„Moja żona robiła wszystko, by rzucić się w ramiona napakowanego kochanka. Porzuciłam dom i dzieci, co z niej za matka?”

Zasmucony mężczyzna w domu fot. iStock by Getty Images, SB Arts Media
„Mógłbym jeszcze jakoś strawić niewierność, gdyby to był tylko jednorazowy skok w bok. Ona jednak zażądała rozwodu. Oczy miała zaszklone, pełne niemej prośby, drgające usta wygięte w podkówkę, ton głosu pełen jęku i skargi. Nie poruszyło mnie to”.
/ 20.07.2024 20:00
Zasmucony mężczyzna w domu fot. iStock by Getty Images, SB Arts Media

Niemożliwe! Trzydzieści wspólnych lat rozwiało się jak poranne mgły! Tyle czasu spędzonego razem, tyle miłości, dwoje wspaniałych dzieci, a moja Weronika całkiem wymazała naszą przeszłość jedną decyzją!

Mógłbym jeszcze jakoś strawić niewierność małżonki, gdyby to był tylko jednorazowy skok w bok. Ona jednak zażądała, byśmy się rozstali na dobre. Spojrzała na mnie niczym smutny szczeniak. Ogromne oczy zaszklone łzami, pełne niemej prośby, drgające usta wygięte w podkówkę, ton głosu pełen jęku i skargi. Nie poruszyło mnie to. Dawniej zrobiłbym dla niej wszystko.

Myślałem, że będzie tą jedyną, której oddam swoje uczucia bez reszty, jednak ona potraktowała je z pogardą, zupełnie się nimi nie przejmując. Teraz błaga mnie o przebaczenie i kolejną szansę, ale ja pozostaję nieugięty. Nigdy więcej. Stałem się twardy niczym granit, którego żadne łzy nie są w stanie poruszyć. Tego właśnie mnie nauczyła. Zero współczucia.

– Daj spokój. Zachowujesz się żałośnie – rzuciłem oschle. – Ile ty właściwie masz lat? Pięć? Ach, nie... zaraz... – zrobiłem minę, jakbym nagle sobie przypomniał i dodałem kpiąco – przecież niedawno stuknęła ci czterdziestka z hakiem. Jak ci minęły urodziny? No tak, pewnie samotnie.

Odsunęła się ode mnie, zupełnie jakby dostała cios. Opadła na krzesło, chowając twarz w rękach. Cała się trzęsła od płaczu. Sama jest sobie winna. Ani trochę mi jej nie było żal. Podjęła taką, a nie inną decyzję i teraz musi ponieść tego konsekwencje.

Moja decyzja jest nieodwołalna 

Czasu nie da się cofnąć. To, co było kiedyś, nigdy nie wróci. Koniec, kropka. Sama doprowadziła do ruiny to, co mieliśmy.

– Dlaczego zachowujesz się tak bezlitośnie? – wyszeptała. – Naprawdę aż tak bardzo mną gardzisz? Te wszystkie lata, które razem przeżyliśmy, czyżby straciły dla ciebie wartość? Przecież łączą nas nasze dzieci... Tu nie chodzi tylko o mnie. Brakuje mi Marysi, a jej brakuje mamy. Wiem, że zawiniłam. Okropnie. Ile razy muszę cię jeszcze przepraszać? Zaklinam cię, spróbuj okazać wielkoduszność. Chcę tylko, byśmy razem spędzili te święta. Tak jak na rodzinę przystało. Nie poradzę sobie z kolejnymi świętami w samotności. Zgódź się, bym wróciła, chociaż... chociaż na chwilę. Marysia też by tego pragnęła, a Marta z Jackiem nie mają nic przeciwko temu. Oni... chyba mi przebaczyli. Nikt nie jest nieomylny, nawet matka może popełnić błąd. Najważniejsze jest to, że was kochałam. Czyż nie? To się nigdy nie zmieniło. Zagubiłam się. No dobra, postradałam zmysły, ale zaufaj mi, słono zapłaciłam za ten obłęd. Znam cię jak nikt inny, w głębi jesteś innym człowiekiem. Dlaczego więc...? Zrozum, krzywdzisz nie tylko mnie! Mam świadomość, że cię zraniłam, jednak...

Przestań jęczeć – warknąłem, wchodząc jej w słowo.

Jej zachowanie to już przesada. Nagle ją naszło na rodzinne klimaty? To gdzie się podziewała te 3 lata temu, gdy nie umiałem wytłumaczyć naszej małej córeczce, czemu jej mamuśka woli spędzić święta z jakimś gościem, a nie z nami?

– Nie masz pojęcia, co mi zrobiłaś. Jak mocno mnie skrzywdziłaś. I nawet nie próbuj wspominać o naszych dzieciach. One też przez ciebie cierpiały, mimo starań z mojej strony. Wyrzuciłaś do kosza nasze dwudziestoletnie małżeństwo i teraz nie masz prawa o nic prosić. Nasza najmłodsza córeczka nadal cię kocha, tego nie zmienię. Dlatego zgodziłem się, byś zabrała ją do siebie w ten weekend. Jacek i Marta są już dorośli, sami o sobie decydują. Jeśli chcą utrzymywać z tobą kontakt, to ich wybór. Ale nie życzę sobie, żebyś pojawiła się na rodzinnym śniadaniu. Nigdy ci tego nie daruję. Jak mógłbym to zrobić?

Cios, jaki mi zadała, był prawie śmiertelny. Z pewnością nie do zapomnienia.

Zszokowało mnie, gdy powiedziała, że mnie zostawia

Do tej pory nie mogę się pozbierać. Kto to był, kto tak bezczelnie gadał mi prosto w twarz o tym, że zasługuje na miłość i bycie szczęśliwą? Beze mnie. Z jakimś gówniarzem, młodszym od niej o prawie dekadę trenerem z siłowni. Nie, to niemożliwe, żeby to była moja Weronika, którą od zawsze darzyłem uczuciem.

Spotkaliśmy się, gdy zaczynaliśmy naukę w liceum i od tego momentu tworzyliśmy zgrany duet. Najpierw jako para, później kochankowie, kumple, małżonkowie, a w końcu rodzice. Pewnego dnia to wszystko okazało się dla niej niewystarczające. Zapragnęła czegoś innego – przygód, mocnych wrażeń, płomiennego uczucia, potwierdzenia, że mimo przekroczenia czterdziestki wciąż ma w sobie to coś, jest ponętna i warta męskiej uwagi. Dla mnie, do jasnej anielki, nigdy nie przestała być atrakcyjna... Ale moje zdanie nie miało już znaczenia.

Gdy nadszedł u niej kryzys wieku średniego, próbowała sobie z nim poradzić wszelkimi możliwymi sposobami – od zmiany jadłospisu, przez ubrania, które dodawały jej młodzieńczego wyglądu, aż po wizyty w gabinecie medycyny estetycznej i godziny spędzone na ćwiczeniach w klubie fitness. Właśnie podczas jednego z takich treningów jej drogi skrzyżowały się z niejakim Ireneuszem – przystojnym, wysportowanym i opalonym facetem, który potrafił uwieść ją słowami niczym rasowy amant, a w łóżku spisywał się lepiej niż niejeden ogier. Owinął ją sobie wokół palca tak skutecznie, że puściły jej wszelkie hamulce i zdrowy rozsądek poszedł w odstawkę, ustępując miejsca szalonej namiętności.

Mógłbym wybaczyć niewierność

To nie byłoby łatwe, ale nie przekreśliłbym całego naszego wspólnego życia, pełnego pięknych chwil, tylko z powodu jednego potknięcia. Pogodziłbym się z myślą, że przez chwilę nosiłem poroże. Kurczę, aż głupio to mówić, ale chyba nawet przelotny skok w bok jakoś bym przełknął. Ale żeby od razu się rozstawać?

Starałem się jej to wyjaśnić, prosiłem, a nawet, uwierzcie mi, zaklinałem ją na wszystko. Klęczałem przed nią, ściskając jej dłonie, wypatrując w jej wygładzonej zabiegami twarzy choć cienia naszej dawnej miłości. Ale na próżno. Te cudne, szmaragdowe oczy błyszczały już do innego faceta, a kąciki warg unosiły się, gdy o nim opowiadała. Rany, jak to bolało. Strasznie.

Mimo wszystko żyłem nadzieją, że to chwilowe zauroczenie w końcu przejdzie. Ostrzegałem ją, że nie zgodzę się na rozwód i będę zabiegał o nasze małżeństwo. Przede wszystkim ze względu na siedmioletnią wtedy Marysię, która czuła się zagubiona i wystraszona. Dwoje starszych dzieci przeżywało tę sytuację zupełnie inaczej. Prawie osiemnastoletni Jacek był zawstydzony postępowaniem mamy. Nie potrafił się przyzwyczaić, że ubiera się i zachowuje jak jego rówieśniczki. Natomiast Marta wprost kipiała ze złości. Pamiętam, jak tuż przed sprawą rozwodową, na korytarzu sądu, powiedziała wprost, bez owijania w bawełnę:

– Słuchaj mamo, oszalałaś! Ochłoń trochę, bo to jeszcze da się odkręcić. Chodźmy do domu. Tata cię przecież kocha jak nikogo na świecie, a ty jego też. Dobrze o tym wiem, przez całe życie widziałam, że w odróżnieniu od wielu koleżanek, ja mam rodziców, którzy naprawdę się kochają. Ten cały Irek to tylko taka chwilowa fanaberia. Z ojcem jesteście jak dwie kropelki wody, po prostu dla siebie stworzeni. No weź, nie skreślaj tego! Nie rozwalaj naszej rodziny przez jakieś urojenia.

Moja nastoletnia pociecha okazała się bardziej dojrzała, rozsądna i zdolna do przewidywania skutków czynów niż jej rodzicielka. Słowa Weroniki zapadły mi w pamięć na długo, choć wolałbym o nich zapomnieć.

– Przykro mi, skarbie, ale nie jestem w stanie. Być może kiedyś to pojmiesz… Wasz ojciec znaczy dla mnie bardzo dużo, jest cząstką mojej przeszłości i w pewnym sensie moje uczucia do niego nigdy nie wygasną, jednak… Irek to moja przyszłość, szansa na wyrwanie się z tego… zastoju, codziennej monotonii, znużenia. Czułam się jak w potrzasku, a on uchylił przede mną furtkę. Dlatego muszę zaryzykować i spróbować, bo inaczej do końca moich dni będę tego żałować, obarczając winą za to was, moich najbliższych.

Czuła się jak w potrzasku? Tak jak to bywa w związkach z długim stażem, płomienne uczucie wygasło. Byłem przekonany, że jego miejsce zajęło coś istotniejszego – silna więź, poświęcenie, połączenie nie tylko fizyczne, ale i duchowe. Ona jednak określiła naszą miłość mianem rutyny, a codzienność z nią u boku – monotonią. W tamtej chwili coś we mnie pękło.

Separacja odebrała mi resztki nadziei

Przystała na każdy warunek, byle móc w końcu zamieszkać ze swoim cholernym Ireneuszem. Całą odpowiedzialność za rozpad związku wzięła na siebie. Nie rościła sobie praw do niczego. Przepisała mi mieszkanie i nawet nie zaprotestowała, kiedy sędzia zdecydował, że to ja sprawować będę opiekę nad całą naszą trójką dzieci. Także nad Marysią, która wolałaby zostać pod skrzydłami matki. To był mój ostatni, sekretny atut w rękawie. Twardo obstawałem przy stanowisku, iż nie można pozwolić na rozbicie rodzeństwa, ani też na wyrwanie najmłodszej latorośli ze znajomego otoczenia.

Sędzia przychyliła się do tego, co powiedziałem, a Weronika... odpuściła. Wymieniła własne dziecko na jakąś urojoną wolność. Jezu, to nie mogła być ta sama Weronika, którą znałem... Nie miałem ochoty utrzymywać z nią żadnych relacji. Dzieciakom jednak nie zabraniałem widywać się z matką. Mimo zarzutów mojej małżonki, wcale nie byłem skurczybykiem. Nie planowałem zemsty kosztem naszych pociech. Te starsze ostatecznie wybaczyły jej i zaczęły się z nią widywać na mieście. Tylko Irkowi nie darowały. Najbardziej brak matki odczuwała Marysia. Po powrocie od niej od razu nie mogła się doczekać kolejnych odwiedzin.

Jakieś pół roku temu zaskoczyło mnie jej pytanie, czy mamusia może już do nas wrócić. Bo już nie mieszka z wujkiem Irkiem. Wyniosła się do swojej siostrzyczki. No proszę, ciekawe...

Marta potwierdziła te rewelacje. Mamusi nie ułożyło się z tym jej kochasiem.

Jej romans trwał 18 miesięcy

Czy było warto? Nie wydaje mi się, ale to już nie moja sprawa. Nie miałem kogo rozgrzeszać, bo dawna Weronika, moja ukochana, przestała istnieć. Tej odmienionej osobie nie współczułem. Ani odrobinę. Otrzymała to, na co zapracowała. I nie mogła liczyć na możliwość powrotu. Jej błagania mnie obrażały. Kochanek ją wykopał, więc z podwiniętym ogonem zdecydowała się wrócić. Jakim, do licha ciężkiego, prawem?

Nadal pozostawałem tym samym nieciekawym faciem, z którym nie mogła wytrzymać. Wpatrywałem się w jej zapłakaną twarz. Zestarzała się. A może to tylko koniec działania zabiegów estetycznych? Najwyraźniej zrezygnowała z kolejnych wizyt. Nie miała dla kogo się upiększać? Po raz kolejny poczułem przypływ irytacji. Dlaczego ciągle tu przesiaduje, robiąc minę zmokniętego szczeniaka, jakby chciała wzbudzić we mnie poczucie winy?

– Odejdź już. Nie upokarzaj samej siebie. Podjęłaś ryzyko i poniosłaś porażkę. Ciesz się tym, co masz. Twoje dzieci  nadal darzą cię uczuciem. Ja... – urwałem wpół zdania. Pragnąłem oznajmić, że już nic dla mnie nie znaczy, lecz złość, którą odczuwałem, zaprzeczała temu.

Rana nie zniknęła. Ciągle się odnawiała, zatruwając moje wnętrze. Czułem niechęć do odmienionej Weroniki, a jednocześnie wciąż darzyłem uczuciem tę poprzednią, tę sprzed lat. Chrząknąłem.

– Zaakceptuj to, co się stało i ruszaj naprzód. Idź własną drogą, beze mnie u boku.

– Tylko widzisz, Waldek... – jej wzrok nagle skrzyżował się z moim – życie bez ciebie nie ma dla mnie sensu. Wiesz, to chyba jedyny plus płynący z całej tej sytuacji. Nasza Marta, taka z niej mądra dziewczyna, miała stuprocentową rację. Jesteś moją drugą połówką. Dotarło to do mnie za późno, ale w końcu dotarło...

– Oczywiście – parsknąłem ironicznie. – Przejrzałaś na oczy, gdy cię kochanek porzucił. Wybacz, ale nie mam ochoty na odgrzewane kotlety!

To ja go porzuciłam... – wyszeptała. – Ja go zostawiłam. Bo nie rozumiał naszego poczucia humoru, bo nie pamiętał kolejek z epoki PRL-u, bo nie łączyło nas nic poza siłownią, bo nie był moją pierwszą miłością ani tatą naszych dzieci, bo nie stawialiśmy wspólnie fundamentów pod nasz dom, bo... po prostu nie był tobą.

Oniemiałem. Takie słowa kompletnie mnie zaskoczyły. Zastanawiałem się, czy to, co właśnie usłyszałem, może cokolwiek zmienić. Czy wpłynie to jakoś na moje postanowienie? Chyba nie. Dotarło to do niej zbyt późno. Stanowczo za późno. Nie miałem już ochoty na kolejne awantury. Bez żadnego słowa wskazałem jej wyjście. Kobieta, którą kiedyś kochałem, z melancholijnym uśmiechem i rezygnacją westchnęła, po czym opuściła pomieszczenie. Czy to już koniec? Wpatrywałem się intensywnie w zamknięte drzwi.

Czy to była rzeczywiście moja wola? W takim razie skąd wzięła się ta chęć, aby za nią pobiec, objąć ją ramionami, złożyć pocałunek na jej ustach...?

Biegnij za nią, tato...

Spojrzałem w kierunku schodów wiodących na górę. Jak długo Marta tam przebywała? Ile zdołała usłyszeć? Wystarczająco, by obstawać przy swoim.

– Wrzuć honor do kieszeni i pędź, bo naprawdę ją utracisz. Da wiarę twojemu kłamstwu, pogodzi się z sytuacją i ruszy dalej. Nauczy się czerpać radość z życia... bez twojej obecności. Do niczego taka kara, skoro ty również przeżywasz katusze. A przeżywasz, widzę to. I pożałujesz. Na sto procent. To przecież mama, kochasz ją. I zawsze będziesz ją kochał. Dajcie sobie jeszcze jedną szansę, przebacz jej, tato. Dasz radę. Jeszcze nie jest za późno, goń ją!

Wsłuchałem się w głos mojego dziecka i to, co podpowiadało mi sumienie, a moje stopy automatycznie skierowały się ku wyjściu.

Waldemar, 43 lata

Czytaj także:
„Myślałem, że żona w domu tylko się obija. Doceniłem ją, gdy straciłem pracę i musiałem przejąć jej obowiązki”
„Szwagier chciał od nas wyłudzić 50 tysięcy. Gdy się nie zgodziliśmy, zrobił coś okropnego”
„Kochanek żony reanimował nasze małżeństwo. Gdy zażądał od niej kasy, migiem wróciła na stare śmieci”

Redakcja poleca

REKLAMA