Cudem nie wpadłam pod samochód, uciekając na oślep z tego przeklętego osiedla. Potem brnęłam po zaśnieżonym chodniku, rozglądając się za przystankiem autobusowym. Było ciemno i cicho. Szłam niezdarnie, kręciło mi się w głowie. Kilka razy się przewróciłam, jakbym traciła przytomność. Szloch dławił mi gardło. Było mi wszystko jedno, jak wyglądam i co ze mną będzie. Mogłabym nawet zamarznąć, co tam!
Niby było normalnie, ale ja nie byłam szczęśliwa
Ale nie zamarzłam. Doczekałam się autobusu, usiadłam z tyłu, z dala od ludzi, schowałam twarz we włosach. Chciało mi się wyć, ale musiałam przedtem jakoś dotrzeć do domu. Do domu? Wolne żarty! Nie miałam domu. Mieszkałam w wynajętym mieszkanku, na które ledwie starczało mi pieniędzy. Pokój z kuchnią. Żaden cud, choć kuchnia duża. Wstawiłam tam rozkładaną sofę, żeby spać w innym pomieszczeniu niż Kaja.
Wielki stół służył nie tylko do jedzenia, ale także do pracy. Pokój oddałam córeczce. Nie chciałam, żeby za bardzo cierpiała przez przeprowadzkę. Specjalnie dla niej znalazłam mieszkanie tuż obok szkoły. Przynajmniej to się udało. Mogła biec na lekcje niemal prosto z łóżka.
Jak to jest, kiedy życie fiknie kozła? Źle. A przecież zapowiadało się całkiem inaczej… Miałam udany związek. Żaden ogień uczuć, na to byłam zbyt rozważna. Widziałam, jak marne jest małżeństwo moich rodziców, więc chłopaków zawsze trzymałam na dystans. Ale Adam wydawał się inny. Pewny, sumienny, doskonale zorganizowany. Całkowite przeciwieństwo mojego ojca – niezgułowatego i zaglądającego do kieliszka awanturnika.
Student ekonomii, więc z dobrymi perspektywami. I tak po prostu: fajny kumpel. Znaliśmy się długo i chętnie umawialiśmy na koncerty, do kina, na piwko, na basen. Luźno. Bez zobowiązań. Ale potem tak się jakoś potoczyło, że nieoczekiwanie zostaliśmy parą.
Wydawało mi się, że to znakomity układ. Funkcjonował w każdym razie na tyle dobrze, że wprowadziłam się do jego mieszkania. Jakiś czas później urodziła się Kaja. Adam niespecjalnie się z tego cieszył, choć zachował się jak trzeba. Nawet ślub mi zaproponował, ale się nie zgodziłam. Nie odpowiadało mi, że to tylko z powodu ciąży. „Może za jakiś czas, jeśli Adam przekona mnie, że jestem dla niego ważna” – myślałam.
Ale Adam źle się czuł w roli taty i głowy rodziny. Pracował dużo, to prawda, więc finansowo byliśmy zabezpieczeni, jednak prawie wcale nie było go w domu. Porządki, zakupy, pranie, gotowanie – wszystko było na mojej głowie. A przecież i ja pracowałam! Adam nie chciał też zajmować się za bardzo córką. Na moje prośby, uwagi czy skargi niezmiennie wzruszał ramionami lub milczał. Bardzo ciężko się z nim rozmawiało. Dlatego coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Jeszcze w czasie ciąży przestał ze mną sypiać pod pretekstem, że może to zaszkodzić dziecku. I tak już zostało. Kupił osobne łóżko. Ja spałam z Kają, a on – sam ze sobą. A może z jakimiś pięknymi marzeniami?
Nic dziwnego, że czułam się coraz gorzej. Po kilku latach wspólnego życia nasze sympatyczne kumplostwo gdzieś się ulotniło. A poza nim nie mieliśmy w zasadzie nic. Żadnej fascynacji, intymności, namiętności. Żadnych wspólnych tematów. Ba, nawet wspólnego kredytu! Pusta, smutna wydmuszka – tyle z nas zostało. Plus Kajusia, owoc tego układu. Tylko z jej powodu to ciągnęłam i próbowałam dogadać się z Adamem, choć nie czułam się szczęśliwa. Jednak on uparcie nie chciał się zmienić.
– Jest jak jest, nie marudź – mruczał i wymykał się do pracy.
Zaczął też, niestety, popijać, co kojarzyło mi się fatalnie, bo z moim beznadziejnym ojcem i wszystkimi rodzinnymi nieszczęściami. To przelało czarę goryczy. Postanowiłam odejść. Adam specjalnie się nie opierał. Zażądał tylko regularnych widzeń z córką, choć nie miał zamiaru płacić alimentów. Cóż…
Rozpoczęliśmy etap bojów i kłótni o pieniądze. Nie chciałam, aby Kaja na to patrzyła. Dlatego wynajęłam mieszkanie. Córka zaczęła akurat chodzić do szkoły. Tylko ona mi się udała. Poza tym – same porażki. Nieudany związek. Walka z byłym o alimenty. Brak własnego lokum. Problemy finansowe. Moc zmartwień.
– Oj tam, najważniejsze, że obie z Kajusią jesteście zdrowe – powtarzała mi na pocieszenie mama. – Wszystko się jeszcze ułoży! – przekonywała.
Wydawało mi się, że już zawsze będę sama…
Gdyby nie ona, pewnie bym się załamała. Ale na szczęście była obok. Chętnie nas odwiedzała, często zajmowała się Kają, czasem podsypała groszem.
– Trzymaj się, Basiu, bądź silna! – głaskała mnie po głowie w trudniejszych chwilach.
Dzięki niej trzymałam pion. I jeszcze dzięki Marysi, mojej przyjaciółce z czasów szkolnych. Marysia miała wszystko. Fajnego męża Jurka i troje dzieci. Domek pod miastem. Psa i kilka kotów. Ogromne auto. Zazdrościłam jej tego i często jeździłam w weekendy z Kajusią ogrzać się w cieple jej domowego ogniska. O facetach nie myślałam. Nigdy mnie specjalnie nie zajmowali, a już odkąd byłam w konflikcie z Adamem, budzili we mnie raczej niechęć niż sympatię. Chciałam żyć sama. Odchować Kaję, znaleźć lepszą pracę, może kiedyś wziąć kredyt i kupić własne mieszkanko? O tym myślałam i na tym się skupiałam.
I wtedy spadłeś mi z nieba Ty – jak piękny, choć niechciany dar. Piłam wino z koleżankami z pracy. Był piątek, miły letni wieczór. Nieduży klub z łagodną muzyką i ogródkiem pachnącym maciejką. Kaja wyjechała z babcią na wieś, więc przez chwilę byłam wolna jak ptak. Humor mi dopisywał. I chyba wyglądałam ładnie. Wpadłam ci w oko. Przysiadłeś się, chciałeś ze mną tańczyć. Prezentowałeś się zabójczo. Męski, przystojny, zadbany. Takich mężczyzn oglądałam tylko w kinie lub w telewizji.
Coś we mnie drgnęło, pierwszy raz w życiu. Zgodziłam się na taniec i na kolejne kieliszki wina. Byłeś zabawny, błyskotliwy, ciepły. Pozwoliłam więc też na to, abyś odprowadził mnie do domu. Nie, nie poszliśmy do łóżka, choć nie wiem, czy bym się opierała. Ale pocałowałeś mnie już wtedy, pierwszej nocy. Tuż przed moimi drzwiami. A mnie ziemia osunęła się spod nóg, jak w jakiejś powieści dla pensjonarek. Motyle w brzuchu. Słodka niemoc. Drżenie. Czułeś podobnie.
– Kiedy jesteś tak blisko, cały się rozpuszczam – powiedziałeś i pogłaskałeś mnie leciutko po policzku.
Źrenice miałeś przy tym ogromne jak młyńskie koła, mogłam w nich utonąć. Musiałam, po prostu MUSIAŁAM dać ci swój numer telefonu, w nadziei, że jeszcze się spotkamy. „Chyba poznałam kogoś, w kim mogę się zakochać” – takiego SMS-a wysłałam Marysi, nie zważając na to, że jest czwarta nad ranem. Długo nie mogłam zasnąć. Na szczęście był weekend i nie miałam ani pracy, ani dziecka. Zadzwoniłeś kilka godzin później. Od razu po przebudzeniu?
Pierwszy raz w życiu naprawdę się zakochałam!
Zaczął się szał. Absolutnie czarodziejski czas totalnego zakochania. Dla mnie magiczny, bo nowy. Nie znałam tych wszystkich emocji, niepokojów, tej mieszanki euforii i lęku. Nigdy wcześniej nie czułam aż tyle i do tego aż tak mocno! Ale było cudownie… Randkowaliśmy jak szaleni. Tak bardzo byliśmy zajęci sobą, że nie miałam jak i kiedy powiedzieć ci, że jestem kobietą po przejściach. I mamą. A może celowo to opóźniałam? Ze strachu?
– Nie wydurniaj się, Baśka, to najważniejsza prawda o tobie! – oburzała się Marysia.
Miała rację. Nie mogłam czekać, aż Kaja wróci z wakacji i wszystko się skomplikuje. Widywaliśmy się dzień w dzień, więc po prostu, na kolejnej randce, przyznałam się do tego, że mam córkę.
– Masz córkę? – w twoim głosie nie wyczułam paniki. Tylko zwyczajne zdziwienie.
Nie spodziewałeś się tego… To było wyraźnie widać.
– Ma osiem lat, jest miła, zobaczysz – powiedziałam na zachętę.
Nie podtrzymałeś tematu. Ale też nie uciekłeś z krzykiem, nie wycofałeś się z tej relacji. „Wszystko się poukłada” – myślałam naiwnie.
Lawirowałeś, nie chciałeś poznawać Kai. A ja udawałam, że tego nie dostrzegam, bo w sumie też nie było mi spieszno do przedstawiania jej pana, który u mojego boku może zająć miejsce jej taty. Musiałam być ciebie pewna. Tak mi doradzała Marysia. Tak podpowiadała mama. Żeby nie mieszać dziecku w głowie. Nie zranić.
Oczywiście, Kaja i tak wszystkiego się domyśliła. Dostrzegła, że ktoś pojawił się w moim życiu. Była ciekawa, kto to taki, ale bez przesady. Ze spokojem przyjmowała fakt, że troszkę częściej zajmuje się nią babcia. Bo przecież randkowaliśmy nadal. Jesienią ciut mniej intensywnie niż latem, ale i tak przynajmniej dwa weekendy w miesiącu były nasze – moja córka spędzała je z ojcem. Zabierałeś mnie wtedy za miasto. Zwiedziliśmy okolice. Bywaliśmy też u ciebie. W pięknym jak marzenie apartamencie na drogim, zamkniętym osiedlu.
Bo jak prawdziwy książę z bajki, okazaleś się też bardzo zamożny. Pracujesz w firmie własnego ojca. Trochę ci to doskwiera, ale z drugiej strony – to rodzinny biznes – jesteś tam ważny i potrzebny. W prezencie na dorosłe życie dostałeś od rodziców to piękne mieszkanie. Nasz pierwszy raz miał miejsce właśnie w nim.
Moje macierzyństwo jakoś nie powstrzymało cię przed zbliżeniem. A ja dopiero przy tobie zrozumiałam, że nic a nic nie wiedziałam wcześniej o seksie. Dziwne uczucie – przekonać się, jaki może być wspaniały w dojrzałym wieku. Byłam olśniona, ale i zażenowana, że moje życie pod tym względem było dotąd aż tak ubogie. Nie tęskniłam, bo nie wiedziałam, że jest za czym. No to się dowiedziałam. I uzależniłam się od ciebie. Od twojego dotyku. Pieszczot. Uwagi. Od twoich słów i miłosnych zaklęć. Czas spędzany z tobą stał się czymś najważniejszym. Ważniejszym niż praca. I chyba nawet ważniejszym niż Kaja? Lub przynajmniej – równie istotnym.
I wtedy, po dwóch czy trzech miesiącach naszego romansu, dowiedział się o nas Adam. Kto mu powiedział? Może Kaja? Po co? Przecież już dawno nie byliśmy razem, przecież się wyniosłam i gadałam z nim tylko o dziecku i pieniądzach. Całe długie lata miał mnie gdzieś, a teraz nagle doznał rozkwitu uczuć.
Pies ogrodnika! Przyleciał z bukietem róż. Na co liczył? Że rzucę mu się na szyję? Gadał coś o wspólnym życiu, jeszcze jednej szansie i że to niby takie ważne dla naszej córki. Miałam ochotę wdeptać go w dywan. Zwłaszcza że odegrał cały ten teatr na oczach Kai. Siedziała wprawdzie u siebie i niby coś tam rysowała czy czytała, ale widziała te róże, słyszała nasze głosy.
– Nic do ciebie nie czuję – powtarzałam. – Poza tym mam kogoś.
Nie chciał słuchać.
– Błagam, zastanów się jeszcze. Dla dobra dziecka – zaklinał.
Starał się przekabacić na swoją stronę moją mamę, skrzyknął wspólnych znajomych, żeby próbowali mnie przekonać. Ale najgorsze miał dopiero w planach. Nie mam pojęcia, jak cię znalazł. Kto dał mu maila i telefon. Zobaczyłam jedynie efekty. Bo mi je pokazałeś. Żenujące anonimy o tym, że nie jestem kobietą dla ciebie, że rozwalasz rodzinę, że masz spadać na drzewo, gonić się, znikać. Bo jak nie, to czeka cię okrutna zemsta. I że zabrania ci zbliżać się do Kai.
Było mi wstyd. Choć przecież to nie ja powinnam się wstydzić.
– Może jednak dasz mu drugą szansę? – zapytałeś. – To w końcu ojciec twojego dziecka.
Z oburzeniem odparłam, że nie mam zamiaru. Potem tysiące razy powtarzałam ci, że nie rozwaliłeś tej rodziny, bo szlag trafił ją znacznie wcześniej. Być może mi wierzyłeś, ale ziarno niepokoju zostało zasiane… Zacząłeś nagle mieć dla mnie mniej czasu. Często byłeś smutny. Tłumaczyłeś mi, że listopad to depresyjny miesiąc, a twoje życiowe bilanse wypadają marnie.
– Powinienem mieć normalną rodzinę – mówiłeś. – Moi rodzice są już starzy i tak bardzo czekają na wnuki.
A jednak zamiast miłości wybrałeś wygodne życie!
Niestety, nie brzmiało to jak propozycja małżeństwa. Między wierszami czytałam, że owa „normalna rodzina” ze mną jest niemożliwa. Bo mam dziecko z innym. Jeszcze nie poznałeś mojej córki, a już jej istnienie urosło do jakiegoś gigantycznego problemu. Podobnie jak Adam z jego absurdalnymi pretensjami i groźbami.
Wreszcie zamilkłeś na caluteńki tydzień.
– Potrzebuję trochę czasu, muszę to wszystko przemyśleć – powiedziałeś, więc cię nie zaczepiałam.
Mimo że odchodziłam od zmysłów i każdego dnia modliłam się do telefonu: „zadzwoń!”. Starałam się być twarda. Czekać. Pozwolić ci zatęsknić. Siła wzajemnej fascynacji wydawała mi się ogromna. Miłość miała zwyciężyć. Przecież zawsze zwycięża…
Gdy wreszcie znów się ze mną umówiłeś, leciałam jak na skrzydłach.
– Pięknie wyglądasz – przywitałeś mnie miło i czule. – Musimy porozmawiać, może pojedziemy do mnie – zaproponowałeś zaraz potem.
Ale całkiem normalnie mnie objąłeś. Cieszyłam się, głupia. Wyobrażałam sobie, że w domu padniesz przede mną na kolana, przeprosisz za te durne wahania. Potem będziemy się kochać, a od następnego poranka – żyć długo i szczęśliwie. Może nawet dostanę zaręczynowy pierścionek? Tymczasem w domu zrobiłeś się sztywny i oficjalny. Podałeś mi herbatę, usiadłeś naprzeciwko i zacząłeś klarować coś długo i mętnie. Wynikało z tego, że jednak nie ma żadnego „my”.
– Mam prawie 40 lat, powinienem mieć już żonę, dzieci, normalny dom, rodzinę, jak wszyscy – tłumaczyłeś. – Znaleźć sobie wolną kobietę, bez balastów, bo nie nadaję się na przyszywanego tatę dla obcej dorastającej panienki. Moi rodzice też zasługują na własne wnuki. A już kompletnie nie wyobrażam sobie dalszych sporów i niesnasek z twoim eks. On jest szalony, gotów jeszcze pomieszać nam szyki w biznesie. To wszystko jest dla mnie zbyt skomplikowane. Zawsze żyłem prosto i nadal chcę się tego trzymać.
– Ale jak to?! Dlaczego nam to robisz? – nie mogłam uwierzyć, że potrafisz być tak okrutny. – Boisz się i z tchórzostwa rezygnujesz z miłości? Bo przecież się kochamy, prawda?
– Nie boję się – spojrzałeś na mnie hardo. – Po prostu nie chcę nadmiernie komplikować sobie życia. Bardzo mnie to boli, uwierz, ale tak będzie lepiej. Zauroczenie to nie miłość, minie. Wszystko kiedyś mija.
– A co ze mną?
– Poradzisz sobie, zobaczysz. Jesteś piękną, silną kobietą. Może znajdziesz kogoś, kto też ma dziecko? Taki facet chyba bardziej by do ciebie pasował…
– Milcz! – tym argumentem udało ci się wreszcie wyprowadzić mnie z równowagi. – Sama będę decydować, kto do mnie pasuje!
– Wyglądasz bosko, gdy się złościsz – uśmiechnąłeś się smutno. – Nie gniewaj się. Życzę ci jak najlepiej. Ale nie mogę inaczej…
– Możesz. Po prostu nie chcesz – odparłam cicho.
Czułam się idiotycznie.
Więc właśnie mnie porzuciłeś. Na miesiąc przed Wielkanocą… A ja roiłam sobie, że spędzimy ten czas wspólnie. Że poznasz wreszcie Kaję. Że przedstawię cię swojej mamie. Skończą się smutki. Zaczniemy nowy rozdział… O, święta naiwności! Chciało mi się płakać, ale nie mogłam pozwolić, żebyś to widział.
– W tej sytuacji nie pozostaje mi chyba nic innego, jak wyjść – stwierdziłam, nie patrząc ci w oczy. Bałam się podnieść wzrok, to chybaby mnie zabiło.
– Pozwól, że nie będę cię odprowadzał – tak brzmiały twoje ostatnie słowa.
Gdy zamknąłeś za mną drzwi i czekałam na windę, miałam jeszcze nadzieję, że zaraz się opamiętasz. Przecież oszaleliśmy na swoim punkcie. Wybiegniesz do mnie, przytulisz, powiesz, że jednak nie wyobrażasz sobie życia beze mnie i jesteś gotów pokonać każdego smoka. Nie zrobiłeś tego.
„To naprawdę koniec!” – ta przerażająca świadomość odebrała mi dech. Pobiegłam przed siebie w noc. Jak najdalej od tego miejsca. Jak najdalej od ciebie.
Czytaj także:
„Marzyłem, żeby zostać mężem Asi, ale w urzędzie pomylono mnie... z poszukiwanym oszustem matrymonialnym”
„Była miłością mojego życia, ale złamała mi serce. Miałem już rodzinę, gdy ona wróciła i poprosiła o drugą szansę”
„Kochałem żonę, ale nie byłem w stanie żyć z jej nałogiem. Mówią jednak, że miłość wszystko zwycięży...”