Moja opowieść jest przyznaniem się do winy. Czuję skruchę, przyznałem przed żoną, że byłem nadętym bubkiem. A o co poszło? O babcie. A właściwie o wyjazd z nimi na wakacje. Bardzo nie chciałem ich zabierać, opierałem się z całych sił, dąsałem, kłóciłem, narzekałem, stroiłem fochy. Ot, pełen zestaw niezadowolenia.
Od trzech lat nie byliśmy z rodziną na wakacjach. Najpierw dlatego, że żona urodziła w czerwcu, i ani ona, ani młodszy synek nie nadawali się do żadnych podróży. W kolejne wakacje nie wybraliśmy się, bo ja znalazłem lepszą robotę. Nie miałem urlopu, a poza tym i tak bym go nie brał zaraz po przyjściu do nowej pracy. Rok później z kolei na wakacje nie pojechaliśmy, bo przeprowadzaliśmy się do większego mieszkania. Kosztowało nas to mnóstwo pieniędzy, i żeby gdziekolwiek się ruszyć, musielibyśmy się zapożyczyć. A i tak przecież zaciągnęliśmy niezły dług, żeby kupić większe lokum dla nas i dla tych naszych dwóch gagatków.
Dopiero tego lata byliśmy finansowo i czasowo gotowi do wyjazdu. Nie jakiegoś szalonego, bo jednak ograniczał nas kredyt, ale na coś skromnego udało nam się uciułać.
Doszliśmy oboje do wniosku, że trzeba w końcu odpocząć, bo przecież przez cztery lata bez żadnego urlopu można zwariować. A do tego trafiła się okazja. Jedna z babć, moja mama, ustaliła z wujkiem, że użyczy nam na dwa tygodnie swojego domku w górach. Rozwiązanie było idealne finansowo, bo oszczędzaliśmy mnóstwo pieniędzy na noclegach.
Jedną mamę jakoś przeżyję, ale dwie?!
– Ale tak z mamą… – marudziłem żonie, mimo że chodziło na początku tylko o moją mamę.
– A co ci przeszkadza?
– Nie to, że przeszkadza, ale wolałbym… No wiesz, wolałbym, żebyśmy pojechali sami – tłumaczyłem, jednocześnie przyciągając ją mocno do siebie.
– Grzesiu. Ja też bym wolała, ale nie do końca nas na to stać. Zaoszczędzone pieniądze pozwolą nam szybciej spłacić dług. Poza tym twoja mama jest fajna i na pewno nie będzie nam z nią źle. Pomoże przy dzieciach…
– No to jest jakiś argument, ale i tak bym wolał jechać sam albo z jakimiś znajomymi – rozmarzyłem się. – Wiesz, kolacyjki wieczorem, jakaś dyskoteka, pogaduchy do trzeciej. Z babcią nie będzie rozrywkowo…
– Rozrywkowo nie jest już z nikim z naszych znajomych. Wszyscy mają dzieci i chodzą spać po dwudziestej drugiej – zripostowała Anka, a ja musiałem przyznać jej rację.
Jakoś się z tym pogodziłem. To były moje pierwsze wakacje od dwudziestu lat, na które jechałem z mamą. No cóż. Jak trzeba, to trzeba. Poza tym pomyślałem sobie, że dobrze jej zrobi wyjazd z nami. Tato odszedł od niej, kiedy jeszcze byłem mały, i odtąd żyła sama. Poznawała kogoś od czasu do czasu, ale jak dotąd nikogo szczególnego. Czuła się samotna i szukała naszego towarzystwa. Niech więc będzie. Jedziemy.
Takie nastawienie miałem do czasu, gdy okazało się, że jedzie z nami również teściowa. Jak do tego doszło? Całkiem zwyczajnie. Aż sam się zdziwiłem, że tego nie przewidziałem. Moja żona opowiedziała swojej mamie o wyjeździe do wujka do domku, a ta od razu zaczęła się szykować, by jechać z nami. No i co zrobiła moja małżonka? Nic!
– A co miałam zrobić, według ciebie? Powiedzieć jej, że nie może jechać, bo tobie się to nie spodoba?
– No nie, ale mogłaś coś nakłamać…
– Na przykład co?
– Nie wiem… na przykład, że jest tam za mało miejsca.
– No jasne! – prychnęła Anka. – Wujek robi w tym domku zjazdy kolegów ze szkolnej ławy, a dla jednej, szczupłej sześćdziesięciolatki nie będzie miejsca. Mądrala! – denerwowała się żona. – Poza tym moja mama zadzwoniła do twojej i zaczęła ją wypytywać o ten wyjazd. A ta, jak tylko usłyszała, że mama ma też ochotę wyjechać, to zaraz zaproponowała, żeby do nas dołączyła.
Przerzuciłem więc złość z żony na mamę. Zadzwoniłem do niej z pretensjami, że ściąga mi na głowę teściową. Ale moja uległa zazwyczaj mama wzięła ją w obronę. Nakrzyczała na mnie, że nie mam litości dla biednej wdowy (teściowa dwa lata wcześniej straciła męża), i że nie tak mnie wychowała. Muszę przyznać, że udało jej się postawić mnie do pionu. Odłożyłem słuchawkę skruszony niczym skarcone dziecko. Wtedy, na fali tej dyscyplinującej rozmowy, uznałem, że może rzeczywiście powinniśmy wziąć teściową ze sobą. Bo tak wypada. Przecież ta biedaczka siedzi w domu sama.
Parę razy kłóciłem się przez to z żoną
Kiedy zaakceptowałem sytuację, poczułem się trochę jak łaskawca, co wielkodusznie zabiera obie mamy na wakacje, żeby się rozerwały. Tak myślałem tuż po rozmowie z mamą. Ale potem, w czasie tych dwóch miesięcy oczekiwania na wyjazd, jeszcze zdrowo dałem popalić żonie. Marudziłem na całego. Co chwilę wpadałem w zły humor. Chodziłem po domu i powtarzałem, że cały rok haruję jak wół, a nawet na wakacjach nie wypocznę, bo taszczymy ze sobą obie babcie.
Za każdym razem, kiedy moja mama albo teściowa zrobiły coś nie po naszej myśli – a takie sytuacje zdarzały się regularnie, bo takie jest przecież życie – natychmiast wracałem do tematu wyjazdu.
Ależ byłem marudny i stękający! Użalałem się nad sobą na całego. Że w ogóle nie odpocznę, że nie będę się dobrze bawił, a w ogóle to zamiast jechać na wakacje, jedziemy do sanatorium. Dowcipkowałem, że może wyskoczymy we czwórkę na jakiś dancing albo okłady z borowiny. Pokłóciliśmy się z żoną parę razy.
Aż wreszcie nadszedł czas wyjazdu. Dąsałem się przez całą drogę. Babcie jechały autobusem, bo nie zmieściły się do auta, więc miałem czas, żeby sobie pofolgować. Utyskiwałem przez całe 160 kilometrów jazdy. Już nawet starszy syn prosił mnie, żeby przestał. W końcu zdrowo ochrzaniła mnie żona.
– Grzesiek, jak nie chcesz jechać, to nas zawieź i wracaj do cholery do miasta! Mam cię już serdecznie dość, a jeszcze nie przyjechaliśmy na miejsce! – krzyknęła.
– Aneczko, nie denerwuj się. Mnie chodzi tylko o to, żeby się wygadać teraz, bo przecież potem, przy nich, nie będzie mi już wypadało nic powiedzieć – powiedziałem, starając się załagodzić sytuację.
Zresztą naprawdę postanowiłem, że przy mamach nie będę na nic narzekał. I postanowienia dotrzymałem, ale z zupełnie innego powodu niż sądziłem. Na wakacjach z babciami było wspaniale! I to już od samego początku…
Przyjechaliśmy wieczorem po męczącej podróży. Wysiadłem z samochodu wściekły, że nie tylko będę musiał nosić bagaże, ale zaraz potem myć dzieci i kłaść je spać. Czyli robić coś, co robię przez cały rok i mimo że bardzo kocham moje maluchy, to mam już tego serdecznie dość. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przyniosłem ostatnią walizkę, a tu okazało się, że dzieciaki są już wykąpane i nakarmione przez babcie. Zostało tylko usypianie…
Doszedłem do wniosku, że skoro tak, to przycupnę na chwilę z piwkiem przed telewizorem i obejrzę sobie wiadomości. No i tak przycupnąłem, że strzeliłem sobie godzinną drzemkę, a kiedy się obudziłem, to maluchy już spały. Znów babcie!
Rano było podobnie. Dzieciaki pobudziły się. Duży zszedł z łóżka i zaczął zaczepiać małego, co oznaczało, że już nie pośpimy. Jęknąłem tylko rozpaczliwie i przykryłem twarz poduszką. Dlatego niemal nie usłyszałem, jak do naszego pokoju wpadają obie mamy i całe stęsknione po nocy zabierają wnuki do swojego pokoju. Byłem tak zdziwiony, że ledwo udało mi się usnąć.
Obudziłem się o dziesiątej z dziwnym przeświadczeniem, że zaniedbałem swoje pociechy. Od pięciu lat nie wstałem jeszcze tak późno i przeszył mnie strach, że dzieci w czasie mojej drzemki pewnie potruły się gazem albo spaliły chałupę. Zbiegłem na dół do saloniku, a tam… A tam na stole stało gotowe, pyszne, obfite śniadanie.
Nie musieliśmy jeść w restauracjach
Po śniadaniu wybraliśmy się do pobliskiej miejscowości turystycznej. Na myśl o niej też dostawałem gęsiej skórki, bo przecież wszystkie pieniądze szły na spłatę kredytu i nie stać nas było na rozpuszczenie całej wypłaty w czasie jednej przechadzki po deptaku. Dlatego już na początku trasy mocno złapałem się za portfel i postanowiłem nie wypuszczać go z kieszeni.
Kiedy jednak starszy synek chwycił w rączki samochodzik i spojrzał na mnie cielęcym wzrokiem, natychmiast byłem gotów kupić mu wszystko, o co tylko poprosił. Jakież było moje zdziwienie, gdy jak spod ziemi wyskoczyła teściowa.
– Grzesiu, pozwól mi, ja zapłacę – zaświergotała przymilnie, więc postanowiłem się z nią nie kłócić.
Wieczorem wróciliśmy do domku umęczeni spacerem i ja jako pierwszy zwaliłem się na kanapę. Dziewczyny najwyraźniej nie były aż tak padnięte, bo zaraz zabrały się do roboty. Nabrałem podejrzeń, że postanowiły ogarnąć dzieci bez przysiadania, bo jakby przysiadły, to już by nie wstały. Wolałem jednak myśleć, że zachowały po prostu więcej energii ode mnie. W końcu to ja byłem kierowcą i musiałem zachować czujność na drodze.
Wieczór miałem więc spokojny i naprawdę przyjemny. Mama zrobiła mi jeszcze kolację. Zasnąłem w ciuchach przed telewizorem. Rano obudziłem się przed wszystkimi. Pewnie dlatego, że padłem o godzinie dwudziestej, kiedy mamy jeszcze oporządzały dzieci. Uznałem więc, że skoro taki ze mnie ranny ptaszek, to pójdę pobiegać. To przecież moja wielka pasja.
Biegałem przez dwie godziny. Powietrze było czyste, słońce leciutko przygrzewało, na trawie wciąż zalegała rosa. Było fantastycznie!
Kiedy wróciłem, na stole znów stało śniadanie. Przyznaję, że chciałem po nim pozmywać, ale po tym bieganiu… usnąłem. Dzieci ciągnęły mnie do zabawy, ale wtedy wkroczyła do akcji jedna z babć i zabrała je na czytanie bajek.
Na wycieczkę w góry pojechaliśmy bez babć. Było nawet fajnie, choć miałem ręce pełne roboty. Dzięki Bogu, że się wyspałem. Pilnowanie dzieci nie szło mi wcale źle. Humor popsuło mi dopiero zejście z gór do miasteczka. Trzeba było zjeść obiad. Oczami wyobraźni już widziałem, jak z konta uciekają mi cenne złotówki wydane na żarcie, którego maluchy i tak nie zjedzą do końca. Wtedy jednak zadzwoniła mama.
– Grzesiu, jedliście już?
– No nie, właśnie szukamy jakiejś restauracji… – odpowiedziałem.
– Jakiej znowu restauracji!? Wracajcie szybko do domu. Robimy z drugą babcią pyszne pierogi.
– A z czym, mamusiu?
– Z jagodami.
– Moje ulubione! – jęknąłem i już gnaliśmy na łeb na szyję.
Skąd taka reakcja? Nie rozumiem…
I tak właśnie wyglądały nasze wakacje z babciami. Mama i teściowa gotowały, zajmowały się dziećmi, płaciły za ich zachcianki, opiekowały się nimi, gdy ja biegałem, a dwa albo trzy razy wygoniły nawet mnie i żonę na randkę do miasta. Poszliśmy na dyskotekę i wróciliśmy nie tylko rozbawieni, ale nawet trochę podchmieleni. W połowie naszego wyjazdu, wysłały nas z kolei całą rodziną na kolejną wycieczkę. Byłem przekonany, że to koniec laby i chcą od nas w końcu odpocząć, ale one potrzebowały spokoju, żeby posprzątać domek. Nie mogłem w to uwierzyć. Zwłaszcza kiedy odkryłem, że mama zrobiła mi pranie i poskładała wszystkie skarpety do pary.
– Ty nigdy tak nie robisz… – powiedziałem do żony i mało brakowało, a dostałbym w łeb.
Kiedy zbliżał się ostatni dzień wakacji, popadłem w przygnębienie. Babcie od razu to zauważyły. Moja mama zapytała mnie, dlaczego jestem smutny. Trochę się krygowałem, bo przecież to była dziecinada, ale w końcu wyznałem szczerze:
– A bo szkoda mi wyjeżdżać…
– Naprawdę? – żona aż podskoczyła na krześle ze zdumienia.
– Naprawdę… – uśmiechnąłem się. – Tu jest całkiem fajnie. W sumie nie spodziewałem się, że będzie aż tak dobrze. I powiem wam szczerze, że może nawet chciałbym to kiedyś powtórzyć. Co wy na to, gdybyśmy w takim samym składzie spędzili kolejne wakacje? – spytałem.
Zdziwił mnie brak entuzjazmu na tę moją propozycję. Mamy zrobiły dziwne miny i odwróciły wzrok. Niby się uśmiechały, ale trochę krzywo. Przytakiwały, ale bez przekonania, a moja żona tylko się śmiała. Dziwne mi się to wszystko wydało, dlatego, kiedy zostaliśmy sami, to zapytałem ją otwarcie:
– Anka, jak dzisiaj zaproponowałem kolejny taki wyjazd, to się dziwnie wszystkie skrzywiłyście… O co wam chodziło?
– A nic… – żona nie była zbyt chętna do rozmowy.
– No powiedz – naciskałem. – Widzę przecież, że coś ukrywasz!
– Niech będzie, w sumie zasłużyłeś, żeby ci powiedzieć – żona uśmiechnęła się tajemniczo. – Tylko się znowu nie dąsaj, okej?
– No co ty, ja? Dawaj.
– Bo ja wczoraj rozmawiałam z mamami. Pytałam, jak im się podoba i w ogóle. Powiedziały mi, że ostatni raz z nami jadą. I za rok chcą naprawdę wypocząć, a nie wyręczać nas, a właściwie to ciebie w zajmowaniu się domem i dziećmi…
Zasnąłem obrażony. Anka przebudziła się w nocy i rano przysięgała, że przez sen miałem nos spuszczony na kwintę. Ale za to obudziłem się pierwszy i zrobiłem wszystkim śniadanie. Miałem nadzieję, że zatrę złe wrażenie i jednak za rok mamy też z nami pojadą.
Czytaj także:
„Dla moich dzieci jestem jedynie darmową niańką i bankomatem. Na zmianę tylko haruję jak wół i zajmuję się wnukami”
„Zajmowanie się wnukiem jest męką, ale na placu zabaw można poderwać całkiem atrakcyjne babcie i opiekunki”
„Czułam się wykorzystywana. Wciąż tylko zajmowałam się wnuczkiem, nie miałam życia. A druga babcia się nie angażowała”