„Na moim ślubie ukradli mi samochód, siostra rzuciła faceta, a wujek wylądował w szpitalu. Tak wyglądał mój wymarzony dzień”

Niezadowolona para nowożeńców fot. iStock by GettyImages, filo
„Skrupulatnie planowaliśmy z narzeczonym każdy najdrobniejszy szczegół i mieliśmy nadzieję, że to wesele pozostanie w naszych głowach na zawsze. To, co wydarzyło się tuż po ceremonii, naprawdę nas podłamało. Dziś żałuję, że wydałam kilkadziesiąt tysięcy na najgorszą imprezę, na jakiejkolwiek byłam”.
/ 25.09.2023 13:15
Niezadowolona para nowożeńców fot. iStock by GettyImages, filo

Marek oświadczył mi się w marcu, a w czerwcu byliśmy już w ferworze przygotowań do przyszłorocznego wesela. Mieliśmy wybraną salę, fotografa, muzykę... To był dla nas stresujący czas, ale też bardzo nas do siebie zbliżył. Wmawiałam sobie, że wszystkie te wyrzeczenia przyniosą w końcu owoce, gdy w lipcu za rok będziemy składać sobie tę najważniejszą przysięgę.

— Kochanie, ja to już nie mogę się doczekać tego dnia — mówiłam podekscytowana do mojego narzeczonego. On też wydawał się bardzo przejęty całym tym wydarzeniem.

— Że niby zero presji? — żartował.

— Oj, daj spokój — śmiałam się razem z nim. — Na pewno będzie cudownie. Nie chodzi o to, że ma być perfekcyjnie. Ale żeby było po naszemu.

— Racja, kotku. I naprawdę wierzę, że tak będzie. Szczerze ci powiem, że ja też już nie śpię na samą myśl o przyjęciu. Jasne, denerwuję się, ale wiem, że będzie warto. W końcu... To jedna z tych najdroższych imprez w życiu, nie? Musi być tak, jak sobie wyobrażamy, nie ma innej opcji.

W tym względzie byliśmy zgodni. Musiało się udać, przynajmniej w dziewięćdziesięciu procentach. Na szali ważyły się bowiem nie tylko nasze samopoczucie czy nawet reputacja, ale również pieniądze. Niemałe pieniądze, bo już na początkowych etapach przygotowań wydaliśmy około dwudziestu tysięcy, a przecież większości jeszcze nie mieliśmy załatwionej ani opłaconej.

Liczyliśmy, że w najgorszym wypadku możemy dobić nawet do stówki... Najgorsze było jednak to, że na to wszystko musieliśmy pozbierać sami, bo obydwoje średnio dogadywaliśmy się z naszymi rodzinami.
Dlatego w roku oświadczyn mój partner cały okres wakacyjny przepracował za granicą. Trochę udało się odłożyć, a resztę płaciliśmy na bieżąco z wypłat. Zaciskaliśmy pasa, ale wtedy jeszcze myśleliśmy, że będzie warto.

Teraz w końcu wszystko miało pójść jak z płatka

W końcu nadszedł ten wyjątkowy dzień. Z samego rana pojechaliśmy do hotelu, w którym miały odbyć się oficjalne przygotowania. Na dole była duża restauracja z parkietem do tańczenia, a sama ceremonia zaślubin miała odbyć się w ogrodzie przy lokalu.

Obydwoje z narzeczonym mieliśmy bardzo dobre humory. Chyba cały ten początkowy stres gdzieś umknął albo przynajmniej takie mieliśmy odczucia. Ślub miał być dla nas szansą na nabranie oddechu, na odpoczynek od wielomiesięcznego trudu przygotowań i zbierania pieniędzy. Teraz w końcu wszystko miało pójść jak z płatka. Przynajmniej w teorii.

— Stresujesz się? — zagadałam mojego przyszłego męża, wiążąc mu krawat.

—  Nic a nic.

—  Bo ja trochę. Ale wiesz co? Już nie tak, jak wcześniej. To jest nasz dzień, prawda?

— Prawda — wyszeptał, a potem namiętnie się pocałowaliśmy. Latałam nad ziemią ze szczęścia.

Niestety chwile beztroski nie trwały długo

Najpierw spóźniła się świadkowa, moja siostra. Gdy Iwona dotarła na miejsce razem  ze swoim partnerem, Jarkiem, widziałam po nich, że coś jest nie w porządku. Chyba przyjechali później ze względu na jakiś konflikt... Potem spóźnił się świadek Marka, Grzegorz. Podobno korki, ale na jego twarzy malował się grymas bólu. Coś wyraźnie mu dolegało. Zresztą tuż przed naszym wyjściem z hotelu dwa razy pobiegł do toalety. "Świetnie się zapowiada" - pomyślałam.

Na ceremonię weszliśmy spóźnieni o całe 40 minut. Urzędniczka wyraźnie się niecierpliwiła i nie potrafiła ukryć swojego niesmaku przez cały ślub. Bardzo szybko kazała nam wypowiedzieć formułki, a potem nawet nie złożyła nam życzeń na osobności.

Odczuwaliśmy wyjątkowy niesmak

Nieopodal zaczęły pojawiać się nieznane nam osoby. Wyglądali, jakby byli zaproszeni na nasze wesele, a my ich nie znaliśmy! Gdy Grzegorz z Iwoną poszli wyjaśnić sprawę z menadżerką sali, okazało się, że ktoś zapomniał umieścić informacje o tym, ze impreza jest zamknięta i zaczęli się zjeżdżać goście restauracyjni na niedzielny obiad. Potem ludzi uprzejmie wyproszono, ale my odczuwaliśmy wyjątkowy niesmak.

Następnie był pierwszy taniec, który w połowie został przerwany, bo DJ-owi zacięło się nagranie i nagle piosenka zaczęła się zapętlać w jednym wersie zwrotki. Bezradny usługodawca próbował ratować sytuację, ale wyraźnie mu nie szło, co skwitował jedynie przepraszającym wyrazem twarzy.

Pobladłam. To jakiś koszmar!

A potem było tylko gorzej.

— Marzena — zwrócił się do mnie mój brat, wyraźnie zaniepokojony. Akurat jadłam obiad. — Czy to wasze auto zaparkowane tak bliżej bramy? To białe, ale bez balonów?

— Tak — potwierdziłam i zbladłam, bo już wiedziałam, że to nie będzie dobra wiadomość.

— Eee... Jakiś koleś właśnie do niego wsiadł. Nie zamykaliście go?

Marek natychmiast wstał i pobiegł w stronę parkingu. Chyba faktycznie zapomniał zamknąć nasz samochód. Gdy przyszedł po kwadransie, był bardzo wkurzony i zdenerwowany. Takiego jeszcze go nie widziałam.

— Pojechał! Skurczybyk pojechał!

— Kto to był? — wydusiłam z siebie. Moja siostra trzymała mnie za rękę.

— Jakiś kolega z twojej strony, chyba miał na imię Adam. Pijany wsiadł do wozu i odjechał. Nie wiem, gdzie. Szukaliśmy w pobliżu, ale ani śladu.

Pobladłam. To jakiś koszmar! Zerknęłam ukradkiem oka na bawiących się na parkiecie gości. Jak chciałabym w tym momencie być tak beztroska jak oni...

W holu usłyszałam krzyki i wyzwiska

W końcu uznaliśmy, że na ten moment nie możemy się tym zajmować. Zawiadomiliśmy o wszystkim policję, ale uznaliśmy, że na ten moment to wszystko, co możemy zrobić. Przecież nie będziemy pieszo gonić naszego samochodu, który ruszył nawet nie wiadomo gdzie. Oczywiście nie muszę chyba mówić o tym, że to zepsuło cały nastrój.

Po godzinie od tego zdarzenia zaczęły się dziać następne afery. W holu usłyszałam krzyki i wyzwiska. Rozpoznałam głos mojej siostry, Izabeli, a potem głos Jarka, jej partnera. Chyba mocno się o coś pożarli. Potem Iza przyleciała do mnie zapłakana i poinformowała o tym, że się rozstali na dobre. W kolejnych godzinach nie mogłam już za bardzo liczyć na jej pomoc, a przecież była moją świadkową... Kazałam jej położyć się na górę i odpocząć.

Po północy kolejna zła wiadomość. Wujek ze strony Marka zasłabł i zabrała go karetka. Kolejną godzinę musiałam pocieszać zmartwioną i zapłakaną ciocię, która bardzo to przeżywała. Bała się, że to był śmiertelny zawał. Na szczęście zadzwonili do nas ze szpitala i powiedzieli, że stan wujka jest stabilny. Mimo to atmosfera wśród rodziny Marka była naprawdę grobowa.

To nie mogło się dziać naprawdę!

Po tym wszystkim zaczęliśmy się z moim mężem zastanawiać, czy nie padliśmy ofiarami jakiegoś przykrego żartu. To nie mogło się dziać naprawdę! Tyle pechowych historii, w dodatku w tak ważnym dla nas dniu?! Mieliśmy wrażenie, że za chwilę przyjdzie do nas producent programu i poinformuje nas o tym, że znaleźliśmy się w jakiejś ukrytej kamerze...

Dziś żałuję, że wydałam aż tyle pieniędzy. Wielkie oczekiwania zmieniły się w ogromną frustrację i w jeszcze większe poczucie żalu. Teraz już wiem, że liczy się uczucie, a cała reszta jest tylko dodatkiem.

Oczywiście cieszę się, że wyszłam za mąż. Ale chcę zapomnieć o swoim weselu. Raz na zawsze. Być może kiedyś powtórzymy jego skromniejszą wersję, na naszych warunkach.

Czytaj także:
„Wydaliśmy ponad 100 tysięcy na wesele, a w kopertach dostaliśmy tylko 7. Byłam załamana i rozczarowana”
„Na swoim ślubie chciałam olśniewać urodą, a zamiast tego się oszpeciłam. Bałam się, że pan młody ucieknie na mój widok”
„Przyłapałam męża znajomej z kochanką. Okazało się, że od lat przymykała oko na jego zdrady i to ja byłam tą złą"

Redakcja poleca

REKLAMA