– Marek, to koniec – Beata wstała i szybkim krokiem ruszyła na korytarz. – Ja tak dłużej po prostu nie potrafię żyć. I nie chcę.
– Ale zrozum, ja jej nie mogę zostawić. Nie w takiej chwili. Jestem jej to zwyczajnie winien.
– Marek, ty masz prawie 40 lat. – Powiedziała, zakładając płaszcz. – Jak długo masz jeszcze zamiar mieszkać z matką?!
– Przecież nie mieszkam z nią na stałe, cały czas. Tylko jak jest chora. Kiedy wyzdrowieje…
– Marek, jesteśmy razem prawie 2 lata. W tym czasie mieszkałeś u siebie w sumie może dwa miesiące – chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. – Twoja mama ma już ponad 70 lat. W tym wieku zawsze coś boli, dolega. Dlatego ona może cię równie dobrze trzymać przy sobie na stałe aż do śmierci. – wychodząc, trzasnęła drzwiami.
Rozumiałem Beatę, bo z jej punktu widzenia sprawa pewnie wyglądała dokładnie tak, jak to wykrzyczała mi w twarz. Ale tak naprawdę sytuacja była dużo bardziej skomplikowana. Całe moje dzieciństwo było jednym wielkim pasmem chorób, które sprawiły, że prawie nie opuszczałem szpitala. Zawsze była przy mnie mama. Mój ojciec tego nie wytrzymał i odszedł od nas, gdy miałem 6 lat. Nigdy go potem nie widziałem. Podobno wyjechał z Polski i założył za granicą drugą rodzinę.
Moja jedyną rodziną była mama
Tylko jej uporowi i sile woli zawdzięczam to, że w końcu udało mi się wyzdrowieć. Za to ciągły stres i zmęczenie, w połączeniu z upływającymi latami, zaczęły się powoli odbijać na kondycji mojej mamy.
Częściej chorowała, trudniej wychodziła z chorób, czasem zwykłe infekcje kończyły się powikłaniami. Dlatego ja po pracy, zamiast spotkać się ze znajomymi, biegłem zwykle do mamy, żeby w czymś jej pomóc czy choćby z nią pobyć. To ostatnie było dla niej szczególnie ważne. Bo tak jak ona dla mnie, tak i ja dla niej byłem jedyną rodziną.
Tego dnia, kiedy pokłóciłem się z Beatą, również wybierałem się do mamy. Chociaż tym razem wyjątkowo nie miałem ochoty na tę wizytę, bo po awanturze byłem w fatalnym nastroju. Czułem, że kompan ze mnie żaden. Najchętniej zostałbym sam w domu, ale nie chciałem zawieść mamy. Dopiero co zaczynała czuć się lepiej po kolejnej chorobie. Rano, przy śniadaniu, bardzo się cieszyła, że wieczorem będziemy mogli razem pograć dłużej w karty, co było naszą ulubioną, wspólną rozrywką.
Po kilku rozdaniach mama jednak odłożyła nagle karty i spojrzała na mnie uważnie spod okularów.
– Co się stało, Mareczku?
– A, nic wielkiego – próbowałem bagatelizować sprawę, zapominając, że przecież mama jest osobą, która zna mnie najlepiej na świecie i nic się przed nią nie ukryje.
– Rozstałeś się z Beatą? Tak?
– Nie mówmy o tym. Nieważne…
– Tak ją lubiłam. Cieszyłam się, kiedy powiedziałeś, że pewnie się jej niedługo oświadczysz. Miałam taką nadzieję, że ci się z nią ułoży i może doczekam się wnuków…
– Na pewno się doczekasz!
– Tylko kiedy? Marnuję ci życie – głos jej się załamał, a po policzkach pociekły łzy. – Przeze mnie nigdy nie założysz rodziny, nie będziesz szczęśliwy…
– Mamo, proszę cię, przestań, nie mów tak. Gdyby nie ty… Przecież całe moje dzieciństwo…
– To nieważne. Ja tylko spełniałam obowiązek rodzica. A teraz byłoby najlepiej, gdybym umarła…
– Mamo, jak możesz tak mówić?! – wybuchłem, gdy odzyskałem głos. – Wypluj natychmiast te słowa. Gdyby ciebie zabrakło, gdybyś…
– To byłoby ci lepiej – otarła łzy i wstała od stolika. – Nie chcę już grać. A ty wracaj do siebie. Czuję się już dobrze i nie potrzebuję opieki.
Nie chciałem się sprzeczać z mamą, więc zacząłem zbierać się do wyjścia. Obiecałem, że wpadnę jutro po pracy do niej i znów pogramy w karty. Pokiwała głową i pocałowała mnie w policzek na pożegnanie. A potem stała długo w drzwiach i patrzyła, jak idę po schodach…
Następnego dnia, zgodnie z obietnicą, przyszedłem do mamy zaraz po pracy. Ponieważ nie zareagowała na dzwonek, wyjąłem swój klucz i wsadziłem do zamka. Wszedłem do mieszkania, ale mamy nie było. Zapukałem do sąsiadki, ale ta nie widziała jej od rana. Zacząłem się poważnie niepokoić, bo nigdy sama nie wychodziła.
Miała zawroty głowy, dlatego na spacerze towarzyszyłem jej zawsze ja albo sąsiadka. Obleciałem najbliższą okolicę, zajrzałem wszędzie, gdzie mama bywała ze mną i gdzie mogła samodzielnie dotrzeć. Nigdzie jej nie było. Zacząłem się zastanawiać się, czy nie przyszło jej do głowy coś głupiego. Wiedziałem, że czuła się zmęczona życiem. A jeszcze te jej wczorajsze oświadczenie, że powinna umrzeć…
Poczekałem do siódmej i postanowiłem pojechać na policję zgłosić zaginięcie. Kiedy byłem na komisariacie, zadzwoniła moja komórka.
To była Beata. Odebrałem niechętnie
– Beatko, nie mogę teraz rozmawiać, bo mam poważny kłopot.
– Domyślam się.
– Skąd?
– Twoja mama się u mnie zasiedziała i prosiła, żebyś ją odebrał.
Oczywiście, domyślałem się, po co mama pojechała do Beaty: żeby mnie z nią jakoś pogodzić. Szczerze mówiąc, miałem ochotę za to na nią nakrzyczeć, rzecz jasna nie przy Beacie, ale jak wrócimy do domu. Kiedy jednak zobaczyłem, jak siedzą razem przy stole i śmieją się do siebie, choć w oczach wciąż tliły się ślady niedawnych łez, złość całkiem mi przeszła.
Ale tylko na chwilę, bo zaraz potem usłyszałem, że w ciągu ostatnich godzin, bez mojej wiedzy, ktoś zaplanował całe moje przyszłe życie. Otóż, ni mniej, nie więcej, mama w moim imieniu oświadczyła się Beacie. Ona na szczęście podeszła do tego z odpowiednim z dystansem. Jednak wiedziałem, że gdybym nie „potwierdził” tych oświadczyn osobiście, to, mimo wszystko, poczułaby się jakoś dotknięta. Nie mówiąc już o tym, że moja mama śmiertelnie by się na mnie obraziła.
Ale oświadczyny były tylko początkiem ustaleń zrobionych przez mamę i Beatę. Zaraz po tym dowiedziałem się, że moja świeżo upieczona narzeczona wkrótce przeprowadza się do mnie. Jej mieszkanie zostanie wynajęte, a pieniądze z tego wynajmu przeznaczone zostaną na opłacenie stałej pielęgniarki, która na co dzień będzie pomagać mojej mamie, odciążając w ten sposób mnie.
Do tego dochodziło jeszcze trochę mniej istotnych kwestii, które zostały wynegocjowane przez obie panie poza moimi plecami i bez pytania, co ja o tym sądzę.
Dobrze, że chociaż uprzedziły mnie łaskawie...
Kiedy już zostałem poinformowany w najdrobniejszych szczegółach, jak będzie wyglądać od dziś moje życie, odwieźliśmy z Beatą mamę. W pierwszej chwili chciała koniecznie, żebyśmy u niej posiedzieli trochę. Ale szybko zorientowała się, że teraz powinniśmy zostać sami i obgadać w cztery oczy pewne sprawy.
Pojechaliśmy więc do mnie. Beata od razu zajrzała do jednej z moich szaf, oświadczając, że muszę ją zwolnić jak najszybciej, bo ona ma dużo ubrań i przecież musi je gdzieś rozłożyć. Przejrzała też stan moich wieszaków. Zajrzała do szafki na buty i do łazienki, gdzie z miejsca zarezerwowała dwie półki.
– Przestań – poprosiłem. – Pożartowaliśmy sobie wcześniej, powygłupialiśmy się, a teraz czas pogadać serio.
– Chcesz się wycofać z oświadczyn? – Beata się najeżyła.
– Oczywiście, że nie. Ale zdajesz sobie sprawę, że to nie będzie dokładnie tak, jak postanowiłyście? Że pielęgniarka nie załatwi wszystkiego i ja będę często bywał u mamy?
– Tak, wiem – uśmiechnęła się smutno i pogłaskała mnie po policzku. – Ale widzisz, do dzisiaj ja nie wiedziałam, jaka to jest fantastyczna kobieta. Jakoś mało rozmawiałyśmy, byłam pewna, że jest zła, że chcę cię jej zabrać, a tymczasem…
– Tak. Jest fantastyczną kobietą – potwierdziłem. – I cudowną matką. A teraz marzy, żeby zostać wspaniałą babcią.
– To co, może zaczniemy coś robić w tym kierunku? – Beata uśmiechnęła się figlarnie, a ja ją przytuliłem.
Niestety, moja mama jednak nie doczekała się wnuków. Umarła kilka miesięcy później, zaraz po tym, jak Beata zaszła w ciążę i ustaliliśmy datę naszego ślubu. Jakby chciała mieć tylko pewność, że na pewno nie zostanę po jej śmierci sam. I… jakby nie chciała przeszkadzać mi w moim nowym, samodzielnym życiu.
Odeszła cicho, spokojnie, w trakcie snu, z uśmiechem na ustach. Wyglądała na zadowoloną, tak jakby spełniła już wszystkie obowiązki, jakie miała w życiu do spełnienia.
Czytaj także:
"Teściowa traktuje mój dom jak jadłodajnie. Miałam już tego dość. Na obiad zaserwowałam jej gulasz prosto z psiej miski"
„Miałam kochającego męża i syna, a zachciało mi się księcia z bajki. Byłam o krok od zniszczenia mojej rodziny..."
„Teściowa kazała mi zatrudnić nianię >>na czarno<<. Dziewczyna zgłosiła sprawę do sądu. Teraz mam spore kłopoty"