Na wesele kuzyna jechałam dość niechętnie. Z wielu powodów. Przede wszystkim byłam krótko po rozstaniu z chłopakiem, z którym chodziłam prawie dwa lata. Niby rozstaliśmy się „w zgodzie”, wspólnie dochodząc do wniosku, że nam się nie układa. Niby sama o tym myślałam już od dłuższego czasu. I niby odetchnęłam z ulgą, że ten związek się już zakończył, bo miałam wrażenie, że kosztuje mnie więcej nerwów, niż cokolwiek daje. Ale jednak było mi jakoś smutno.
Uważałam to za swoją osobistą porażkę – bo albo ze mną coś było nie tak, że nam nie wyszło, albo nie potrafiłam dobierać sobie partnerów. Jakby nie było – powodów do świętowania to ja nie miałam.
Poza tym Łukasz znalazł sobie wybrankę ponad 200 kilometrów stąd i przerażała mnie wizja samej podróży. Wyjazd z samego rana, ani do fryzjera pójść, ani do kosmetyczki. No i byłam pewna, że po takiej długiej jeździe autokarem będziemy wykończeni! Zwłaszcza że panowały okropne upały.
Na miejscu niby był zarezerwowany dla nas hotel. Ale mieliśmy dojechać koło południa, a ślub zaplanowano na 14., więc pewnie zdążylibyśmy tylko się odświeżyć, przebrać, nie było mowy o żadnym odpoczynku. I ta zabawa z zupełnie obcymi ludźmi, w zupełnie obcym miejscu… Nie przemawiało to do mnie. Ale nie miałam wyjścia, Łukasz był dla mnie zawsze jak brat, więc nie chciałam sprawić mu zawodu.
Czemu ten gość się na mnie gapi?
Droga rzeczywiście była okropna. Autokar nie miał klimatyzacji, mimo wczesnych godzin porannych było strasznie gorąco. Wujkowie zaczęli już wprowadzać się w dobry nastrój, ku rozpaczy i wściekłości cioć.
– No kto to widział! I w kościele pijani będziecie? Toż to wstyd! – utyskiwały.
– Spokojnie, parę kieliszków nikomu nie zaszkodzi! – śmiali się.
Dojechaliśmy oczywiście grubo po 12. A to komuś chciało się siku, a to po picie trzeba się było zatrzymać, a to duszno i słabo. Chociaż jechało z nami kilkoro dzieci, to przez dorosłych mieliśmy kilka dodatkowych, nieplanowanych przystanków. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w sukienkę, umalowałam. Włosy spięła mi Kaśka, moja siostra, nawet dobrze jej wyszedł ten luźny kok. I poszliśmy się do kościoła.
Od początku zauważyłam, że przygląda mi się jakiś facet. Zaczęłam nawet się zastanawiać, czy w pośpiechu nie włożyłam sukienki na lewą stronę albo czy tusz pod oczami się nie rozmazał, ale Kasia uspokoiła mnie, że wszystko jest w porządku. Postanowiłam go zignorować, chociaż drażniło mnie, że tak się na mnie gapił. Po pierwszym tańcu nie wytrzymałam. Podeszłam do Łukasza i jego nowo poślubionej żony i spytałam, kim jest ten psychol i dlaczego się na mnie gapi.
– Spokojnie, to tylko mój brat – uśmiechnęła się Ania. – Nie jest psycholem, nic ci z jego strony nie grozi.
– Po prostu wpadłaś młodemu w oko – uśmiechnął się Łukasz. – Już kiedy pokazywałem rodzinny album w domu Ani, Przemek pytał tylko o ciebie. A że jest wolny, sympatyczny i zaradny, do tego chyba podoba się dziewczynom, to powinnaś się cieszyć i korzystać – dodał, puszczając do mnie oko.
Nie powiem, w pierwszej chwili coś mile połechtało moje kobiece ego – to zawsze fajne uczucie wiedzieć, że ktoś zwrócił na ciebie uwagę. Ale zaraz doszłam do wniosku, że chyba coś z nim jest nie tak, bo skoro to taka dobra partia, to co robi na weselu siostry sam? No i z czego miałam niby korzystać? Co, ja jakaś ułomna jestem, że kuzyn musi mi naganiać kandydatów na partnera? Że muszę korzystać z pierwszej lepszej okazji? Nic innego nie będzie? A poza tym zaczęłam naprawdę źle się czuć pod jego czujnym spojrzeniem. Jakbym była stale pod kontrolą. Zero swobody…
To dziwne, że przyszedł sam...
Wymknęłam się na taras. Wychodził na wschód, więc był już dobrze ocieniony. Stanęłam przy barierce i zaczęłam obserwować piękny ogród. Musiałam przyznać, że młodzi wybrali sobie piękne miejsce na wesele.
– Witam piękną nieznajomą – usłyszałam nagle i zobaczyłam tego całego Przemka. – Chociaż nie tak do końca nieznajomą, bo trochę już o tobie wiem – uśmiechnął się.
– Tak? A co niby wiesz? – spytałam z przekąsem, nie kryjąc niechęci. – Przeprowadziłeś wywiad środowiskowy, czy jesteś jasnowidzem? A może od tego gapienia się doznałeś olśnienia? – dodałam sarkastycznie.
On jednak nie dał się zbić z tropu. Uśmiechnął się i powiedział:
– Wiem, że masz na imię Justyna. Wiem, że jesteś ulubioną kuzynką Łukasza. W dodatku on obiecał mi podbić oko, jeśli się na mnie poskarżysz. A teraz wiem jeszcze, że jesteś chyba w niezbyt dobrym humorze i że wizja bójki między panem młodym a jego szwagrem robi się coraz bardziej realna.
– W sumie, byłoby co później wspominać – powiedziałam. – Takie anegdotki z wesela z czasem wspomina się ze śmiechem – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.
Tak zaczęła się nasza rozmowa. Wbrew moim uprzedzeniom zaczęłam patrzeć na Przemka z sympatią. Rzeczywiście był dowcipny, inteligentny. I chyba nawet zrobiło mi się trochę smutno, kiedy na taras wyległy ciotki i babcie. O swobodnej rozmowie nie było już mowy, przysłuchiwały się nam, przyglądały, miałam nawet wrażenie, że specjalnie wyszły, by podsłuchiwać. Pod pretekstem pójścia do toalety zakończyłam naszą rozmowę. W drodze z łazienki zostałam porwana do tańca przez mojego tatę, potem wujka, a w międzyczasie i przez pana młodego.
– To mów! – próbowałam przekrzyczeć muzykę. – Co z nim jest nie tak? Młody, przystojny, wesoły i samotny? Gdzieś musi być haczyk!
Łukasz uśmiechnął się.
– Ty powiedz pierwsza – młoda, ładna, wesoła i samotna. Gdzie jest haczyk? – dopiero po chwili zorientowałam się, że mówi o mnie.
Przez resztę wieczoru tańczyliśmy razem
Zbił mnie nieco z tropu. Ale w sumie miał rację, każdy mógł przecież w taki sam sposób, co ja o Przemku, pomyśleć o mnie. Chyba niepotrzebnie się uprzedzałam i na siłę szukałam dziury w całym. Mimo wszystko starałam się zachować dystans. Co było coraz trudniejsze, bo już po chwili usłyszałam głośne klaskanie i zobaczyłam, że zostałam „odbita” do tańca właśnie przez Przemka! Tańczyliśmy razem dopóki, dopóty orkiestra nie skończyła grać. Potem Przemek odprowadził mnie do stolika i zapowiedział, że za chwilę po mnie wróci. I rzeczywiście – od tamtej pory prawie cały czas tańczyliśmy razem.
Kiedy zbliżała się północ, postanowiłam wrócić do hotelu. Chwyciłam torebkę i szybko wybiegłam na dwór. Na schodach wpadłam na Przemka. Prawie straciłam równowagę, ale przytrzymał mnie za rękę, spojrzał mi w oczy, a potem uśmiechnął się i spytał:
– Wiedziałem, że nie możesz być prawdziwa! Jesteś Śnieżką, tak? O północy czar pryśnie, sukienka znów zmieni się w łachmany a kareta w dynię, czy jakoś tak, i dlatego musisz szybko uciekać z balu?
Wybuchłam śmiechem.
– Chyba miałeś na myśli Kopciuszka?
Zawahał się na moment i powiedział:
– Oj tam, nigdy w bajkach nie byłem dobry. Zwłaszcza tych dla dziewczyn. Co nie zmienia faktu, że najważniejsze fakty zapamiętałem!
Przyznałam mu rację. A potem wyjawiłam powód swojej dezercji.
Historia zatoczyła koło
– Nie lubię oczepin, łapania welonu i przymusu tańczenia z obcym facetem, zazwyczaj nieźle już podpitym, który wykorzystuje okazję, by cię obmacywać. I jeszcze to wymuszanie pocałunku na koniec… Brrr! – skrzywiłam się na samą myśl o tym. – Lubię wesela, ale ta część jest dla mnie zdecydowanie do kitu. Tak więc widzisz, prawda jest dość prozaiczna i niestety, nie jestem ani Kopciuszkiem, ani Śnieżką, ani żadną inną księżniczką, tylko zwyczajną dziewczyną ze swoimi dziwactwami.
– To nawet dobrze – powiedział. – Ja, niestety, też nie jestem księciem, więc nie miałbym szans. A tak, może nie wszystko stracone. Spacer? – spytał i, widząc moją niepewną minę, szybko dodał: – Tylko żeby przeczekać te straszne oczepiny! Też boję się, że jakaś podpita panna zacznie mnie łapać niżej niż powinna, a jeszcze jakbym musiał na koniec ją pocałować… – zrobił tak komiczną minę, że znowu ryknęłam śmiechem.
Podobało mi się jego poczucie humoru i elokwencja. Chyba on tak w ogóle mi się podobał…
Resztę wieczoru spędziliśmy razem. Również na poprawinach jakoś tak wyszło, że siedział obok mnie. Wymieniliśmy się numerami telefonów, chociaż nie wiązałam z tą znajomością większych nadziei. W końcu dzieliło nas ponad 200 kilometrów! I w drodze powrotnej zdałam sobie sprawę, że ta świadomość napawa mnie, niestety, rosnącym smutkiem.
A jednak Przemek był uparty i wytrwały. Tak jak obiecał, codziennie dzwonił i wysyłał mnóstwo esemesów. Po jakimś miesiącu przyjechał do mnie po raz pierwszy. Potem już zjawiał się regularnie. Najpierw na jeden dzień, potem na weekend. Ja też skwapliwie korzystałam z zaproszeń Ani i Łukasza…
Dziś śmiejemy się, że historia zatoczyła koło. Za dwa tygodnie znów autokar powiezie gości weselnych, ale tym razem tych ze strony Przemka i w przeciwnym kierunku. Oczywiście z Anią i Łukaszem na czele! W końcu to dzięki nim się poznaliśmy i to oni będą honorowymi gośćmi i świadkami na naszych ślubie.
Czytaj także:
„Nie chciałam dać się zapędzić do pieluch i garów, jak typowa żona. Przez wstręt do małżeństwa straciłam miłość życia”
„Nie wierzę, że ta próżna dzidzia piernik była moją przyjaciółką. Wszystkich poniżała i mówiła, że wyglądają gorzej od niej”
„Moja próżna wnuczka dała się oszukać >>łowcy modelek<<. Oddała mu całe oszczędności w zamian za zainscenizowaną sesję”