„Moja dziewczyna dla lansu sprzedawała w internecie newsy z naszego życia. Robiła ze mnie ofermę nie tylko w sypialni”

zaskoczony mężczyzna fot. iStock by Getty Images, Eugenio Marongiu
„Naprawdę miałem tego dość. Tej wiecznej wiwisekcji, tej transmisji z naszego życia. Coraz częściej miałem o to do Beaty pretensje, ale ona w ogóle mnie nie rozumiała. Tłumaczyła mi, że blog jest częścią jej samej, że bez niego nie potrafiłaby funkcjonować. Że nie może z tego zrezygnować”.
/ 28.10.2024 13:55
zaskoczony mężczyzna fot. iStock by Getty Images, Eugenio Marongiu

To był najdziwniejszy z moich związków. Poznałem ją na imprezie u kolegi. Zaskoczyła mnie swoją pasją, bo prowadziła bloga. Wiem, że teraz to popularny sposób funkcjonowania w sieci. Ludzie piszą w internecie o kulinariach, muzyce, książkach, grach czy filmach. Ale Beata wybrała sobie całkiem inny temat – relacje damsko-męskie.

Byłem jej ciekawy

– No i o czym tam piszesz? – zapytałem nieco zdziwiony. Nigdy nie rozumiałem, jak ktoś może chcieć upubliczniać swoją intymność, a kto inny te wpisy śledzić.

– Piszę o facetach, bo moimi czytelniczkami są głównie kobiety.

– A dużo ich masz? Czytelniczek, subskrybentek, czy jak to się tam nazywa?

– Jeszcze mało, bo dopiero zaczynam. Mam około stu dziewczyn, które śledzą i komentują moje wpisy.

– I co im ostatnio pisałaś?

– Ostatnio? – zamyśliła się na chwilę. – O! Pisałam o tym, że w facetach jest coraz mniej odwagi, żeby zaprosić dziewczynę na kawę. Są strasznie nieśmiali.

– To w takim razie ja cię zapraszam? Idziesz!? Zobacz, jak odważnie cię zapytałem – wypiąłem tors i wyszczerzyłem się dziarsko, a ona parsknęła śmiechem.

– Idę. Ale musisz być przygotowany, że coś tam o naszej randce na blogu skrobnę.

– To może najpierw mi tego bloga pokaż – poprosiłem, a ona wyciągnęła telefon.

Tematy, które poruszała, dotyczyły przeważnie spraw natury sercowej. Od czasu do czasu pojawiał się wpis dotyczący jakiegoś filmu albo książki, ale to tylko przy okazji. Znaczna większość postów dotyczyła relacji kobiet z mężczyznami.

Zaskoczyło mnie, że tak wiele dziewczyn interesowało się jej historiami. Panie ekscytowały się jej życiem tak, jakby to była ich przyjaciółka. Ktoś naprawdę bliski, znajomy.

Bezsprzecznym atutem Beaty była również jej uroda. Fakt ten zdecydowanie wpływał na popularność bloga. Moja nowa znajoma publikowała tam sporo swoich zdjęć, które często budziły zachwyt obserwujących ją dziewczyn.

Relacjonowała nasz związek

Beata podobała się jednak nie tylko czytelniczkom, ale i mnie. A i ja przypadłem jej do gustu. Wtedy tak myślałem. Oto dowód – wpis z jej bloga sporządzony tuż po naszej pierwszej randce.

„Wiecie, jak to dzisiaj jest, dziewczyny. Trudno o faceta, który zachowałby męskość, a jednocześnie, byłby choć trochę wrażliwy. Albo trafi nam się napakowany szowinista, albo rozhisteryzowany słabeusz. Niełatwo znaleźć kogoś, przy kim czułybyśmy się jak kobiety, a który jednocześnie nie chciałby nas stłamsić i zniewolić. Mam wrażenie, że Michał taki właśnie jest. Ale cicho sza! Nie chciałabym zapeszyć i wolałabym, żeby sodówka nie uderzyła mu do głowy.”

Takie mniej więcej zdania wyczytałem z jej bloga. No i muszę powiedzieć, że sodówka trochę mi do głowy jednak uderzyła. Po pierwsze dlatego, że spodobałem się Beacie, a po drugie, ze względu na poruszenie, jakie wywołały wpisy na mój temat.

Pod każdym postem o wspaniałym Michale dziewczyny szalały w komentarzach. Regularnie też domagały się opublikowania mojego zdjęcia. Na co, zresztą, też się zgodziłem.

Wiedziałam, że cię wciągnie… – powiedziała Beata, gdy czytałem komentarze pod moją fotografią.

– Co takiego?

– No, jak to co? Blog. Teraz chyba rozumiesz fenomen tego zjawiska, co?

– Trochę tak. W sumie fajne uczucie ta popularność…

– Ja też lubię, gdy dziewczyny się mną interesują. Dlatego właśnie piszę. O patrz, co ta na przykład napisała. Ja ją już znam. Bardzo nam kibicuje.

„Niezłe ciacho. Trzymam kciuki” – tak brzmiał komentarz tej dziewczyny. Internautek, które nam kibicowały, przybywało, a i nasz związek wszedł na wyższy poziom. Relacja między nami pogłębiała się z tygodnia na tydzień i już po trzech miesiącach zdecydowaliśmy się zamieszkać razem.

Myślałem, że jest mną zafascynowana

Wprowadziłem się do Beaty, bo miała dwupokojowe mieszkanie po babci. Moja przeprowadzka została ogłoszona i udokumentowana fotograficznie na blogu. Nie tylko, zresztą, ona… Wszystko, co się między nami działo, znalazło się w postach i zdjęciach Beaty.

Beata wrzucała nawet krótkie relacje z posiłków, opowiadała o wspólnych wizytach u znajomych, streszczała dziewczynom filmy, które razem oglądaliśmy…

– Jak mogłaś napisać, że popłakałem się na „Duchu”? – irytowałem się po jednym z wpisów.

– To było takie słodkie…

– Ale nawet mnie nie zapytałaś.

– To przecież drobiazg…

Robiła ze mnie pośmiewisko

Tak zawsze mówiła – że to drobiazg, nic takiego, niewinny wpis. Nawet wtedy, gdy podzieliła się publicznie informacją o tym, że do egzaminu na prawo jazdy podchodziłem dziewięć razy. Nie omieszkała też dodać, że dalej prowadzę auto tak, „iż należałoby mnie jeszcze raz przeszkolić”.

To było dość krępujące, bo te same dziewczyny, które kiedyś mnie komplementowały, teraz zrobiły sobie ze mnie obiekt kpin.

Innym razem Beata napisała, że kiepsko tańczę, że należę do gatunku stworzeń  kompletnie pozbawionych wyczucia rytmu. „Muzyka mu w tańcu nie przeszkadza” – pokpiwała. Wtedy też jedna z dziewczyn napisała w komentarzu, że podobno jaki z faceta tancerz, taki i kochanek.

Beata oczywiście podjęła ten wątek i – choć trudno w to uwierzyć – w kolejnym wpisie opisała nasze życie erotyczne. Może nie ze szczegółami, nie drobiazgowo, ale wydźwięk wpisu był taki, że jak każdy facet jestem zbyt pospieszny i łapczywy.

Byłem na nią zły

Czy ja muszę dodawać, że w komentarzach rozpętała się prawdziwa burza. Czułem się po wszystkim jak pacjent na oddziale urologii, do którego lekarz dyżurny przyprowadził grupę praktykantów z medycyny.

To już się zaczyna robić męczące – złościłem się na Beatę.

– Ale co? Nasz związek?

– Nie mówię o związku, tylko o twoich relacjach z naszego życia na blogu. No bez jaj, żeby opisywać sprawy łóżkowe?

– Nie opowiedziałam, co robimy w sypialni. Poruszyłam tylko powszechny problem – tłumaczyła się, broniąc zaciekle swojego zdania.

– Ale na moim przykładzie. Przecież one tam teraz wszystkie myślą, że ja to mogę tylko chwilę posapać, a potem przekąska i drzemka.

– Aż tak źle nie jest… – uśmiechnęła się.

– Dzięki. Naprawdę dzięki.

Poczułem się jak zwierzę w cyrku

Na blogu raz na jakiś czas wybuchała dyskusja na mój temat, a ja nie miałem na to żadnego wpływu. No i dopóki były to takie drobne sprawy – że jestem bałaganiarz, że chrapię przez sen, że nie opuszczam deski klozetowej – to jeszcze dawałem radę.

Ale gdy wjeżdżały wpisy większego kalibru, nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Nie umiałem tego zignorować. Jak na przykład wtedy, gdy Beata napisała o mojej mamie

„Teściowej jeszcze nie mam. Ale mam już kogoś, kogo można by nazwać przyszłą teściową. No i mimo że nie wiążą nas żadne formalne relacje, muszę przyznać, że często czuję się kontrolowana. Mam wrażenie, że mama Michała delikatnie i dyskretnie sprawdza, jaką będę dla niego żoną. Czy wiecie, że wczoraj, kiedy odwiedziła nas w domu, przyłapałam ją na tym, że zaglądała, co mamy w lodówce. Chyba chciała wiedzieć, czy jej synek nie głoduje. A przecież w naszym związku robimy zakupy i gotujemy razem. A jak jest u was? Teściowe też wam robią inspekcje? Też was sprawdzają?”.

Nie była to żadna inspekcja. Mama przyniosła nam jajka w sosie musztardowym, ale doszła do wniosku, że sos jest zbyt łagodny i chciała go jeszcze trochę przyprawić. A Beata musiała zrobić z tego wydarzenia problem publicystyczny…

Coraz częściej ją na tym przyłapywałem. Zmyślała różne rzeczy, żeby było o czym pisać. Dodawała coś od siebie, koloryzowała, udając jednocześnie, że jej małe kłamstewka nic nie zmieniają.

Czy ona jest ze mną dla sensacji?

Na szczęście nic mamie o blogu nie mówiłem, więc nie miała pojęcia, że Beata ją obsmarowała. Ja jednak nie odpuściłem. Pokłóciłem się wtedy z moją dziewczyną tak, że omal się nie rozstaliśmy.

W sumie nawet zażądałem, żeby przestała pisać o mnie i o mojej rodzinie. Powiedziałem, że nie życzę sobie być częścią jej internetowego życia.

– Co to znaczy, internetowego? Nie mam dwóch. Mam jedno życie i w nim łączę rzeczywistość z internetem. Nie mogę na blogu udawać, że cię nie ma, że zniknąłeś. Co dziewczyny powiedzą?

– Właśnie! „Co dziewczyny powiedzą?”. Tylko to się liczy, tylko to ma dla ciebie znaczenie. Ja naprawdę mam już tego dość. Tego obnażania w internecie!

– Jak to obnażania? Co ty gadasz!?

– To była przenośnia! Powinnaś wiedzieć, co to takiego. Tak się właśnie czuję. Jakbyś wrzucała do netu moje gołe zdjęcia. O wszystkim im piszesz! Dobrze, że nie zamontowałaś kamerek w mieszkaniu i nie zrobiłaś relacji na żywo dwadzieścia cztery godziny na dobę!

– Nie przesadzaj. Ja tylko poruszam ważne dla związków problemy…

– Oj, skończ już z tym!

Naprawdę miałem tego dość. Tej wiecznej wiwisekcji, tej transmisji z naszego życia. Coraz częściej miałem o to do Beaty pretensje, ale ona w ogóle mnie nie rozumiała. Tłumaczyła mi, że blog jest częścią jej samej, że bez niego nie potrafiłaby funkcjonować. Że nie może z tego zrezygnować.

– Jakbyś się poczuł, gdybym cię poprosiła, żebyś odstawił wszystkich swoich znajomych. Żebyś zerwał kontakty z przyjaciółmi, z kolegami!? No jak? A dla mnie tym właśnie byłoby zrezygnowanie z bloga. Z dziewczyn, które do mnie zaglądają!

– Nie przesadzaj!

– Przesada to rzecz względna. To ty przesadzasz, jesteś przewrażliwiony i zakompleksiony…

W końcu przegięła

Trudno było polemizować z tymi argumentami. Nasz związek robił się z każdym tygodniem coraz bardziej męczący. Czarę goryczy przelała kolejna relacja na blogu. To nie było nic wielkiego, ale jednak sprawa dość intymna.

Napiliśmy się w walentynkowy wieczór wina i pod wpływem procentów opowiedziałem jej historię jednego z moich pierwszych związków, w którym to dziewczyna zostawiła mnie dokładnie w dzień walentynek.

Zadzwoniła w południe i wyznała, że spędzi je z moim kolegą. Tę historię opowiedziałem Beacie, a ona oczywiście sprzedała ją na blogu do szerokiego komentowania. To już było przegięcie.

Kłóciliśmy się przez kilka dni, aż w końcu się wyprowadziłem. Jeszcze kilka tygodni po mojej wyprowadzce na jej blogu toczyła się debata na temat naszego rozstania.

Beata wykorzystała ją do rozprawiania o męskiej dumie, introwertycznych skłonnościach facetów i ich strachu przed okazywaniem emocji. Szlag mnie trafiał, jak czytałem te wpisy, ale cierpliwie czekałem, aż wszystko minie. Niczego więcej nie chciałem, jak tylko tego, żeby o Beacie i jej blogu zapomnieć.

Byłoby mi naprawdę trudno, gdyby ta dziewczyna zdobyła sławę. Na szczęście, tak się jednak nie stało. Zanim liczba jej miłośniczek poszła w setki tysięcy, wyjechała z kraju. Uznała, że będzie żyć z bloga podróżniczego. Kilka miesięcy relacjonowała, gdzie jest, a potem zakochała się w jakimś Angliku i skończyła z blogowaniem.

Opublikowała nawet pożegnalnego posta, w którym przyznała, że miłość jest dla niej ważniejsza niż pisanie. Wtedy też zrozumiałem, że wcale mnie nie kochała, tylko zrobiła sobie ze mnie eksperymentalnego szczura.

No nic… Najważniejsze, że dziś już postów na mój temat w sieci nie znajdziecie. Usunęła swoją twórczość, a ja wtedy odetchnąłem. I obiecałem sobie, że nigdy już z żadną blogerką się nie zwiążę.

Łukasz, 28 lat

Czytaj także:  „Mąż nie daje mi na podpaski, a na bóle każe pić ziółka. Zamiast poduszki finansowej, zapewnił mi twarde lądowanie w piekle”
„Wyjechałam ze wsi do miasta, by zrobić karierę. Wszystko zmieniło się, gdy na biurku zauważyłam notatkę od szefa”
„Chciałam olśnić gości na weselu córki. Zamiast jak księżna, wyglądałam jak słowiański upiór”

Redakcja poleca

REKLAMA