„Wcale nie cieszyliśmy się, że doczekaliśmy się wnuka. Córka pozbawiła nas całej radości z bycia dziadkami”

zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Mój syn zawsze stosuje tę samą taktykę. Doskonale wie, jak wywołać u innych wyrzuty sumienia i niestety ma rację. – Ty i tata powinniście w końcu opuścić te leśne tereny – przekonywał. – Przynajmniej na jakiś czas… Zobaczycie trochę świata. Tkwicie tam jak dwa leśne dziadki!”
/ 16.09.2024 20:00
zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Mam już swoje lata, ja 65, a mój Rysiek 69, czujemy się całkiem nieźle, ale na takie latanie samolotami po całym świecie to już chyba za starzy jesteśmy. Tylko, że nasz synek jakoś tego nie może zrozumieć.

Przyznam szczerze, że gdy z Rysiem decydowaliśmy się na wyprowadzkę na wieś, kierowaliśmy się głównie naszymi marzeniami. Nasze dzieci były już na studiach, mieszkały poza domem, więc mogliśmy wreszcie pomyśleć o sobie bez poczucia winy, że odbierzemy im dostęp do cywilizacji, którego tak bardzo potrzebowały.

Dzieciaki były zachwycone

Sama wizja, że każdego poranka za oknem będziemy widzieć las i jezioro, a nie balkony sąsiadów, sprawiała, że atrakcje miasta bledły w naszych oczach niczym wyblakła tapeta, a nasze życie stawało się coraz piękniejsze. Kina i restauracje przestały mieć dla nas znaczenie, skoro tuż obok mieliśmy mieć nieustające widowisko natury i sezonowe zapasy jedzenia.

Nareszcie dzieci miały okazję zaprosić kolegów na dłuższe pobyty! Podczas letnich miesięcy przyjaciółki naszej córuni przesiadywały na pomoście przy jeziorze, a syn wraz z kumplami przynosili całe wiadra złowionych ryb i uzbieranych grzybów.

– Wyobraź sobie, kochanie – rozmyślał niekiedy małżonek podczas długich, jesiennych wieczorów. – Jakie to będzie fantastyczne, kiedy nasze dzieci zaczną tu zjeżdżać wraz ze swoimi rodzinkami. W mieście nie bylibyśmy w stanie zapewnić wnukom w zasadzie żadnych rozrywek!

I momentalnie łapał za kartkę i rozpoczynał szkicowanie swojego projektu. Miał już opracowany projekt chatki na drzewie, huśtawki, a nawet „kryjówki” z żywych gałązek wierzby.

Starałam się nie przysparzać mu smutku, więc nawet nie pisnęłam słówkiem, że oboje – córka i syn – odrzucali jakiekolwiek plany o powiększeniu rodziny. Marzenia Marzeny krążyły wokół archeologicznych poszukiwań w egzotycznych zakątkach świata, a Jarosław marzył o górskich eskapadach.

Podejrzewałam, że studia filozoficzne służyły mu głównie do nawiązania intrygujących kontaktów i wstąpienia do akademickiego klubu wspinaczkowego. 

Rozwój był ich priorytetem

Oboje jednogłośnie podzielali pogląd, że priorytetem powinien być indywidualny rozwój i swoboda, natomiast potomstwo to kajdany i przymuszona powinność.

– Są jeszcze młodzi – lekceważąco skomentował małżonek. – Wkrótce im przejdzie! W życiu każdego człowieka nadchodzi taki moment, kiedy życie skupione wyłącznie na sobie samym przestaje być satysfakcjonujące.

Czas płynął nieubłaganie, a rzeczywistość uległa coraz większym przeobrażeniom. Najistotniejszym odkryciem było to, że recesja i marazm w ekonomii wcale nie mają charakteru przejściowego. 

Negatywnie wpłynął zwłaszcza na najmłodsze pokolenie, nic więc dziwnego, że ich ambicje stopniowo gasły, a marzenia ostatecznie odsunęły się w niesprecyzowaną przyszłość, kiedy sytuacja się unormuje.

W końcu na świat przyszedł także nasz wymarzony wnuczek, z tą różnicą, że urodził się już w Szkocji, dokąd wyemigrował syn z dziewczyną, którą poznał jeszcze w swojej ojczyźnie.

Rysiek, jak to on, pełen nadziei ciągle mówił, że pewnego dnia ich zobaczymy z powrotem, ale ja widziałam to zupełnie inaczej, bardziej realnie. Czasy się zmieniły i ludzie już nie jadą za granicę tylko po to, żeby zahaczyć o robotę, uzbierać trochę pieniędzy na start i wrócić do siebie.

Pieniądze z obczyzny już nie robią takiej różnicy, a i chęci do poświęcania się pracy za marne grosze jakoś wyparowały. No i dzisiejsza młodzież to zupełnie inna para kaloszy – rozumieją obce języki i czują się jak u siebie gdziekolwiek pojadą.

– Kompletnie tego nie rozumiem, tej ich gonitwy za lepszym jutro – mamrotał pod nosem Rysio. – Przecież Małgosia i Jarek spokojnie mogliby u nas zostać, wsparlibyśmy ich finansowo jak tylko potrafimy. Niby mogliby, ale czy to dobre rozwiązanie? Mieszkanie z matką i ojcem pod jednym dachem? Poza tym, jakie to stwarza widoki na dalsze lata? A w ogóle, glob się skurczył niesamowicie… Lot z Polski do Glasgow trwa zaledwie 180 minut!

Nasz syn pojawiał się u nas co najmniej dwukrotnie w ciągu roku, czy to tylko sam, czy także ze swoją drugą połówką. Teraz po prostu będą jeździć z maluchem, który wszędzie będzie im towarzyszył.

Nie mogliśmy polecieć we dwojkę

Sytuacja potoczyła się jednak zupełnie inaczej, niż myślałam – w trzy miesiące po tym, jak urodził się Beniamin, to my dostaliśmy propozycję odwiedzenia ich w Szkocji. W pierwszym momencie zareagowałam instynktownie:

– Jak to my mamy polecieć?! Serio? A co z naszymi psiakami, mruczkami i kozą? Kto się nimi zaopiekuje pod naszą nieobecność? Nie ma mowy!

– Mamuś, mam nadzieję, że nie sugerujesz, że te futrzaki są dla ciebie ważniejsze od własnych dzieci – zaskomlał Jarek do telefonu, a ja westchnęłam głośno po drugiej stronie.

Nieważne czy ma pięć lat, czy pięćdziesiąt, mój syn zawsze stosuje tę samą taktykę, doskonale wie jak wywołać u innych wyrzuty sumienia i niestety ma rację!

– Ty i tata powinniście w końcu opuścić te leśne tereny – przekonywał. – Przynajmniej na jakiś czas… Zobaczycie trochę świata. Tkwicie tam jak dwa leśne dziadki!

– Tkwimy, bo to lubimy…

– Rodzice Małgosi znaleźli trochę czasu, aby odwiedzić wnusia – oznajmił syn z pretensją pod koniec naszej rozmowy. – Sądziłem, że wam również na tym zależy, naopowiadaliście, jak bardzo pragniecie zostać dziadkami.

Miałam ogromną ochotę na wzięcie tego malucha w ramiona, przytulenie go do siebie i poczucie jedynego w swoim rodzaju zapachu małego dziecka. Jednak na samą myśl o wejściu do samolotu, a co dopiero z Ryśkiem, dostawałam drgawek! Co, jeśli maszyna spadnie z nieba? Nie możemy polecieć w dwójkę, bo kto się wtedy zajmie naszymi pupilami? Kto będzie dbał o zwierzaki?

Nasza córka Marzena to istna globtroterka! Jej praca archeologa przy budowie autostrad sprawia, że ciągle jest w trasie. Nawet na rodzinne święta z trudem udaje jej się wpaść do domu. Kiedy podzieliłam się z mężem moimi obawami, Rysiek bez ogródek stwierdził, że jestem niezbyt rozgarnięta.

Nagadał się co niemiara

Niby dlaczego uważam, że my nie powinniśmy latać samolotami, bo grozi to niechybną katastrofą, a nasze dzieci mogą sobie swobodnie podróżować? Czy nad dzieciakami czuwa jakiś wyjątkowy anioł stróż, dzierżący w dłoni gwarancję bezpiecznego lotu?!

– Możemy też pomyśleć o jakiejś trasie własnym samochodem.

– Nasz wysłużony samochód powinien dać sobie radę – stwierdził. – No chyba, że dopadnie cię jakaś paranoja, że prom, którym będziemy pokonywać La Manche, pójdzie na dno.

Nagadał się co niemiara, ale jak na dłoni było widać, że sam też nie palił się nigdzie wyjeżdżać. Tak na pokaz popytał jakichś naszych paru znajomych, czy ktokolwiek by nie przypilnował stadniny na tydzień czy dwa, a kiedy nikogo nie udało się znaleźć – z nieukrywaną ulgą dał sobie spokój.

Wszystko wskazywało na to, że przez jakiś czas będziemy podziwiać naszego wnusia jedynie na fotografiach. Mieszkamy na totalnym odludziu, gdzie łącze internetowe ledwo zipie, więc o wideorozmowach przez Skype można zapomnieć.

W związku z tym ja spędzałam całe dnie, wzruszając się nad zdjęciami, Jarek odzywał się coraz mniej, dając wyraz swojemu zniechęceniu, a Rysio wziął się za konstruowanie basenu w ogródku. Oczywiście z myślą o wnuczku, który kiedyś w końcu podrośnie na tyle, by móc do nas przyjechać.

– Bobas i tak jeszcze niewiele rozumie – oznajmił, kierując się niezawodnym, męskim rozumowaniem. – W ogóle by nas nie zapamiętał. A ja nie mam zamiaru tłuc się taki szmat drogi, żeby potem przez całe dnie wisieć komuś nad głową. To nie dla mnie, jestem na to za stary.

Samolot go nie przeraża, a i zwierzaki to żaden kłopot, w końcu możemy jechać osobno, gdybyśmy się zawzięli. Ale nie sposób jechać tylko na jeden czy dwa dni, bo to za daleka trasa. A gość, wiadomo, jak ryba na trzeci dzień zaczyna śmierdzieć. Szczególnie taki, co ani w ząb nie zna języka, nigdzie sam nie pójdzie i tylko czeka, aż ktoś będzie się nim opiekował.

Syn wszystko załatwił

– Wiesz, Ewcia, nie chciałem nikomu zawadzać – wyjaśniał. – A przecież bym zawadzał, nie zaprzeczysz! Kręciliśmy się tak w kółko, aż tu nagle wczoraj telefon od Jarka.

– Mamo, powiedz szczerze, naprawdę panicznie boisz się latać, czy to tylko taka wymówka na szybko? – spytał.

Szczerze mówiąc, sama nie jestem pewna. To będzie mój pierwszy lot samolotem, więc ciężko stwierdzić, czy bardziej boję się podróży, czy raczej nieznanego przeżycia. Na samą myśl o tym, że musiałabym zaufać kawałkowi metalu, ciarki przechodzą mi po plecach. Mogliby chociaż dać spadochrony, nawet tylko dla formalności!

– Mamo, musisz się zdecydować, nikt inny tego za ciebie nie zrobi – powiedział stanowczo syn. – Razem z Gosią jesteśmy w stanie zakupić wam bilety, nieważne czy na samolot, czy autokar.

Już chciałam powiedzieć o zwierzakach i domu, które nie mogą zostać same, kiedy oznajmił, że wszystko już ogarnął:

– Marzena powiedziała, że nie ma problemu, aby wpaść do nas na dwa tygodnie w lecie i mieć wszystko na oku. Poznała ostatnio nowego faceta i z chęcią przetestuje, jak im się układa, gdy spędzą ze sobą więcej czasu… Nawet nie zapytaliście własnego dziecka – z pretensją w głosie zauważył Jarek.

– Chyba oszaleliście od tego mieszkania na odludziu albo uważacie, że na własnych dzieciach nie da się polegać, gdy jest ciężko. To smutne. Poczułem się niezręcznie. W sumie racja, czemu z Rysiem od razu pomyśleliśmy, że Marzenka nie będzie chciała nas wesprzeć i przyjechać na dłużej?

Fakt, że nie spędza wiele czasu w domu, ale przecież to nie z jej winy, po prostu tak potoczyło się jej życie zawodowe.

– Dajemy wam dokładnie dwa tygodnie na zastanowienie się, mamo – podsumował nasz syn. – Koniec tego owijania w bawełnę. Benio nie może się doczekać, aż was zobaczy! Syn się rozłączył, a ja tkwiłam wpatrzona w zdjęcie na telefonie, z którego promieniał uśmiechem mój nieznajomy wnuczek.

Ech, żeby to chociaż w zimę się trafiło, a tu akurat w lecie, kiedy roboty po pachy w sadzie i warzywniku? A Rysiek planował wędzarnię stawiać… Lipiec to i sezon na kurki się zacznie. No i podróż samolotem albo wieki całe tłuc się busem, też mi alternatywa, jak wybór pomiędzy zarazą a morem… Gdzie my, takie stare dziadki do tej Szkocji? Taki kawał świata jechać. I co tu począć? Jaką decyzję podjąć?

Ewa, 65 lat

Czytaj także:
„Teść to typ z innej epoki i omszały leśny dziad. Całuje mnie w rękę, ale potem odsyła do garów i opieki nad dzieckiem”
„Moja 22-letnia pasierbica to leniwa buła, która nie chce się uczyć ani pracować. Teraz jeszcze muszę spłacać jej długi”
„Teściowa traktowała mnie jak pomyłkę. Uśmiechała się, a za moimi plecami knuła intrygi i szukała synowi nowej żony”