Właściwie nie wiem, dlaczego byłem taki, a nie inny. Może dlatego, że po tym, jak mój szanowny tatuś ulotnił się, zanim choćby wyrosłem z pieluch, wychowywała mnie tylko mama?
Chociaż nie – mój brat przecież zawsze zachowywał się porządnie. Świetny uczeń, przykładny syn, a potem dobry mąż i ojciec. Spełnił wszystkie pokładane w nim nadzieje. A ja? Nie, nie byłem łobuzem. Przynajmniej nie takim, który z puszką piwa w dłoni wystaje pod blokiem, patrząc, kogo by tu zaczepić. Ja wolałem się bawić. A jak zabawa, to najlepiej w damskim towarzystwie. Bo dziewczyny kleiły się do mnie jak do „kropelki”. Mogłem mieć każdą – świętoszkę, mężatkę, koleżankę z klasy czy nauczycielkę.
Nie wiem, jak to działało. Owszem, byłem dosyć wysoki, jako tako zbudowany, umiarkowanie przystojny. Ale… bo to mało chodzi po świecie takich czarusiów?
Mogłem startować do każdej na pewniaka
Podobno to z powodu demonicznego błysku w oczach, świadczącego o rogatej duszy i niczym niezakłóconej pewności siebie. Tak przynajmniej twierdziły dziewczyny. Widziały we mnie niegrzecznego chłopca, który zmieni się w dobrego misia specjalnie dla nich.
Oczywiście żadnej się to nie udało. No, prawie żadnej… Miałem, rzecz jasna, także kumpli. Choć niewielu. I tylko wypróbowanych. Ich dziewczyn, żon, a nawet sióstr oraz matek nie tykałem. Niewielu zasad trzymałem się w swoim życiu, ale tych, które przyjąłem, nigdy nie zdarzyło mi się złamać.
W przeciwieństwie do Arka, mojego świętoszkowatego braciszka, nie poszedłem ani do liceum, ani na studia. Skończyłem zawodówkę samochodową. I przez dobrych kilka lat wiodło mi się dużo lepiej niż jemu. On z pensji doktoranta ledwo był w stanie utrzymać rodzinę. Utrzymać?
Niemal nie było miesiąca, żebym nie wcisnął w dłoń jego żony kilku stówek na życie. Arek nie mógł o tym wiedzieć, nie przyjąłby forsy. Był na to zbyt dumny. A ja się bawiłem.
Pracowałem w serwisie jednej z największych marek motoryzacyjnych
W weekendy dorabiałem w zaprzyjaźnionym warsztacie albo grzebałem przy swoim ukochanym harleyu. Kupiłem go z jakiegoś złomowiska po wypadku i odpicowałem na cudo. Żałujcie, że mnie na nim nie widzieliście – w kowbojkach, skórzanej kurtce i awiatorach na twarzy. Musiałem uważać na ulicach, bo dziewczyny chciały mi się rzucać pod koła.
W końcu wpędziłem się jednak w kłopoty. Jak to ja – przez babkę. Całkiem fajną zresztą i gorącą jak wulkan żonę samego właściciela naszego serwisu. Pewnego razu wpadła tylko na pięć minut, a ja akurat – umorusany smarem i w firmowym drelichu – wszedłem do ogólnej sali zamienić słowo ze znajomym sprzedawcą.
Spojrzeliśmy tylko na siebie i już była moja. Niestety, kiedy parę tygodni później grzecznie podziękowałem jej za znajomość, wpadła w histerię. Stwierdziła, że od razu zrywa ze swym mężem. Modliłem się, żeby jej przeszło, zanim dojedzie do domu, ale nie.
Wypaplała szefowi szefów o naszym romansie
I nazajutrz byłem już bezrobotnym z wilczym biletem. Nie przejąłem się zbytnio. Wciąż mogłem dorabiać w zaprzyjaźnionym warsztacie, a żeby odprowadzać składki na ZUS i ubezpieczenie, nająłem się na ochroniarza.
Nie miałem doświadczenia w tym fachu ani odpowiednio wyhodowanych muskułów, skierowano mnie więc do tropienia złodziejaszków w supermarkecie. I to był strzał w dziesiątkę. Zrozumiałem to już pierwszego dnia, gdy przedstawiono mnie personelowi.
Prawie same kobiety. Patrycja, brunetka, która najczęściej stała w monopolowym, przeszyła mnie takim spojrzeniem, że omal nie przyszpiliło mnie do ściany. Ewa z mięsnego, hojnie obdarzona przez naturę, puściła do mnie oko. Aldona z warzyw wzburzyła rude włosy.
Kurczę, poczułem się jak w raju... Czy raczej jak lis wpuszczony do kurnika. Przebiegłem więc wzrokiem po rządku kobiecych buziek z zamiarem wybrania swej pierwszej ofiary, gdy… gdzieś z tyłu, w dziale kosmetycznym, dostrzegłem anioła.
I nie chodzi tylko o to, że była niebieskooką blondynką o długich, prostych włosach. Smukłą i niemal równą mi wzrostem, o nieskazitelnie porcelanowej cerze. Ona miała w sobie jakąś cudowną miękkość, niewinność, ciepło, które sprawiło, że natychmiast przylgnąłem do niej wzrokiem.
Postanowiłem zacząć swoje żniwa od niej
Nie patrzyła na mnie jednak. Jedyna. A kiedy parę godzin później, niby przypadkiem, wpadłem na nią pomiędzy regałami z makaronami i mruknąłem niskim głosem: „Cześć, jak leci?”…, tylko się uśmiechnęła i poszła dalej.
Zostałem między świderkami a łazankami jak niepyszny. Rany, cóż to ja przez następne dni wyprawiałem, żeby ją sobą zainteresować. Wyjście do klubu? „Nie, dziękuję”. To może na premierę do kina? „Innym razem”. Teatr? „Nie mam czasu”. Romantyczny spacer po parku? „To miłe, ale jestem zajęta”. Piwo? „Niestety, nie piję”…
No jasny gwint! Po tygodniu wyczerpały mi się pomysły. Szybko – powiecie. To prawda, ale nigdy wcześniej nie musiałem się aż tak gimnastykować. Zwykle wystarczało, że po prostu stałem i się uśmiechałem. Dalej szło samo. Laski same na mnie leciały. Tylko nie Kasia.
Ona wymykała mi się
Zasięgnąłem więc na jej temat języka. Jej koleżanki z pracy, które dostrzegały przecież moje starania i wcale nie były nimi zachwycone, niechętnie udzielały mi skąpych informacji. Zdecydowanie bardziej wylewni byli nieliczni panowie.
– Kasia jest studentką, która przyszła do pracy tylko na lato – wyjaśnił mi pewien kasjer. – Jej rodzice są już na emeryturze, musi więc sama zarabiać na siebie.
– Ma kogoś? – spytałem, bo przede wszystkim to mnie interesowało.
– Raczej nie. Nigdy nikt nie przyszedł po nią do pracy i sama też o nikim nie wspominała. To fajna dziewczyna. Zawsze pomoże, zastąpi na stoisku, pogada. Każdego traktuje jak przyjaciela. I tylko przyjaciela.
Wydawało mi się, że jej tym zaimponuję... Postanowiłem więc nieco zmodyfikować swoją taktykę.
Postanowiłem poudawać jej kolegę
Zaciekawić ją sobą, sprawić, żeby poczuła się dobrze w moim towarzystwie. Może to podziała? Na początek pokazałem jej harleya. Byłem pewien, że jej tym zaimponuję.
– Chcesz, to cię nauczę prowadzić tę bestię – rzuciłem od niechcenia.
Aldonka, która słyszała naszą rozmowę, omal szczęki nie upuściła. Zaledwie dwa dni wcześniej była świadkiem, jak opieprzyłem kogoś, że mi dotyka chromów na baku i odciska paluchy. A teraz chciałem oddać stery mojego cuda w ręce amatorki.
– Dziękuję, ale nie przepadam za takimi dużymi motocyklami – niewinnie odparła Kasia. – Wolałabym coś mniejszego i mniej rzucającego się w oczy. Na przykład skuter lub elektryczny rower…
Przyznam, że takie riposty wytrącały mi broń z ręki. Zwłaszcza że Kasia przeszywała mi nimi serce z uśmiechem na ustach, a w jej słowach nie było złośliwości. Po prostu mówiła to, co myśli. Jeszcze gorzej było jednak, kiedy rozmowa schodziła na jej zainteresowania.
Książki, teatr, a przede wszystkim malarstwo. Nie miałem o tym pojęcia. Jednak ambicja nie pozwalała mi skapitulować. Wspomniała coś o Brunonie Schulzu, więc przebrnąłem przez „Sklepy cynamonowe”. Wyznała, że fascynuje ją Beksiński – kupiłem dwa bilety na wystawę. Przez półtora miesiąca, odkąd zatrudniłem się jako ochroniarz, nauczyłem się więcej niż przez wszystkie lata edukacji! Zabawne… nawet mi się to spodobało.
Zbliżyliśmy się z Kasią do siebie
Parę razy byliśmy razem w teatrze i na wystawie, przedstawiła mnie nawet kilkorgu swoich znajomych. I wreszcie, pod koniec lata, kiedy wracaliśmy z jakiegoś koncertu, pozwoliła mi się pocałować.
„Bingo!” – rozbrzmiał okrzyk w mojej głowie i w pierwszym odruchu chciałem sięgnąć po więcej, jednak… pierwszy raz w życiu się nie odważyłem.
„Co ona sobie o mnie pomyśli? – bezgłośnie spytałem sam siebie. – A poza tym okazałbym jej lekceważenie i brak szacunku”.
Czyżbym się pierwszy raz zakochał?
– Lekceważenie? Brak szacunku? Co ty wygadujesz? – Jarkowi, mojemu najlepszemu kumplowi z klubu motocyklowego, omal oczy nie wyszły z orbit, kiedy opowiedziałem mu o swoich rozterkach. – Chłopie! Co ta dziewczyna z tobą zrobiła? Nie poznaję cię... Od kiedy u diabła takie sprawy cię w ogóle obchodzą?
Właśnie. Od kiedy? Sam się nad tym głowiłem, lecz nie byłem w stanie dokładnie określić tego momentu. Ot, po prostu stało się. Tak, w ciągu następnych dni zrozumiałem, że straciłem dla Kaśki głowę. Czekałem na każde spotkanie, drżałem od każdego jej dotknięcia, byłem w raju, kiedy mnie całowała.
Aldona, Ewa i Pati wydały mi się nagle pretensjonalne i nudne, a wspomnienie wcześniejszych podbojów napawało mnie zażenowaniem. Rzeczywiście, pierwszy raz w życiu byłem zakochany. I czułem się z tym świetnie.
W ciągu następnych kilku tygodni nasza miłość rozkwitła. A my wraz z nią. Kasia zaprosiła mnie do domu na rodzinny obiad, a ja wręczyłem wielki bukiet kwiatów jej mamie. Na początku października sprzedałem harleya i kupiłem małą kompaktową toyotę, żeby Kasi było wygodniej, kiedy będę ją odbierał z uczelni.
Wreszcie, w połowie października, wynajęliśmy wspólnie mieszkanie. Nigdy bym nie podejrzewał, jak wiele radości może człowiekowi sprawić wybieranie zasłonek, talerzy czy kubków. No cóż, z odpowiednią osobą u boku wszystko wydaje się niezwykle interesujące. Nie zdążyłem jednak podłączyć nowej lampy do kuchni ani zawiesić na ścianie naszego zdjęcia, gdy nadszedł ten dzień…
Nie pracowałem już jako ochroniarz
Mimo wilczego biletu znalazłem pracę mechanika w serwisie specjalizującym się w robieniu przeglądów i wymianie opon. Do pracy miałem niedaleko, tylko parę przystanków tramwajem, zaproponowałem więc Kasi, żeby na co dzień jeździła toyotą.
Był początek grudnia, ziąb, mżawka i mrok, a ona na uczelnię miała spory kawałek. Poza tym wiadomo, jaka w komunikacji miejskiej trafia się hołota… To był piątek. Musiałem zostać trochę dłużej w pracy. O 19. wracałem już jednak do domu, ciesząc się na dwa dni z moją ukochaną.
I wtedy zadzwoniła mama Kasi. Długo nie mogłem jej zrozumieć. Cały czas płakała, nie potrafiła z siebie wydusić jednego sensownego zdania. Stałem więc jak skamieniały z telefonem przyciśniętym do ucha, a w serce wlewała mi się szeroka struga przerażenia. Jedno wiedziałem od razu – Kasi się stało coś złego.
Okazało się, że moja ukochana miała wypadek
Wjechał w nią jakiś wariat, który pędził po mieście ponad sto na godzinę. Podobno się z kimś ścigał… Przez następne dni prawie nie odchodziłem od jej łóżka. Leżała na oddziale intensywnej opieki medycznej. W milczeniu, z pustką w głowie i ściśniętym sercem wpatrywałem się w respirator, rytmicznie pompujący powietrze do jej płuc. Nie mogłem nawet z nią porozmawiać…
Kasia była w śpiączce farmakologicznej, a lekarze odwracali wzrok za każdym razem, kiedy pytałem, czy z tego wyjdzie. Tamtą noc spędziłem w szpitalu. Jej rodzice posiedzieli ze mną do południa, a potem zaprosili do siebie na kolację. Cieszyłem się, że nie mają do mnie pretensji, w końcu to ja pożyczyłem jej ten przeklęty samochód.
Mimo wszystko odmówiłem. Wolałem zostać z Kasią. Musiałem się zdrzemnąć, bo ocknąłem się w środku nocy. A raczej obudził mnie ruch palców, które trzymałem w swojej dłoni. Uniosłem powieki i… napotkałem spojrzenie Kasi. Uśmiechała się do mnie!
Już miałem się zerwać, żeby ją przytulić i pocałować, ale zatrzymała mnie gestem ręki. Zrozumiałem. Chciała mi przekazać coś ważnego. Niestety, nie mogła mówić – w jej krtani tkwiła rurka od respiratora. Ułożyła usta w dwa słowa: „Kocham cię”, po czym dodała: „Opiekuj się nimi”.
A potem… umarła.
Natychmiast przybiegł lekarz i pielęgniarka, którzy próbowali ją reanimować. A ja stałem w kącie, błagając ją w myślach, żeby zabrała mnie ze sobą.
Od tamtej chwili minął już rok
Codziennie rano muszę przypominać sobie, po co właściwie jeszcze żyję. Bo szczerze mówiąc, nic mnie na tym świecie nie trzyma. I kto wie, czy nie zdecydowałbym się skoczyć z jakiegoś mostu, gdyby nie ostatnie słowa mojej ukochanej.
Chciała, żebym zaopiekował się jej rodzicami. Tylko czy oni naprawdę mnie potrzebują? Nie sądzę. I myślę, że Kasia też była tego świadoma. Po prostu postanowiła mnie tutaj zatrzymać, wymyśliła więc sprytny sposób. Zawsze była ode mnie mądrzejsza…
Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"