Hania to miłość mojego życia. Za dwa tygodnie bierzemy ślub. Gdy o tym pomyślę, nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. Przecież nigdy byśmy się nie spotkali, gdyby nie pewna bezdomna kotka, która dwa lata temu stanęła na mojej drodze.
Przyszła pod mój warsztat pewnego słonecznego poranka. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Ot, zwyczajny, prążkowany dachowiec. Ale miała coś tak przejmującego w spojrzeniu, że podzieliłem się z nią kanapką. Zjadła i odeszła, dumnie unosząc ogon.
Nazajutrz przyszła znów, ale ciągle nie chciała wejść do środka. Usiadła przed wejściem i grzecznie czekała na poczęstunek. Gdy próbowałem ją pogłaskać, odskoczyła. Taka sytuacja trwała przez kilka tygodni. Luna, bo tak już ją wtedy nazywałem, pozwalała się najpierw tylko dokarmiać, potem zaczęła wchodzić za mną do budynku, gdzie mościła się na kaloryferze lub parapecie. Ale nic więcej. Żadnego siadania na kolanach czy pieszczot.
Gdy zamykałem warsztat, wychodziła ze mną i znikała gdzieś w ciemności. A następnego dnia znowu się pojawiała.
Byłem w lekkiej panice
Któregoś dnia zauważyłam, że Luna zaczęła tyć. Jadła też więcej niż dotychczas. Początkowo myślałem, że jest po prostu łakomczuchem. Dopiero po tygodniu zacząłem podejrzewać, że jest w ciąży.
Niby nie moja sprawa, ale skoro jadaliśmy razem posiłki i przesiadywaliśmy w warsztacie, nie miałem serca zostawić jej samej. Nie zastanawiając się długo, zapakowałem ją do kartonowego pudełka i zabrałem do domu. O dziwo, nie protestowała. Polizała mnie delikatnie po dłoni, jakby dziękując za troskę.
Nie ukrywam, byłem w lekkiej panice. Nigdy wcześniej nie miałem w domu kota, a do tego przy nadziei. Kiedy więc Luna mościła sobie gniazdo na kocykach w rogu pokoju za fotelem, ja zasiadłem przed laptopem. Znalazłem w internecie forum dla kociarzy i wysłałem błagalny apel: „Dziś przygarnąłem ciężarną kotkę. Nie mam pojęcia, jak się nią opiekować, co robić, gdy zacznie rodzić. Czy ktoś mi pomoże?”.
Nie czekałem długo na odzew. Dosłownie po kilku minutach napisało do mnie kilku miłośników kotów. Wśród nich była Hania. Nie wiem, dlaczego wybrałem właśnie ją. Może podświadomie czułem, że to ta jedyna…? W każdym razie przegadaliśmy pół nocy. Gdy skończyliśmy, byłem już niemal ekspertem w opiece nad ciężarnymi kotkami.
Nie zamierzałem się jednak do tego przyznawać Hani. Chciałem, żeby nadal mnie uczyła… Kiedy usłyszałem, że chętnie będzie mnie wspierać aż do szczęśliwego rozwiązania, aż podskoczyłem z radości.
Kontaktowaliśmy się codziennie. Najpierw gadaliśmy tylko o kotach, potem już o wszystkim. Im dłużej rozmawialiśmy, tym mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że chcę się spotkać z Hanią. Ona mieszkała jednak pod Wrocławiem, ja w Warszawie. Dzieliły nas setki kilometrów.
Oczywiście mogłem wsiąść w samochód i do niej pojechać, ale się bałem. Do tej pory jakoś nie miałem szczęścia w miłości…
Luna urodziła dwa tygodnie później. Trzy śliczne kociaczki. Za radą Hani zostawiłem ją w spokoju i świetnie sobie poradziła. W pokoju zainstalowałem kamerkę, więc mogłem obserwować wszystko na laptopie, z kuchni. Transmisja docierała także do Hani. Po wszystkim byliśmy oboje tak przejęci, jakbyśmy sami zostali rodzicami.
– Chcesz zostawić sobie wszystkie kocięta? – zapytała w pewnym momencie.
– Co? Nie… Raczej nie… Może jednego… Żeby Luna nie była sama…
– Świetnie! W takim razie ja biorę dwa pozostałe! – ucieszyła się Hania. – Mój Czaruś też potrzebuje towarzystwa.
– Naprawdę? To wspaniale! Lepszego domu dla nich nie mogłem sobie wymarzyć! – zakrzyknąłem.
– Tylko jest jeden mały problem…
– Jaki? – przestraszyłem się.
– Musisz z nimi do mnie przyjechać. Przyjedziesz?
– Nawet jutro! – wyrwało mi się.
– Jutro to zdecydowanie za wcześnie. Za trzy miesiące. Wtedy kociaki na pewno będą już samodzielne.
Miałem nadzieję, że odwzajemni uczucie
Nie mogłem doczekać się spotkania z Hanią. Odliczałem kolejne dni. Gdy kocięta były już wystarczająco duże, zapakowałem je do transporterka i ruszyłem w drogę. Spędziłem z Hanią trzy dni. Gdy wracałem do Warszawy, już wiedziałem, że jestem zakochany na zabój. I że w następny weekend znowu do niej pojadę. A potem w następny… Miałem nadzieję, że jeśli się postaram, to odwzajemni moje uczucie.
Odwzajemniła.
Gdy po roku znajomości poprosiłem ją o rękę, bez wahania odpowiedziała: tak.
– Nie mogę odmówić facetowi, który przygarnął ciężarną kotkę, mimo że nie miał nigdy wcześniej do czynienia z takim zwierzakiem – powiedziała z uśmiechem.
Za dwa tygodnie nasz ślub i wesele. Honorowym gościem będzie… Luna. Przecież gdyby nie ona, nigdy byśmy się nie spotkali.
Czytaj także:
„Mąż nie cierpiał moich kotów, ale z Amandą miał wyjątkowo na pieńku. Aż do tamtej nocy, kiedy kotka uratowała mu życie”
„Moja matka łasi się do moich kolegów jak kotka w rui. Ma 45 lat, a zachowuje się jak nastoletnia trzpiotka i przynosi mi wstyd”
„Mieliśmy mieszkać u znajomej w zamian za pilnowanie kota. Zamiast wdzięczności, dostaliśmy rachunek za zniszczenia”