Moje relacje z matką zawsze były bardzo trudne. Dlatego moim pierwszym krokiem w dorosłym życiu było wyprowadzenie się z domu i ograniczenie kontaktów z rodzicielką do koniecznego minimum. Kiedy poznałam Pawła i jego matkę, to doszłam do wniosku, że złapałam Pana Boga za nogi. Teściowa wydawała się sympatyczną, dobrą i po prostu fajną babką, a ja byłam przekonana, że trafił mi się prawdziwy skarb. Jednak z czasem przekonałam się, że nie wszystko złoto co się świeci, a matka mojego męża to wścibskie i wredne babsko.
Wszystko szybko poszło
Poznałam Pawła zaraz po studiach i niemal od razu wiedziałam, że to jest mężczyzna, z którym chciałabym spędzić resztę życia. On chyba myślał podobnie, bo już na trzeciej randce zaproponował mi wspólne mieszkanie. Początkowo się wahałam, ale szybko zmieniłam zdanie. „A co mi tam, raz się żyje” – myślałam pakując walizkę i wprowadzając się do skromnej kawalerki mojego chłopaka.
– Nie martw się, będziemy bardzo szczęśliwi – przekonywał mnie Paweł, który chyba zdawał sobie sprawę z tego, że mam mnóstwo wątpliwości.
Ufałam mu
I miał rację. Od pierwszego dnia mojej przeprowadzki mój chłopak na każdym kroku udowadniał, że mu na mnie zależy i że zrobi wszystko, abym uwierzyła w jego uczucia. Zresztą nie miałam powodów, aby mu nie wierzyć. Paweł był pracowity, odpowiedzialny i zaradny.
– Ale najważniejsze jest to, że cię kocham – powtarzał za każdym razem, gdy chwaliłam jego zalety.
Tak, bardzo go kochałam. I nie mogłam mu odmówić, gdy poprosił mnie o rękę. Chociaż sporo znajomych mówiło mi, że to za wcześnie na ślub, to ja nie wahałam się ani chwili. Co było w tym złego, że chciałam stworzyć trwały związek z mężczyzną, który był dla mnie wszystkim? Szybko ustaliliśmy datę ślubu, która przypadała dokładnie w rocznicę naszego poznania się.
– To dobry znak – śmiałam się do Pawła.
I tak właśnie myślałam.
Byłam ciekawa teściowej
Na kilka miesięcy przed uroczystością Paweł zaprosił mnie do rodzinnego domu.
– Musisz poznać moją mamę – powiedział. Już wcześniej pytałam, kiedy w końcu przedstawi mnie rodzicom. Jednak za każdym razem był jakiś powód, aby tego nie zrobić – remont w ich mieszkaniu, wyjazd do siostry Pawła czy turnus w sanatorium. Wreszcie jednak się udało.
– Super – ucieszyłam się. – W końcu za chwilę będę jej wredną synową – zaśmiałam się i mrugnęłam okiem do narzeczonego. I tak szczerze powiedziawszy, to tak właśnie myślałam. Przecież prawie żadna teściowa nie lubi swojej synowej.
– Kaśka, przestań – roześmiał się Paweł. – Moja mama nie jest taka.
– To się jeszcze okaże – powiedziałam szybko. I w głębi duszy zaczęłam zastanawiać się, jak poradzę sobie z kobietą, która będzie oskarżać mnie o to, że ukradłam jej ukochanego synka.
Przyjęła mnie bardzo ciepło
Nic z moich czarnych myśli się nie spełniło. Mama Pawła okazała się wspaniałą kobietą. Już podczas pierwszego wieczoru mocno mnie przytuliła.
– Witaj w rodzinie Kasieńko – powiedziała. A ja od razu poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Ze strony swojej matki nigdy nie mogłam liczyć na miłe słowa czy czułe gesty. Zawsze byłam tą złą, która zniszczyła jej życie. A tu spotkała mnie taka niespodzianka.
– Bardzo polubiłam twoją mamę – powiedziałam Pawłowi w trakcie powrotu do domu.
– To dobrze – odparł mój narzeczony. A potem spojrzał na mnie z ukosa. – Teraz będziesz ją widywać znacznie częściej – dodał.
Uśmiechnęłam się w duchu i pomyślałam sobie, że to bardzo dobra wiadomość. „W końcu będę miała obok siebie kobietę, która wie, co to są matczyne uczucia” – pomyślałam szczęśliwa. Wtedy nawet nie przyszło mi do głowy, że to jedne z ostatnich miłych myśli, które kieruję w stronę tej kobiety.
Lubiła mieć ostatnie słowo
Początkowo nie chcieliśmy organizować wystawnego wesela. Po pierwsze nie czuliśmy takiej potrzeby, a poza tym najzwyczajniej w świecie nie było nas na to stać. Jednak teściowa miała inne zdanie.
– Ślub bez wesela? – zdziwiła się, gdy poinformowaliśmy ją o swojej decyzji. – Nie ma takiej opcji – dodała po chwili.
Spojrzałam na Pawła, a on na mnie.
– Nie stać nas na to wesele – powiedział.
Jednak dla mojej przyszłej teściowej nie stanowiło to problemu.
– Wyprawię wam wesele – powiedziała. I chociaż protestowaliśmy, to na nic się to nie zdało.
– Mój syn musi mieć wesele i koniec dyskusji – powiedziała kategorycznie. I od razu zadzwoniła do banku, że chce zlikwidować konto oszczędnościowe.
Było mi bardzo głupio, że naciągam swoją przyszłą teściową na takie koszty.
– Jak mama sobie coś postanowi, to nic nie jest w stanie tego zmienić – usłyszałam od Pawła.
A potem dodał, że ona należy do tych kobiet, które zawsze muszą mieć ostatnie zdanie. I ja niestety bardzo szybko się o tym przekonałam.
– Trzeba się z tym pogodzić – dodał po chwili.
Chyba z mojej miny wyczytał, że ta sytuacja nie za bardzo mi się podoba.
Ślub zorganizowała po swojemu
Szybko przekonałam się, że faktycznie teściowa lubi wtrącać się w nasze sprawy. Wszystko zaczęło się od organizacji naszego wesela. Okazało się, że o wszystkim chciała decydować sama – o menu, o fotografie czy o zespole.
– Daj jej się wykazać – przekonywał mnie Paweł, gdy próbowałam zasugerować, że nie do końca podobają mi się jej decyzje. – Czy naprawdę ma znaczenie, czy w karcie dań pojawi się bigos, czy golonka? – pytał.
Oczywiście, że to nie miało znaczenia. Jednak gdy teściowa zaczęła wybierać mi sukienkę, to doszłam do wniosku, że tak nie może być.
– Nie podoba mi się ta kreacja – zaprotestowałam na widok sukienki wybranej przez mamę Pawła.
– Przecież jest naprawdę ładna – powiedział mój narzeczony.
Widać było, że nie chce wywoływać konfliktu. Ja też nie chciałam tego robić. I dlatego odpuściłam. Jednak miarka się przebrała, gdy teściowa wybrała nam świadków.
– Ja płacę i mam ostatnie słowo – usłyszałam gdy dosyć ostro zaprotestowałam.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. W ostateczności zgodziłam się na wybór teściowej. „W końcu to nie z nimi biorę ten ślub” – pomyślałam. I postanowiłam, że nic nie zmarnuje mi tego najpiękniejszego dnia w moim życiu.
I pewnie taki by był. Jednak teściowa ani na moment nie dała zapomnieć, kto w tej rodzinie gra pierwsze skrzypce. Wszędzie było jej pełno i o wszystkim chciała decydować. W połowie wesela miałam wrażenie, że to wcale nie my jesteśmy najważniejsi.
Zaczęła się rządzić
Po ślubie wyjechaliśmy na kilka dni w nasze ukochane góry. Jednak nawet tam mama Pawła nie dała o sobie zapomnieć. Dzwoniła niemal codziennie i pytała o wszystko – gdzie idziemy, co robimy, co jemy.
– Twoja mama jest strasznie ciekawska – powiedziałam Pawłowi.
Nie chciałam skłócić go z własną matką, ale powoli zaczynałam mieć dosyć jej wścibstwa.
– Można się przyzwyczaić – usłyszałam od męża.
Problem był tylko taki, że ja nie chciałam się do tego przyzwyczaić. Ja po prostu chciałam mieć trochę prywatności.
– Za jakiś czas jej się znudzi i da nam spokój – usłyszałam jeszcze.
Niestety mój mąż się mylił. Następnego dnia po naszym powrocie przyszła do nas matka Pawła i zaczęła panoszyć się jak u siebie. Zajrzała do lodówki.
– Musicie zrobić jakieś zakupy – powiedziała. „Też mi odkrycie” – pomyślałam ze złością.
– I musisz zrobić porządki oraz pranie. Przecież te brudy już wychodzą z kosza – dodała, zwracając się do mnie.
Wytykała mi błędy
Kontynuowała przy tym obchód naszego mieszkania. Zaglądała do każdego kąta i wyliczała, co muszę jeszcze zrobić.
Początkowo nie reagowałam, ale wszystko miało swoje granice.
– Musisz bardziej zadbać o to mieszkanie – usłyszałam po kilkunastu minutach kontroli. A ja nie wytrzymałam.
– Dopiero co wróciliśmy z podróży i mamy prawo odpocząć – powiedziałam chłodno. – Poza tym to nasze mieszkanie – dodałam.
Teściowa tylko na mnie spojrzała, ale nic nie powiedziała.
– Oczywiście – uśmiechnęła się. – To są tylko moje dobre rady – powiedziała. „W nosie mam twoje dobre rady” – pomyślałam zezłoszczona, a potem z ulgą zamknęłam za nią drzwi wejściowe.
– Nie przejmuj się nią. To już taki typ człowieka – powiedział mój mąż.
Jednak ja wiedziałam, że nie da się nie przejmować. I miałam rację. Teściowa odwiedza nas niemal codziennie i za każdym razem zagląda we wszystkie kąty. A przy tym udziela swoich bezcennych rad, które mają nam pokazać, jak mamy żyć. Czasami odnoszę wrażenie, że ze wściubiania nosa w nasze sprawy matka Pawła uczyniła sens swojego życia. I to ciągłe wypytywanie o wszystko – o pracę, o wakacje, o zakupy, o dziecko.
Podczas jej wizyt czuję się jak na spowiedzi. A ona zachowuje się jak inkwizytor. Tylko czekam, aż zacznie zaglądać nam do kosza na śmieci i do pojemnika na brudne pranie, aby przekonać się, jak sobie radzimy w dorosłym życiu. To jest nie do wytrzymania. I jeżeli mój mąż coś z tym nie zrobi, to ja nie wyobrażam sobie takiego życia.
Katarzyna, 27 lat
Czytaj także:
„Chciałem pomóc rodzinie wyrwać się z biedy. Wyciągali euro z mojego portfela, ale nigdy nie podziękowali”
„Mąż, by dorobić, zatrudnił się w zakładzie pogrzebowym. Zamiast zarobić kasę, zmienił naszą sypialnię w kostnicę”
„Siostra zrobiła z komunii siostrzenicy festiwal tandety. Koronkowe suknie i piętrowe torty to część tej maskarady”