Zbliżam się do czterdziestki i nie mogę zaliczyć swojego małżeństwa do udanych. Mimo że mamy wspólne dziecko, nie potrafię utrzymywać przyjaznych relacji z eksmężem. Wszystko się posypało przez jego niewierność – Darek mnie oszukiwał. Z tego, co mi wiadomo, obecnie związał się z jakąś młodszą kobietą.
Syn go nie obchodził
Z Darkiem wzięliśmy tylko ślub cywilny i z czasem zaakceptowałam fakt, że nie zbudowałam wymarzonej rodziny, chociaż było to moim wielkim marzeniem. Niekiedy zastanawiam się, czy mogłam zrobić więcej w tej sprawie.
Wychowałam się w niepełnej rodzinie, co zapewne wpłynęło na moje późniejsze decyzje – trudno bowiem nie popełniać błędów, gdy nie miało się właściwego przykładu z domu. Ale z perspektywy czasu wiem, że żadna kobieta nie powinna godzić się na złe traktowanie, nawet w imię utrzymania związku. Mój eks był dla mnie niemiły, brakowało mu empatii i delikatności, a do tego często wypominał mi, że ożenił się ze mną tylko z powodu ciąży. Twierdził, że go „złapałam”. A ja, naiwnie wierząc, że swoją cierpliwością i sercem zdołam go odmienić, tolerowałam to wszystko.
Pamiętam wizytę duszpasterską, podczas której ksiądz zastał mnie we łzach. Zainteresował się moją sytuacją i zaoferował wsparcie. Zwierzyłam mu się z problemów małżeńskich. Mimo że nasz związek nie był pobłogosławiony w kościele, ksiądz podkreślił wagę rodziny i przestrzegał przed bagatelizowaniem tej więzi.
Stwierdził przy tym, że to na barkach żony spoczywa odpowiedzialność za harmonię i uczucia w związku, sugerując bym była jeszcze bardziej cierpliwa. Zadeklarował modlitwę w naszej intencji, ale chyba nic z tego nie wyszło, bo wkrótce Darek podjął decyzję o odejściu i rozpoczęciu procedury rozwodowej.
Po prostu odszedł
Dobrze, że przynajmniej lokal mieszkalny, który dostałam od babci, stanowił mój majątek osobisty – dzięki temu pozostałam w nim.
Zdecydowałam się zrobić wszystko, by nie utrudniać synowi widywania się z tatą. Dokładałam wszelkich starań, żeby ich relacje układały się jak najlepiej. Ponieważ sama dorastałam bez kontaktu z własnym ojcem, nie mogłam dopuścić, by Bartek cierpiał przez to, że my, dorośli, nie potrafimy się porozumieć.
Niestety, moje starania to było za mało – eksmąż nie wykazywał żadnego zainteresowania spędzaniem czasu z dzieckiem. Któregoś razu syn miał jechać z nim na weekend. Dzieciak nie posiadał się z radości, odliczał dni do piątku i snuł plany związane z ich wspólnym wyjazdem. Już trzy dni wcześniej przygotował wszystkie potrzebne rzeczy. Z dumą opowiadał kumplom o planowanej z tatą męskiej przygodzie nad wodą.
Miał się zjawić o trzeciej. Czas mijał. Bartek wciąż wierzył, że przyjedzie, chociaż już po czwartej poprosił mnie, żebym sprawdziła, co się dzieje. Próbowałam się dodzwonić, ale telefon byłego męża był wyłączony.
Zawiódł go
Serce mi pękało, gdy widziałam, jak mój syn stoi przy oknie, a jego twarz robi się coraz smutniejsza. Darek nawet nie raczył zadzwonić – nie wyjaśnił dlaczego nie przyjechał, nie odwołał wizyty, nie przeprosił synka. Najwyraźniej uznał, że rozczarowanie własnego dziecka to nic ważnego. Niestety, taka sytuacja powtarzała się wiele razy.
Ciągle zmieniał plany, nie pojawiał się o czasie lub w ogóle rezygnował ze spotkań. Gdy już się zjawił, myślami był gdzie indziej – wciąż sprawdzał telefon i pisał wiadomości. Na początku Bartek starał się go zainteresować swoimi sprawami – pokazywał świadectwa, mówił o swoich stopniach. Dzielił się też historiami ze szkoły i zabaw z kolegami, ale później przestał.
Mijały miesiące, a on coraz lepiej pojmował sytuację. Na pewno gadał o tym z innymi dzieciakami, z których połowa miała rodziców po rozwodzie i podobne przeżycia za sobą. W końcu pewnego dnia zapytał mnie wprost, dlaczego jego ojciec w ogóle się u nas pojawia. Kiedy powiedziałam mu, że tata odwiedza go z miłości i tęsknoty, wybuchnął płaczem i wykrzyczał, że to kłamstwo.
Miał swoje życia
Próbowałam porozmawiać z eksmężem, ale to było jak gadanie do słupa. Stwierdził, że się czepiam i że on jest bez winy, a w dodatku te wszystkie wizyty Bartka powodują konflikty w jego obecnym związku. Jego partnerka narzeka, że ciągle gdzieś wychodzi i nie może poświęcić jej wystarczająco dużo uwagi.
Wspomniał też, że chociaż obiecał zabrać Bartka na świąteczny wyjazd w góry, to nic z tego nie będzie. Zmienił plany i wybiera się z nową dziewczyną na urlop za granicę. Poprosiłam o wsparcie finansowe, lecz odpowiedział, że nie ma takiej możliwości i że przecież już płaci alimenty, więc to powinno być wystarczające.
Bartek zdawał się podchodzić do stanowiska swojego taty bez większych emocji. Częściowo cieszyłam się z takiej reakcji, ale jednocześnie martwiło mnie to, bo dostrzegałam, że przez zachowanie mojego eks, więź między tatą a synem robi się coraz trudniejsza, a to było ostatnie, czego bym chciała.
Zaczęłam się nad tym głębiej zastanawiać i rozważałam nawet konsultację z psychologiem, ale w pierwszej kolejności musiałam rozwiązać kwestię zbliżającej się przerwy świątecznej.
Nie mógł liczyć na ojca
Zależało mi, żeby dać Bartkowi chociaż namiastkę wypoczynku, który przepadł przez decyzję jego taty. Dlatego uznałam, że skorzystam z zaproszenia od kuzynki. Mieszkała w przepięknym miejscu otoczonym lasami, miała przestronny dom, różne zwierzaki i wspaniałą rodzinę – męża oraz trójkę dzieci. A co najlepsze, chciała, żebyśmy spędzili u niej całe Święta.
Udało mi się wziąć dwa dni urlopu w pracy, obiecując że wszystko nadrobię. Uznałam że w zimowych warunkach bezpieczniej będzie jechać koleją. Czekała nas podróż trwająca sześć godzin. Plan był taki, że jeszcze zanim zrobi się ciemno, odbierze nas mąż mojej kuzynki. Od stacji do ich posesji trzeba było jechać około godziny przez tereny wiejskie i leśne, więc idealnie trafilibyśmy na moment pojawienia się pierwszej gwiazdy.
Jakieś dwieście kilometrów przed końcem trasy nasz pociąg się popsuł. Maszyna zatrzymała się na środku pustego pola, po czym pojawił się konduktor, który wędrując od przedziału do przedziału, wyjaśniał sytuację i prosił pasażerów o wyrozumiałość.
Pierwszy postój minął dość szybko. Podróżnych było niewielu. Wszyscy zachowywali spokój, przynajmniej dopóki nie zaczął dokuczać chłód. Na zewnątrz robiło się coraz piękniej – padający śnieg zamienił okolicę w zimową krainę czarów, więc potraktowaliśmy to jak małą przygodę.
Byłam zaskoczona
Z biegiem czasu zrobiło się naprawdę zimno, więc pasażerowie zaczęli wędrować po pociągu w poszukiwaniu cieplejszych miejsc. Do naszego przedziału zawitał jakiś facet, który wydawał mi się znajomy. Był łysy, ale coś mi mówiło, że to może być Lolek z podstawówki – taki rudy grubas, który się we mnie podkochiwał.
Szczerze mówiąc, nie przepadałam za nim wtedy, bo nie dość, że wpatrywał się we mnie maślanymi oczami, to jeszcze nie grzeszył urodą. Ale jeśli to naprawdę był on, to przeszedł niesamowitą metamorfozę… Teraz wyglądał jak Bruce Willis. Co jakiś czas zerkałam na niego ukradkiem i zauważyłam, że on też mnie obserwuje. W końcu odezwał się:
– Przepraszam, czy pani ma na imię Joanna?
Kiwnęłam głową i w tym momencie wszystko stało się jasne. To naprawdę był on! Pomyśleć tylko – zepsuty skład kolejowy, śnieżyca za oknem, wigilijna atmosfera, a tu nagle dawny znajomy wpada na mnie, kobietę z bagażem doświadczeń. Kto by pomyślał, że los potrafi tak zaskoczyć!
To było jak ze snu
Dalej wydarzenia potoczyły się jak w świątecznym filmie – przez parę godzin tkwiliśmy w miejscu, czekając na zastępczą lokomotywę. W tym czasie Bartek zawinął się w ciepłą kurtkę od Lolka i uciął sobie drzemkę, podczas gdy my zajadaliśmy się kanapkami z serem, wymieniając się historiami z naszego życia i wracając pamięcią do wspólnych chwil.
Życie go nie oszczędzało: stracił żonę, przeszedł przez sądową batalię z oszukującym go partnerem biznesowym, borykał się z problemami zdrowotnymi. Opowiadał mi, że dopiero niedawno wszystko zaczęło się układać, a nasze przypadkowe spotkanie uznał za zwiastun nadchodzących dobrych zmian.
– Czy wiesz, że gdzieś w głębi duszy oczekiwałem jakiegoś sygnału od przeznaczenia? – zapytał. – Miałem przeczucie, że nadejdzie coś dobrego i rozpocznie się nowy etap w moim życiu. A skoro trafiło się to właśnie w dzień Wigilii, to musi być jakiś znak: spójrz na to tak samo jak ja – powiedział.
Zgodziłam się. Wierzę, że bożonarodzeniowe życzenia mają moc sprawczą. Co z tego, że dzieli nas spora odległość – przecież pociągi jeżdżą regularnie!
Joanna, 37 lat
Czytaj także:
„Odliczam dni do Wigilii, bo tylko wtedy rodzina o mnie pamięta. Zjadają tradycyjne potrawy i uciekają do lepszego życia”
„Matka nawet w Wigilie traktowała mnie jak przybłędę. Zbłąkany wędrowiec znaczyłby dla niej więcej niż własna córka”
„Moje synowe są puste jak lodówka po Świętach. Tylko czekają, aż wyląduję w domu starców, by przejąć mój dom”