Znajomi wznieśli toast za nasze szczęście. Krzyczeli: „sto lat”, „gorzko” i „niech następne rocznice waszego ślubu będą równie udane”. Spojrzałam na Andrzeja. Uśmiechnął się i szepnął:
– Zatańczysz ze mną?
Teraz już znaliśmy kroki i swoje ciała. Andrzej objął mnie pewnie, jak przystało na macho. Z płyty popłynęła nasza melodia...
Poznałam Andrzeja na kursie tańca
Dwa lata temu nasz pierwszy, wspólny taniec przypominał raczej pożałowania godne deptanie po nogach. Andrzej przyszedł na kurs tańca towarzyskiego z parą znajomych pragnących koniecznie nauczyć się, choć kilku podstawowych kroków przed czekającym ich weselem.
Andrzej, który miał być weselnym gościem, postanowił im towarzyszyć. Do pary zaprosił na lekcje swoją koleżankę z pracy, ona jednak w ostatniej chwili się rozchorowała. Stał więc sam na środku sali i rozglądał się bezradnie w poszukiwaniu partnerki.
Mijały długie minuty, instruktor poprosił wszystkich o ustawienie się w parach, a on wciąż był sam.
I wtedy do sali wpadłam ja z Lilką. Byłyśmy zdyszane, spóźnione i wściekłe. Obie nie miałyśmy partnerów. Mój chłopak jak zwykle wolał mecz i piwo od wieczoru ze mną, a znajomy Lilki po prostu odmówił, mimo że zapłaciła już za kurs. Byłam gotowa zrezygnować, ale moja przyjaciółka nigdy łatwo się nie poddawała.
– Idziemy, najwyżej będziemy tańczyć same ze sobą – stwierdziła, a ja jej uległam.
– Przyszło pańskie wybawienie! – instruktor uśmiechnął się na nasz widok. – Może jeszcze ktoś do nas dołączy, ale na razie pani będzie ćwiczyć ze mną, a pani z tym panem – popchnął mnie w ramiona Andrzeja.
Pierwsza lekcja była koszmarem. Mój partner sztywny jak drewno, a mnie ze zdenerwowania plątały się nogi. Byłam gotowa zrezygnować, kiedy pod koniec lekcji Andrzej zapytał mnie, czy za tydzień też będę z nim tańczyć, bo tylko przy mnie czuł się taki wyluzowany.
– Wyluzowany?! Ten głaz? Sopel lodu! – śmiałyśmy się z niego z Lilką.
A jednak mój partner z lekcji na lekcję zaczął robić postępy, a ja... razem z nim. Nasze kroki i spojrzenia stawały się coraz pewniejsze, ruchy coraz delikatniejsze.
Nasze relacje też zaczęły się zmieniać na bardziej przyjacielskie. Okazało się, że mamy wiele wspólnych zainteresowań: książki, filmy, góry. Chciałam poznać z nim mojego chłopaka, ale ten nigdy nie miał czasu, żeby poświęcić chociaż jeden wieczór i zobaczyć się z moimi nowymi znajomymi. Praca, konferencje, szkolenia, koledzy i oczywiście mecze piłki nożnej – wszystko to było tysiąc razy ważniejsze ode mnie.
Coraz częściej docierało do mnie, że jestem tylko dodatkiem do jego wypełnionego po brzegi życia. Nie znał mnie ani moich upodobań, nigdy nie pojechał ze mną w góry, bo wolał morze.
Nie chodził do kina, bo wolał oglądać filmy na DVD, nie pomagał w domu, bo to było według niego niemęskie.
Zdecydowałam się odejść
Któregoś razu nie wytrzymałam i postanowiłam z nim poważnie porozmawiać. Kiedy po raz setny zapytałam o ślub i dzieci i po raz setny w odpowiedzi usłyszałam: „Czy nie jest nam tak dobrze?”, wiedziałam, że muszę odejść, jeśli chcę żyć po swojemu.
Michał przyjął to ze spokojem i nigdy więcej się ze mną nie spotkał ani nie zadzwonił. Nie był nawet ciekawy, dlaczego odeszłam.
A ja zamieszkałam u Lilki i wciąż biegałam na lekcje tanga. Mój taniec – podobnie jak życie – zaczął nabierać kolorów i charakteru, i – podobnie jak dla mojego partnera – stał się prawdziwą pasją.
Andrzej tańczył ze mną, mimo że jego znajomi już dawno byli po ślubie. Zaczęliśmy umawiać się na lekcje sam na sam, a potem na wspólne kolacje, spacery... I stało się! Nie minęły trzy miesiące i zakochaliśmy się w sobie.
– Wiem... zrozumiem, jeśli dla ciebie jest to zbyt szybko, ale chciałbym nie tylko z tobą chodzić, ale z tobą być – powiedział mi podczas któregoś z kolejnych naszych wspólnych wieczorów.
Zgodziłam się, ale kiedy zaczął wyjaśniać, że dla niego bycie razem to ślub, dzieci i wspólne życie, przestraszyłam się. Z moim poprzednim chłopakiem byłam od wielu lat, wiedziałam, jaki jest.
Andrzej pozostawał wciąż uroczą zagadką. Niby bratnia dusza, ale... Chciałabym, abyśmy lepiej się poznali – tłumaczyłam mu swoje niezdecydowanie.
– Ale ty dobrze wiesz, jaki jestem! Taki jak w tangu – Andrzej spojrzał mi głęboko w oczy. – Trochę drewniany, ale szybko się uczę i dbam o moją dziewczynę. Zrobię dla ciebie wszystko, Małgosiu. Może nie będę cię codziennie obsypywał różami czy pisał dla ciebie poematy, ale będę z tobą zawsze i wszędzie.
Co mogłam odpowiedzieć na takie wyznanie? Zgodziłam się, a Andrzej dotrzymał słowa. Mija rok od naszego ślubu, a my wciąż tańczymy, śmiejemy się, dbamy o siebie i się kochamy. Bo do życia, jak do tańca, potrzeba dwojga...
Czytaj także:
„Wszyscy mają mnie za nudną księgową z kalkulatorem przyklejonym do ręki. A ja czuję się jak superbohaterka”
„Klara cały czas woziła się na plecach swojej siostry, aż ta miała dość. Zniknęła bez śladu i wreszcie żyła w spokoju”
„Dzięki staremu zdjęciu wujka i jego przenikliwemu spojrzeniu, odnalazłam miłość życia. Co się odwlecze, to nie uciecze”