„Moja przyjaciółka ukradła mi pracę. Była chorobliwie ambitna, szła po trupach do celu i w końcu za to zapłaciła”

Przyjaciółka ukradła mi pracę fot. Adobe Stock, pololia
– Nie tak się umawiałyśmy. Czy naprawdę muszę ci przypominać? – Nic ci nie jestem winna. Wszystko sama sobie wypracowałam. – Sama!? A kto cię tu przyprowadził? – ściskałam ją coraz mocniej. – Też mi łaska. Nie miałaś wyjścia.
/ 07.12.2021 05:27
Przyjaciółka ukradła mi pracę fot. Adobe Stock, pololia

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. A wrogów? Gdy oddają ci przysługę. Ufałam Monice i nigdy bym nie przypuszczała, że może tak nieuczciwie i podle postąpić. A jednak!

Jestem instruktorką fitness. W tym zawodzie trudno o etat. Zazwyczaj wszystkie kluby, zarówno te małe, jak i duże sieciówki, przyjmują trenerów na umowy czasowe. Tak się już jakoś przyjęło.

Dlatego właśnie zwlekałam z zajściem w ciążę

Dla ciężarnych taki rodzaj zatrudnienia ma kilka negatywnych konsekwencji. Jakich? Na przykład takich, że nie dostajemy pieniędzy na urlopie macierzyńskim i nie mamy gwarancji ponownego zatrudnienia po powrocie. Sami przyznajcie, że w takiej sytuacji trudno zdecydować się na dziecko. Jednak przychodzi taki czas, kiedy trzeba podjąć tę trudną decyzję, bo potem może być za późno.

W moim życiu przyszedł taki moment. Miałam wtedy dwadzieścia dziewięć lat i uznałam, że chcę zajść w ciążę przed trzydziestką. Udało się po trzech miesiącach starań. Szczęście mieszało się z niepokojem. Pracowałam w jednym klubie już pięć lat i zależało mi na tym, żeby do niego wrócić. Zastanawiałam się więc, jak rozegrać to najlepiej.

Jak zaaranżować mój bezpłatny urlop, by czekało na mnie miejsce w klubie, bym mogła wrócić do swoich klientek i zajęć, które prowadziłam. Wymyśliłam wtedy, że załatwię sobie zaufane zastępstwo. Zaproponuję, by przyjęli dziewczynę, którą znam, której ufam i która odda mi potem moje godziny. Kierownictwo nie miałoby kłopotu z szukaniem kogoś na moje miejsce, a ja miałabym gwarancję, że nie będzie to ktoś, kto mnie wygryzie.

Razem z mężem uznaliśmy, że to dobry pomysł. Tym bardziej że od razu przyszła mi do głowy odpowiednia kandydatka…

To była moja bliska koleżanka

Znałyśmy się jeszcze z podwórka, razem dorastałyśmy. Monika też wybrała zawód instruktorki i zrobiła specjalistyczne kursy. Akurat nie miała pracy. Mały klub, w którym była zatrudniona, właśnie splajtował i szukała nowej posady. Zadzwoniłam więc do niej i zaprosiłam do siebie.

– Słuchaj, Monia, mam dla ciebie propozycję – zagadnęłam ją, gdy przyszła. – Czy chciałabyś zastąpić mnie w pracy?

– Ale jak to zastąpić?

– Normalnie, wzięłabyś moje grupy, moje godziny.

– A co, zwalniasz się?

– Nie, ale jestem w ciąży i na parę miesięcy, tak pewnie do roku, będę musiała sobie odpuścić.

– To cudownie! – uśmiechnęła się. – Gratuluję!

– Dzięki. Też się cieszymy. Ale wiesz, jak to jest, martwię się o robotę, bo chciałabym mieć, gdzie wrócić. Dlatego pomyślałam o tobie. Wzięłabyś moje zajęcia na ten rok, a potem, gdy ja oddałabym dziecko do żłobka, menadżerka przepisałaby je z powrotem na mnie.

– No tak, ale co ja zrobię po tym roku?

– Może wcale nie będziesz musiała odchodzić po moim powrocie. Jak znam życie, dorobisz się też swoich grup. Gdy wrócę i odbiorę moje, ty zostaniesz z tymi nadprogramowymi. No a potem, w miarę upływu czasu, przypiszą ci kolejne. Będziemy pracować we dwie. Co o tym myślisz?

– W takim razie bardzo chętnie – odparła. – Umowa stoi?

– Jasne.

Kilka dni po tej rozmowie poszłam do menadżerki i powiedziałam, jaki mam pomysł.

Ucieszyła się, bo mój plan oszczędzał jej pracy

Następnego dnia przyprowadziłam do niej Monikę. Przedstawiłam ją szefostwu i innym dziewczynom, a potem wzięłam na swoje zajęcia, żeby poznać z klientkami. No i tym samym powiadomiłam je o ciąży. Wszystkie mi gratulowały, cieszyły się i ciepło przywitały Monikę. Ona też świetnie sobie poradziła – była miła, zjednała sobie ich sympatię.

Nie mogłam uwierzyć, że tak się to wszystko fajnie poukładało. Rozwiązałam problem zastępstwa, a jednocześnie zapewniłam sobie miejsce po powrocie z urlopu opiekuńczego. Teraz mogłam się skupić na ciąży i na dziecku. Odetchnęłam z ulgą. Pracowałam jeszcze przez dwa miesiące, a potem musiałam zrezygnować.

Czułam się dobrze, ale prowadzenie zajęć za bardzo dawało mi w kość. Monika przejęła wtedy moje grupy, a ja odwiedzałam klub już tylko w celach rekreacyjnych. Ograniczałam się do lekkich ćwiczeń, które mi nie szkodziły. Cieszyłam się ciążą, utrzymywałam kontakt z koleżankami z pracy, klientkami, no i oczywiście z Moniką.

W końcu jednak przyszedł trzeci trymestr i odpuściłam sobie ćwiczenia w ogóle.

Skupiłam się już tylko na dziecku

Urodziłam na tydzień przed terminem, a po powrocie ze szpitala macierzyństwo całkowicie mnie pochłonęło. Poświęciłam się opiece nad synem, bo był niezwykle absorbujący. Przez dobre cztery miesiące zmieniałam tylko pieluchy, karmiłam, tuliłam, wstawałam w nocy i usypiałam wieczorem. Nie miałam ani czasu, ani siły na nic innego. Tylko kilka razy zadzwoniłam do Moniki.

– Jak tam u ciebie? – zapytałam ją.

– Wszystko dobrze, radzę sobie. Mam już dwie dodatkowe grupy. Poza twoimi, oczywiście. Chyba są ze mnie zadowoleni.

– To bardzo dobrze.

– A ty kiedy wracasz? Wszyscy tu na ciebie czekają.

– Myślę, że za jakieś pięć miesięcy. Chciałabym, żeby mały miał rok, zanim poślę go do żłobka. Wcześniej chybaby mi serce pękło.

– Rozumiem. Zajmuj się nim spokojnie. Ja tu wszystko ogarniam – mówiła.

Nie przypominałam jej o naszej umowie. Nie pytałam, czy pamięta, że ma mi oddać moje godziny. Uznałam, że to byłoby niegrzeczne. Okazałabym w ten sposób brak zaufania, a byłam przekonana, że Monika dotrzyma danego słowa. Poruszyłam ten temat dopiero na tydzień przed moim powrotem.

Trochę późno, ale skupiałam się na przygotowaniu synka do żłobka. To było wyczerpujące zajęcie, bo małemu nie podobała się rozłąka z mamą. Minęło dobrych kilka tygodni, zanim zaakceptował rozstanie i szedł rano bez płaczu. Wtedy uznałam, że mogę wrócić do pracy.

Zadzwoniłam do Moniki, żeby ją o tym uprzedzić

– Nareszcie jestem gotowa – powiedziałam z entuzjazmem, bo bardzo cieszyłam się z tego, że znów będę pracować.

– O! Tak szybko? – zdziwiła się Monika.

– Jak szybko, kochana? Przecież już ponad rok minął, odkąd przejęłaś moje grupy. Mam dość siedzenia w domu.

– Okej, jasne – odpowiedziała, ale w jej głosie usłyszałam jakby nutkę rozczarowania. – To kiedy przychodzisz?

– Chciałabym za tydzień.

– Już?

– No tak. Wiesz, kończą nam się pieniądze, muszę zacząć zarabiać.

– Rozumiem, ale mogłaś dać znać trochę wcześniej.

– To jakiś problem?

– Nie, nie. Spoko. Tylko wolałabym wiedzieć…

Przeprosiłam ją i odłożyłam słuchawkę

Ogarnął mnie dziwny niepokój. Przez cały ten czas ani razu nie zwątpiłam w Monikę, ale teraz poczułam się nieswojo. Po raz pierwszy od początku tej historii straciłam pewność, że wszystko będzie dobrze. Przespałam się jednak z tym i rano byłam już w lepszym humorze.

Do menadżerki szłam w miarę spokojna. Przecież ona też była świadkiem w tym naszym układzie. Dobrze wiedziała, że zastępstwo jest tymczasowe. Ależ byłam naiwna! Aż chce mi się śmiać z samej siebie. Rozmawiając z przełożoną, dowiedziałam się, że mogę wrócić, ale tylko na cztery godziny tygodniowo. Tyle było nieobsadzonych zajęć.

Gdy zapytałam, co z moimi starymi grupami, dlaczego nie mogę ich z powrotem przejąć, usłyszałam że one teraz należą do Moniki. A ona nie zamierza ich oddać.

– Ale jak to? – oburzyłam się. – Przecież się umawiałyśmy!

– Rozumiem, ale to były uzgodnienia między wami. Mnie nic do tego.

– Przecież słyszałaś!

– Tylko jak ty to mówisz. Monika mi nigdy żadnej deklaracji nie składała.

– Ale ona wszystko potwierdzi. Zaraz po nią pójdę i sama powie.

– Była u mnie wczoraj i z tego, co zrozumiałam, nie ma zamiaru rezygnować.

– Co!? – nie mogłam w to uwierzyć.

– Nie denerwuj się, Kinga.

– Jak mam się nie denerwować!? To jakieś nieporozumienie! Monika nigdy by mi tego nie zrobiła.

Powiedziała wyraźnie, że nie chce oddać tych godzin. Podobno dziewczyny się do niej przyzwyczaiły, ty nie dałaś jej wcześniej znać, a ona ma swoje zobowiązania finansowe. Kupiła z mężem mieszkanie na kredyt. I powiem ci szczerze, że mnie te argumenty nawet za bardzo nie interesują. Zależy mi tylko na tym, żeby zajęcia się odbywały.

Byłam coraz bardziej wściekła.

– A kto je będzie prowadził, to już wasza sprawa. Ja bez zgody Moniki nie mogę jej tych grup odebrać. Nie mam podstaw, bo wszyscy są z niej zadowoleni. Zresztą znowu trzeba by grzebać w grafiku, a mnie zależy na tym, żeby nie robić zamieszania. Myślałam, że mnie szlag trafi na miejscu.

Byłam wściekła na menadżerkę

Przecież dobrze wiedziała, jaki jest układ. A teraz po prostu umywała ręce. Dla świętego spokoju, dla wygody, uznała, że nie będzie się wtrącać. Postanowiła zostawić Monikę na moich godzinach, bo „nie chciała robić zamieszania”! od razu poszłam do Moniki, żeby wyjaśnić sprawę.

Na jej szczęście prowadziła akurat zajęcia i musiałam poczekać pół godziny. W tym czasie trochę ochłonęłam. Gdy trening się skończył, z sali zaczęły wychodzić klientki. Niektóre z nich pamiętałam, inne rozpoznały mnie. Pytały, jak tam dziecko, kiedy wrócę, jak się czuję? Musiałam im odpowiadać, a myślałam tylko o tym, że zostałam wykiwana.

Zachowanie Moniki to potwierdziło. Najpierw udawała, że mnie nie zauważyła, a gdy poprosiłam ją o chwilę rozmowy, odmówiła. Powiedziała, że nie ma teraz czasu, bo spieszy się na następne zajęcia. Chciała mnie minąć, ale złapałam ją za rękę i zatrzymałam. Spojrzała na mnie z wściekłością.

– Co ty sobie wyobrażasz? – syknęła.

– To chyba ja powinnam zadać to pytanie! To są moje godziny i moje klientki!

– To były twoje klientki!

– Nie tak się umawiałyśmy. Czy naprawdę muszę ci przypominać?

Nic ci nie jestem winna. Wszystko sama sobie wypracowałam.

– Sama!? A kto cię tu przyprowadził? – ściskałam ją coraz mocniej.

– Też mi łaska. Nie miałaś wyjścia.

– Dlaczego mi to robisz? Przecież możesz sobie wypracować nowe grupy. Za dwa, trzy miesiące, będziesz miała ich tyle, co ja.

– To dlaczego ty sobie nie wypracujesz? Tylko ci się wydaje, że to tak łatwo. Trochę się pozmieniało pod twoją nieobecność. Nie słyszałaś, że weszła nowa firma i podbiera nam klientki?

– A to dlatego? No, niezła z ciebie cwaniara!

– Daj mi spokój! – wyrwała się i odeszła szybkim krokiem.

Uznałam wtedy, że moja noga więcej w tej firmie nie postanie.

Czułam się oszukana i zdradzona

Nie chciałam już więcej patrzeć ani na Monikę, ani na menadżerkę. Nie zamierzałam walczyć o pracę w takim miejscu. Wyszłam stamtąd, popłakałam się, a potem poszłam po syna do żłobka. Jak go odebrałam, od razu poprawił mi się humor. Pracę można zmienić, a jego nikt mi nie zastąpi. Wieczorem pogadałam jeszcze z mężem i nabrałam do wszystkiego dystansu.

Szybko się otrząsnęłam i po dwóch dniach zaczęłam szukać nowej pracy. Znalazłam ją bardzo szybko. W tej nowej firmie, o której mówiła Monika. Musiałam tam od nowa udowadniać swoją wartość oraz zdobywać sympatię klientek, ale się udało. Zaczynałam od zera – od dwóch godzin tygodniowo – ale już po pół roku miałam tyle grup, że ledwo się wyrabiałam.

Wszystko się dobrze skończyło. Dla mnie. Bo nie dla Moniki... Po roku od mojego przejścia do nowej firmy, spotkałam koleżankę ze starej pracy. Od słowa do słowa, zgadałyśmy się na temat Moniki. Powiedziała mi wtedy coś, co mną wstrząsnęło. Coś, czego się absolutnie nie spodziewałam.

– Wiesz, że ona poroniła? – zapytała.

– Nie. Co ty mówisz!? Kiedy, dlaczego?

– Jakieś trzy miesiące temu. Zaszła w ciążę, ale dalej pracowała. A podobno nie czuła się dobrze. Coś jej dolegało. Wiedziała o tym, ale nie chciała zrezygnować z pracy za szybko. Wiesz, bała się, że ktoś jej robotę podbierze.

– Co ty mówisz?

– Poważnie. Harowała tyle samo, co przed ciążą i w trzecim miesiącu zemdlała w czasie zajęć. Wezwano pogotowie i pojechała do szpitala. Niestety, było za późno. Nic nie dało się zrobić. Po tym wszystkim przez dwa miesiące nie wracała do pracy. A jak już przyszła, wyglądała jak cień samej siebie. Bardzo to przeżyła...

– Nie dziwię się… Matko jedyna!

Nie udawałam

Naprawdę jej współczułam. Nie czułam satysfakcji. To, że Monika potraktowała mnie podle, nie było powodem, by życzyć jej takiej tragedii. Bo to przecież coś potwornego… Pomyślałam tylko wtedy, że się doigrała. Gdyby wtedy oddała mi zajęcia, gdyby wypracowała sobie swoje grupy, może nauczyłaby się, że nie trzeba za wszelką cenę trzymać się jednej posady.

Można odpuścić, zająć się sobą, a potem znaleźć nową pracę. Byłaby pewnie dziś szczęśliwą mamą. A tak ma za sobą jedną z największych traum, jaka może spotkać kobietę.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA