„Moja córka to bezwstydna grzesznica jakich mało. Zmienia facetów jak rękawiczki i w ogóle nie widzi w tym nic złego”

Moja córka to grzesznica jakich mało fot. Moja córka to grzesznica jakich mało/Getty Images, yacobchuk
„– Piotrek? – Machnęła niedbale ręką i pociągnęła łyk coli ze szklanki. – No co ty, mamo. Piotrek to już przeszłość. – Jak to przeszłość? – nie dowierzałam. – Przecież jeszcze tydzień temu mówiłaś, że go kochasz! – Właśnie! Tydzień temu!”.
/ 12.03.2025 19:30
Moja córka to grzesznica jakich mało fot. Moja córka to grzesznica jakich mało/Getty Images, yacobchuk

Moja córka była zawsze bardzo otwartym dzieckiem. W szkole wszyscy ją chwalili za komunikatywność, a do domu wracała codziennie otoczona wianuszkiem koleżanek. Przez jej życie przewijało się też całkiem sporo chłopców. Nie przejmowałam się tym wtedy – ot, taki wiek. To przecież nie były żadne miłości, tylko jakieś sympatie czy w najgorszym razie zauroczenia.

Grzegorz, mój mąż, wściekał się trochę, że Karinie zdarza się dość późno wrócić do domu, ale ja to łagodziłam, bo dziecko dobrze się nam uczyło, nie sprawiało problemów, to czemu mielibyśmy ją jakoś szczególnie cisnąć?

Łatwo zawierała nowe znajomości

– Z tego wszystkiego będzie jeszcze nieszczęście! – przestrzegała mnie sąsiadka. – Ta twoja pannica chodzi w tych kusych spódniczkach, tych chłopców wszystkich wiecznie zagaduje, aż w końcu się w coś wpakuje. Zobaczysz, Grażynko! Wspomnisz moje słowa!

Nie przejęłam się tym wtedy za bardzo, bo raz, że nie przepadałam za akurat tą sąsiadką, a dwa, że miała skłonności do wyolbrzymiania, bo straszna z niej była plotkara. Chyba największa na osiedlu. Zresztą Karina bardzo dobrze zdała maturę i dostała się na studia, na zarządzanie. Nie miała na siebie co prawda większego pomysłu, ale uznałam, że przecież w tym wieku to niemal nikt go nie ma. Uznałam, że wszystko się jakoś wyklaruje, bo jest zaradna, a na dodatku bez problemu dogaduje się z innymi, więc załatwi, co będzie trzeba.

No i jej się udało. Pracę załatwiła jej któraś z koleżanek jeszcze na ostatnim roku studiów i Karina bardzo ją sobie chwaliła. Nie do końca rozumiałam, na czym ona polega (nie gadałyśmy zresztą zbyt często, bo przecież jako dorosła dziewczyna miała też swoje życie), ale grunt, że zarabiała dobre pieniądze i nie robiła nic zdrożnego. Znalazła sobie jakieś mieszkanie, przytulną kawalerkę na osiedlu całkiem niedaleko naszego i tak sobie żyła. Ostatnio opowiadała też o jakimś chłopaku, Piotrku, w którym podobno się zakochała.

Rewelacje znajomej mnie zaniepokoiły

Któregoś dnia podczas porannych zakupów natknęłam się na znajomą jeszcze z czasów szkolnych. Przez pewien czas mieszkała obok nas, po sąsiedzku, ale później gdzieś się wyprowadziła.

– O, Grażynko, dobrze, że cię widzę! – rzuciła natychmiast. – Wiesz, że mieszkam praktycznie naprzeciwko bloku twojej Kariny?

– Tak? – Uśmiechnęłam się szeroko. – No to bardzo fajnie. Zawsze to lepiej mieć obok siebie jakieś znajome twarze, bo Karinka tam taka samotna…

– No, czy ja wiem, czy taka samotna? – Znajoma uśmiechnęła się sugestywnie, jakby coś sugerowała. – Przecież chodzą do niej całe procesje!

Zamrugałam i przyjrzałam jej się z większą uwagą.

– Procesje? – Nie miałam pojęcia, o czym mówi.

– No, to całe życie towarzyskie Kariny. Całkiem bujne zresztą – stwierdziła. – To ty nic nie wiesz, Grażynko? Przecież co rusz do niej inny chłopak przychodzi!

– Może ma dużo kolegów… – próbowałam tłumaczyć.

– I ze wszystkimi się całuje? Za rękę chodzi? – Pokręciła głową. – No ja wiem, że młodzi muszą się wyszaleć, ale… Wiesz, różnie na osiedlu gadają.

Zaaranżowałam spotkanie z córką

Podziękowałam znajomej za informacje i czym prędzej pośpieszyłam do domu. Byłam potwornie zdenerwowana. Bo nie tak sobie wyobrażałam samodzielne życie mojej córki. Do czego to było podobne, żeby co chwila pokazywać się z innym mężczyzną? Chociaż, z drugiej strony, może to tylko bzdury? Może znajomej się tylko wydawało? Zresztą zawsze miałam ją za wścibską babę – może nic nie widziała, a po prostu kręci sensację dla samej afery?

– Grzegorz, ty widziałeś się ostatnio z Kariną? – spytałam męża, gdy wrócił z pracy.

– Nie, ostatnio nie – przyznał. – Jakiś ważny projekt miała w pracy czy coś. Ale… może zadzwoń do niej? Pewno się stęskniła za mamą.

Pokiwałam głową w roztargnieniu. Mimo wszystko słowa znajomej nie dawały mi spokoju. Najchętniej bym je zweryfikowała, żeby ostatecznie odrzucić teorię, że moja córka to niby jakaś rozwiązła czy coś. Wzięłam więc telefon i wybrałam numer Kariny.

– Mamo? – zdumiała się. – Coś się stało?

– Nie, nie – zapewniłam pośpiesznie. – Po prostu… tak dawno się nie widziałyśmy, od dwóch tygodni tylko przez telefon rozmawiamy, może byśmy gdzieś wyszły razem? Na przykład w piątek?

Na moment zapadła cisza, jakby Karina się zastanawiała.

– No dobra, mamo – stwierdziła wreszcie. – Możemy wyskoczyć na pizzę. Podeślę ci adres, znam taką fajną knajpkę.

– Cudownie, córuś – mruknęłam. – Cudownie.

Miałam nadzieję, że wszystko się wyjaśni, a Karina jak zwykle mnie uspokoi.

Jej postawa mnie zszokowała

No i spotkałyśmy się w lokalu, który sobie wymyśliła. Rzeczywiście, było tam bardzo klimatycznie – kameralnie, w delikatnym półmroku, a w powietrzu unosił się zapach pieczonego ciasta i świeżych przypraw.

– No i co tam słychać, mamo? – zapytała, gdy dostałyśmy już nasze zamówienie. – Wszystko u was dobrze?

– Tak, u nas bez zmian – rzuciłam niecierpliwie. – Mów lepiej, co tam u ciebie. Jak wam się układa? Ten Piotrek… kiedy go z tatą poznamy?

– Piotrek? – Machnęła niedbale ręką i pociągnęła łyk coli ze szklanki. – No co ty, mamo. Piotrek to już przeszłość.

– Jak to „przeszłość”? – nie dowierzałam. – Przecież jeszcze tydzień temu mówiłaś, że go kochasz!

– Właśnie! – Wzniosła palec, dając mi tym samym do zrozumienia, że powiedziałam coś bardzo ważnego. – Tydzień temu!

Patrzyłam na nią w oszołomieniu, zastanawiając się, czy aby się nie przesłyszałam. Czy ona naprawdę stwierdziła, że „tydzień temu” to jakaś odległa przeszłość, której nie należy się w ogóle trzymać?

A długo ze sobą byliście? – spytałam, bo coś mnie tknęło. Przyjrzałam jej się przy tym uważniej. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na bardzo krótką sukienkę z głębokim dekoltem, który co rusz ściągał w jej stronę spojrzenia mężczyzn.

– Bo ja wiem – wzruszyła ramionami. – Z tydzień chyba właśnie.

– I tak się zauroczyłaś przez tydzień? – wciąż nie dowierzałam.

– No, co zrobić, ja to kochliwa jestem – odparła, wyraźnie rozbawiona. – Lucyna, wiesz, ta moja przyjaciółka z uniwerku jeszcze, mówi, że w tym roku to chyba rekord pobiję!

Popatrzyłam na nią ze zgrozą.

– Rekord czego, Karina? – rzuciłam, bojąc się tego, co usłyszę w odpowiedzi.

– No tego, z iloma facetami się spiknęłam – zaśmiała się cicho. – Niektórzy są tacy beznadziejni… Mówię ci, ile to się można naśmiać z takich szybkich randek.

– Karina, ale po co ci to? – nie wytrzymałam. – Przecież ty masz prawie trzydzieści lat! Pora pomyśleć o kimś na stałe. Narzeczonym, mężu…

– A po co? – Spojrzała na mnie, jakbym urwała się z choinki. – Ty naprawdę myślisz, że ja potrzebuję faceta? Tak na stałe? Żeby mi się plątał pod nogami i marudził?

Zapowietrzyłam się. Nie miałam pojęcia, co się stało z moją córką. Kiedy się tak zmieniła? A może… Może zawsze taka była, tylko tego nie dostrzegałam?

– I co? Chcesz być sama? Naprawdę? – nie dowierzałam. – Nie marzysz o rodzinie, dzieciach?

– Dzieciach? – Teraz już otwarcie parsknęła śmiechem. – Proszę cię, mamo! Ja nawet nie lubię dzieci. Poza tym tak, lubię mieszkać sama. I robić to, na co mam ochotę. Bez ustalania z nikim, co mogę, a czego nie. I tak jest naprawdę o wiele przyjemniej.

Nie mam pojęcia, jak ją nawrócić

Po tym spotkaniu wróciłam do domu zdruzgotana. Musiałam jakoś pomieścić w głowie myśl, że moja córka to zatwardziała grzesznica, która ma facetów na pęczki. I w ogóle, ale to w ogóle nie szuka stabilizacji! Mało tego – takie życie jej się zwyczajnie podoba!

Nie opowiedziałam o tym Grzegorzowi, bo zaraz by stwierdził, że przesadzam. Ja natomiast wiem, że to się nie godzi. Że z Kariną coś trzeba zrobić – i to najlepiej jak najszybciej! Powinna zmienić swoje podejście do życia, wydorośleć, stać się odpowiedzialną kobietą! Tylko jak do niej trafić? Cóż, będę musiała znaleźć jakiś sposób. I na pewno nie odpuszczę – nie pozwolę, żeby zniszczyła sobie życie.

Grażyna, 55 lat

Czytaj także:
„Teściowa nakryła mnie na igraszkach z kochankiem. Jej zemsta była zimna jak kostka masła prosto z lodówki”
„Płaciłem rachunki za moją matkę, bo chciałem być dobrym synem. Gdy raz odmówiłem, zrobiła z mojego życia piekło”
„Mąż nie chciał mieć dzieci, ale zrobiłam mu prezent na Dzień Mężczyzn. Wściekł się tak, że chyba będę samotną matką”

Redakcja poleca

REKLAMA