„Moja babcia była medium i przepowiadała ludzką śmierć. Czy to możliwe, że odziedziczyłam po niej ten dziwny dar?"

kobieta medium fot. iStock by Getty Images, Dulina
„Przez cały ranek w ogóle o nim nie myślałam, nocą tuż po przebudzeniu wyleciał mi z głowy, ale teraz przypomniałam sobie słowo po słowie całą tę krótką rozmowę z zagubionym sąsiadem. „Czy to możliwe, że przemówił do mnie już po śmierci?” – pomyślałam".
/ 30.04.2023 21:15
kobieta medium fot. iStock by Getty Images, Dulina

Wieczór był mroźny i jasny – zbliżający się do pełni księżyc srebrzył ośnieżone pola mleczną poświatą. Szłam od strony brzezinowego lasku, pustą, zrytą grudami zmrożonego błota drogą. Śnieg skrzypiał mi pod butami, w dali, gdzieś od strony miasteczka, słychać było odległe dudnienie muzyki. Chociaż miałam na sobie stary, uszyty lata temu kożuszek, a szyję okutałam wełnianym szalikiem, było mi przeraźliwie zimno.

Przyśpieszyłam, potykając się o zmarzniętą ziemię

Nagle zapanowała cisza tak głęboka, że prawie nierealna. Zdawać by się mogło, że zostałam sama na całym bożym świecie – las za moimi plecami, pola tonące w śniegu i majaczące gdzieś przede mną pierwsze odległe światła naszej wsi – wszystko to nagle wydało mi się jakieś obce, może nawet złowrogie.

Zahukał puchacz, po plecach przeszedł mi dreszcz. I wtedy go zobaczyłam – zwalistą, męską sylwetkę na ścieżce. Szedł od strony wsi, dziwnie się zataczając. Jakby kręciło mu się w głowie albo jakby był pijany…

Przystanęłam, kalkulując, czy iść mu naprzeciw, czy uciec gdzieś w bok. Byłam sama w ten późny, zimowy wieczór, prawie noc. Jednak uciekać nie było za bardzo dokąd. „Przecież musiał mnie już dostrzec, nawet w tej ciemności” – pomyślałam, przyśpieszając kroku.

Dwie, może trzy minuty później spotkaliśmy się na środku ścieżki. Dopiero wtedy zorientowałam się, że to przecież Antek, mąż sąsiadki. Blady mi się wydał, a może księżycowa poświata nadała mu takiego wyglądu.

– Anetko, widzisz ty mnie, dziewczyno? – zapytał, przystając.

– Co mam nie widzieć? – zdziwiłam się, z zimna lekko przytupując. – Do pubu? – zagadnęłam jakby nigdy nic.

Bo chociaż był sobotni wieczór, noc niemalże, to przecież Antek prawie co tydzień na piwko z kolegami chadzał, po nocy wracając później samotnie przez pola, a nie raz i nie dwa nad samym ranem.

Śpiewać mu się czasem zdarzało na całą wieś

A głos miał ładny i donośny, więc nawet to jego pijackie zawodzenie nie było nieprzyjemne. Nawet jeśli człowieka głuchą nocą ze snu wyrwał, przechodząc akurat pod naszymi oknami. Kazał mi obiecać, że jego żonę wyślę do doktora.

– Ano tak, do pubu, tylko jakoś drogi znaleźć nie mogę – powiedział.

Ze zdziwieniem zauważyłam, że na krótkiej, poprzetykanej siwizną brodzie szklą mu się miejscami grudki zamarzniętego szronu. Jakby od dawna tak szedł.

– Przecież droga prosta – przypomniałam mu. – Ścieżką przez lasek, a potem do pierwszych zabudowań miasteczka i…

– Ja nie o tym – przerwał mi sąsiad, tęsknie patrząc gdzieś ponad moim ramieniem. – Nie o tym, Anetko. Ty Marylkę moją pożegnaj i każ szybko do doktora jechać. Do doktora, pamiętaj! – dodał dobitnie, ściskając mnie za rękę, a chwilę potem jakby rozpłynął się we mgle, która Bóg jeden wie skąd nagle na pola opadła.

Obudziłam się przestraszona

Było mi strasznie zimno, zdrętwiała mi ręka, którą we śnie sąsiad tak mocno uścisnął. Wstałam z łóżka i cicho, na paluszkach, żeby nie obudzić męża, wyszłam z sypialni. Pić mi się chciało strasznie, w ustach zaschło na wiór. Zeszłam na dół i czekając, aż zagrzeje się mleko, zajrzałam do córci. Spała spokojnie z rozrzuconymi za głową rączkami. Odgarnęłam lekko spocone włoski z jej czoła i wyszłam z pokoju, wracając do kuchni. Gorące mleko nieco mnie rozgrzało, ale do samego rana nie mogłam już zasnąć.

Przewracając się z boku na bok, zazdrościłam mężowi spokojnego snu. W końcu tuż po szóstej zeszłam na dół, żeby zabrać się za zaległe stosy prasowania. Nie było sensu dłużej męczyć się w łóżku.

Rafał wstał kwadrans przed siódmą i w drodze do kuchni zajrzał do małej.

– Królewna jeszcze śpi, aż się wierzyć nie chce – uśmiechnął się do mnie, a potem nasypał do ekspresu świeżych ziaren i wcisnął czerwony guzik; od kawy mój mąż zaczynał każdy dzień.

– No, mróz trzyma uparcie! – stwierdził po chwili, wpatrując się w termometr przytwierdzony za oknem. – Na przyszły tydzień zapowiadają nocami nawet minus dwadzieścia sześć… A ty co, chodziłaś po nocy? – zagadnął.

– Nie mogłam spać – wzruszyłam ramionami. – Dla mnie zrób trochę mocniejszą niż zazwyczaj, dobra?

– Się robi, królowo! Wypiliśmy razem, jednak chwilę potem obudziła się Karolinka.

Mąż zrobił kanapki i wyszedł do pracy

Jakiś czas później włożyłam córeczkę do kojca i wróciłam do prasowania. Wtedy usłyszałam skrzypnięcie naszej furtki i po chwili ktoś zapukał do frontowych drzwi.

– A kto to do nas idzie tuż po ósmej rano, co córciu? – uśmiechnęłam się do Karolci, narzucając na siebie sweter.

Nawet nie przebrałam się jeszcze z nocnej koszuli i miałam nadzieję, że nie przyniosło do nas żadnego obcego mężczyzny. Miałam szczęście, bo to była Tośka – zaprzyjaźniona sąsiadka i mama dziewczynki urodzonej dosłownie kilka dni po naszej Karolince.

Nie byłyśmy może z Tośką przyjaciółkami, ale dzieci w tym samym wieku zbliżają ludzi. Widywałyśmy się często, jednak sąsiadka nigdy nie wpadała bez uprzedzenia, a już na pewno nie o tej porze!

Biorąc od niej kurtkę, pomyślałam, że coś się musiało wydarzyć. Czyżby przemówił do mnie już po śmierci?

– Ja tylko na moment – zapowiedziała od progu. – Tomek zaraz wychodzi do pracy, muszę wracać do małej. Tak czy inaczej, przynoszę złe wieści, Anetko. Antek nie żyje, wyobraź sobie – oznajmiła z westchnieniem i weszła za mną do kuchni, gdzie w kojcu Karolcia gaworzyła beztrosko. Pod powiekami poczułam łzy – bynajmniej nie dlatego, że szczególnie lubiłam Antoniego. Prawdę mówiąc, znałam go ledwo, ledwo, za to z jego żoną byłam o wiele bliżej. Podobnie jak Tosia…

– Biedna Marylka! Została sama z trójką małych dzieci – rozpłakała się teraz, siadając na krześle.

– Pomyśl, Jasiek ledwo roczek skończył, a bliźniaczki nawet szkoły nie zaczęły… Sąsiedzi pomogą, rodzina pewnie też, ale i tak marny jej los. Pił ten Antek, pił i zobacz, jak skończył.

Nagle przypomniałam sobie swój dziwny sen

Przez cały ranek w ogóle o nim nie myślałam, nocą tuż po przebudzeniu wyleciał mi z głowy, ale teraz przypomniałam sobie słowo po słowie całą tę krótką rozmowę z zagubionym sąsiadem. „Czy to możliwe, że przemówił do mnie już po śmierci?” – pomyślałam.

Moja babcia była medium – mawiała, że widuje czasem zmarłych i potrafi wyciągnąć od nich różne sekrety. Czy to możliwe, że odziedziczyłam po niej ten dziwny dar?

– Dobrze się czujesz? – zapytała Tosia, ocierając łzy. – Zbladłaś.

Przez chwilę miałam ochotę opowiedzieć jej sen, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Teraz, w jasnym świetle poranka, wszystkie nocne mary wydały mi się tylko głupim zabobonem, niczym więcej.

Zapytałam Tosię, co się Antkowi przytrafiło

Przecież to był jeszcze młody mężczyzna, w pełni sił, kilka miesięcy wcześniej stuknęła mu czterdziestka…

– Wracał z pubu podobno, jak zawsze w belę pijany. Upadł, głowę rozbił o kamień i już się nie podniósł. Mróz był nocą siarczysty, śniegu prawie po kolana. Musiał zasnąć albo od tego uderzenia przytomność stracił. Zamarzł – powiedziała cicho Tośka, a mnie ciarki po plecach przeszły.

„W moim śnie sąsiad mówił, że drogi do domu znaleźć nie może” – przypomniałam sobie, przygryzając wargi.

– No nic, będę lecieć. Straszna tragedia w każdym razie – powiedziała Tosia.

Umówiłyśmy się, że po południu obie wpadniemy do owdowiałej sąsiadki zapytać, czy czegoś nie potrzebuje. Zamknęłam za nią drzwi i wróciłam do kuchni. Na mój widok Karolinka pomachała grzechotką i zagadała coś po swojemu. Kochana dziewuszka!

Dzień wlókł mi się niemiłosiernie

Na niczym nie mogłam się skupić. Na okrągło myślałam o tragedii Marylki i o tym, jaka szczęśliwa jestem z Rafałem. Jakieś złe przeczucia mnie ogarnęły, jakby licho się przebudziło w okolicy albo inny czort. Rafał planował za dwa dni jechać aż do Radomia, odwiedzić chorą matkę, a ja nagle panicznie zaczęłam się tej jego podróży bać. Ślisko było przecież na drogach, śnieg sypał i sypał, jakby niebo oszalało…

Kiedy mąż wrócił, opowiedziałam mu o Antku, ale już wiedział. Ktoś z jego firmy znał Marylę, a złe wieści rozchodzą się przecież jeszcze prędzej niż dobre. Musiałam dotrzymać danej Antkowi obietnicy.

– Odgrzej sobie zupę i zostań z małą. Ja skoczę teraz do Marylki, zapytać, czy mogę jej w czymś pomóc. Tośka też wpadnie, ale dopiero za jakiś kwadrans, bo coś tam jej się na gazie gotuje – powiedziałam Rafałowi, pośpiesznie wkładając kurtkę i buty.

Do domu sąsiadki miałam kilka kroków

Dotarłam tam w trzy minuty, jednak przy furtce odwaga mnie opuściła. „Może nie powinnam się do niej teraz wpraszać? W końcu nie jestem z rodziny” – zastanawiałam się z lękiem.

Na podjeździe stał jakiś niebieski, obcy samochód i pomyślałam, że pewnie przyjechała do niej rodzina. Już miałam zawrócić, kiedy nagle zabrzmiały mi w głowie słowa Antka, a raczej prośba, którą usłyszałam od niego we śnie. Prośba, w której kazał żonie do doktora jechać, i którą dwa razy powtórzył, ściskając mnie za rękę.

Wzięłam głęboki oddech i weszłam do ogrodu sąsiadów. Marylka otworzyła drzwi blada i zapłakana, ale chyba ucieszona moim widokiem. Powiedziałam, że ja tylko na minutkę, po czym jednym tchem opowiedziałam jej swój sen. Bałam się, że źle to odbierze. Że mnie wyśmieje, może nawet zwymyśla. Ale ona tylko pokiwała głową ze smutnym uśmiechem mówiąc, że rzeczywiście nie czuje się ostatnio najlepiej.

– Antek mnie tygodniami do doktora wyganiał, ale mam niby czas? Trójka dzieci, stale coś się dzieje, a teraz jeszcze to… – rozpłakała się żałośnie.

– Jesteś chora, Marylko? – przeraziłam się.

– No słaba jestem ciągle i jakoś tak fatalnie się od kilku tygodni czuję – powiedziała cicho.

Tamtego dnia szybko się z nią pożegnałam, obiecując sobie, że choćbym miała sama, na własnych plecach zataszczyć Marylkę do lekarza, to… ją zataszczę! Gdy kilka dni po pogrzebie zobaczyłam wdowę w kościele, aż się przeraziłam. Blada jak trup dosłownie słaniała się na nogach, trzymając się ławki, żeby nie upaść! Owszem, w jej wypadku złe samopoczucie można było przypisać niedawnej tragedii, ale miałam nieprzyjemne wrażenie, że to nie tylko zmęczenie…

Następnego ranka zawiozłam Marylkę do przychodni

Jej dziećmi zajęła się w tym czasie Tosia. Młody doktor pewności nie miał, więc zlecił dalszą diagnostykę, ale wstępnie usłyszałyśmy, że może chodzić o poważne problemy z tarczycą.

– Wiesz, kiedy jeszcze Antek żył, odwlekałam tę wizytę u lekarza w nieskończoność. Czułam, że coś mi jest i bałam się tego, czego się dowiem po badaniach – zwierzyła mi się Marylka w samochodzie, gdy wracałyśmy do domu. – Ale teraz nie mogę przecież chować głowy w piasek, w końcu dzieciom zostałam tylko ja. Szybko się okazało, że lekarz się nie mylił – Marylka miała problemy z tarczycą. Jednak dzięki odpowiedniemu leczeniu szybko poczuła się o wiele lepiej. Zmieniła dietę, poprosiła o pomoc przy dzieciach siostrę, zaczęła bardziej na siebie uważać.

– Jak to możliwe, że masz takie dziwne sny? Jesteś jakimś medium czy co? – zapytała mnie niedawno Tośka.

– Moja babcia miała pewne zdolności – zaczęłam ostrożnie. Nie lubiłam o tym mówić, ludzie nie zawsze rozumieli. Bo jak przy kawie i głupim serniku opowiedzieć przyjaciółce, że widziało się we śnie kogoś, kogo cała okolica szuka, podczas gdy ten ktoś już dawno nie żył… To był mój pierwszy sen, lata temu, jeszcze kiedy mieszkałam z rodzicami w mieście. Na naszym osiedlu zaginął wtedy siedmioletni chłopczyk. Ludzie spontanicznie dobierali się w grupy i przez trzy dni przeszukiwali parki, podwórka, piwnice. Miałam wtedy trzynaście lat, słyszałam o tym małym od sąsiadki, jednak długo się nad jego sprawą nie zastanawiałam. Byłam beztroskim, chyba trochę rozpieszczonym dzieciakiem. Świat, w którym siedmioletni chłopcy wychodzą z domu i już do niego nie wracają, to nie była moja bajka. I wtedy mi się przyśnił; jasnowłosy, zapłakany maluch wyciągał rączki w górę, jakby utknął gdzieś głęboko, może w studni albo w jakimś dole.

Myślałam, że to tylko sen, słowem nikomu nie pisnęłam. Szukali go jeszcze dwa tygodnie, zanim znalazł się na dnie źle zabezpieczonej studni, ponad dziesięć kilometrów od swojego domu. A mnie, choć nie mogłam powiedzieć, że w jakikolwiek sposób zawiniłam, ta sprawa dręczyła latami, powracając w nocnych koszmarach.

Czułam się tak, jakby tamten chłopiec prosił mnie o pomoc, a ja odwróciłam się do niego plecami. Parę razy moje sny uratowały czyjeś życie.

– To co z tymi twoimi snami? – drążyła Tośka, skubiąc widelczykiem swój sernik.

– Nie lubię o tym mówić – mruknęłam. Taka była prawda, choć z czasem zdołałam się do tych snów przyzwyczaić. Zresztą zdarzało się, że ratowały komuś życie. Tak jak pięć lat temu, kiedy wyśniłam pożar, i zadzwoniłam do przyjaciół, żeby odwołali weekendowy wyjazd. Zrezygnowali i, jak się okazało, to uratowało im życie. Drewniany domek, który chcieli wtedy wynająć, spłonął do samej podmurówki w wyniku jakiegoś zwarcia instalacji. Gdyby byli w środku… Nie, nie chcę nawet o tym myśleć. Po prostu czasem o czymś śnię i chociaż to trudne, robię wszystko, żeby pomóc tym, którym się jeszcze da.

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA