Kiedy jesienią dawałem ogłoszenie do lokalnej gazety, że szukam asystentki do biura detektywistycznego, liczyłem na duże zainteresowanie. Programy telewizyjne napędzały mi ostatnio tak wielu klientów, że nie dawałem rady sam. Potrzebowałem kogoś do pracy w moim niewielkim biurze; kogoś, kto opanowałby zalewający mnie potok papierków, rachunków, umów i innych bzdur.
Jak więc mówiłem, liczyłem na spore zainteresowanie, na jakiś wybór. I co? Zgłosiła się tylko jedna osoba! I w dodatku… bezrobotna przedszkolanka!
Dziewczyna siedziała naprzeciwko mnie i spokojnie czekała, aż zacznę rozmowę. A ja nie wiedziałem, jak ją do tej pracy… zniechęcić! Różne zawody przygotowują do profesji detektywa lub asystenta detektywa, ale akurat jej zawód nie wydawał mi się szczególnie przydatny.
Z drugiej strony – i tak była jedyną kandydatką, więc nie miałem ani w kim wybierać, ani z kim jej porównywać.
– Czyta pani kryminały? – spytałem zatem panią przedszkolankę znienacka. Drgnęła, a potem pokręciła głową.
– Romanse może?
Znów zaprzeczyła w milczeniu, a na jej twarzy zakwitł lekki uśmieszek politowania.
– To jaką książkę czytała pani ostatnio?
– Czytałam „Studia z psychologii dziecka” – powiedziała powoli.
Podrapałem się po brodzie.
– Nie miałem jeszcze w swojej karierze sprawy, w którą byłoby zamieszane jakieś dziecko – mruknąłem drwiąco.
– Wie pan… – rozsiadła się nieco wygodniej. – Psychologia dziecięca i psychologia przestępcy wcale nie muszą się aż tak bardzo różnić. Dzieci są z natury aspołeczne, zwłaszcza w początkowym okresie rozwoju emocjonalnego, i cechuje je egocentryzm, a nawet krańcowy egoizm. Nie liczą się ze zdaniem innych, ważne są dla nich tylko ich własne potrzeby. I realizując je, dopuszczają się czasami postępków, które w świecie osób dorosłych uchodziłyby co najmniej za wykroczenie – uśmiechnęła się dziewczyna.
Przyjrzałem się jej uważniej
– No dobrze, przyjmuję panią na trzymiesięczny okres próbny.
– Bardzo się cieszę. I zaraz odwołam następne spotkanie w sprawie pracy.
– A gdzie pani chciała jeszcze się zaczepić? – spytałem z zaciekawieniem.
– U dentysty, też jako asystentka…
Halinka, moja nowa siła fachowa, z zaległościami organizacyjno-biurowymi uporała się w dwa dni. Mnie zajęłoby to pewnie z miesiąc, więc z podziwem patrzyłem na równo poustawiane na regale segregatory, z których każdy był opisany na grzbiecie jej równym, kształtnym pismem.
Co więcej, podczas porządków Halinka znalazła w papierach sprawę sprzed miesiąca, w której klientka domagała się dostarczenia jej dowodów zdrady męża. Jakoś ta sprawa wyleciała mi z głowy, bo jednocześnie prowadziłem kilka innych, w tym przypadek klienta, któremu skradziono auto.
Facet wyglądał na zdenerwowanego. Trudno się dziwić – skradziono mu samochód wart ponad sto tysięcy złotych, a – jak twierdził – policja przyjęła zgłoszenie i „podjęła czynności”, czyli… według niego nie zrobiła nic. Wpłacił zaliczkę i byliśmy w stałym kontakcie, więc na śmierć zapomniałem o tamtej kobitce.
Poprosiłem Halinkę, żeby natychmiast do niej zadzwoniła i umówiła spotkanie. Tym bardziej że sprawa skradzionego auta utknęła w martwym punkcie. Na pół godziny przed spotkaniem z klientką wpadł do biura jak burza ten gość od skradzionego auta. Wyglądał na szalenie zdenerwowanego, z trudem udało mi się go usadzić na krześle.
– Coś wiadomo? Jakieś nowiny? Co z moim wozem? – pytania leciały w moją stronę jak z karabinu automatycznego.
Bezradnie uniosłem w górę obie dłonie
– Powoli i po kolei – wtrąciłem, gdy zamilkł na chwilę dla zaczerpnięcia oddechu. – Niestety, nie mam żadnych tropów. No może poza jednym… – przerwałem, spoglądając na niego uważnie.
Odniosłem dziwne wrażenie, że mój gość jakby nieco się zmieszał.
– Wspomniał pan, że złożył doniesienie na policji w sprawie kradzieży. Tak?
– Bo co?
– Bo… oni nic nie wiedzą.
– Oj, wie pan – facet zaśmiał się nerwowo. – Może to jakiś inny komisariat był.
– Może – nie kryłem się ze swoimi wątpliwościami.
– No ja w każdym razie muszę lecieć dalej – wysapał. – Ale kolejną zaliczkę bardzo chętnie… – wyciągnął w moją stronę pokaźny zwitek banknotów.
– Proszę to załatwić z moją asystentką – odparłem z dumą, wskazując na Halinkę siedzącą przy biurku w przedpokoju.
Gość wyszedł, zapłacił, podpisał rachunek, odebrał oryginał i wyleciał z biura jak oparzony. Do przyjścia klientki podejrzewającej męża o zdradę zostało jeszcze dwadzieścia minut. Zamierzałem napić się kawy. Nagle do mojego pokoju weszła Halinka.
– Szefie – powiedziała twardo. – Może pan powiedzieć klientce, że mąż ją zdradza.
– Rozwiązała pani tę sprawę, nie ruszając się zza biurka? – zdziwiłem się.
Pokiwała głową. A potem dodała:
– Rozwiązałam też drugą sprawę. Temu facetowi, który tu był, nikt nie ukradł samochodu. On to wszystko zmyślił!
Zbaraniałem. Tymczasem Halinka usiadła na krześle, na którym jeszcze przed chwilą siedział ten od samochodu, i powiedziała spokojnie:
– Po pierwsze, kłamał, kiedy z panem rozmawiał. Dotykał lewą ręką nosa, patrzył w sufit w lewo do góry, a kiedy pan go o coś pytał, tak jakby udawał, że się zastanawia. A zmyślał na całego…
– Zmyślał?
– Tak. Dzieci w przedszkolu, kiedy kłamią, robią dokładnie to samo.
Przyznam, że marny dowód
– Mam lepsze dowody – powiedziała Halinka, jakby czytała mi w myślach i położyła mi na biurku kopię rachunku, który przed chwilą wręczyła klientowi.
Obok położyła swój notatnik.
– Niech pan sam zobaczy, szefie – wskazała palcem. – Nie dość, że on się nazywa tak samo jak ta klientka, to jeszcze mieszka pod tym samym adresem.
– O kurczę! – w zdumieniu wpatrywałem się w jej zapiski. – Ale… po co to wszystko?
Uśmiechnęła się promiennie, a potem sięgnęła po jedną z moich wizytówek leżących na biurku i rzuciła ją na rozłożone papiery niczym kartę atutową.
– Wie pan, co jest napisane z tyłu tej wizytówki? – zapytała.
– Jasne. „Detektyw nigdy nie działa na szkodę swojego klienta”. To moja… – poprawiłem się: – Nasza maksyma zawodowa.
– No właśnie – rzuciła z triumfem. – Facet pewnie ma swoje za uszami, znalazł pańską wizytówkę u żony, wystraszył się, że ona pana wynajmie i postanowił, że pierwszy zostanie pańskim klientem. Jasne, nie?
Okazało się, że Halinka miała rację
Szybko ustaliłem, że to faktycznie facet od skradzionego wozu jest mężem mojej klientki. Płacił mi zaliczki, żebym nie mógł działać przeciwko niemu. Przekazałem informacje mojej klientce oraz zadzwoniłem do faceta z informacją, że zrywam umowę, bo nigdzie nie ma żadnych dowodów na to, żeby zgłosił kradzież auta.
Moja asystentka pracuje u mnie już od prawie roku. Pomogła mi rozwiązać mnóstwo spraw i uporządkować całą papierologię. Cóż, wygląda na to, że praca z dziećmi może mieć wiele wspólnego z pracą detektywa.
Czytaj także:
„Mój zegar biologiczny tyka, a facetowi nieśpieszno do ślubu. Będę miała pierścionek, choćbym mu go miała z gardła wydrzeć”
„Mąż na pierwszą rocznicę ślubu przyniósł mi kwiaty i duże ozdobne pudełko. Zamarłam, kiedy zobaczyłam, co jest w środku”
„Już wychodząc za Staszka wiedziałam, że popełniam błąd. Lata przemijały, a ja wciąż tkwiłam przy tym draniu"