Sabinkę znam od niepamiętnych czasów, a może jeszcze dłużej. Ganiałyśmy razem po podwórku, bawiłyśmy się w piaskownicy. Po maturze nasze drogi się rozeszły, ale tylko na pięć lat. Ja wyjechałam na studia do Gdańska. Kiedy wyszłam za mąż, wróciłam do Wrocławia. Wprowadziliśmy się do mieszkania męża, które dostał w spadku po babci.
Trzy dni później w osiedlowym sklepiku spotkałam… Sabinę! Okazało się, że mieszka dwa bloki dalej, także z mężem. Najwyraźniej los chciał, żebyśmy pozostały przyjaciółkami. Mojego Alka po pięciu latach szczęśliwego małżeństwa zabrał rak trzustki. Trzy miesiące od diagnozy byłam już wdową. Do dziś nie mogę się z tym pogodzić. Pół roku później mąż Sabiny także odszedł, ale z inną kobietą.
– Już nigdy nie uwierzę żadnemu facetowi! – zaklinała się, wylewając hektolitry łez i uzupełniając płyny winem. Gdzieś po miesiącu, gdy znowu naszedł ją atak żalu, pomaszerowałam do lodówki po białe półwytrawne. Jednak Sabcia odsunęła od siebie butelkę.
– Jak tak dalej pójdzie, to zostanę alkoholiczką, a mój były nie jest tego wart – westchnęła i dodała: – Cholera! Przez tego dupka nawet nie mogę napić się wina! Gdybym wcześniej wiedziała, za kogo wychodzę…
– Więc czego się napijesz?
– Niech będzie to wino – machnęła ręką – Ale tylko pół kieliszka. A potem już nigdy nie tknę alkoholu. Nie pozwolę temu gnojkowi wpędzić się w nałóg! O nie! Niedoczekanie! – paplała, popijając wino sporymi łykami.
Westchnęłam w duchu. Musiałam wysłuchiwać tych głupot, odkąd jej ślubny się ulotnił, zatem byłam już przyzwyczajona. Nie wkurzały mnie już nawet opowieści o tym, jak to Sabinka zamierza zostać prostytutką.
– Po co? – zdziwiłam się za pierwszym razem, kiedy to powiedziała.
– No jak to? Przecież to będzie dla tego gnojka wstyd! Wiesz, jaki zawsze był świętoszkowaty! Każdemu z klientów będę dawała swoją wizytówkę z wybitym jego nazwiskiem – tłumaczyła z mściwym błyskiem w oku.
Na szczęście następnego dnia zrezygnowała z prostytuowania się. Uznała, że to bez sensu, bo takie samo nazwisko jak jej eks nosi pół narodu.
Zniknęła na pewien czas. Poczułam się obrażona
Po dwóch miesiącach dramatyzowania Sabina przestała mnie odwiedzać. Co jakiś czas dostawałam od niej mejla w stylu: „Nie martw się, u mnie wszystko gra”. Potem jednak jej krótkie wiadomości robiły się bardziej wylewne, aż wreszcie przyznała się, że ma nowego wybranka o imieniu Bartek.
„O takim chłopaku zawsze marzyłam… – napisała. – Wierny. Patrzy mi w oczy, jak do niego mówię, i zawsze mi przytakuje. Wiem, co sobie pomyślisz. Z takim facetem szybko dopadnie mnie nuda. Mogę cię jednak zapewnić, że z Bartkiem będzie inaczej. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się cieszę, że nareszcie kogoś mam!”.
Przyznam, zżerała mnie ciekawość, kim jest ten tajemniczy Bartek. Brunet czy blondyn? Niski, a może wysoki? Mądry czy jednak poniżej normy? Czułam się nieco obrażona, że ja, jej najlepsza przyjaciółka, dowiaduję się o tym facecie tylko z mejli. Mieszkałyśmy przecież obok siebie, mogłaby z nim do mnie wpaść i go przedstawić. Czyżby się bała, że odbiję jej chłopa?
Zastanawiałam się, czy nie powinnam jej sama odwiedzić, ale zrezygnowałam. Nie, to nie. Nie będę się narzucać. Kilka tygodni temu zajrzała do mnie Lidka, znajoma. Próbowała mnie namówić na kurs odczytywania kart.
– Zobaczysz, to będzie dobra zabawa. Już po dziesięciu lekcjach można samodzielnie wróżyć.
– Ale ja w to nie wierzę.
– Nie wierzysz? – Lidka westchnęła. – Prawdę mówiąc, ja też nie. Chciałam cię namówić na ten kurs, żeby samej nie czuć się głupio między nawiedzonymi babsztylami. Mówi się trudno.
Tydzień później nieoczekiwanie rozległ się dzwonek do moich drzwi. Ktoś tak intensywnie naciskał przycisk, jakby się paliło. Otworzyłam drzwi. Na progu stała zapłakana Sabina.
– Zostawił mnie! – krzyknęła zrozpaczona i powędrowała prosto do kuchni po butelkę białego półwytrawnego. Nie ukrywam, że byłam trochę obrażona i nie miałam zamiaru zmniejszać jej bólu ani podpytywać: a kto, a jak, kiedy, dlaczego… i w ogóle.
Siadłam na krześle przy stole i czekałam.
– Pokochałam go, naprawdę… – chlipała Sabinka, popijając wino. – Mimo że nie był piękny. Morda taka, że nawet przyłożenie cegłówką by jej nie zaszkodziło. Ale przecież kocha się za duszę, a nie fizyczność, prawda?
Ucieszyłam się, że nie pije jednego kieliszka za drugim, tylko powoli sączy wino. Znaczy, nie było tak źle.
– No, jak jest choć trochę ładny, to nie zaszkodzi – bąknęłam pod nosem.
– Przecież właśnie na brzydocie polega urok pekińczyków – zdziwiła się.
Pekińczyków? O czym ona…
– Więc on był psem? – spytałam.
– I to rasowym! Wyobraź sobie, dziś rano na spacerze, kiedy na chwilkę spuściłam go ze smyczy, dał gazu za jakąś wystrzyżoną lafiryndą!
– Mówimy o… – nie bardzo wiedziałam o jakiego rodzaju lafiryndę chodzi.
– Pudlicy. Mój Bartuś oszalał na jej widok. Poooszedł za nią z wywalonym jęzorem i tyle go widziałam! Miałam rację. Wszyscy faceci są tacy sami! Wtem Sabina dostrzegła ulotkę, którą zostawiła moja koleżanka.
– Umiesz wróżyć z kart? – w jej głosie usłyszałam niedowierzanie.
– Jasne – odparłam, sama nie wiem czemu, po czym dodałam z wyrzutem: – Robię to od dawna, ale nie było okazji ci powiedzieć, bo się nie widziałyśmy.
– Musisz mi koniecznie wywróżyć, co z moim Bartusiem! – zawołała.
– Ale ja… – ugryzłam się w język, nim wyznałam, że się na tym nie znam.
– Co? – spojrzała podejrzliwie.
– Właściwie nic – rzuciłam bezczelnie. – Jak bardzo chcesz, to czemu nie.
Powiedziałam, że spotka miłość swojego życia
Poszłam do pokoju i przyniosłam talię zwykłych kart. Kazałam Sabinie wyciągnąć cztery. Potem ułożyłam je na środku stołu i obłożyłam innymi. Oczywiście improwizowałam.
– Co widzisz? – szepnęła Sabina.
Zaczęłam zmyślać. A ponieważ Sabcia była moją przyjaciółką, to zmyślałam same dobre rzeczy. Zawsze to jakiś sposób, żeby podnieść biedaczkę na duchu. Od tego są przyjaciele, nie?
– Niedługo odnajdziesz Bartusia. Będzie w dobrych męskich rękach. Pokochasz tego mężczyznę. On również zapała do ciebie uczuciem i potem będziecie żyli ze sobą długo i szczęśliwie.
– A co, jeśli wróżba się nie sprawdzi? – zaniepokoiła się nagle Sabina.
– Już ty się nie bój, kochana – poklepałam ją pocieszająco po dłoni, zastanawiając się, jak w przyszłości wybrnę z tego idiotycznego kłamstwa.
Właściwie to już w trakcie „wróżenia” czułam się źle, że wpuszczam przyjaciółkę w maliny. Zamierzałam powiedzieć jej prawdę, ale ona nagle zerwała się z krzesła, dopiła wino, pocałowała mnie w policzek i wybiegła.
Tydzień później spotkałam Sabinę na ulicy. Szła pod rękę z jakimś przystojnym facetem. Coś takiego!
– To właśnie ona mi ciebie wywróżyła – przyjaciółka wskazała mnie palcem – mój ty karciany mężczyzno! Przywitałam się z nieznajomym, który uścisnął moją dłoń.
– Dowiem się, jak się poznaliście? – spytałam, gdy usiedliśmy w kawiarni, do której mnie zaciągnęli.
– Przed rokiem porzuciła mnie narzeczona – zaczął opowiadać Jurek. – Nie lubię spędzać wieczorów w pustym domu, więc wsiadałem w samochód i jeździłem bez celu po osiedlu. Jakieś dwa tygodnie temu potrąciłem na ulicy psa. Pekińczyka. Kocham zwierzęta i bardzo to przeżyłem. Wziąłem go na ręce i zawiozłem do psiej kliniki. Na szczęście nieborak doznał tylko ogólnych potłuczeń i nie miał nic złamanego. Przy obroży zauważyłem zawieszkę, a na niej adres właścicielki. Tych kilkanaście dni leczenia bardzo nas do siebie zbliżyły. Bartek polubił mnie, a ja jego. Ale w końcu pojechałem z nim pod adres z zawieszki.
– Wyobraź sobie, że Bartek za nic nie chciał pozwolić, żeby Jurek sobie poszedł. No i jesteśmy razem…
Kiedy dopijaliśmy kawę, Jarek poszedł zapłacić rachunek. Wtedy Sabina przysunęła się do mnie.
– Z tym „żyli długo i szczęśliwie” to też prawda? – spytała konspiracyjnym szeptem, puszczając do mnie oko.
– Oczywiście – odparłam, przysięgając sobie, że nigdy więcej kart.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć