Nie zawsze ten, kto naprawdę narozrabia, ponosi karę. Zwłaszcza, gdy słodko marszczy nosek i patrzy z miłością w oczy swojej pani. Moja żona ma trzy siostry. Wszystkie kochają zwierzęta. W domu najstarszej szwagierki siedzi się na twardym krześle, bo fotele i kanapę opanowały jamnik Olek i kocur Odyseusz. Są złośliwe, bo wystarczy, że ktoś przycupnie na jednym miękkim klubowcu, a już Olo śpiący na drugim zeskakuje ze swojego miejsca, staje przed delikwentem i warczy… Pomaga mu Odyseusz, gryząc w łydki i prychając ze złością. Kiedy moja żona zapowiedziała, że szwagierka przyjeżdża do nas na Wielkanoc zdrętwiałem…
Nie byłem zachwycony
– Sama? – miałem nadzieję, że wydarzy się cud.
– No skąd? Odzio i Oluś też będą. Cieszysz się?
Miała być jeszcze druga siostra żony z ratlerką Gienią i trzecia siostra z mężem oraz dwiema papużkami falistymi. Zapowiadały się piękne święta! Jakby tego całego towarzystwa jeszcze było mało, szwagierka od papużek ma jeszcze syna. To, jak na razie, jedyne dziecko w rodzinie, więc jest rozpuszczony ponad wszelką miarę. Ciotki nieba by mu przychyliły, za to ich zazdrosne zwierzęta, nie bardzo lubią Andrzejka, bo ten bywa niepohamowany w zabawach i czułościach. Na przykład długo nie mógł zrozumieć, że podstarzały, leniwy i dostojny Odyseusz nie nadaje się na kompana i nie można go nosić na szyi w charakterze kołnierza! Na widok Jędrusia Odys mruży swoje złote ślepia i stroszy furto. Zdaje się mówić: „Zmiataj, bo dostaniesz lanie”! Odyseusz umie się bić. Wali łapą na odlew jak bokser. Jego kolega jamnik nieraz oberwał… Ratlerka Genowefa jest histeryczna i nerwowa. Kiedy się już rozszczeka, nie można jej uspokoić. Wystarczy, że Jędrek stanie w drzwiach, a Gienia rozpoczyna jazgot! Naprawdę, można oszaleć…
– Czy ty kochanie na pewno dobrze przemyślałaś tę wizytę? – pytam nieśmiało. – Może być trudno.
– Nie lubisz moich sióstr? – słyszę. – O co ci chodzi?
Kładę uszy po sobie.
„Będzie, co ma być” – myślę. „W końcu święta wielkanocne trwają tylko dwa dni… Jakoś wytrzymam”.
Moja żona szykuje dom na przyjęcie gości
Kupiła nowe firanki, drogie jak jasny gwint! Froteruje i pastuje parkiet, to znaczy mówi, jak to według niej trzeba zrobić, a wykonanie spada na mnie. Lodówka się nie domyka od delikatesów, szafki uginają od owoców i słodyczy, cały kredens jest zapchany, a jej jeszcze mało.
– Lepiej się zastanówmy, jak ich porozmieszczać? – proponuję. – Logistycznie trzeba się przygotować, to prawie jak najazd tatarskich oddziałów na wschodnie rubieże…
– A co to za problem? – dla mojej żony wszystko jest proste. – Pies, kot i Romka w jednym pokoju, w drugim Gienia z papugami, bo ona jest za mała i, w razie czego ich nie dosięgnie… Oczywiście Gośka, Karolina i Jacek z nimi.
– A Jędruś?
– U nas, oczywiście! Rozłożymy materac dmuchany, zmieścimy się.
Już się nie odzywam. Czarno to wszystko widzę, ale milczę… Zaczęli się zjeżdżać w Wielki Piątek wieczorem. Na razie obeszło się bez sensacji, wszyscy byli zmęczeni, spłoszone zwierzaki zachowywały się spokojnie, papużki przycupnęły w klatce, jakby ich nie było. Również noc minęła bez niepotrzebnych atrakcji. Rano siostry szykowały koszyczek ze święconką, wybierały najpiękniejsze pisanki spośród przywiezionych, martwiły się, że galareta na rybie nie zastyga i dekorowały lukrem mazurki. Koło południa kobiety wyszły na święcenie pokarmów do kościoła, zabierając z sobą Jędrusia.
Zostaliśmy sami ze szwagrem…
Wypiliśmy sobie po małym browarku. W domu panował błogi spokój, pachniało dobrym jedzeniem... To sprawiło, że moje złe przeczucia odpłynęły w siną dal. Obiad również minął w bardzo przyjemnej atmosferze. Koło piętnastej nasze dziewczyny postanowiły poodwiedzać Groby Pańskie w pobliskich kościołach. Tym razem jednak Jedruś chciał zostać z nami w domu.
– Gdyby nie Gienka, byłoby męskie towarzystwo – powiedział szwagier. – Chociaż, co do papug nie mam pewności, że to chłopaki!
Zrobiliśmy po sporym drinku. Jędrek grał na komputerze, jamnik siedział przy drzwiach wejściowych. Nie przyszło nam do głowy, że w ten sposób sygnalizuje chęć wyjścia na siku. W ogóle nie zwracaliśmy na niego uwagi… W pewnym momencie kątem oka zauważyłem, że się kręci w kółko, potem charakterystycznie podnosi łapę, oblewając wieszak w przedpokoju. Rzuciłem się, żeby go powstrzymać, poślizgnąłem na mokrych płytkach i wyrżnąłem głową w futrynę. Czułem, jak mi rośnie na czole wielki guz!
– Dawaj lód – zawołałem. – Jest w zamrażalniku!
Mój szwagier otworzył lodówkę, wyciągnął pojemniki z kostkami lodu, ale ze zdenerwowania zapomniał zamknąć drzwiczki. Półmisek z rybą, biała kiełbasa, szynka, baleron i inne mięsa ukazały się zachwyconym oczom kota Odyseusza, który cicho jak duch przemknął przez kuchnię i niepostrzeżenie zniknął wśród tych pyszności. Jego tropem, na swoich krótkich łapach podążył Olek, ale powitany gniewnym prychnięciem nie ryzykował awantury, tylko złapał w pysk całą polędwicę i schował się pod stołem. Ratlerka, która normalnie powinna ujadać na cały dom, tym razem cicho uwijała się na najniższej półce lodówki schowana w serniku na zimno i udekorowana wiśniową galaretką. Trochę to trwało, bo obaj ze szwagrem byliśmy zajęci opatrywaniem mojej rozbitej głowy…
Dopiero Jędruś narobił wrzasku!
Ujrzeliśmy pobojowisko… Może dałoby się jakoś nad tym zapanować, gdyby Jedruś nie postanowił zdyscyplinować winowajców. Zanurkował pod stół, próbując wyrwać Olkowi z pyska ostatni kawałek połykanej w pośpiechu wędliny. Pies nie miał zamiaru z nikim się dzielić swoją zdobyczą, zawarczał, pokazał kły i uciekł do kąta, brutalnie potrącając obżartego Odyseusza. Wtedy się zaczęło! Fruwały pisanki i zielony barwinek z koszyczka ze święconką. Kot wprawdzie miał brzuch jak wieloryb, ale zachował gibkość, więc smyrgał po meblach, strącając wszystko, co na nich stało; w końcu uwiesił się na nowej firance i po chwili zobaczyliśmy, jak zjeżdża w dół, rozrywając pazurami delikatny materiał. Na podłodze czatował Olek. Jeśli nie widzieliście pojedynku psa i kota, nic nie widzieliście!
– Czemu się biją? – płakał wniebogłosy Jędruś. – Przecież to przyjaciele!
Nawet mu nie próbowaliśmy tłumaczyć, że kumple też miewają gorsze dni. Szwagier chwycił butlę mineralnej i chlusnął na rozjuszone zwierzaki. Pomogło… Nie ogarnialiśmy pobojowiska. Potłuczone naczynia i szkło, zalana podłoga, podeptane i pokruszone jedzenie, ja z ogromnym, fioletowym guziorem, zapłakany Jedruś i kompletnie ogłupiały szwagier… – taki obraz zobaczyły siostrzyczki otwierające właśnie drzwi!
Nie były w stanie nic powiedzieć
Tylko moja żona wykrztusiła: „Był napad”? Nie zdejmując nawet płaszczy, rzuciły się do sprzątania. Najbardziej zdumiewająca była reakcja Olka i Odyseusza; kiedy tylko zobaczyli swoje opiekunki, natychmiast zapanował spokój. Obaj wskoczyli na kanapę i w absolutnej zgodzie zaczęli wylizywać swoje futra. Dranie mieli takie miny, jakby to, co się stało, ich nie dotyczyło. Wyglądali jak niewiniątka! Dobra chwila minęła, zanim rozkrzyczała się najstarsza siostra.
– Gdzie jest Gienia? – wołała. – Coście jej zrobili?
Zaczęło się szukanie i wołanie: „Gienia, Gieniusia, sunia, skarbie…” I nic – żadnego odzewu. Cisza…
– Ona jest taka delikatna – szlochała szwagierka. – Na pewno się wystraszyła! Może miała zawał i gdzieś leży w kącie? Może uciekła? Czy ktoś otwierał drzwi?!
Ta sama myśl przemknęła przez głowy szwagra i moją. Rzuciliśmy się w stronę lodówki. Była zamknięta, widocznie któryś z nas odruchowo ją zatrzasnął. Znaleźliśmy Gienię w masie serowej i bakaliach. Trzęsła się, piszczała. Trzeba było z nią jechać do weterynarza. W Wielką Sobotę nie tak łatwo znaleźć dyżurującą lecznicę, tylko dzięki internetowi to się udało! Obaj ze szwagrem byliśmy po procentach, nie nadawaliśmy się za kółko. Ludzki język nie wypowie, co usłyszeliśmy na swój temat od rozzłoszczonych siostrzyczek. Dochodziła pora kolacji, a my zamiast cieszyć się świętami, próbować szyneczki z chrzanem i baby z rodzynkami, wykonywaliśmy posłusznie rozkazy: „pozamiataj, wynieś, wytrzep, zmyj…”. Co najgorsze, tylko na nas padło! Jędruś, jako małe dziecko był usprawiedliwiony, a główni winowajcy słodko spali, każdy na swojej poduszce. Patrzyliśmy na siebie porozumiewawczo, ale bez szemrania robiliśmy, co nam kazały okrutne nadzorczynie. Tylko raz szwagier spróbował się tłumaczyć:
– To nie jest sprawiedliwe – mamrotał. – Wyście sobie poszły, a my sami zostaliśmy z tą menażerią… Ja mam tylko papużki, one nic nie zrobiły, dlaczego więc jestem szykanowany?
Jego żona miała taki błysk w oczach, kiedy mówiła: „Nie rozumiesz? Mam ci to dokładniej wytłumaczyć?” – aż się wystraszyłem.
– Daj spokój, nie dyskutuj – szepnąłem do szwagra. – Gdybym wyszedł z psem na dwór, kiedy tak siedział pod drzwiami, nic by się nie stało.
– Skąd mogliśmy wiedzieć, czego on chce?
– Piszczał. Nie umie gadać, że mu się chce na siku!
– Mógł po prostu tęsknić za swoją właścicielką. Mężczyźni czasami tak mają!
Gienia wróciła zbolała i wystraszona
Jestem pewien, że cwaniara połowę udawała, żebyśmy jej współczuli i żeby mogła się przenosić z kolan na kolana. Przymykała omdlewająco wyłupiaste, brązowe oczy, wzdychała, podawała delikatną łapkę i domagała się pieszczot. Wszystko dostawała, naprawdę nie wiem za co, bo przecież to nie ja wlazłem do lodówki w celach konsumpcyjno-złodziejskich, tylko ona! Wielkanocna niedziela była piękna, pogodna, ciepła, słoneczna… Po kościele wróciliśmy na śniadanie, a raczej na to, co zostało z przygotowanych wcześniej potraw. Na szczęście moja żona jest zapobiegliwa i świąteczny stół uginał się od pyszności. Tylko zwierzaki nie chciały nic jeść.
– Dostaną dietetyczne chrupki na obiad – stwierdziła szwagierka. – Weterynarz dał dla Gieni, ale ona biedactwo tego nie lubi. Ugotuję jej ociupinkę kurczaczka. Może zje?
Poszliśmy na spacer. Gienia, Olo i Odyseusz z nami. Piękny, srebrzysty pers na smyczy, idący przy nodze budził powszechną ciekawość. Wiedział o tym, zachowywał się jak gwiazda filmowa przyzwyczajona do oklasków. Trochę mnie wkurzał, bo najwięcej wczoraj narozrabiał, a nikt mu nie powiedział złego słowa. Nie było sprawiedliwości! Popołudnie minęło spokojnie i leniwie. Siostrzyczki śmiały się, plotkowały, Jędruś siedział przy kompie, zwierzaki spały przytulone do swoich opiekunek. Tylko my ze szwagrem byliśmy bez zajęcia. Na szczęście TV Sport i butelka koniaczku nam pomogły. Jakoś daliśmy radę… Lany Poniedziałek minął bez atrakcji. Nawet Jędrek miał dosyć przygód i tylko trochę nas pokropił swoim pistoletem na wodę. Potem dziewczyny zostały w domu, a my z Jędrusiem pojechaliśmy do kina.
Wróciliśmy na podwieczorek
Po wieczornych Wiadomościach goście zaczęli się zbierać do wyjazdu.
– Nie boisz się, że ci narozrabiają w aucie? – zapytałem szwagierkę, nakładającą obróżki swoim zwierzakom.
– Żartujesz? One są bardzo grzeczne. Niesprowokowane nigdy nie robią bałaganu – odpowiedziała i popatrzyła na mnie wymownie. – Naprawdę chcesz mi wmówić, że ta sobotnia awantura to ich wina?
– Skąd! – zaprzeczyłem. – To ja i szwagier narozrabialiśmy!
– Nareszcie! Gdybyś tego nie pojął, nigdy więcej bym do was nie przyjechała. Ale w tej sytuacji niedługo znowu was odwiedzę. Było bardzo przyjemnie, prawda?
Czytaj także:
„Siostra zwaliła mi się na głowę i rozstawiała córki po kątach. Chciałam nakopać jej w tyłek, ale w porę ktoś mnie uprzedził”
„Pazerność nie popłaca. Siostra próbowała nas perfidnie okraść i karma szybko ją dorwała. Zbłaźniła się przed całą rodziną"
„Siostra z rodziną to banda nierobów, która żeruje na mojej 87-letniej matce. Od lat obmyślam, jak ich wykurzyć z jej domu”