„Myślałam, że facet poznany w internecie jest ideałem, a on mnie zwodził jak małolatę. Okazało się, że miał powód”

kobieta z laptopem fot. Peter Cade
„Waldek miał jednak inne plany. Zgodził się co prawda na teatr, ale w zupełnie innej miejscowości. Nie zamierzałam spędzać dodatkowych dziewięćdziesięciu minut w podróży tylko dlatego, że gdzieś indziej podobno wystawiają lepszy spektakl”.
/ 14.05.2024 20:30
kobieta z laptopem fot. Peter Cade

Od trzynastu lat nie miałam okazji pójść na randkę. Dokładnie tyle czasu upłynęło od rozwodu. Chociaż jak się zastanowię, to w zasadzie nie byłam na żadnej randce jeszcze dłużej. Mój były mąż, Krzysztof, nigdzie mnie nie zabierał. Może jak byliśmy świeżo po ślubie, to gdzieś razem wychodziliśmy, ale potem już nigdzie nie chodziliśmy we dwoje.

Od samego początku był idealny!

Kiedy wspomniałam o tym Patrycji, popatrzyła na mnie ze zrozumieniem. Obaj jej małżonkowie dbali o nią jak o księżniczkę. Regularne wizyty w knajpkach, bukiety, upominki na każdą możliwą okazję – ślubu, połowy roku po ślubie i jeszcze innych momentów.

Nie ma co owijać w bawełnę: trochę jej tego zazdrościłam, ale bez urazy. Po prostu marzyłam o tym, żeby mieć to samo. I najlepiej zanim skończę sześćdziesiąt lat.

– A może ty zainicjujesz spotkanie z jakimś facetem? – powiedziała z powagą, przejmując się moją sytuacją. – Teraz są inne czasy, babki też mogą wykonać pierwszy krok.

– Ale najpierw musiałabym wiedzieć, kogo zaprosić – zrobiłam niezadowoloną minę. – Sama wiesz, jak jest u mnie w robocie, same kobitki i pan Feluś!

Parsknęłyśmy śmiechem na samo wspomnienie pana Felusia: faceta znerwicowanego, suchego jak wiór i dość marudnego. Patrycja wpadła jednak na pomysł, jak zaradzić mojemu problemowi. Poradziła mi, żebym się zalogowała na jakimś portalu randkowym, wrzuciła tam swoją najlepszą fotkę, napisała parę zdań o sobie i przejrzała profile facetów.

Potem mogłabym albo poczekać, aż któryś do mnie napisze, albo sama zainicjować kontakt, co moja obeznana w męskich sprawach kumpela uważała za najlepsze rozwiązanie.

Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Co, jeśli ktoś skłamie w swoim profilu i okaże się zwykłym oszustem? Albo wstawi fotkę zrobioną dekadę temu, a na randce poczuję się rozczarowana? A chyba najbardziej bałam się tego, że to on stwierdzi, iż nie jestem kimś, kogo oczekiwał.

Mimo wszystko zdecydowałam się zaryzykować. Znalazłam fajne zdjęcie zrobione podczas grilla z siostrą, napisałam o mojej sympatii do teatru i robótek ręcznych, wkleiłam swój ulubiony cytat i wspomniałam o tym, jak bardzo uwielbiam naturę.

Każdego dnia odkładałam to na później, ale w końcu postanowiłam przejrzeć profile facetów. Stwierdziłam, że najprościej będzie szukać kogoś o podobnych zainteresowaniach. Moją uwagę przykuła fotka mężczyzny z pierwszej strony. Waldemar prezentował się bardzo dobrze, a jego uśmiech był taki ciepły. Na zdjęciu pozował z brązowym labradorem.

– Na bank fotomontaż – Patrycja nie miała wątpliwości. – Zdecydowanie za przystojny. Poza tym kto normalny robi sobie zdjęcia pod drzewem, trzymając psa na kolanach? Zupełnie sztuczna poza.

Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i napisać do niego jako pierwsza. W paru zdaniach opowiedziałam mu o sobie, dodając przy okazji trochę luźnych pytań o jego hobby.

Ku mojej radości już kolejnego dnia dostałam od Waldemara odpowiedź. Pomyślałam sobie wtedy, że mam niesamowite szczęście. No bo jak to? Zagaduję pierwszego z brzegu faceta, a on od razu okazuje się być ideałem!

– Wiesz co, trochę przyhamuj z tymi zachwytami – ostudziła mój zapał Patrycja. – Początek znajomości to czas, kiedy łatwo zgrywać kogoś innego, pisać byle co. Lepiej umów się z nim czym prędzej na randkę w realu. Wtedy na własne oczy go zobaczysz, pogadasz z nim i sama zdecydujesz czy faktycznie ci się podoba. Bo teraz to chyba bardziej lecisz na swoje wyobrażenia o nim, a nie na niego samego.

Posłuchałam jej rady i otwarcie spytałam Waldka o to, czy miałby ochotę spotkać się ze mną w rzeczywistości. Tym razem na jego odpowiedź musiałam czekać dwa i pół dnia. Odpisał, że bardzo chętnie, ale jest akurat w delegacji i wraca za tydzień. Poczekałam.

Później dopadła go jakaś infekcja, która po dwóch tygodniach przerodziła się w zapalenie płuc. Z jednej strony się niepokoiłam, a z drugiej zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak. Ale za bardzo mi się podobało pisanie z nim, żeby sobie odpuścić.

Znaleźliśmy nić porozumienia. Waldemar dzielił się historiami o swojej psiej przyjaciółce Malcie, a ja wspominałam czworonoga z lat dziecięcych. Rozmawialiśmy również na tematy osobiste, dzieląc się przemyśleniami oraz uczuciami w sposób otwarty i nieskrępowany.

Nie dawałam jednak za wygraną i dążyłam do spotkania. Patrycja sugerowała, że najbezpieczniej będzie umówić się w jakimś publicznym miejscu, więc wyszłam z propozycją wybrania się do teatru. Mieszkaliśmy w tym samym regionie, zatem najsensowniejszym wyborem wydawało się spotkanie w stolicy naszego województwa.

Zaczęłam nabierać podejrzeń

Waldek miał jednak inne plany. Zgodził się co prawda na teatr, ale w zupełnie innej miejscowości. Pomyślałam, że to jakieś widzimisię z jego strony i nie zamierzałam spędzać dodatkowych dziewięćdziesięciu minut w podróży tylko dlatego, że gdzieś indziej podobno wystawiają lepszy spektakl.

– To może zjemy razem obiad? – zaproponował. Od razu rzucił nazwę jakiejś knajpki.

Patrycja poradziła mi jednak, żebym to ja coś zaproponowała.

– Tak na wszelki wypadek powinnaś powinnaś spotkać się z nim w miejscu, które jest dla ciebie bezpieczne – stwierdziła.

Kiedy dokonałam wyboru, Waldek nie podzielał mojego entuzjazmu. Nie sformułował tego bezpośrednio, ale z jego wiadomości wywnioskowałam, że ma jakieś obiekcje co do tego miejsca.

– Zaproponuj spotkanie w parku – doradziła mi Patrycja. – Jeśli nie zgodzi się na tę propozycję, to będzie jasny sygnał, że ma nieczyste intencje i lepiej dać sobie z nim spokój.

Waldemar przystał na propozycję spotkania w parku. Upewnił się jedynie, czy może przyjść ze swoim psem, na co naturalnie się zgodziłam.

Zależało mi, by nie pomyślał, że specjalnie dla niego się wystroiłam, ale jednocześnie chciałam prezentować się nienagannie. W rezultacie doprowadzenie się do ładu zajęło mi niemal dwie godziny. Ostatecznie jednak stawiłam się przy wskazanej fontannie i by zamaskować zdenerwowanie, pogrążyłam się w lekturze gazety.

Waldek się nie zjawił. Ani o czasie, który ustaliliśmy, ani piętnaście minut po. Raz po raz ukradkiem zerkałam ponad pismem, wypatrując przystojniaka na pobliskich ławeczkach i ścieżkach, ale kręciły się tam jedynie zakochani, maluchy z rodzicami, facet na wózku oraz dwie babcie z jamniczkiem i ratlerkiem.

Dał mi kosza – rzuciłam do słuchawki, kiedy zadzwoniłam do Patrycji. – Czułam, że coś jest na rzeczy. Wykręcał się, przekładał spotkanie, od samego początku kręcił! Miałam przeczucie, że to nie może być prawda! – denerwowałam się, mówiąc coraz głośniej.

Oszukał mnie!

Szłam ścieżką prowadzącą do wejścia do parku pełna wigoru, skarżąc się do telefonu.

– No jasne, że dałam się naciągnąć! Taki atrakcyjny, bystry i dowcipny gość miałby zwrócić na mnie uwagę? On się tylko mną zabawił!

Nagle kątem oka zauważyłam jakiś ruch i odruchowo uskoczyłam w bok. Tuż obok mnie przebiegł brązowy labrador. Zatrzymałam się jak wryta, a następnie krzyknęłam:

– Malta!

Pies obejrzał się w moją stronę, nadstawił uszu i postąpił parę kroków w moim kierunku.

– Malta? – zawołałam ponownie, a labrador niepewnie zbliżył się do mnie.

Powiodłam wzrokiem po okolicy, mając przeczucie, że Waldek musi być gdzieś w pobliżu. Poczułam, jak ogarnia mnie fala entuzjazmu. A co, jeśli po prostu nie ma zegarka i rozładował mu się telefon? To nienajlepsza wymówka, ale czasem tak bywa. Byle tylko faktycznie się pojawił, a nie zostawił mnie na lodzie…

Pies przestał zwracać na mnie uwagę i pomknął w stronę mężczyzny siedzącego na wózku. W tym momencie coś zaskoczyło w mojej głowie. Przecież to Waldek! Jakim cudem wcześniej go nie dostrzegłam? Chyba dlatego, że zignorowałam faceta na wózku, zupełnie jakby był niewidzialny…

– Cześć… – wyszeptałam bezgłośnie, mimo że mężczyzna na końcu ścieżki i tak by mnie nie usłyszał. Drżącym krokiem zbliżyłam się do niego. Malta siedziała przy wózku i obserwowała mnie z typową dla czworonogów ciekawością.

– Cześć. Ogarnęła mnie panika… – wyszeptał Waldemar. – Kiedy cię zobaczyłem dotarło do mnie, że to bez sensu. Chciałem to jakoś odkręcić i ciągnąć naszą znajomość w internecie jeszcze przez jakiś czas. Bo wiesz, uwielbiam nasze pisanie. Dlatego nie chciałem zaprzepaścić tego, co jest.

Nogi się pode mną ugięły

Opadłam bezwładnie na najbliższą ławeczkę. Waldemar podjechał i zatrzymał się tuż przede mną, nasze kolana dzieliły milimetry. Zapytał, czy wszystko okej, ale pokręciłam przecząco głową. Nie dało się tego inaczej określić niż parszywe samopoczucie. Było mi niewymownie głupio, że uważałam go za oszusta i naciagacza.

– Malta, pić – powiedział, a ja ze zdumieniem patrzyłam, jak pies podchodzi z tyłu wózka, po czym zębami chwyta za plastikową butelkę i wyciąga ją z kieszonki.

– To pies asystujący – wytłumaczył, gdy zobaczył, jak bardzo jestem pod wrażeniem umiejętności Malty. Wypiłam trochę wody i doszłam do siebie. Nie zadawałam pytań, czemu wcześniej nie wspomniał, że jeździ na wózku. Wiedziałam, co czuł. Już nieraz spotykał się z odrzuceniem przez swoje inwalidztwo. Sądził, że ja postąpię tak samo.

I niewiele brakowało, a faktycznie bym tak zrobiła, nawet na niego nie patrząc…

– Teatr, który wybrałaś, nie miał udogodnień dla ludzi z niepełnosprawnościami – tłumaczył, gdy spacerowaliśmy parkową dróżką. – Podobnie jak restauracja… Kompletnie nie wiedziałem jak to rozegrać, ale bardzo zależało mi na naszym spotkaniu w realu. Jesteś zła, że cię tutaj ściągnąłem?

– Jestem zła, że zamierzałeś mi zwiać – parsknęłam. – Moim zdaniem powinieneś mi to w jakiś sposób zrekompensować.

Uśmiechnął się do mnie czarująco, a ja poczułam, jak mięknie mi serce. Chwycił mnie za rękę i musnął ją ustami. Jakiś czas później wysłałam SMS-a do Patrycji: „Fałszywy alarm. Ostatecznie doszło do spotkania. On jest wspaniały!”.

Teresa, 56 lat

Czytaj także:
„Maciek był na każde moje pstryknięcie i spełniał moje kaprysy. To jednak nie wystarczyło, bym go pokochała”
„Mam przeczucie, że mój zięć ma coś za uszami. Taki przystojniak widzi w mojej przeciętnej córce żonę? Nie wierze w to”
„Mój facet to delikates. Udaje twardziela, a wymiękł przy porodzie. Miał mi asystować, a lekarze skrobali go z podłogi”

Redakcja poleca

REKLAMA