„Mieliśmy z ukochaną dość tej bandy snobów i hochsztaplerów. Tego wesela goście nie zapomną nigdy”

Para na weselu fot. iStock by GettyImages, FG Trade
„Mówią, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, a jestem pewien, że nie na weselu. Moja dziewczyna chciała weprzeć swoją przyjaciółkę w tym ważnym dniu, a stała się pośmiewiskiem. Odpłaciłem im pięknym za nadobne”.
/ 20.09.2023 08:00
Para na weselu fot. iStock by GettyImages, FG Trade

Śmiałem się, gdy powstał tak zwany biznes ślubny. Śmiałem się, ale jednak zachodnia myśl ślubna zakiełkowała i wyrosła na żyznym gruncie polskiej tradycji połączonej z pogonią za światowymi trendami.

Między innymi dlatego nie cierpię tego typu uroczystości i unikam ich, jak tylko się da. Niestety! I mnie dopadło to – że się tak wyrażę – niebywałe szczęście.

– Adam, nie uwierzysz, co się stało! – zaatakowała mnie Lidia, moja ukochana dziewczyna, z którą od dwóch lat mieszkam w zdrowiu i chorobie, a nawet w zgodzie i harmonii. – Paulina wychodzi wreszcie za mąż!

– Ależ to wspaniała nowina! – klasnąłem w dłonie i podskoczyłem.

– Ty sobie robisz jaja, a to poważna sprawa – Lidka zmierzyła mnie groźnym spojrzeniem. – Ona i Zbyszek chodzą już ze sobą ze dwa lata…

– Ojej! Nie za długo?

Kopniak w kostkę ostudził moją chęć do dalszych żartów.

– Ty jesteś cyniczny samiec! – zaatakowała grubym śrutem. – Nie masz pojęcia, jak podchodzą do takich spraw naprawdę zaangażowane dziewczyny.

– To rozumiem, że ty nie jesteś zaangażowana…

– Zaraz cię uduszę! – rzuciła mi się na szyję i przewróciła na kanapę. – Po prostu Paula się cieszy i ja to rozumiem, choć ja nie marzę o welonach, koronkach, uroczystościach pod baldachimem w parku, kwartecie smyczkowym itp.

– I dlatego tak bardzo cię kocham! – pocałowałem ją szczerze i mocno. – A Paulina będzie miała te wszystkie fajerwerki?

– Jeszcze nie wiem, ale po wieczorze panieńskim wszystko będzie jasne.

– Rewelacja. Aż drżę z niecierpliwości. Tylko uważajcie, żeby was nie uwiodło stado striptizerów…

Tym razem dostałem pięścią pod żebra.

Starałem się po prostu obracać wszystko w żart

Codzienne życie odsunęło mnie trochę od „wielkiego wydarzenia”, czyli ślubu Pauliny. Ale nie oznacza to, że moja kochana nie informowała mnie na bieżąco o postępach prac na odcinku ślub i wesele. Tradycyjnie podśmiewałem się z tej szopki, a ona broniła rytuałów i pomysłów rodem z komedii romantycznych klasy C.

Przekomarzaliśmy się w ten sposób przynajmniej dwa razy dziennie, zawsze po telefonicznych plotach Lidki z koleżankami panny młodej albo z samą bohaterką tego zamieszania. Starałem się obracać wszystko w żart, bo przecież trudno mi było dyskutować o damskiej bieliźnie, wzorze na serwetkach, gatunku kwiatów do bukietu czy dekolcie z przodu i z tyłu sukni.

Ale muszę przyznać, że dowiedziałem się kilku interesujących szczegółów dotyczących uroczystości. Ot, na przykład, że za żadne skarby nie można sadzać blisko siebie rodziców, a zwłaszcza matek państwa młodych. Podobno ich zetknięcie grozi eksplozją silniejszą niż wybuch bomby atomowej, a co gorsza jego skutki są nieodwracalne, a promieniowanie aktywne przez długie lata.

– Lidka, czy ty jesteś pewna, że ja powinienem uczestniczyć w tej uroczystości? – zapytałem ukochaną po kolejnej podsłuchanej niechcący rozmowie. – Ja rozumiem, że ty chciałabyś być nawet świadkową…

– Nie ma szans. Ta funkcja jest zarezerwowana dla siostry Pauliny – rozłożyła ręce.

– Naprawdę nie rozumiesz, że chcę po prostu pomóc przyjaciółce? Być dla niej wsparciem w tym trudnym czasie? Dziewczyny tak robią.

– Aha, czyli te wszystkie ploty na temat Pauliny i jej chłopaka, obgadywanie rodzin itp. to taka przyjacielska forma pomocy koleżance? Mnie się wydawało, że ona ma zacząć fajne życie we dwoje, a tu się okazuje, że trzeba jej pomagać, a wręcz ratować bidulkę. Wiesz, Lidka, ja chyba rzeczywiście tego nie rozumiem i właśnie dlatego pytam, czy jest sens, żebym w tym uczestniczył.

– Chyba nie chcesz, żeby mnie podszczypywali obcy faceci…

– To chyba zależy od tego, czy ty będziesz chciała.

– Oj, wiesz jak to jest na weselach – Lidka machnęła ręką. – Ludzie trochę wypiją i im odbija.

– Jak mawiał klasyk: „bo pić trzeba umić”. Nie chcę się szarpać z żadnym pijanym dupkiem, który cię będzie łapał za tyłek. Oj, Lidka – to nie moja bajka! Te weselne gry i zabawy towarzyskie, łapanie wianków czy podwiązek, picie wódki przez słomkę i zgadywanki, kto lepiej prowadzi samochód, a kto będzie trzymał kasę… O rany, i do tego kapela, która fałszuje proste melodie i wodzirej mylący imiona nowożeńców. Horror!

– Przesadzasz, mój drogi Adamie. Masz chyba wbite do głowy jakieś peerelowskie stereotypy…

– Tak uważasz… A kojarzysz Antka? Fajny facet, prawda? Normalny, otwarty, nowoczesny. I właśnie on pokazywał nam filmiki z wesela swojego kuzyna. Boki zrywać! Myślisz, że skąd ja znam te rozrywki? Ze świeżych weselnych doniesień, kochanie, a nie ze starych filmów.

– Przecież sama nie pójdę… – powiedziała poważnie moja pani i zrobiło mi się trochę głupio. – Wiem, że to trochę pokazówka dla gości, ale skoro oni chcą, to niech mają. My tylko będziemy uczestniczyć w ich uroczystości, to wszystko. A czy się ludzie popiją, to nie zależy ani od młodych, ani od organizatora, ani tym bardziej od nas. Zresztą – całość przygotowuje jakaś bardzo znana firma, która ma świetne referencje, więc może nie będzie „wiochy”. Jak chcesz, możesz zajrzeć do sieci, „Dobre wejście” się nazywają.

– Przynajmniej nazwa zabawna – przyznałem. – Zajrzę w wolnej chwili. Obiecuję. Zaciekawiłaś mnie.

Żeby nie było, że jestem uprzedzony, przejrzałem ofertę

Słowa dotrzymałem i przyznam, że byłem pozytywnie zaskoczony. Firma oferowała fajne rozwiązania na ślub i wesele, bez zadęcia, blichtru i tandety. Współpracowali z przytulnymi zajazdami, które oferowały gustowne restauracje z salami tanecznymi, plenerowe bufety, nieźle wyglądające menu i pokoje dla gości, którzy chcą spędzić z młodymi noc poślubną.

Dekoracje utrzymane były zawsze w zabawnym stylu, związane z porą roku, a nawet strojami nowożeńców. Muzykę uzgadniali z klientami, a wodzirejów i speców od zabaw zamawiali tylko na specjalne życzenie.

Przygotowywali również parking i oznaczali teren tak, by nikt się nie zgubił i nie zabłądził. Gwarantowali nawet pierwszą pomoc w nagłych wypadkach, choć nie wyszczególniali, o jakie wypadki chodzi.

Żeby nie wyszło, że jestem negatywnie nastawiony i uprzedzony, podzieliłem się moimi wrażeniami z Lidką.

– Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Jeśli zdjęcia i wpisy klientów nie są zamówione po 2,5 zeta od słowa – firma wygląda na fajną. Jest tylko pytanie, kto jest zleceniodawcą…

– W tym punkcie masz rację – przyznała, wyjątkowo bez kłótni Lidka. – Niestety tzw. organizacją zajmuje się od A do Z mama Pauliny…

– Czy wiesz, czym to grozi?

– Nie drąż, kochanie. Nie chcesz wiedzieć.

– Czyli mam się spodziewać najgorszego, z kapelą typu trąbka, pompka i organy włącznie…

– A prosiłam, nie drąż…

Zamilkłem, ale moja mina była widocznie bardzo wymowna, bo Lidka cmoknęła mnie bez entuzjazmu i szepnęła:

– Więcej optymizmu, kochanie. Proszę…

Westchnąłem dość teatralnie, przytuliłem dziewczynę do siebie i z uśmiechem kiwnąłem głową.

– Oczywiście. Optymizm przede wszystkim, najdroższa. Au! Dlaczego zawsze gdy mówię ci coś miłego, walisz mnie po żebrach… – zaśmiałem się, chociaż bolało. I od razu obiecałem sam sobie, że nie będę więcej ingerował w kobiece sprawy.

Okrutne plotkary

Przez kilka dni nie rozmawialiśmy z Lidką na temat życia towarzyskiego. Ja „siedziałem” w swoim projekcie opakowania do dietetycznego makaronu, a ona biegała z koleżankami po sklepach w poszukiwaniu odpowiednich kreacji. Oczywiście, jak to kobiety, wybierały się po sukienki, a wracały z majtkami lub odwrotnie.

I tak rosła w domu sterta toreb i pudełek, za to malała kwota na koncie. Zgodnie z daną sobie obietnicą, nie komentowałem tych wydarzeń. W końcu nie różniły się wiele od zakupów przed wyjazdem nad morze czy na narty. Ale któregoś popołudnia Lidka wróciła do domu i natychmiast zamknęła się w łazience. Nie skradałem się pod drzwiami, nie podsłuchiwałem, ale trudno było nie usłyszeć, że ryczy jak bóbr. Żaden mężczyzna nie ma pojęcia, co robić w takich sytuacjach. Zapukać? Spytać co się stało? Przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Udawać, że nic się nie dzieje? Bzdura! Wszystko bzdura. Po prostu wszedłem do łazienki i podałem dziewczynie papierowy ręcznik.

– Rozmazałaś makijaż – powiedziałem.– Czy mogę w czymś pomóc?

Zareagowała natychmiast. Otarła łzy, wzięła głęboki oddech i umyła twarz, zwyczajnie, pod kranem.

– Kawa czy herbata z dodatkiem? – spytałem grzecznie.

– Kawa. Zaraz przyjdę.

Wyszedłem do kuchni i przygotowałem dwie kawy po irlandzku, tyle że bez bitej śmietany, a z podwójną whisky.

Lidka weszła do kuchni trochę blada, ale próbowała się uśmiechać.

– Sorry, Adaś – powiedziała cicho.

Stuknąłem swoją filiżanką w jej.

– Weź łyka, lepiej nawet dwa i opowiadaj.

Głęboko westchnęła i wylała się z niej cała wzbierająca pewnie od dawna rzeka goryczy. Otóż, gdy siedziała w przymierzalni ze stertą bluzek i czegoś tam, w sąsiedniej kabinie mizdrzyły się do lustra jej najbliższe przyjaciółki. A przy okazji wbijania się w za małe staniki radośnie obrabiały dupę pannie młodej, jej siostrze oraz mojej osobistej ukochanej.

Oczywiście, nie miały świadomości, kto jest w sąsiedniej przymierzalni, więc nie krępowały się ani trochę. I tak Lidka dowiedziała się, że Paulina sprzedaje się za fortunę rodziny narzeczonego, który zdradza ją z sekretarką własnego ojca. Świadkowa miała nielegalną aborcję, a jej chłopak uciekł do Niemiec.

Rodzice pana młodego dorobili się na lewych papierosach i chińskich podróbach perfum. A co najważniejsze, ta Lidka, czyli moja Lidka to chciała być świadkową, żeby wkręcić się w biznes, ale za chuda w uszach jest. Zresztą to skończona idiotka, bo zadaje się z tym niedorajdą Adamem, a ten się tylko nią bawi, żenić się nie zamierza, a przy tym gołodupiec jakich mało.

– I pomyśleć, że trzy serdeczne kumpelki w ciągu kwadransa poradziły sobie z całym swoim towarzystwem – dokończyła Lidka. – Wyobrażasz sobie, jakie milusińskie, kur… mać?! A wszystkie aż trą kolanami, żeby co? Żeby się za nie zabrał braciszek panny młodej, pierwszy spadkobierca rodzinnej fortuny!

– Nigdy ich nie lubiłem, ale kiedy tylko próbowałem cię ostrzec, natychmiast wystawiałaś zęby i pazury… – odparłem.

– Bo ty zawsze wszystko wiesz… I teraz mi pomożesz.

– No, trochę tak, sama przyznasz – zgodziłem się skromnie. – Tyle że niechętnie się mieszam, wiesz o tym. Dlatego grzecznie pytałem, czy powinienem iść na to wesele.

– A właśnie, że pójdziemy! – Lidka stuknęła filiżanką o spodek. – Oboje pójdziemy. I mam nadzieję, że wydarzy się coś takiego, że tym wszystkim nadętym dupkom pójdzie w pięty, że wszyscy będą się z nich śmiali. Tak, Adam! I twoja w tym głowa. Niech wszyscy się z nich nabijają. To ich najbardziej zaboli. Pieprzeni egoiści, hipokryci.

Obiecałem, że coś zrobię. No i do ślubu był już spokój.

W drodze powrotnej wymyślaliśmy nagłówki gazet

Uroczystość w kościele była pełna przepychu, teatralnej wzniosłości, sztucznych uśmiechów i zawistnych szeptów. Najgłośniej szeptali ci, których nie zaproszono na wesele.

– Mamy szczęście, Lideczko – szepnąłem do ucha ukochanej. – Może nawet znajdziemy się na zdjęciu w kolorowych gazetach?

Znowu dostałem pod żebro, ale dzielnie nie jęknąłem.

Ustalono, że do domu weselnego najpierw zjadą wszyscy goście, a dopiero wtedy z wielką pompą wkroczą państwo młodzi przy dźwiękach orkiestry, choć myślałem, że raczej anielskich trąb. Tak czy owak całe liczne towarzystwo czekało już na pięknie przystrzyżonym trawniku, a kelnerzy gotowi byli roznosić kieliszki z trunkami.

Funkcję mistrzów ceremonii pełnili oczywiście zamożni rodzice pana młodego. I nastąpił długo wyczekiwany moment. Z głośników zagrzmiał marsz weselny i na czerwony dywan rozwinięty na gazonie wkroczyła młoda para. Wyglądali pięknie, trochę jak dekoracja na torcie. I byli jacyś dziwnie poważni.

Przed zgromadzonych wystąpił nestor rodu i podniósł puchar.

– Zdrowie młodej pary! – zawołał gromko.

Goście podnieśli kieliszki, wychylili je i… nastała chwila krępującej ciszy. Po kilku sekundach po sali rozszedł się szmer, pojawiły się gniewne pomruki, a nawet chichoty. Ludzie przyglądali się swoim kielichom, oglądali je pod światło, wąchali i coraz głośniej komentowali. Aż wreszcie całą okolicą wstrząsnęła salwa gromkiego śmiechu.

Trudno opisać, co działo się potem. Oburzenie, śmiechy, drwiny, wstyd, chaos.

– Co im się stało? Żartują z nas? – wołali ludzie.

– Wygląda na to, że wszystkie trunki straciły procenty i zamieniły się w wodę – zauważył ktoś roztropnie.

– Co to jest do cholery?! To jakiś żart?! – ryczała matka pana młodego.

– Żart? Nie, to tylko cud… Jak w Kanie Galilejskiej. Tyle że odwrotnie – odpowiedziałem spokojnie. – Życzymy państwu miłej zabawy – wziąłem Lidkę pod rękę i wolnym krokiem poszliśmy w stronę parkingu.
A w drodze powrotnej wymyślaliśmy jutrzejsze nagłówki kolorowych magazynów. I świetnie się bawiliśmy.

Czytaj także:
„Poszłam do ślubu w przeklętej sukni prababci, bo chciałam wyglądać jak anioł. O mały włos, a skończyłoby się to tragedią”
„Jestem 3 lata po ślubie, a już chcę się rozwieść. Nie ma między nami bliskości, są tylko obowiązki i kredyt”
„Żona nie przeżyła porodu. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i oddałem córkę do adopcji”
 

Redakcja poleca

REKLAMA