„Mściłem się na kobietach za ich materialistyczne podejście. Uwodziłem je i rzucałem w kąt jak zepsute Barbie”

Mężczyzna, który nienawidzi kobiet fot. Adobe Stock, baranq
„Rodzina i przyjaciele uznali mnie za przypadek beznadziejny, skazany na starokawalerstwo. Fakt, że na moim koncie mam miliony, działa jak magnes na puste lale łase na kasę. Chcę poślubić kobietę, która pokocha mnie, a nie pieniądze, a najwyraźniej o taką trudno”.
/ 03.02.2022 04:23
Mężczyzna, który nienawidzi kobiet fot. Adobe Stock, baranq

Rodzina i przyjaciele przestali poruszać temat mojego ożenku jakieś cztery lata temu, kiedy skończyłem czterdziestkę. Uznali mnie za przypadek beznadziejny, skazany na starokawalerstwo.

Dlaczego się nie ożeniłem? Nie to, że nie chciałem. Jednak nie spotkałem nigdy kobiety, z którą chciałbym spędzić resztę życia. Mówiąc najkrócej – podobają mi się panie wykształcone i samodzielne. Ale takie, gdy słyszały że prowadzę hurtownię – traciły zainteresowanie.

Miałem im w ciągu pierwszych trzech minut znajomości mówić, że to największa tego typu firma w Europie Środkowej i że jestem milionerem? I że oprócz tego mam doktorat z filozofii? A potem ciągle zastanawiać się, czy naprawdę lubią mnie, czy może moje pieniądze?

Kandydatek, którym marzyło się łatwe życie na mój koszt – miałem setki. Każda sekretarka, gdy dowiadywała się, że jestem kawalerem, natychmiast zaczynała podchody. Miałem tego dość i parę lat temu zatrudniłem chłopaka. Poszła fama, że jestem gejem. W sumie było mi to na rękę, więc nie zaprzeczałem.

Ale wracając do żony. Pewnie gdybym ją znalazł, zanim stworzyłem firmę – miałbym dziś dorosłe dzieci. Byłem blisko, jeszcze na studiach. Ale Agnieszka złamała mi serce. Oświadczyłem się jej i usłyszałem: NIE.

Agnieszka tłumaczyła mi, że mnie kocha – ale ma dopiero 23 lata, nie chce jeszcze wychodzić za mąż! Nie słuchałem. Moja męska ambicja ucierpiała – i pozwoliłem jej odejść.

Przez jakieś 10 lat brałem odwet na płci pięknej. Rozkochiwałem w sobie kobiety i rzucałem je po kilku miesiącach. Jak rozkapryszone dziecko. W tym samym czasie zbudowałem swoje imperium.

Przejąłem od taty rodzinną firmę i w pięć lat zrobiłem z niej giganta. I nagle odkryłem – że mam kłopot z poważnymi relacjami z kobietami. Już po pierwszej randce, gdy kobieta wydawała się zainteresowana, w głowie kiełkowała mi myśl: „Oho, zwietrzyła kasę. Gdybym był nauczycielem filozofii, nie zwróciłaby na mnie uwagi”.

Na pewno takim myśleniem skrzywdziłem kilka wspaniałych kobiet. Ale, niestety, w wielu wypadkach miałem rację. Taka np. Ilona… Poznałem ją na przyjęciu u jednego z moich dyrektorów. Odkąd wszedłem i Mariusz mi ją przedstawił – nie odstępowała mnie na krok. Trzeba przyznać, była ładna i zadbana, lecz raczej niezbyt mądra. Nie doceniłem jednak jej desperacji.

Po kilku kieliszkach wina Ilonie udało się mnie przekonać, żebym ją zabrał do restauracji. Miejsce wybrała sama – jedną z droższych restauracji w mieście. Byłem tam na kilku służbowych spotkaniach, ale prywatnie unikam takich nadętych miejsc.

Spotkaliśmy się. Przyszła wystrojona jak na wesele w królewskiej rodzinie. Tylko kapelusza brakowało. Zapytałem, czy napije się wina białego, czy czerwonego.

– Szampana! – oświadczyła.

Pani kudłatej bestii była bardzo ładna i miła

Wieczór byłby ciężki do strawienia na trzeźwo, więc tego szampana sobie nie żałowałem. I w rezultacie nie zaprotestowałem, gdy zaciągnęła mnie do siebie do mieszkania. O jednym pamiętałem, miałem to wdrukowane: użyć prezerwatywy, i to własnej.

Przez następne dwa dni Ilona pisała do mnie maile, SMS-y, wysyłała mi swoje zdjęcia. Chyba z nudów poszedłem z nią na jeszcze kilka randek… Kilkanaście dni później jak zwykle zarzucała moją skrzynkę pocztową mailami. Jak się potem okazało – jednocześnie prowadziła korespondencję z przyjaciółką. No i stało się to, co pewnie każdemu się kiedyś przytrafiło. Odpowiedź do przyjaciółki zamiast do niej wysłała do mnie!

I przeczytałem sobie uważnie całą tę wymianę. Temat wiodący – jak złapać Tomeczka na dziecko. Pominę tu szczegóły. Wyobraźnia obu pań była naprawdę nieograniczona…
Po tej wpadce byłem już dużo ostrożniejszy.

Szczerze mówiąc, wtedy trochę się zraziłem do płci pięknej. Najwyżej dwa spotkania z jedną kobietą – i koniec. Zanim zacznie sobie wyobrażać obrączkę na palcu. Aż przyszło lato ubiegłego roku.

Kilkudniowy urlop spędzałem u przyjaciół na wsi. Tego dnia wstałem bardzo wcześnie. Wszyscy jeszcze spali. Zapowiadał się upalny dzień, ale jeszcze było znośnie. Wsiadłem na rower i pojechałem nad rzekę. Jeszcze nie zdążyłem się rozebrać, gdy nagle pojawiła się koło mnie kudłata mokra bestia i psim zwyczajem wytrząsnęła z siebie całą wodę prosto na mnie.

I tak jeszcze przed kąpielą stałem na brzegu mokrusieńki, bestia zaś radośnie machała ogonem i śmiała się do mnie całym pyskiem. No, trudno się było gniewać. Chciałem psa pogłaskać, gdy zza zakrętu wybiegła dziewczyna.

– Poldek! Coś ty narobił! Zmoczyłeś pana. Bardzo przepraszam, nie miałam pojęcia, że ktoś tu będzie tak wcześnie. A jak Poldek zwietrzy wodę, to nie da się go powstrzymać. Naprawdę bardzo pana przepraszam…

Dziewczyna wyglądała na naprawdę przejętą. Przez chwilę rozważałem, czy nie poudawać bardzo zdenerwowanego, ale nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać.

– Nic się nie stało. Właśnie miałem się kąpać, wprawdzie bez ubrania, ale w tym upale to żadna różnica. Wszystko zaraz wyschnie. A co do Poldka, to zawsze mnie zastanawia, czy psy to robią celowo. Zawsze wytrząsają się tuż przy człowieku, i to najlepiej obcym.

Pies, słysząc że o nim mowa, zaczął radośnie podskakiwać. Złapałem leżący na ścieżce patyk i rzuciłem mu do wody. Po chwili wrócił, znowu mokrusieńki, i zanim zdążyliśmy zareagować – znowu wytrząsnął się, tym razem na mnie i na dziewczynę.

– Poldek! Ty łajzo, kompromitujesz mnie! – dziewczyna próbowała przybrać groźną minę, ale nie mogła przestać się śmiać.

– Chyba musimy się zmoczyć. Idzie pan? – nim zdążyłem odpowiedzieć, zrzuciła bluzkę i szorty i pobiegła do rzeki. – Justyna jestem! Tak przy okazji – zawołała przez ramię.

Nie tracąc więcej czasu, też zdjąłem mokre ubranie i pobiegłem za nią.

– Tomek! – krzyknąłem i dałem nura.

Pływaliśmy i bawiliśmy się z Poldkiem prawie pół godziny. W końcu wypełzliśmy na trawę i przez chwilę łapaliśmy oddech.

– Mieszkasz w okolicy? – zapytałem, odruchowo przechodząc na ty; Justyna nie zwróciła na to nawet uwagi.

– Nie, moja rodzina ma tu działkę z małym domkiem. Przyjechałam na weekend. A ty?
Odpowiedziałem, że odwiedzam przyjaciół, którzy mają tu dom.

– Tam, za lasem – wskazałem ręką.

– Ten wielki drewniany, z czerwoną dachówką? Znam go. Czasem się z Poldkiem zapuszczamy aż tak daleko. Ładna posiadłość – Justyna z aprobatą pokiwała głową.

– Nie mój, przyjaciół – przypomniałem szybko, bo już zaczęła mi się włączać lampka.

Justyna – zgrabna, wysportowana szatynka – nie była chyba taka młoda, jak z początku myślałem. Zacząłem podejrzewać, że jeszcze się spotkamy, i to była miła myśl.

– Musimy lecieć – usłyszałem głos Justyny.

Była już ubrana, w ręce miała smycz Poldka. Zacząłem nerwowo myśleć, co powiedzieć, by nie zniknęła na dobre, kiedy dokończyła:

– Przyjdziemy tu jeszcze z Poldkiem na wieczorną kąpiel. Bardzo cię polubił. Może się spotkamy? Tak koło dziewiątej?

Skinąłem głową, może zbyt ochoczo. Zaśmiała się i zniknęła za zakrętem. Przez cały dzień nie mogłem się na niczym skupić. Ciągle patrzyłem na zegarek. Aż Jarek, właściciel domu, zaniepokoił się, że muszę wracać do pracy.

– Nie, nie, to nie to – bąknąłem.

Spojrzał na mnie uważnie.

– No dobra, przyznam ci się. Spotkałem rano nad rzeką dziewczynę. Mamy się zobaczyć znowu koło dziewiątej…

Nie zdążyłem go powstrzymać, jak zaczął krzyczeć do żony:

– Aneta! Chodź tu! Tomek się zakochaaaał!

Aneta zjawiła się na werandzie w kilka sekund. Urządzili mi przesłuchanie, pytali jedno przez drugie. A ja nie miałem na razie za wiele do opowiedzenia.

– Ma na imię Justyna. Ma wielkiego kudłatego psa Poldka. Długi warkocz i piękne nogi. No, tyle na razie wiem. Może przyprowadzę ją jutro na kolację, ale wtedy pamiętajcie: nic o mnie nie mówcie. Nie chcę wszystkiego popsuć już na wstępie – ostrzegłem moich gospodarzy, a oni grzecznie pokiwali głowami.

Nad rzeką byłem sporo przez dziewiątą. Usiadłem na trawie i czekałem… Nagle poczułem na udzie dotyk mokrego psiego nosa.

– Cześć! Długo czekasz? Poldek pogonił za zającem, już się zaczęłam o niego bać, ale wrócił. Nie kąpiesz się? – Justyna rzuciła koło mnie smycz i pobiegła do rzeki.

Oczywiście, że się kąpałem! W tej chwili byłem gotów przystać na każdą jej propozycję.
Po kąpieli zaproponowałem, że ich odprowadzę. Mój chytry plan zakładał, że chociaż dowiem się, gdzie jest jej działka, na wypadek, gdyby nie udało mi się z nią umówić.

Po drodze cały czas rozmawialiśmy. Szło nam to tak łatwo, jakbyśmy znali się kilka lat. Justyna prowadziła niedużą księgarnię w Warszawie. Otworzyła ją kilka lat temu, gdy rzuciła pracę w agencji reklamowej.

– Wiedziałam, że muszą u nas zwolnić kilka osób. I choć pewnie nie byłam na liście, uznałam, że to doskonały moment, żeby zmienić swoje życie. Od dawna wiedziałam, że korporacja to nie dla mnie, ale nie miałam odwagi jej rzucić. A wtedy to była okazja. Zgłosiłam się na ochotnika, dostałam półroczną odprawę. Trochę pożyczyli mi rodzice, wzięłam nieduży kredyt i otworzyłam tę księgarnię. Boże, to była najlepsza decyzja w moim życiu! Wiesz, prowadzenie firmy też wymaga czasu, ale robię to w swoim tempie. Mam czas na spacer z Poldkiem przed pracą, wieczorem na spotkania z przyjaciółmi, kino, teatr. A jak nie chce mi się pracować – wieszam kartkę „Zamknięte” i znikam – opowiadała, a ja wywnioskowałem, że trzydziestkę musiała skończyć już parę lat temu.

Aneta przeprowadziła wywiad z kandydatką

To był ten moment, że teraz ja powinienem powiedzieć coś o sobie. Na szczęście wszystko sobie przemyślałem, miałem czas od rana. Nie skłamać, ale i do końca nie powiedzieć prawdy – taki był plan.

– Wiem, jak to jest prowadzić firmę. Sam jestem swoim szefem. I bardzo mi się to podoba. Przejąłem rodzinny interes po studiach, tata nalegał…  – tak mniej więcej wyglądała moja idealna notka biograficzna.

Do tego dorzuciłem – już zupełnie zgodne z prawdą – informacje o tym, że lubię wycieczki rowerowe, a zimy nie wyobrażam sobie bez chociaż kilku wypadów na snowboard.

– Parapet? A wyglądałeś mi na boazerię, miła niespodzianka! – zaśmiała się Justyna.

„Zapunktowałem. Brawo” – pochwaliłem sam siebie w duchu. Parapet, boazeria – to złośliwe nazwy, jakimi określają się nawzajem snowboardziści i narciarze.

– Może wpadniesz do nas jutro na kolację? Jak nie dla mojego towarzystwa, to chociaż żeby zobaczyć dom od wewnątrz. Mówiłaś, że ci się podoba. Oczywiście z Poldkiem, właściciele lubią psy – trochę kokietowałem, ale wyraźnie Justynie się to spodobało.

– Chętnie. Tylko nie za późno, bo w poniedziałek rano muszę wracać do miasta.

Kolacja była bardzo udana, rozmawialiśmy o podróżach, książkach.

– Może pokażę ci dom i mój warzywniak? A panowie pozmywają – oświadczyła nagle Aneta.

Gdy wychodziły, odwróciła się do mnie i mrugnęła znacząco. Zrozumiałem, że zamierza naciągnąć z Justynę na damskie zwierzenia. I wysondować, czy mam jakieś szanse.
Panie wróciły z wycieczki w doskonałych humorach.

Aneta wyraźnie nie mogła wytrzymać i koniecznie musiała ze mną porozmawiać. Kiwała na mnie głową, zachęcając, żebym dołączył do niej w kuchni.

– To jest to! Mówię ci, to jest kobieta dla ciebie – szeptała mi do ucha. – Jak jej nie zatrzymasz, będziesz największym idiotą. Ona też jest bardzo zainteresowana. Ciągle sprowadzała naszą rozmowę na ciebie. Próbowała ustalić, czy jesteś wolny i czy ci się podoba…Tomek, jak tym razem to spieprzysz, to znaczy, że się nie nadajesz do poważnych związków. I już. Aha, Justyna ma 33 lata.

Aneta nie musiała mnie przekonywać. Wiedziałem, że nie wolno mi tego spieprzyć. Tego wieczoru znowu odprowadziłem Justynę do domu. Umówiliśmy się, że na pewno zobaczymy się w Warszawie. Przed furtką grzecznie się pożegnałem i już chciałem odejść, gdy Justyna wspięła na palce i pocałowała mnie.

– Żebyś miał o czym myśleć – szepnęła zalotnie, uśmiechnęła się i zniknęła.

Oj, miałem o czym myśleć! W nocy nie mogłem zasnąć. Justyna chyba też, bo o trzeciej rano zabrzęczała moja komórka. SMS: „Myślisz?”. Odpowiedziałem: „I to bardzo”. W odpowiedzi przyszedł uśmieszek.

Bronią nie handluję, ale miliony na koncie mam

Na kolacji spotkaliśmy się już dwa dni po powrocie. W czwartek byliśmy w teatrze. W weekend pojechaliśmy z Poldkiem na długi spacer po Kampinosie. Gdy ich odwiozłem pod blok Justyny – ręce miałem spocone jak nastolatek. Tak bardzo chciałem, żeby zaprosiła mnie na górę…

Chyba to wiedziała i celowo trzymała mnie w niepewności do ostatniej chwili. Trzasnęła drzwiami samochodu, pomachała mi, zrobiła dwa kroki i… stanęła.

Otworzyłem szybę.

– Może wpadniesz na wino? Mam butelkę w lodówce. Najwyżej wrócisz taksówką.

Bardzo się starałem zachować godność. Ale gdybym miał ogon jak Poldek, to w tej chwili machałbym nim dookoła jak wściekły.

Taksówka nie była potrzebna. Prosto od Justyny pojechałem rano do pracy. Na szczęście mam w biurze ubranie na zmianę. Po południu napisałem do Anety. „Trzymaj kciuki. Ale chyba już tego nie spieprzę”.

Teraz musiałem jakoś delikatnie zapoznać Justynę z moją prawdziwą sytuacją finansową. Żeby nie wyjść na prostaka ani na kłamcę. Przecież nie powiem tak po prostu między kawą a deserem „Wiesz, zapomniałem wspomnieć, jestem milionerem”.

Uznałem, że lepiej zamiast mówić – działać.

– Justyna, mam szalony pomysł. Chodź,  skoczymy na Litwę na snowboard. Tam jest taka hala całoroczna. Jest akurat promocja na bilety do Wilna – rzuciłem któregoś wieczora.
Nie zastanawiała się długo.

– Tylko znajdę opiekę dla Poldka i lecimy – przystała bez wahania.

Tydzień później jechaliśmy na lotnisko.

– Wiesz, trochę cię okłamałem. Lecimy poszaleć na śniegu, ale trochę dalej niż na Litwie – zacząłem już w taksówce. – Ale to niespodzianka!

W samolocie, gdy zaprowadzono nas do biznes klasy, Justyna bąknęła:

– Fajna ta promocja…

Potem już nic nie mówiła. Popijała wino, wyglądała przez okno. Do czekającej w Genewie limuzyny też wsiadła bez słowa. Przez całą drogę podziwiała krajobrazy. Trochę zacząłem się bać, że właśnie wszystko spieprzyłem, ale czekałem. Limuzyna wspinała się powoli po serpentynach na francuski lodowiec.

W końcu zajechaliśmy pod willę wynajętą przeze mnie na weekend. Kierowca wyniósł nasze bagaże, pożegnał się i dyskretnie zniknął. W salonie na parterze w kominku palił się ogień. Na stole stało wino w wiaderku z lodem i czekały przekąski. Justyna dalej nic nie mówiła. Bez słowa przyjęła ode mnie kieliszek wina i talerzyk z kawałkami sera…

Serce waliło mi jak młot. Nie chciałem jej ponaglać. W końcu jednocześnie podnieśliśmy głowy. Nasze spojrzenia się spotkały.

– Tomek. Kim ty jesteś? Gangsterem? Możesz mi powiedzieć, już i tak się stało. Gangster czy nie – już się nie odkocham!

Usłyszałem chyba tylko to ostatnie słowo. Zacząłem się śmiać. Złapałem ją za rękę i zacząłem uspokajać.

– Justyna. Jakim gangsterem? Wszystko, co ci o sobie powiedziałem, jest prawdą. Tylko nie dodałem, że z tej małej firmy po ojcu zrobiłem europejskiego giganta. Ale to nadal tylko handel. Nie bronią ani żywym towarem. Możesz sprawdzić w internecie! Nie gniewaj się na mnie. Zresztą, czy na pewno pokochałabyś faceta, który znajomość zacząłby od podania swojej pozycji na liście znanych bogatych Polaków? No powiedz?

Justyna też zaczęła się śmiać i kiwać głową. Kamień spadł mi z serca. Przez cały weekend znęcała się nade mną w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób. Rano wyjrzała za drzwi sypialni, a gdy spojrzałem na nią zdziwiony, oznajmiła:

– Tylko sprawdzam, czy nie stoi tam ochroniarz z kałachem.

Gdy usłyszała, że rozmawiam z kimś przez telefon po francusku, spytała:

– Jakiemuś afrykańskiemu kacykowi skończyły się głowice nuklearne?

To jest teraz taki nasz prywatny żart – moja rzekoma kariera handlarza bronią. W prezencie ślubnym (pobraliśmy się trzy miesiące później) dostałem od Justyny zabawkowy karabin pomalowany na złoto.

Justyna uparła się, że będzie dalej prowadzić swoją księgarnię. Poddała się dopiero trzy tygodnie przed porodem. I pozwoliła mi znaleźć kogoś na zastępstwo. To był najdziwniejszy i najpiękniejszy rok w moim życiu.

Wciąż zdarza mi się budzić w nocy z przerażenia, że to tylko sen. Dopiero gdy sięgnę ręką i upewnię się, że oba moje skarby są koło mnie, mogę spokojnie zasnąć. Chyba że mój trzeci skarb – Poldek – akurat postanowi wypchnąć mnie z łóżka.

Czytaj także:
„Zastępowałam siostrzenicy matkę, bo ta wolała latać na imprezy, niż zająć się dzieckiem. Sama się na to zgodziłam”
„Córka chciała zostać zakonnicą, a ja nie potrafiłam pogodzić się z jej decyzją. To wszystko wina moja i mojego męża”
„W oczach ojczyma jestem pazernym prywaciarzem, Marcin zaś ofiarą podłego świata. Więc jemu należy się spadek”

Redakcja poleca

REKLAMA