„Myśleliśmy, że Mariola lata do szefa z wywieszonym językiem donosić. Tymczasem odkryłam, jaki krzyż pański musi nosić”

Kobieta, która odkryła prawdę fot. Adobe Stock, JustLife
„Wychyliłam głowę. Ledwo stojący na nogach facet szarpał się z jakąś kobietą. Ukryta w bramie obserwowałam, co się dzieje. Nagle, ku swemu zdumieniu, zobaczyłam, że tą kobietą jest Mariola. Szok! Nie mogłam oderwać oczu od rozgrywającej się sceny”.
/ 17.04.2022 05:57
Kobieta, która odkryła prawdę fot. Adobe Stock, JustLife

Firmowa impreza z okazji 10 rocznicy istnienia, była świetną okazją zarówno do małych porachunków, jak i do nieśmiałych wyznań. Dzięki drobnym, anonimowym upominkom, które mieliśmy w zwyczaju wręczać sobie w takie okazje, można było komuś okazać sympatię albo wręcz przeciwnie, „niewinnie” się na kimś odegrać. Słowem idealny sposób, aby bezkarnie poprawić lub zepsuć komuś humor.

Zwykle z miesięcznym wyprzedzeniem losowaliśmy nazwiska osób, które będziemy obdarowywać. Czasem trafiało się lepiej, czasem gorzej. Ja w tym roku trafiłam fatalnie. W zasadzie najgorzej, jak się dało, czyli na samego szefa.

– Niby co mam mu kupić? – zastanawiałam się, siedząc z przyjaciółką w pracowniczym barku.

– Coś wymyślisz – pocieszała mnie. – Może jakiś znaczący brelok do kluczyków? Na przykład ze świnią... – jej oczy błysnęły złośliwością.

– Odbiło ci! – oburzyłam się. – Mam kredyt do spłacenia. Muszę tu pracować. Przecież gdyby się dowiedział, kto mu ofiarował brelok z wieprzem, wyleciałabym na zbity pysk.

– Przecież świnia oznacza też pieniądze – broniła się kumpela. – Może tak by to zinterpretował…

– Wolę nie sprawdzać – mruknęłam.

– Ech, coś tam kupisz, etui na wizytówki albo coś w tym stylu. Ja to dopiero mam problem…

– A kogo wylosowałaś?

– Mariolę…

Nie chce się z nami przyjaźnić – jej sprawa

Umilkłyśmy obie. Mariola była najmniej lubianą przez nas koleżanką. W zasadzie też najmniej znaną, bo dystansowała się od wszystkich. Nigdy nie uczestniczyła w naszych piątkowych spotkaniach po pracy, nie wymieniała z nami prywatnych maili.

Podczas przerwy śniadaniowej trzymała się na uboczu. Zagadnięta, odpowiadała krótko, a jej ton sugerował, że nie życzy sobie spoufalania. Wreszcie ktoś puścił plotkę, że donosi szefowi, i od tego czasu zgodnie od niej stroniliśmy.

W zasadzie wiedzieliśmy o Marioli tylko tyle, że jest mężatką, bo nosiła obrączkę, i że jest strasznie łasa na dodatkowe pieniądze za godziny nadliczbowe, o które bardzo zabiegała. Co robiła z tymi pieniędzmi, pozostawało tajemnicą, gdyż ubierała się skromnie, a do pracy dojeżdżała tramwajem.

Może po prostu była skąpa? Nie pamiętałam, by kiedykolwiek dorzuciła się do jakiejś zbiórki na imieninowy prezent dla kogoś. Mimo to Mariola wydawała mi się łatwiejszym obiektem do obdarowania niż szef.

– Wymień się – zaproponowałam przyjaciółce. – Wezmę Mariolę, a ty weź szefa.

O dziwo, zgodziła się od razu. Ba, wyglądało na to, że jest zadowolona z propozycji. Wkrótce się przekonałam dlaczego. Czas mijał, a ja wciąż nie miałam pomysłu na prezent dla koleżanki. Oczywiście przychodziły mi na myśl różne złośliwe gadżety, ale nie chciałam przeginać.

W końcu z założenia miało to być miłe święto, a Mariola niczym konkretnym mi się nie naraziła. „Może zestaw ozdób w postaci lodowych sopelków?" – zastanawiałam się. Raczej delikatna aluzja, ale może dałaby jej do myślenia.

Może specjalna doniczka na bluszcz? – ciągle nie mogłam się zdecydować.

Kiedy wychodziłam ze sklepu, zahaczyłam o klamkę i wyrwałam uchwyt od torebki. Porzuciłam więc na razie problem prezentu na rzecz naprawy ulubionej torebki. Była droga, markowa. Takiego cuda się nie wyrzuca.

Nazajutrz w pracowniczym barku podczas przerwy zapytałam głośno:

– Może ktoś wie, czy w naszym mieście uchował się jakiś kaletnik?

– Znam jednego – odpowiedziała Lidka z księgowości.

– Super! – ucieszyłam się. – Podasz mi adres?

Warsztat mieścił się na Łąkowej.

– Peryferie – westchnęłam.

– Nie pożałujesz. Mówię ci, tak naprawił mi naderwaną torbę, że śladu nie ma – rozpływała się w zachwytach Lidka.

Postanowiłam pojechać na Łąkową po pracy. Na moment wpadłam do domu po uszkodzoną torbę i ruszyłam w drogę. Trochę błądziłam, bo kompletnie nie znałam okolicy. Nigdy wcześniej tu nie byłam. Dzielnica nie należała do eleganckich. Stare czynszówki, brudne podwórka i obłażące z tynku oficyny. Nigdzie jednak nie mogłam dostrzec szyldu „zakład kaletniczy”. Właśnie opuściłam kolejny szary, zastawiony kontenerami dziedziniec, kiedy dobiegły mnie krzyki:

– Ty zdz***, zostaw mnie! Wywłoko jedna, na flaszkę byś lepiej dała!

Wychyliłam głowę. Ledwo stojący na nogach pijak szarpał się z jakąś kobietą. Ukryta w bramie obserwowałam, co się dzieje. Nagle, ku swemu zdumieniu, zobaczyłam, że tą kobietą jest Mariola. Szok! Nie mogłam oderwać oczu od rozgrywającej się sceny.

– Co się pani tak patrzy? – usłyszałam za plecami.

Obejrzałam się: za mną stała kobieta z miotłą, najpewniej dozorczyni

– Może po policję trzeba zadzwonić? – zapytałam niepewnie, czując, że powinnam jakoś zareagować.

– Ech, pani... – dozorczyni tylko machnęła ręką. – Co tu policja pomoże? Ta biedaczka ma z mężem pijakiem krzyż pański, ale go nie zostawi. Mówi, że przed ołtarzem przysięgała i że dzieci muszą mieć ojca.

– On tak często? – zapytałam.

– Eee, często, to nie. Raz w miesiącu, góra dwa… – machnęła ręką. – Jak przepije wszystkie pieniądze, to wtedy jest trochę spokoju. Ona sobie ręce urabia, a on… Co tu gadać, skaranie boskie z dziadem i tyle!

Nie będę jej już dokładać przykrości

Odczekałam, aż Mariola zaciągnie pijanego męża do domu. Nie chciałam, żeby mnie zauważyła, by poczuła się upokorzona tym, że ja wiem. W jednej chwili zmieniłam zdanie o tej kobiecie. Zrozumiałam, dlaczego unika beztroskiej zabawy i wykręca się od zakrapianych imprez zakładowych. Już wiedziałam też, dlaczego tak bardzo zabiega o pieniądze.

Na imprezę kupiłam jej apaszkę w kolorowe wielbłądy. Może domyśli się, że ktoś życzy jej, by mąż przestał pić. A jeśli nawet nie skojarzy, to może ta jedwabna szmatka, rozjaśni trochę jej szarą rzeczywistość.

Impreza była udana. Najwięcej śmiechu wywołał prezent dla szefa. Dostał kaktusa w doniczce, którą zdobił napis „mimo że kłuję, kochaj mnie”. Mnie ktoś obdarował powiększającym lusterkiem. Czy to sugestia, że powinnam się sobie baczniej przyglądać?

Czytaj także:
„Pogrążyłam się w rozpaczy, bo sądziłam, że Paweł mnie rzuci. Ten drań najpierw wyznał mi miłość, a później zdradę”
„Minął rok od śmierci męża, lecz dla mnie nasza miłość umarła wcześniej. Pogrzebał ją, gdy wskoczył innej do łóżka”
„Małżeństwo z Justyną traktuję jak biznes, w który sporo zainwestowałem i splajtowałem. Ta flądra mnie oskubała”

Redakcja poleca

REKLAMA