„Mydlił mi oczy własną firmą, luksusami i wspólnym życiem. A potem nagle zapadł się pod ziemię”

kobieta oszukana przez ukochanego fot. Adobe Stock
W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście! Bardzo mu zależało, żebym traktowała go poważnie, a nie jak jakiegoś podrywacza… Dlaczego mnie oszukał? Co chciał przez to osiągnąć?
/ 30.03.2021 14:46
kobieta oszukana przez ukochanego fot. Adobe Stock

To się nie dzieje! Nie wierzę! Po raz kolejny rzuciłam telefon na kanapę, a potem szybko go podniosłam, żeby ponownie wybrać ten sam numer. „Abonent czasowo niedostępny, abonent czasowo niedostępny…” – usłyszałam nie pierwszy już raz. Czyste szaleństwo. Przecież to jest po prostu niemożliwe! Był facet i go nie ma. W ciągu jednej doby normalnie zapadł się pod ziemię!
Osunęłam się ciężko na fotel. Po raz nie wiadomo który analizowałam wszystko od początku, całą naszą znajomość…

Waldemara poznałam na stacji benzynowej. Usiadłam obok przy stoliku, żeby szybko wypić kawę. Najpierw uśmiech, potem jedno zdanie, drugie, i jakby nas oboje coś przykleiło do krzeseł. Siedzieliśmy i gadaliśmy. W Poznaniu był służbowo. Miał dużą firmę transportową na południu kraju i często podróżował. Trzy lata temu w wypadku stracił żonę i dwóch synów. Chyba właśnie ta informacja najbardziej mnie poruszyła i zaintrygowała. Jak można w ogóle pozbierać się po takiej tragedii? Waldkowi się udało, choć mówił, że łatwo nie było i miewał momenty, kiedy chciał się poddać.

Tak więc trzy lata temu został na świecie sam. Rodzeństwa nie miał, a rodzice już dawno nie żyli. Całkowicie poświęcił się pracy, co zaowocowało doskonale prosperującą firmą. Miał też piękny dom w Bieszczadach, jacht zacumowany na Mazurach, apartament w Świnoujściu, czyli wszystko, o czym przeciętny człowiek mógł tylko marzyć. Problem w tym, że Waldemar nie miał z kim dzielić tego dobrobytu.
Rozmawialiśmy tak swobodnie, jakbyśmy znali się od lat, a nie ledwie od niecałej godziny. Przy pożegnaniu wymieniliśmy się numerami telefonu i każde z nas pojechało w swoją stronę. Nie musiałam długo czekać na kontakt, bo zadzwonił już po kwadransie. Stęsknił się. Ja też…

Tej nocy, gdy dojechałam do domu, długo nie mogłam zasnąć. Nie wiedziałam, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy tylko w mojej wyobraźni. Jakie było bowiem prawdopodobieństwo spotkania inteligentnego, przystojnego, bogatego i wolnego faceta, mniej więcej w moim wieku i na dodatek wyraźnie zainteresowanego moją osobą? Nie oszukujmy się, bliskie zeru. A jednak go spotkałam i wpadliśmy sobie w oko. Coś bez wątpienia zaiskrzyło.
W końcu przyszedł wyczekiwany sen i pełen nerwów poranek. „Czy cud będzie miał kontynuację? Czy Waldemar Wspaniały jeszcze się do mnie odezwie?”.

Odezwał się. I wcale nie musiałam długo czekać. Jeszcze przed dziewiątą przyszedł pierwszy SMS. Byłam w drodze do pracy, kiedy przeczytałam: „Prawie nie spałem. Cały czas o tobie myślę. Pierwszy raz w życiu przytrafiło mi się coś takiego”. I już wiedziałam, że dziś nie skupię się jak należy na obowiązkach.
Zadzwonił około jedenastej. Powiedział, że za dwa dni znowu będzie w Poznaniu i że musimy się spotkać.
– I co ty na to? – zapytał.
Co ja na to?!

Od tego momentu wszystko inne zeszło na drugi plan. Telefon stał się niemal centrum wszechświata. Waldemar był niesamowity, im więcej z nim rozmawiałam, tym bardziej byłam zauroczona. Bardzo mu zależało, żebym traktowała go poważnie, a nie jak przypadkowego podrywacza-naciągacza, których nie brakuje w dzisiejszych czasach. Podał mi wszystkie namiary i prosił, bym go skrupulatnie sprawdziła.
– Będziesz spokojniejsza – przekonywał. – A ja nie chcę żadnych niejasności między nami, chcę być dla ciebie całkowicie transparentny.

Coś tam sprawdziłam, ale bez przesady, nie zamierzałam bawić się w śledczą. Zresztą po co? Nie byłam ani bogata, ani ustosunkowana, nic by nie zyskał na znajomości ze mną. Nie byłam też naiwną młodą kobietą, idealną ofiarą dla handlarzy żywym towarem. Zaczęłam się w nim zakochiwać, bo był jak spełnienie marzeń i niczego ode mnie nie chciał prócz bliskości.
Przyjechał, tak jak obiecał, i spędziliśmy razem cudowny dzień. Wspomniał, że chętnie poznałby moją córkę, ale uznałam, że jeszcze za wcześnie. Zrozumiał i nie nalegał.

Wyjechał i musiały nam wystarczyć niekończące się rozmowy telefoniczne. Wrócił na weekend. I przedstawił mi propozycję.
– Lenka, przytrafiło się nam coś wyjątkowego i nie możemy tego zaprzepaścić. Zgadzasz się?
– Tak, ale… – zawahałam się, bo nie wiedziałam, co począć z faktem, że na co dzień dzieliło nas prawie pięćset kilometrów.
– Żadnego „ale”, wszystko przemyślałem.
Istotnie, miał już plan. Postanowił przenieść się do Poznania. Na początku uznałam, że to szalona koncepcja, ale w miarę jego wyjaśnień owo „szaleństwo” nabierało coraz wyraźniejszych, realniejszych kształtów. Swoją firmę transportową mógł prowadzić z każdego miejsca, a w domu w Bieszczadach nic go nie trzymało.
– Jak przyjadę następnym razem, poumawiaj nas na spotkania z agentami nieruchomości. Chcę jak najszybciej wynająć dla nas apartament, by mieć cię, Lenuś, zawsze pod ręką. Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakuję, jak tęsknię.

Nie mogłam w to uwierzyć… Prawdziwy, rasowy facet, taki, który nie boi się wyzwań, zdecydowany, który wie, czego chce, poukładany, z planem i – co najważniejsze – szaleńczo we mnie zakochany! Po moim wcześniejszym sceptycyzmie nie zostało ani śladu. Nawet moja córka, kiedy usłyszała o jego planach przeprowadzki, stwierdziła, że chyba wreszcie mi się udało. Tak to ujęła. I miała rację. Cztery lata po trudnym rozwodzie, ktoś wreszcie tchnął życie w moje skostniałe serce...

Zgodnie z ustaleniami, podczas kolejnej wizyty Waldka oglądaliśmy mieszkania do wynajęcia. Spodobało nam się to samo lokum, więc decyzja zapadła. Pani z biura nieruchomości była zachwycona, a my szczęśliwi, że tak szybko udało nam się znaleźć coś fajnego. Waldemar polecił przygotować papiery na następne spotkanie. Miał przyjechać po weekendzie, bo całą sobotę i niedzielę musiałam niestety spędzić w pracy.
Dzisiaj był już czwartek. Czwartek po poniedziałku, w który miał przyjechać, a ja czekałam na niego z panią z biura nieruchomości. Niestety nie przyjechał. Ani w poniedziałek, ani we wtorek, ani w środę. Co gorsza, nawet nie zadzwonił, a kiedy ja próbowałam się z nim skontaktować, w słuchawce słyszałam informację: „Abonent czasowo niedostępny…”.
Na początku szalałam z rozpaczy, bałam się, że coś się stało, miał wypadek albo ktoś go napadł. Jednak gdy we wtorek po południu zadzwoniłam do jego firmy, okazało się, że szef jak najbardziej jest w pracy, tylko… nie jest nim mój Waldemar.

Powoli docierała do mnie przykra prawda, że zostałam oszukana. Nie mogłam tylko pojąć, w jakim celu. Chciałam się dowiedzieć, poznać powód tej okrutnej mistyfikacji, więc nie rezygnowałam z prób nawiązania kontaktu. Rozsądek podpowiadał, że mi się nie uda, a numer podany przez Waldka już nigdy nie zostanie włączony, ale nie umiałam poddać się bez walki.
Chciałam znaleźć w tym szaleństwie jakiś sens, jakiś cień dowodu, że nie wszystko było kłamstwem. Może nie miał firmy, pieniędzy, domu w Bieszczadach i jachtu na Mazurach, może nawet nie stracił rodziny, ale jego oczy były zielone, uśmiech piękny, a pocałunki namiętne. Nasza pogłębiająca się bliskość istniała naprawdę, ja naprawdę się w nim zakochałam. Nie wymyśliłam sobie tego uczucia. On też wyglądał i zachowywał się jak zakochany mężczyzna. Czy można aż tak dobrze udawać miłość? A może ja byłam na tyle zdesperowana, że dałam się złapać na piękne słówka i oczy…?

Minęło już trochę czasu, żal osłabł, wciąż jednak nie rozumiem, po co Waldek miałby odgrywać tę całą szopkę, co na tym zyskał? Może jest draniem, czerpiącym satysfakcję z mamienia samotnych kobiet, może tak podbudowuje swoje nędzne ego?
A może był równie samotny i zdesperowany jak ja?
Tak, chcę wierzyć w taką wersję, chcę wierzyć, że nie miał złych intencji. Stworzył sobie ciekawy życiorys, by lepiej wypaść w moich oczach, a kiedy zrobiło się naprawdę poważnie – wystraszył się i zerwał kontakt.
Waldku, czy jak masz faktycznie na imię, jeśli gdzieś tam jesteś, jeśli nie jesteś jedynie wytworem mojej wyobraźni, odezwij się, wytłumacz, może nadal mamy szansę...?

Więcej prawdziwych historii:
„Moja córka chce wyjść za wdowca z dzieckiem. Powinna urodzić własnego dzidziusia, a nie zajmować się obcym bachorem”
„Umieram, ale nie to mnie martwi. Najbardziej boję się, co będzie z moim nieuleczalnie chorym synem”
„Mój mąż jest wykształcony, kulturalny i dobrze zarabia. Dlatego nikt nie wierzy, że w domu mnie maltretuje”

Redakcja poleca

REKLAMA