„Wspólny wyjazd był testem dla naszego związku. Podróż z malkontentem i obżarciuchem emocjonalnie mnie zrujnowała”

prawdziwe historie: myślałam, że do siebie pasujemy fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Zawsze marzyła mi się taka podróż. Kompletnie swobodna: bez planu, bez celu, bez zadęcia. Po prostu wsiadasz w samochód i jedziesz, gdzie oczy poniosą. Zamierzaliśmy trzymać się bocznych dróg i jak najwięcej zobaczyć. Postoje miał nam wyznaczać przypadek i chęć. Staniemy wtedy, gdy się zmęczymy lub zauważymy coś interesującego”.
/ 29.06.2023 09:15
prawdziwe historie: myślałam, że do siebie pasujemy fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Tak bardzo się cieszyłam na ten wyjazd. Pewnie dlatego, że tak długo na niego czekałam. A mogłam go zrealizować tylko z Tomkiem, moim chłopakiem. Nikt inny – ani koleżanki, ani znajomi, ani moi poprzedni partnerzy – jakoś się do tego nie palili. Tylko Tomek od razu powiedział:

– Jasne, kiedy tylko chcesz.

Byliśmy dobrze dobrani. Wreszcie! Bo miałam już dosyć szukania.

Chyba żartujesz!

Spakowaliśmy się sensownie. Latarka, scyzoryk, śpiwór, bo nigdy nie wiadomo. I dużo suchego prowiantu, na wypadek gdyby przygoda złapała nas pośrodku niczego. W końcu ruszyliśmy! Byłam taka szczęśliwa. Gotowa na niezwykłe przygody. Rozsiadłam się wygodnie na miejscu pasażera. Postawiłam przed sobą butelkę z wodą, spodziewałam się, że będziemy jechać wiele kilometrów bez przerwy.

– No to… czas na hot doga – oświadczył Tomek, ledwo wyjechaliśmy poza rogatki miasta.

– Co? Dopiero jadłeś śniadanie – zauważyłam.

– Ale malutkie – upierał się. – Jestem głodny, nie lubię jechać na głodniaka!

I tak pierwszy przystanek zaliczyliśmy już pół godziny po rozpoczęciu podróży. Tomek zamówił dwa hot dogi, wielki kubeł kawy i spojrzał na mnie wyczekująco.

– Chcesz coś? – zapytał.

– Nie, dzięki.

Starałam się panować nad złością, ale już byłam niezadowolona. Bo wiedziałam, co będzie, jak wypije taki kubeł kawy – za moment kolejny postój. Chwilę później Tomek upaćkał się sosem, po czym oświadczył, że tak jechać nie może. Na parkingu zaczął wypakowywać nasze rzeczy w poszukiwaniu nowej koszulki.

– Hm… No gdzie ona jest? Wiesz, chyba nie zabrałem swojej ulubionej – narzekał. – Wracamy? To tylko parę minut.

– Chyba żartujesz! – prychnęłam. – Włóż którąkolwiek!

– Coś czuję, że wziąłem ich za mało…

– To kupimy po drodze – poradziłam.

Tomek się przebrał i pojechaliśmy. Za godzinę zaczął się wiercić w fotelu – oczywiście pęcherz go cisnął, więc znowu zatrzymaliśmy się na stacji. W budynku zniknął na dobre dwadzieścia minut, po czym wrócił z… paczką fajek!

– Ty palisz? – zdziwiłam się.

– Normalnie nie, ale są wakacje – zauważył uradowany. – Można nieco wyluzować. No i nie ma to jak dymek do piwa.

– Jakiego piwa? – ponownie nie zrozumiałam.

Popatrzył na mnie, wzruszył ramionami.

– Jak będziemy nocować na różnych biwakach, to się pewnie załapiemy na grilla czy ognisko. Nie ma nic lepszego niż kiełbacha z ognia, piwo i dymek.

Ja też nie miałam na to ochoty

Nie poznawałam go. Czy to był ten sam facet, z którym umawiałam się od pół roku? Spokojny, kulturalny, bez nałogów. Lubiący podróże i otwarty na nowe przygody. Tak mi się przedstawiał i jak na razie nie zauważyłam braku spójności w tym opisie. Ale jak to mówią: nie znasz człowieka, dopóki nie spędzisz z nim przynajmniej dwudziestu czterech godzin bez przerwy. A przecież my nawet żadnego weekendu nie spędziliśmy od początku do końca razem, bo Tomek zawsze gdzieś się spieszył.

– O, McDonald’s! – zauważył znak jakąś godzinę później. – Zjeżdżamy?

Miałam ochotę krzyczeć. Te postoje doprowadzały mnie do szału. Chciałam jechać przed siebie, cieszyć się widokami i dziką przyrodą. Nie interesowały mnie wszelkie możliwe sieciówki ze śmieciowym żarciem, jakie mijaliśmy po drodze.

– Jesteś głodny? – jęknęłam. – Znowu?

– No coś bym zjadł.

– Myślałam, że przerwę na obiad zrobimy za dwie, trzy godziny – próbowałam go zniechęcić.

– To nie obiad, to drugie śniadanie – zaśmiał się.

Zjechał z trasy i zaparkował przed fast foodem. Zamówił wielki zestaw, a do tego jeszcze ze dwa burgery luzem. Ja wzięłam kawę i ciastko. Siedziałam naburmuszona przy oknie i patrzyłam na pędzące gdzieś samochody. Bo nie mogłam już patrzeć, jak Tomek napycha się kilogramami niezdrowego żarcia.

Godzinę później była przerwa na toaletę. Po kolejnej Tomek stwierdził, że nie czuje się najlepiej, dzień zaraz się skończy i trzeba poszukać noclegu, ponieważ on nie zamierza jechać nocą. Ja też nie miałam na to ochoty, na nic już nie miałam ochoty. Znaleźliśmy na mapie jakieś jezioro z domkami i kempingiem. Postanowiliśmy zatrzymać się właśnie tam.

Miejsce okazało się o wiele przyjemniejsze, niż mi się początkowo wydawało. Rozległy zalew otoczony lasem, a w nim drewniane chatki. Wynajęliśmy jedną z nich – tuż nad wodą, jak najbliżej brzegu. Nakarmiłam Tomka pastylkami na niestrawność i zostawiłam cierpiącego w łóżku, podczas gdy sama poszłam na spacer. Siedziałam na pomoście i słuchałam plusku wody oraz muzyki świerszczy. Po całym tym paskudnym dniu po raz pierwszy czułam się szczęśliwa. „Może będzie lepiej? – myślałam. „Może musimy się dotrzeć? Przecież zawsze tak jest, żaden związek nie jest od razu idealny” – przekonywałam samą siebie. A potem przed oczami stanął mi Tomek wpychający do ust burgera, który w procesie cały się rozsypał i kawałki mięsa pospadały na stolik. To było obrzydliwe.

Gdy tak siedziałam i myślałam o życiu, po drugiej stronie jeziora – jedno po drugim – zaczęły zapalać się światła. Wtem cały sąsiedni brzeg rozjarzył się niczym wielkie, tajemnicze miasto. Cóż to mogło być? Próbowałam sobie przypomnieć, jak wyglądała mapa tego miejsca. Z pewnością nic ciekawego tam nie było: tylko jezioro i lasy, jak okiem sięgnąć. Gdyby znajdowała się tam tak duża miejscowość, na pewno zostałaby jakoś zaznaczona, prawda? Zaplanowałam, że sprawdzimy to jutro. Powoli zaczęło dopadać mnie zmęczenie, więc zawróciłam do chatki.

Może zaszła jakaś pomyłka?

Następnego dnia stało się jasne, że nad jeziorem jeszcze chwilę zostaniemy. Tomek nadal czuł się źle, chyba coś mu zaszkodziło… Zakładałam, że po prostu obżarstwo. Wyciągnęłam zatem z walizki kostium, krem z filtrem i poszłam się opalać. Mój towarzysz dopiero późnym popołudniem wypełzł z chatki.

– Chyba już okej – powiedział. – Coś bym zjadł, jestem głodny… Pojedziemy na stację?

Zdecydowanie zaprotestowałam. Wyciągnęłam lekkie wafle ryżowe, pomidora, jakieś owoce, które ze sobą zabrałam.

– Zjedz coś na szybko, to wypożyczymy łódkę i zdążymy jeszcze popłynąć na drugą stronę jeziora – zdecydowałam.

Nie był zadowolony.

– Po co? – jęknął.

– Zobaczysz – odcięłam się, bo słysząc jego ton, straciłam ochotę na szczegółowe tłumaczenia. Podjęłam decyzję za nas oboje.

– Mam chorobę morską – zastrzegł.

– W takim razie dobrze się składa, że jesteśmy nad jeziorem – odcięłam się.

„Czy Tomek zawsze był taki marudny? – zastanawiałam się. – Przecież z nim się nie da wytrzymać nerwowo!”. Postawiłam jednak na swoim. Zorganizowałam łódkę, wiosła i zarządziłam rejs. Miałam już dosyć czekania, chciałam coś zobaczyć. Tomek tak długo się ociągał, że gdy zapakowaliśmy się do łódki, zapadał już zmierzch.

– Ciemno będzie – narzekał.

– Trudno. Trzeba było się szybciej ogarnąć – byłam stanowcza.

Popłynęliśmy. Nareszcie! I w miarę, jak zbliżaliśmy się do przeciwległego brzegu, znów zaszło to niezwykłe zjawisko: światła, setki świateł rozjarzyły się jakby na nasze powitanie.

– To jakieś miasto? Ale tam nie ma miasta – mówił zdezorientowany Tomek. – Nie było go na mapie…

– Może zaszła jakaś pomyłka? – myślałam głośno. – Zaraz się dowiemy.

Dotarliśmy do pomostu, gdzie zacumowaliśmy, później wyszliśmy na brzeg. Tam zaczynała się ubita droga, która prowadziła w głąb lądu. Cała zalana była światłem licznych latarni ulicznych. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam tak niewielkiej i tak pięknie oświetlonej mieściny.

– Tomek, czy ty to widzisz? – zapytałam zachwycona.

Nie otrzymałam odpowiedz. Obejrzałam się niespokojnie i odkryłam, że jestem na tej ulicy sama. Tomka nie było, jak zwykle gdzieś przepadł. Może zawrócił do łodzi po papierosy, a może już szukał jakiegoś fast foodu… Kto go tam wie? Nie przejmowałam się nim, poszłam dalej sama.

A ten jest mój

Zachwycały mnie urocze małe domki porastające ten brzeg niczym grzyby. Były do siebie bardzo podobne, a jednocześnie każdy z nich był inny. Trochę nieforemne, trochę koślawe i bardzo kolorowe. Czasami dach był czerwony, a okiennice zielone, innym razem na odwrót. Kominy krzywe, ściany zaokrąglone. I każdy ogródek wyglądał podobnie. Znajdowało się w nim dokładnie jedno drzewo i mnóstwo kwiatów… Kwiatów nieco zbyt dużych, jeśli wziąć pod uwagę proporcje domków.

– Co się tu dzieje? – zapytałam samą siebie.

Byłam całkiem sama, więc w końcu poczułam się nieswojo. Słyszałam tylko własne kroki i oddech. Dopiero teraz uderzyła mnie ta wszechogarniająca cisza. Cisza i… samotność. Bo byłam sama, jak zawsze. Niby miałam faceta, a tak naprawdę nadal czułam się samotna. Nic się nie zmieniło.
 „To chyba nie jest dobry człowiek – uznałam. – Nie dla mnie”.

Gdy o tym pomyślałam, w domku, który akurat mijałam, zapaliło się światło. Ciepłe, jasne, przyjemne… Jakby zapraszało mnie do wnętrza. I słusznie – nie mogę tak ciągle iść przed siebie, powinnam skorzystać z okazji i zwiedzić chociaż jeden z tych osobliwych domków. Skręciłam ze ścieżki i pchnęłam furtkę, która ustąpiła bez problemu. Imponujące stokrotki w ogrodzie sięgały mi niemal do ramienia. Każda z nich miała dokładnie po pięć płatków i jaskrawo żółty środek. „Wyglądają jak na moim rysunku z dzieciństwa”, ta myśl uderzyła mnie jak obuchem w głowę. Nagle już wiedziałam, co to za domki i dlaczego wyglądają właśnie tak. Każde dziecko na pewnym etapie rysuje je dokładnie tak samo. Małe domeczki, w których zaklęte są dziecięce marzenia.

– A ten jest mój – rozpoznałam domek, do którego się zbliżałam.

Poznałam go po niebieskich okiennicach. Niebieski kolor lubiłam wtedy najbardziej. Powtarzał się na okiennicach i drzwiach, niebieski był też dym z komina, bo zgubiłam czarną kredkę. Podeszłam bliżej i odważnie weszłam do środka. Wnętrza tego domu na pewno nie narysowałam, ale rozpoznałam je bezbłędnie. Tak zawsze wyobrażałam sobie swój własny dom – w dzieciństwie, w czasach nastoletnich i później. Było w nim mnóstwo książek, na podłogach miękkie dywany, a na parapecie siedział dumny czarny kocur i beztrosko wymachiwał ogonem. Na ścianach znajdowały się oprawione w ramki zdjęcia z moich podróży. Byłam wszędzie! Zjeździłam cały świat. Z rozkoszą wpatrywałam się w te fotki. Przecież o tym marzyłam, a utknęłam w swoim smutnym, samotnym życiu. Samotnym? O nie… W tym domku wyraźnie widać było ślady drugiego mieszkańca. Męskie buty, skórzana kurtka, motocyklowy kask – te elementy również rozpoznawałam ze swoich młodzieńczych marzeń. I wtedy poczułam, że ktoś podchodzi do mnie od tyłu i zakrywa mi oczy rękami.

– Cześć, kochanie – usłyszałam miękki, ale głęboki i dźwięczny głos. – Tęskniłem.

Świat zawirował mi przed oczami.

Teraz już wiedziałam, czego chcę

– Kaśka! KAŚKA! – słyszałam nad głową.

Tym razem głos nie był ani przyjemny, ani głęboki. Wydał mi się wręcz piskliwy. Koszmarnie irytujący! Otworzyłam oczy tylko dlatego, żeby przestał wrzeszczeć. Tomek stał nade mną blady i przerażony.

– Co się stało? – zapytałam.

– Jak to, co się stało?! – krzyknął zdenerwowany. – Wysiadłaś z łódki, potknęłaś się i uderzyłaś głową…

– Co takiego? Nieprawda! – oburzyłam się. – Przecież ja byłam w tym mieście – tłumaczyłam mu jak dziecku. – Wędrowałam uliczkami i…

– Tu nie ma żadnego miasta! – przerwał mi. – Rozejrzyj się.

Rzeczywiście. Brzeg jeziora był pusty i ciemny. Kompletnie martwy.

– Chyba masz wstrząśnienie mózgu – ocenił Tomek. – Jedziemy na pogotowie.

Ja jednak czułam się dobrze. Cokolwiek mi się przydarzyło, zmieniło sposób, w jaki patrzyłam na życie. Teraz już wiedziałam, czego chcę. I na pewno nie był to Tomek.

– Nie, jedziemy do domu – postanowiłam.

– Nie rozumiem – popatrzył na mnie bezradnie.

– Nie pasujemy do siebie, ten urlop właśnie to mi pokazał – powiedziałam wprost. – Męczysz mnie i nudzisz, no i nie mogę patrzeć, jak jesz. Robi mi się od tego niedobrze. Myślę, że to… Koniec.

– Ale… Ale jak to, Kasiu? – nie zrozumiał. – Co ci się stało?

Wzruszyłam ramionami.

– Nic takiego – odpowiedziałam spokojnie. – Po prostu zobaczyłam swoje prawdziwe przeznaczenie.

Lata mijają i człowiek zapomina o dziecięcych marzeniach. A to błąd. Bo tylko wtedy – gdy jesteśmy całkowicie wolni – wiemy, czego chcemy od życia. I ja zamierzam sobie o tym przypomnieć, zanim będzie za późno. Nie wiem, co takiego mnie spotkało, może był to tylko sen, ale zdecydowanie otworzył mi oczy. Teraz już wiem, czego chcę.

Czytaj także:„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkꔄMąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA