziwną mieszaniną współczucia i czułości. Wtedy już nie wytrzymałam.
– Jak śmiesz zapraszać mnie na kawę, skoro jesteś żonaty! – wybuchłam.
– Ja? Nie jestem! – wypalił natychmiast. Po czym odruchowo dotknął się przez koszulę w miejscu, gdzie wisiała na łańcuszku obrączka.
– To… – spochmurniał. – To dłuższa historia… Nie jestem żonaty, nigdy nie byłem. Jeśli zechcesz, opowiem ci wszystko, ale nie tutaj. Proszę… – ściszył głos. Nic dziwnego, koleżanki siedzące najbliżej zerkały już na nas z ciekawością.
– Dobrze – przełknęłam ślinę. – Kiedy proponujesz tę kawę?
– A choćby dziś po pracy. Masz czas? Skinęłam głową. kiedy wsiadałam po południu do samochodu Andrzeja, zauważyłam zazdrosne spojrzenia koleżanek. Pojechaliśmy do centrum, do tej samej kawiarni, w której spotkałam go, gdy byłam tam z przyjaciółkami. Zamówiliśmy kawę i po ciastku, usiedliśmy przy stoliku.
Byłem pewny, że nigdy już nikogo nie pokocham...
– To obrączka mojej narzeczonej – zaczął opowieść. – Kochałem ją bardzo, miała na imię Helena. Poznaliśmy się na studiach, od początku staliśmy się nierozłączni. Wiesz, to była jedna z tych miłości na całe życie – spojrzał na mnie smutno. Przełknęłam ślinę i pokiwałam głową.
– Na drugim roku zamieszkaliśmy razem. Po trzecim byliśmy już zaręczeni. Chcieliśmy się pobrać tuż po dyplomie, mieć dzieci, najlepiej dwoje. Mały domek i psa, rozumiesz, takie tam romantyczne marzenia… Nasze rodziny się poznały i polubiły. Jednym słowem wszystko było idealnie. Zaczęliśmy przygotowania do ślubu, zamówiliśmy mszę w kościele, znaleźliśmy salę, orkiestrę… No, właściwie wszystko już było gotowe.
Tamtego dnia Helena jechała przymierzyć ślubną suknię po ostatnich poprawkach z powodu jej szczupłej figury. Najpierw powiedziałem, że ją podwiozę, ale coś mi wypadło w pracy i pojechała sama, autobusem. Kiedy przechodziła przez pasy już na miejscu, pod salonem, jakiś idiota wyjechał na pełnym gazie zza zakrętu i uderzył w nią. Świadkowie opowiadali, że przeleciała kilkanaście metrów. Nie miała żadnych szans… Słuchałam tego ze ściśniętym sercem. Miałam ochotę wziąć Andrzeja za rękę, ale nie śmiałam.
– Czułem się winny jej śmierci. Przecież gdybym pojechał z nią do tego salonu, tak jak obiecałem, to nic by jej się nie stało. Żyłaby, wzięlibyśmy ślub. Boże! Mieliśmy już przecież kupione obrączki! Byłem pewny, że nigdy już nikogo nie pokocham, nie ożenię się z żadną inną kobietą. Dlatego nosiłem swoją obrączkę na palcu, tak jakbym był poślubiony Helenie. Ale po jakimś czasie miałem dosyć pytań o to, czy jestem żonaty, czy wdowiec.
Założyłem ją więc na łańcuszek i tak już ją noszę od trzech lat. Andrzej niespodziewanie spojrzał na mnie tak, że się zarumieniłam i wziął mnie za rękę.
– Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale mam ją teraz ochotę zdjąć. Dla ciebie. Wiesz, kiedy wsiadłaś wtedy do autobusu, kiedy miałem zawieźć tego psa do weterynarza, to… poczułem, że jesteś dla mnie kimś więcej niż tylko koleżanką z pracy. Stałaś się ważna. Wstrzymałam oddech.
– Ja… Ty dla mnie też jesteś ważny – odparłam po chwili. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
Wychodząc z kawiarni po dwóch godzinach, które minęły jak krótka chwila, wzięliśmy się za ręce. A ja pomyślałam, że to jest mężczyzna na całe życie. Mam nadzieję, że kiedyś znowu będzie nosił obrączkę. Tym razem na palcu. I że ja mu ją włożę.
Czytaj także:
„Pierwszą randkę spędziliśmy w jego łóżku. Nie uprawialiśmy seksu. Syciliśmy swoje zmysły niewinnie... jeszcze"
„Iwona marzyła o patelni. Spełniłem jej marzenie i kupiłem dwie na rocznicę ślubu. Nie była zadowolona...”
„Żona ujęła mnie swoją pracowitością i ambicją. Nabrałem się: polowała na mój majątek, aby nie robić nic"