– Powierzam ci kontrolę nad kompletną realizacją tego przedsięwzięcia! – powiedział do mnie z błyskiem w oku prezes naszej firmy reklamowej, podsumowując swoje wystąpienie.
Naszym zadaniem było stworzenie akcji promocyjnej świeżo wypuszczonego produktu uznanej marki. Dla naszego przedsiębiorstwa to był prawdziwy hit. Cieszyłem się, że udało nam się zgarnąć to zamówienie oraz że dyrektor mnie uhonorował, powierzając mi nadzór nad działaniami związanymi z reklamą.
Zatrudnił super specjalistkę
Intrygowało mnie, kogo szef wytypował na mojego współpracownika, dyrektora odpowiedzialnego za aspekty graficzne i który copywriter będzie z nami współpracował.
– Mogę wiedzieć, kto będzie moim partnerem w pracy? – zapytałem.
Nasze grono współpracowników składało się z kilku kompetentnych osób. Ich koncepcje były całkiem obiecujące. Z tego powodu zdziwiłem się niesamowicie, gdy przełożony oświadczył:
– Ta kampania reklamowa to poważna sprawa, więc stwierdziłem, że muszę do niej zaangażować kogoś nietuzinkowego. Na szczęście udało mi się dogadać z rewelacyjną specjalistką od tekstów reklamowych, która ma już na koncie mnóstwo osiągnięć.
– Ktoś nowy dołączył do zespołu? – idea współpracy z nieznajomą osobą nie przypadła mi specjalnie do gustu.
– Nic z tych rzeczy! To freelancerka, która cieszy się ogromną popularnością w naszym środowisku.
No to ekstra! Czyli laska przyleciała prosto z miasta i nie będzie ogarniać tematu… Ale co poradzić? Nie miałem nic do powiedzenia. Powlokłem się zatem do swojego biurka, żeby rzucić okiem na papiery. Za jakąś godzinkę miała się pojawić ta wybitna specjalistka od tekstów reklamowych, więc należało ogarnąć jakiś plan działania.
Akurat główkowałem nad harmonogramem dedlajnów i spotkań z klientem, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi. Na moje „Śmiało!” do środka wparował szef. U jego boku stała młoda babka. Podniosłem się zza biurka.
Wyglądała na studentkę
– To pani Magdalena! – oznajmił z uśmiechem kierownik, a kobieta odwzajemniła gest. – A to pan Robert, który kieruje projektem od strony kreatywnej. Właśnie z nim pani będzie pracować – zwrócił się do niej.
Wyciągnęła dłoń w moją stronę, mówiąc:
– Mów mi po prostu Lena. Czy ja też mogę mówić do ciebie po imieniu? Myślę, że nasza współpraca będzie wtedy o wiele przyjemniejsza.
Uścisnąłem wyciągniętą dłoń i przytaknąłem.
– W porządku, to ja was tu zostawiam, żebyście mogli uzgodnić szczegóły – podsumował przełożony i wyszedł z zadowoleniem.
Gestem ręki wskazałem Lenie miejsce, a gdy spoczęła na krześle, zerknąłem na nią ukradkiem. Sprawiała wrażenie bardzo młodej osoby. Wyglądała na jakieś dwadzieścia kilka lat, więc ciężko mi było uwierzyć, że ma aż taki staż w tej branży. Jednak przypomniałem sobie, jak szef kiedyś wspominał, że przekroczyła już trzydziestkę.
Patrząc na jej filigranową, pociągłą buzię w obramowaniu długich, czekoladowych loków i ogromne, jakby zaskoczone, błękitne oczy, niełatwo było to ocenić. Odchrząknąłem i zacząłem przedstawiać jej swoje zamierzenia. Przystała na kluczowe daty, więc od razu mogłem zadzwonić i umówić nas na spotkanie z reprezentantem firmy.
Co ona wyprawia?
Dzień później mieliśmy już za sobą rozmowę z klientem i wiedzieliśmy, czego oczekuje. Kiedy wracaliśmy do naszej agencji, zapytałem Lenę, czy wpadła już na jakiś pomysł.
– Niestety, nie mam jeszcze pomysłu, ale muszę jakoś pobudzić swoją kreatywność! – powiedziała, spoglądając przez szybę samochodu.
– W takim razie możemy usiąść u mnie w gabinecie i na spokojnie wszystko przemyśleć – zasugerowałem.
– W gabinecie? Przy tak pięknej pogodzie? Nic z tego! Chodźmy lepiej do parku! Zaparkuj tutaj, to rzut beretem.
Nie przypadł mi do gustu zamysł Leny. Byłem statecznym mężczyzną po czterdziestce i nie widziałem sensu w traceniu czasu na przechadzki po parkowych ścieżkach.
– Dobra, a praca? – zagadnąłem, kiedy zbliżaliśmy się do wyjścia z parku.
– Przecież idziemy pracować! – Lena uniosła brwi ze zdziwieniem. – Ja akurat o wiele lepiej funkcjonuję na świeżym powietrzu. Jakoś tak mi się fajniej myśli.
– Eee, no wiesz, dla mnie biurko jest lepsze – mruknąłem bez entuzjazmu, wlokąc się za nią.
To jakaś oszołomka
Zaraz jednak się ogarnąłem, bo przypominało mi się, że szef kazał mi dogadzać naszej „diwie”, żeby chciała z nami pracować częściej. Więc dorzuciłem pospiesznie:
– Jak sobie życzysz, tak zrobimy. Plener to plener, skoro taką masz preferencję.
Zerknęła w moją stronę, lekko krzywiąc szyję.
– No tak, z ciebie to taki typowy „biurowiec”! – parsknęła śmiechem. – Ale ja lepiej funkcjonuję, gdy otacza mnie przyroda. W takich warunkach do głowy przychodzą mi najgenialniejsze pomysły.
Nie było innego rozwiązania. Mimo oporów podążyłem za Leną ścieżkami w parku. Co kilka kroków stawała i wykrzykiwała z zachwytem:
– Ojej! Jakie fantastyczne kolory! Patrz na ten miłorząb. Wygląda tak dostojnie. A spójrz na te klony…
Jej entuzjazm był mi obcy. Faktycznie, jak mnie określiła, byłem typowym „biurowym szczurem”. Czułem się dobrze, siedząc za swoim pedantycznie ułożonym biurkiem, w idealnie skrojonym garniturze. Kiedy zauważyłem, że Lena zjawiła się na spotkaniu z klientem w jakichś barwnych ciuchach, miałem chęć ją upomnieć, ale klient zdawał się być pod wielkim wrażeniem jej stylu.
Straciłem cierpliwość
„Ależ ona jest niekonwencjonalna! Jaka z niej artystyczna dusza!” – przeszło mi przez głowę z pewnym pobłażaniem. „No ale niech tam, może sobie być jaka chce, grunt żeby wywiązała się z zadania na czas i klient był zadowolony” – skwitowałem w duchu.
– Czekaj! – dobiegł mnie nagle głos Leny, wyrywając mnie z rozmyślań.
Ocknąłem się i popatrzyłem tam, gdzie wskazywała. Naszym oczom ukazała się mało uczęszczana boczna dróżka.
– Dlaczego? – zapytałem, ponieważ nie pojmowałem, o co chodzi.
– Nie wolno niszczyć takiego piękna – odparła szeptem, wpatrując się z podziwem w alejkę. – Popatrz tylko na tę kopułę liści nad naszymi głowami! I ten zielony dywan z mchu… Szkoda byłoby zdeptać to naszymi stopami…
– I tak to wszystko pozamiatają – machnąłem ręką. – To tylko sterta liści. Śmieci…
– Zupełnie tego nie łapiesz… – wydała z siebie głębokie westchnienie.
Najpierw ta szalona kobieta kazała mi biegać po parku jak jakiemuś głupcowi, a teraz ma do mnie pretensje!
– Posłuchaj… Mam już swoje lata i od dawna nie zachwycam się byle czym jak dzieciak – burknąłem poirytowany.
Wpadła na pomysł
– A może po prostu nigdy nie dojrzałeś do tego, żeby umieć się cieszyć drobiazgami? – rzuciła zaczepnie.
– Wiesz co? Marnujemy tylko cenny czas, a klient nie będzie wiecznie czekał! Możesz mi zwięźle i jasno powiedzieć, co twoim zdaniem trzeba zrobić i wracajmy do konkretów!
– Spójrz na rzeczywistość z mojej perspektywy – odparła z opanowaniem w głosie. – Zauważ, jak wiele uroku nas otacza. Natura przyodziewa się w najwspanialsze klejnoty, rozrzucając je wokół całymi garściami. I co z tego, że to olśniewające piękno lada moment zniknie? Przecież wciąż tu jest, nie odeszło, więc można się nim do woli nacieszyć! – Lena przemawiała z żywiołowością, od której jej twarz pokryła się wypiekami, a spojrzenie lśniło iskrami.
Bezwiednie wlepiłem w nią wzrok i z większą uwagą zacząłem wsłuchiwać się w jej słowa.
– Spójrz tylko na te drzewa – kontynuowała. – Jak klony radośnie biją brawo! A kasztanowce roztrzepują swoje wachlarze, aż drżą z emocji… Sumaki hojnie rozsiewają w powietrzu swoje cenne nasionka…
– Masz smykałkę do wierszy? – zagadnąłem.
– Skądże! – parsknęła śmiechem. – Po prostu jestem spostrzegawcza i uważna. No i mam wrażliwą duszę…
Ni stąd, ni zowąd Lena podskoczyła i krzyknęła:
– Mam to, wpadłam na pomysł!
Oszołomiła mnie
Przycupnęła na pobliskiej ławeczce i zaczęła gorączkowo coś notować w swoim zeszycie. Dostrzegłem, że używa długopisu z kolorową obudową, a notes ma okładkę udekorowaną kwiatkami. Pomyślałem sobie, że to do niej podobne… I wtedy poczułem się okropnie sztywny, poważny i… nudnawy! Lena uniosła zarumienioną twarz i oznajmiła:
– Dobra, możemy wracać do pracy. Opowiem ci, co mi wpadło do głowy.
Nasz klient był zachwycony kampanią, w której jego produkt otrzymywał owacje od drzew, które klaskały kolorowymi liśćmi. Dzięki temu projektowi nasza agencja zyskała wielu nowych klientów, a mój przełożony poprosił Lenę o zajęcie się również nowymi zleceniami. Przystała na tę propozycję z radością, stawiając jednak jeden warunek – chciała mieć wolny kwiecień. Powód? Planowaliśmy na Wielkanoc nasz ślub!
Minęły dwa lata i mogę śmiało powiedzieć, że Lena pokazała mi, jak dostrzegać urodę otaczającego nas świata. Nieustannie zachwyca mnie oryginalnością swoich przemyśleń, nieszablonowym spojrzeniem i bystrością umysłu. Ale najbardziej zdumiała mnie w dniu naszego ślubu. Pomimo wiosennej aury, do ołtarza kroczyła w kreacji uszytej z jedwabiu, ozdobionego motywem… jesiennych liści!
– Potraktuj to jako drobny upominek ode mnie, skarbie – wyszeptała.
Uśmiechnąłem się, bo pojąłem w lot, o co jej chodzi. Kochana Lenka, to właśnie ona sprawiła, że moje życie nabrało barw…
Mariusz, 45 lat
Czytaj także:
„Mąż zabrał mnie na Mazury na wakacje w stylu slow life. Moimi perfumami stał się preparat na komary”
„Mąż nieraz chciał mnie zostawić, ale skutecznie eliminuję rywalki. Mam swoje sposoby, by był wierny do grobowej deski”
„Mdliło mnie z zazdrości na widok zakochanej siostry. Zniszczyłam jej życie i wcale mi jej nie żal”