Kwitnący pod blokiem bez pachniał tak upojnie, że nie sposób było przejść koło niego obojętnie. Zatrzymałam się więc, postawiłam zakupy na ławce, przywitałam się z przyjacielskim jamnikiem sąsiada i głęboko zaciągnęłam tym jedynym w swoim rodzaju zapachem – zapachem wiosny.
W oknie na parterze pojawiła się natychmiast głowa mojej sąsiadki, pani Jadzi, największej plotkary w okolicy.
– Dobry! Z pracy? – zagadnęła z fałszywie ciepłym uśmiechem przyklejonym do ust.
– Dzień dobry. Z pracy – przytaknęłam, choć miałam ochotę ją zignorować.
Nie lubiłam tej baby
Była wścibska, wredna, chciała wiedzieć wszystko o wszystkich i należała do tej części społeczeństwa, które cieszy się najbardziej z nieszczęścia innych.
– Mąż już w domu. Samochodem przyjechał – poinformowała mnie nieproszona. – On autem się rozbija, a pani z tymi tobołami jak jakaś służąca…
– Nie są ciężkie – mruknęłam i bezgłośnie zgrzytnęłam zębami.
– A właściwie to co ten paniny chłop teraz robi? Dalej układa ludziom parkiety czy znalazł inną pracę?
Chciałam skłamać, że został gangsterem, ale ugryzłam się w język, bo sąsiadka gotowa była rozpaplać tę bzdurę po całym osiedlu.
– Znalazł, tyle że daleko, w Piotrkowie Trybunalskim – odparłam dla świętego spokoju, choć całkiem niepotrzebnie.
– Popatrz pani, co to za czasy teraz! – westchnęła z udawanym współczuciem. – Niby po kryzysie, a ludzie dalej roboty gdzieś po świecie szukają.
– No niestety – mruknęłam, zamykając oczy i wystawiając twarz do słońca.
Miałam nadzieję, że odwrócenie głowy zniechęci panią Jadwigę do dalszej konwersacji, ale nic takiego się nie stało, bo po prostu otworzyła szerzej okno, oparła łokcie o parapet i zaczęła narzekać na polityków.
Jej zrzędliwy głos dla mnie nie do zniesienia
Dlatego zdjęłam torby z ławki i zrobiłam kilka kroków w stronę klatki schodowej, dając jej do zrozumienia, że muszę iść.
– …łobuzy jedne, złodzieje! – pomstowała. – Przez 40 lat na trzy zmiany do fabryki latałam, a pani wie, ile mam emerytury?
– Wiem, 965 zł. Przepraszam, ale…
Nie dokończyłam zdania, bo na twarzy sąsiadki pojawił się wyraz nieufności, zimny wzrok powędrował zaś nieco w prawo.
– A pani do kogo? – podniosła głos, jeszcze bardziej wychylając się z okna.
Pytanie nie było skierowane do mnie, więc mimowolnie zerknęłam przez ramię. Wtedy zobaczyłam ją po raz pierwszy.
Miała jakieś 45–46 lat, rude, dość długie włosy, ładną twarz i śliczne jasne oczy. Była wysoką, efektowną kobietą. Na pytanie mojej sąsiadki nie odpowiedziała od razu, tylko wbiła we mnie wzrok i lekko zbladła. Potem zerknęła do wnętrza swojej torebki i dla odmiany zrobiła się czerwona.
– Do niej – wycedziła po chwili wrogim tonem i dla podkreślenia znaczenia słów, wskazała mnie palcem jak jakąś trędowatą.
– Do mnie? – podniosłam brwi ze zdziwienia, bo dałabym sobie głowę uciąć, że nasze drogi nigdy wcześniej się nie przecięły. – A my się znamy?
– Paulina Z., tak? – spytała zimno.
– Tak – przytaknęłam odruchowo, choć przecież po ślubie zmieniłam nazwisko.
Nieznajoma zbliżyła się do mnie z groźnym wyrazem twarzy i błyskiem w oczach. Może przesadzam, lecz odniosłam wrażenie, że płonie w nich czysta nienawiść.
– Słuchaj, ty farbowana babo – wysyczała złowróżbnym tonem. – Odczep się od mojego męża raz na zawsze! W przeciwnym razie wyrwę ci z głowy wszystkie twoje kłaki. On jest mój i nigdy nie dam mu rozwodu, rozumiesz? – podniosła głos i zmrużyła oczy. – Wstyd! Taka młoda, a bierze się za starszego faceta. Przecież Tomek mógłby być twoim ojcem! Mówię serio. Zostaw nas w spokoju, bo inaczej zmienię twoje życie w piekło! Pożałujesz, że się w ogóle uro…
– Chryste, ale kim pani jest? – udało mi się wreszcie wtrącić w ten potok jadu.
– Przestań rżnąć słodką idiotkę! – warknęła. – Dobrze wiesz, kim jestem.
– Nie wiem, a moje włosy nie są tlenione.
– Helena... – przedstawiła się łaskawie z imienia i nazwiska, splunęła mi pod nogi, a potem, odwróciwszy na pięcie, z godnością opuściła skwerek pod blokiem.
Pewnie powinnam za nią pobiec i wszystko wyjaśnić
Albo zaprosić na kawę i uświadomić, że zaszło jakieś kosmiczne nieporozumienie. Zdarzają się jednak chwile, kiedy człowiek zapomina języka w gębie… Cóż, to była właśnie taka chwila.
Nie znałam nikogo o tym nazwisku, które podała, nie pociągali mnie mężczyźni w starszym wieku i na pewno nie miałam „przyjaciela” o imieniu Tomek. Kochałam swojego męża i inni faceci dla mnie nie istnieli.
Wydawało się rzeczą oczywistą, że ta biedna, poszarpana emocjonalnie kobieta wzięła mnie za kogoś innego. W normalnych okolicznościach skwitowałabym cały incydent lekceważącym wzruszeniem ramion, ale okoliczności nie były normalne, bo w oknie tkwiła pani Jadwiga i chłonęła każde słowo nieznajomej jak gąbka wodę.
– No ładnie, ładnie – wycedziła z pogardliwym uśmiechem. – Tego bym się po pani naprawdę nie spodziewała!
– I słusznie. To jakaś wariatka. Pojęcia nie mam, o co jej chodziło – zaczęłam zupełnie niepotrzebnie się tłumaczyć.
– Tak? Wariatka? To skąd zna pani panieńskie nazwisko i wie, gdzie pani mieszka?
Nie potrafiłam odpowiedzieć na te pytania
Moje milczenie wyglądało jak przyznanie się do winy. Na ustach sąsiadki pojawił się wyraz triumfu. Pewnie sądziła, że przyłapała mnie na gorącym uczynku.
– I co, zatkało panią? – mruknęła z satysfakcją. – Tak to bywa, jak kobita bierze się za cudzych chłopów. Prędzej czy później i tak wszystko musi się wydać!
– A czy to jednemu psu Burek na imię? – warknęłam rozdrażniona. – Poza tym to chyba jednak nie pani sprawa, prawda?
Pani Jadzia posłała mi urażone spojrzenie, wycofała się do mieszkania i z trzaskiem zamknęła okno. Byłam więcej niż pewna, że najdalej za dwa dni całe osiedle będzie wiedziało o moim rzekomym romansie z żonatym facetem. Musiałam przygotować na te plotki męża – nieświadomego zagrożenia.
Gdy opowiedziałam ślubnemu o awanturze pod blokiem, najpierw parsknął śmiechem, lecz po chwili zafrasował się lekko.
– Do ciebie przylgnie łatka puszczalskiej, a do mnie rogacza – westchnął. – Ale wiesz co? Mam to w najgłębszym poważaniu. A jak ta zołza z parteru za bardzo się rozkręci, to obrzucę jej okno zgniłymi jajami.
Oczywiście nigdy w życiu czegoś podobnego by nie zrobił, jednak zasygnalizował w ten sposób, że bezgranicznie mi ufa i nie zamierza przejmować się głupotami.
– Szkoda, że nie wyjaśniłaś z nią wszystkiego od razu – dodał Julek po namyśle. – Takie ryczące czterdziestki potrafią być nieobliczalne. A skoro baba jest przekonana, że uwiodłaś jej męża, to diabli wiedzą, jaki numer może w desperacji wykręcić.
Jak się potem okazało, wypowiedział te słowa w złą godzinę…
Przez kilka dni nie wydarzyło się nic szczególnego. Zgodnie z naszymi przewidywaniami, wieść o moim bujnym życiu erotycznym rozniosła się lotem błyskawicy. Nikt nie powiedział mi złego słowa, lecz nie mogłam nie zauważyć zdegustowanych spojrzeń niektórych sąsiadek, chichotu dzieciaków i znaczących uśmiechów mężczyzn.
Postanowiłam nie zwracać na to uwagi. Trochę znałam się na ludziach i dobrze wiedziałam, że za pewien czas znajdą sobie jakiś nowy temat do plotek.
Julek też trzymał się dzielnie i reagował ze stoickim spokojem na nagłą serdeczność pana Michała spod dwójki, który ni z tego, ni z owego zaczął zapraszać go na piwo, oraz na sympatię pan Zenka spod trzynastki, który dał mu namiar na dobrego adwokata.
Śmiał się nawet, że fajnie jest być zdradzanym mężem, bo nic tak nie zbliża do siebie facetów jak niewierność żony.
Minął tydzień, potem następny. Myślałam, że powoli wszystko wraca do normy. Niestety, byłam w błędzie.
Zaczęło się od głuchych telefonów
Ktoś dzwonił do nas na stacjonarny trzy, cztery razy dziennie i rozłączał się, gdy tylko podnosiłam słuchawkę. Julek twierdził, że to głupie żarty, lecz ja czułam, że to sprawka tej całej Heleny.
Co prawda, więcej się nie pokazała, lecz miałam dziwne wrażenie, że obserwuje z ukrycia nasz dom i śledzi każdy mój ruch. To nie było nic wielkiego – jakiś cień przemykający koło śmietnika, kiedy wieczorem zasłaniałam okno; jakaś ruda plama za szybą samochodu mijającego mnie w drodze do pracy, stukot obcasów milknący, ledwo odwróciłam głowę i mnóstwo innych drobiazgów, które powodowały irracjonalny lęk, utrudniający normalne funkcjonowanie.
– Ponosi cię wyobraźnia – uspokajał mnie małżonek. – Dałaś się babie zastraszyć, i tyle. Niedługo potem zmienił zdanie…
Kończył się weekend. Oglądaliśmy w telewizji kolejny odcinek drugiego sezonu „Rancza”. Dzwonek do drzwi ani nas nie zdziwił, ani nie przestraszył.
– O rany, to pewnie Edek. Coś tam rano wspominał, że chce pożyczyć wiertarkę – westchnął Julek, niechętnie podniósł się z kanapy i ruszył do przedpokoju.
Wrócił po dwóch minutach i chrząknął.
– Co? – spytałam, nie odrywając oczu od plazmy; wójt kłócił się ze swoim bratem.
– To nie był pan Edek – mruknął mąż.
– A kto?
W odpowiedzi położył mi na kolanach dwie koperty
Jedna zaadresowana była do mnie, druga do niego.
– Leżały na wycieraczce. Uważam, że najwyższy czas, abyśmy poszli z tym na policję. O ile mi wiadomo, groźby są w tym kraju karalne – stwierdził ponurym tonem.
Natychmiast podniosło mi się ciśnienie, a serce rozpoczęło dziki galop. Wyprostowałam złożone na pół kartki papieru i z emocji aż mnie zatchnęło.
„Pana żona to dz**ka bez zasad, ona rozbiła mi rodzinę!” – widniało w liście adresowanym do Julka
„Ostrzegałam cię, ale nie posłuchałaś. Teraz pogadamy inaczej” – napisała drukowanymi literami Helena, wyraźnie zwracając się do mnie.
Nie należę do osób, które robią z igły widły, lecz przyznać muszę, że poczułam się nieswojo. Niewyraźna mina Julka tylko mnie w tym wrażeniu utwierdziła.
– Myślisz…? – odpowiedziałam na jego propozycję z wahaniem, bo mimo wszystko bieganie na policję z anonimowymi listami wydało mi się lekką przesadą.
– Ja nie myślę, ja wiem – rzekł z naciskiem Juliusz. – Kobieta ma nierówno pod sufitem, więc albo sami ją znajdziemy i wytłumaczymy jak krowie na miedzy, że czepia się ciebie bezzasadnie, albo przekażemy sprawę w bardziej kompetentne ręce. Optuję za tym drugim, bo nie mam zamiaru uganiać się za każdą wariatką w tym mieście. Policja namierzy ją piorunem. W końcu ile może być rudych Helen, żon Tomasza? Przepraszam, że ignorowałem twoje podejrzenia. Miałaś rację. Baba wzięła cię na widelec – przyznał na koniec ze skruchą.
– Och, daj spokój – machnęłam ręką. – Ja też się tym nie przejmowałam.
– To co? Jutro po pracy idziemy na komisariat, tak?
– Jutro nie mogę – zmartwiłam się. – Wzięłam za Aśkę popołudniową zmianę. Pogrzeb ma czy coś… Może we wtorek?
– Dobra, idziemy we wtorek. Weź samochód. Co się będziesz tłukła po nocy tramwajem – zaproponował lekkim tonem, ale dobrze wiedziałam, że nie chodzi mu o moją wygodę, tylko o bezpieczeństwo.
– A ty czym dojedziesz do pracy?
– O mnie się nie martw.
28 godzin później zaparkowałam auto obok pikapa sąsiada i rozmasowałam palcami obolały kark. Miałam w pracy straszny kocioł i czułam się potwornie zmęczona. Kierowanie sklepem to ciężki kawałek chleba, a tego dnia musiałam posiedzieć jeszcze w kasie i przyjąć kilka dostaw, w tym hektolitry napojów i piwa.
Zupełnie zapomniałam o groźbach pani Helenki
Kiedy wysiadałam z auta, zahaczyłam wzrokiem o pełną popielniczkę i postanowiłam ją opróżnić. Julek nie palił i strasznie się wściekał, gdy zostawiałam mu pod nosem cuchnące pety. Przy okazji zrobiłam porządek w schowku. I wtedy to się stało.
Do mojego samochodu wsiadła ruda Helena, błyskawicznie zablokowała zamki i przystawiła mi do szyi błyszczący przedmiot. Nie od razu rozpoznałam ten kształt.
Jak się potem okazało, była to najprawdziwsza na świecie brzytwa… Wszystko trwało kilkanaście sekund i było tak zaskakujące, że nie zdążyłam wykonać żadnego ruchu. Chyba nawet nie chciałam, bo ostrze boleśnie wpiło mi się w gardło.
Słowo daję, przeraziłam się jak nigdy. Cała krew spłynęła mi do nóg, serce struchlało, a żołądek zmienił się w kamień. Miałam wrażenie, że temperatura powietrza spadła poniżej zera i że po plecach łazi mi milion mrówek.
– Ani drgnij, łajdaczko – wysyczała mi do ucha zdradzona żona; jej oddech przypominał opary unoszące się nad gorzelnią. – Gdzie on jest?!
– Kto? – wyjąkałam z trudem.
– Tomek! A kto niby? Tydzień temu wyprowadził się z domu. Zabrał wszystkie rzeczy i wyczyścił nasze konto. Gdzie on jest?
Uspokoiłam rwący się ze strachu oddech i spojrzałam kobiecie prosto w twarz. Nie mogłam wpaść w panikę ani wdać się w awanturę.
Byłam niewinna i teraz musiałam ją o tym przekonać
– Proszę pani. Zaszła jakaś koszmarna pomyłka. Jestem szczęśliwą mężatką i tego pani Tomka zwyczajnie nie znam – zaczęłam drżącym z emocji głosem. – Klnę się na wszystkie świętości, że mówię prawdę. Zmieniłam nazwisko po wyjściu za mąż. W torebce mam dowód. Może pani sprawdzić – dodałam.
W zamglonych przez alkohol oczach kobiety pojawiła się rozterka.
– Chrzanić dowód! – sapnęła, po czym wyciągnęła z kieszeni kurtki jakiś zmięty kartonik i podsunęła mi pod nos.
Ujrzałam zdjęcie, a na nim napis: „Kochanemu Misiaczkowi, Paula”. To było moje zdjęcie! W każdym razie tak w pierwszym momencie pomyślałam. Dopiero po chwili, gdy przyjrzałam się fotografii dokładniej, z ulgą stwierdziłam, że to tylko łudząco do mnie podobna kobieta.
– Próbujesz mi wmówić, głupia babo, że to nie ty? – wypluła z pogardą pani Helena.
– Proszę pani, ta kobieta jest ode mnie kilka lat młodsza, czesze się na prawy bok, ma odrosty i wielki pieprzyk na brodzie – odparłam pospiesznie. – Poza tym nosi kolczyki, aż trzy w jednym uchu! Moje nie są przekłute. Słowo honoru. To nie ja.
Helena zmarszczyła brwi, zerknęła na fotkę, na mnie, potem znów na fotkę i gwałtownie zbladła.
– O kurrr…! Faktycznie. Jasna cholera, co za kanał. Jeśli to nie ty, to znaczy, że drań nawiał gdzieś z prawdziwą Paulą i teraz szukaj wiatru w polu. Chyba się zabiję.
Po tej deklaracji zeszło z niej całe powietrze
Upuściła brzytwę na podłogę, oparła się plecami o fotel i zaczęła żałośnie szlochać… Powinnam była skorzystać z okazji, uciec i zaalarmować policję, ale postawiłam się w jej sytuacji: wyobraziłam sobie, co może czuć ta biedaczka – i odezwała się we mnie tzw. solidarność jajników. Zamiast wezwać pomoc, podałam Helenie chusteczkę i pozwoliłam się wypłakać.
– Strasznie cię, mała, przepraszam – chlipnęła kilka minut później. – Nie rozumiem, jak mogłam się tak pomylić… Ale ze mnie kretynka! Dzwoń po gliny. Niech mnie zakują w kajdany i wsadzą do lochu. Wszystko mi jedno.
– Obejdzie się. W końcu nic takiego się nie stało – mruknęłam wspaniałomyślnie.
Potem ostrożnie podniosłam brzytwę.
– Tępa jak drut – poinformowała mnie żona niewiernego Tomasza. – Chciałam cię tylko nastraszyć i dowiedzieć się, gdzie ten łobuz się ukrywa. Znaczy nie ciebie, tylko tę zdzirę… Chyba na mózg mi padło, ale jak zobaczyłam wyciąg z konta, o mało szlag mnie nie trafił! Rozumiesz? Dwadzieścia lat małżeństwa, dwoje dzieci, a on, złodziej jeden, za jakąś młoda dupą poleciał! To, że zgłupiał na starość, mogę jeszcze zrozumieć, ale żeby okradać własną rodzinę?!
Złość i rozgoryczenie tej kobiety wydały mi się całkiem uzasadnione, dlatego szybko ją rozgrzeszyłam. Gdyby Julek potraktował mnie kiedyś w podobny sposób, prawdopodobnie też wpadłabym w furię i narobiła mnóstwo głupstw.
– Może mi pani wyjaśnić, w jaki sposób o mnie, znaczy o tej Pauli, się pani dowiedziała? – poprosiłam, bo to ciekawiło mnie w tamtej chwili najbardziej.
– Hela jestem – rzuciła kobieta, ściskając mi dłoń. – Normalnie się dowiedziałam. Od dawna czułam, że mnie fiut zdradza, dlatego zaczęłam grzebać w jego rzeczach. Zdjęcie znalazłam w portfelu. Tkwiło
w tej samej przegródce co plik rachunków za hotele. Nie wiem, po co je trzymał. Może chciał wrzucić w koszty firmy…
Jakiś czas później przyznał się w pijanym widzie, że ma romans i że ta kobieta nazywa się Paulina. Otworzyłam książkę telefoniczną, spisałam adresy wszystkich Paulin o tym nazwisku, ukradłam mu zdjęcie i zaczęłam szukać baby po całym mieście.
Trwało to dobre dwa miesiące. Wreszcie trafiłam na ciebie. Na pierwszy rzut oka wyglądałaś tak samo, więc się nie dziw, że wpadłam w szał. Jak ten skunks wyprowadził się z domu, od razu pomyślałam, że zamieszkał z tobą – wyznała z westchnieniem. – Zaczęłam wydzwaniać, obserwować blok, no i wtedy wyszło na jaw, że jesteś zaobrączkowana.
Trochę się nawet zdziwiłam, że mając za męża takiego przystojniaka, wybrałaś łysiejącego knura pod sześćdziesiątkę, ale o gustach się nie dyskutuje, szczególnie że ten knur do biednych nie należy. Po tygodniu zorientowałam się, że Tomek tutaj nie bywa i postanowiłam cię przycisnąć. Chlapnęłam dla kurażu kilka koniaczków, wygrzebałam z kufra starą brzytwę po dziadku i…
Nie musiała kończyć, bo finał znałam bardzo dobrze
– Jeszcze raz cię bardzo przepraszam – podjęła po chwili i uderzyła się pięścią w biust. – Najadłaś się strachu. W życiu sobie tego nie daruję. Gdybyś potrzebowała nerki albo wątroby, no problem… Mamy domek na Mazurach. Chcesz ten domek?
Zaczęła lekko świrować, więc chwyciłam ją za ręce i zmusiłam do milczenia.
– Zaprosisz mnie kiedyś na wódkę i będziemy kwita – powiedziałam. – Wiesz, my, kobiety, powinnyśmy trzymać się razem.
– Święte słowa. Dziękuję – rzekła wzruszonym tonem i znów się rozbeczała.
Żegnając się ze mną, wcisnęła mi w dłoń swoją wizytówkę i kazała przysiąc, że się do niej odezwę. Kiedy przysięgłam, wezwała taksówkę i pojechała do domu urżnąć się w trupa.
– I co, masz zamiar zadzwonić? – spytał godzinę później Julek. – Przecież to psychopatka. W głowie mi się nie mieści, że nie wezwałaś policji. Ja bym wezwał.
– Przesadzasz. Puściły jej nerwy, i tyle. W sumie to całkiem fajna babka i chętnie spotkam się z nią na neutralnym gruncie.
Małżonek wzniósł oczy do nieba.
– Wy to naprawdę jesteście z innej planety – mruknął zdegustowanym tonem. W głębi serca przyznałam mu rację.
Czytaj także:
„Wychowuję córkę, zarabiam 2600 zł i jestem traktowana jak gorszy obywatel. To bzdura, że ten kraj dba o matki!”
„Rozpaczałam po rozstaniu, więc spotkałam się z koleżanką z liceum. Okazało się, że u niej też sporo się zmieniło”
„Wzgardziłam przystojnym strażakiem, bo bałam się związku na odległość. Ale to on przybył mi na ratunek, gdy go potrzebowałam”