Nie wiem, jak to się stało, że ktoś taki jak ja spodobał się takiej kobiecie jak Julia. Może to było szczęście. A może po prostu los ze mnie zakpił?
Poznaliśmy się w szpitalu
Wróciłem do domu późno. Bardzo późno. Randka była wyjątkowo udana, a ja cały w skowronkach, z motylami w brzuchu czy gdzie tam. Byłem zakochany! Upojony radością i szczęściem nie dostrzegłem, że w skrzynce pocztowej czekał na mnie list.
Dopiero następnego dnia wyjąłem go ze skrzynki. Awizo. Nie lubię takich przesyłek, bo najczęściej zwiastują kłopoty. Tylko poważne instytucje wysyłają listy „z poświadczeniem odbioru”. A ja nie chcę mieć do czynienia z poważnymi instytucjami. Tego ranka byłem jednak w doskonałym nastroju, więc schowałem papierek do kieszeni i ruszyłem w miasto. Miałem sporo spraw do załatwienia. Listem postanowiłem zająć się później.
Niecały rok temu poznałem Julię. To był strzał w samo serce, miłość od pierwszego wejrzenia. No może prawie od pierwszego wejrzenia, bo na początku byłem tak obolały, że niewiele widziałem. Jak sądziłem, takie uczucia istniały tylko w kiepskich opowiadaniach dla pensjonarek, a tymczasem mnie też dopadły.
Niespodziewanie wylądowałem wówczas w szpitalu. To znaczy zanim wylądowałem, skręcając się z bólu, spędziłem kilka godzin na ławce w izbie przyjęć. W tym czasie przyjęto kilku pacjentów przywiezionych karetką. Ja na ostry dyżur zgłosiłem się sam. Wreszcie, będąc u granic wytrzymałości, podszedłem do okienka, gdzie dyżurował lekarz. To była kobieta, piękna kobieta, ale wtedy nie były mi w głowie kobiece wdzięki.
– Proszę pani, ja czekam już trzy godziny… – jęknąłem.
– Ale pan chyba sam przyszedł… – przerwała mi pielęgniarka
– To nie znaczy, że nic mnie nie boli – prawie krzyknąłem. – Czy muszę być umierający, by ktoś mnie zbadał?
– Proszę się położyć – dyżurna lekarka przerwała jałową wymianę zdań. – Co panu dolega? – spytała.
– Potwornie boli mnie brzuch – jej chłodne ręce delikatnie naciskały mój brzuch, a gdy w końcu dotarły do prawej strony, przeraźliwie wrzasnąłem.
– Proszę podnieść prawą nogę – poleciła mi wówczas lekarka.
– Nie mogę – stęknąłem. – Boli!
– Przyjmujemy tego pana na oddział – zwróciła się do pielęgniarki. – To mi wygląda na ostry wyrostek. Będzie pan operowany.
Niewiele pamiętam z tego, co było dalej. Wiem tylko, że oddałem moje ubrania. Wszystko łącznie z bielizną. W zamian dostałem kusą koszulinę zawiązywaną na karku. Była otwarta z tyłu, więc świeciłem gołym tyłkiem, i tak krótka, że musiałem rękami przysłaniać męskość. Zapewne nikt nie zwracał na mnie uwagi, ale ja miałem wrażenie, że patrzą na mnie wszyscy. Gapią się zwłaszcza w te przysłaniane rękami rejony. Idiotyczna sytuacja. Nie wiadomo, jak się zachować. Jednocześnie brzuch bolał mnie coraz bardziej. To był straszny ból. Potem trafiłem na stół operacyjny.
Nie wiedziałem, co się dzieje
Przez cały czas trwania zabiegu miałem wrażenie, że słyszę rozmowy lekarzy, a jednocześnie coś mi się śniło.
– Czy pan mnie słyszy? – przez otaczająca mnie mgłę, jakby przez ścianę, przebijał się jakiś głos. – Panie Damianie, czy pan mnie słyszy? – głos był coraz bardziej natarczywy.
Chyba ktoś lekko potrząsnął moim ramieniem. Próbowałem otworzyć oczy, ale powieki miałem jak z ołowiu. „Słyszę” – chciałem powiedzieć, ale w ustach i gardle miałem pustynię i nie mogłem wydać żadnego dźwięku.
– Jak się pan nazywa? – po głosie poznałem, że pytanie zadała kobieta.
W końcu mój wzrok wyostrzył się na tyle, że ją zobaczyłem. To ona mnie operowała. Miała duże, ciemne oczy i twarz zasłoniętą chirurgiczną maską.
– Nie wiem – bąknąłem nieprzytomnie, jednak po chwili dodałem: – Damian. K.
– Jak się pan czuje? – znów spytała.
– Nie wiem, chcę spać– czułem, że odpływam, ale nagle pewna straszna myśl przyszła mi do głowy.
– Czy nie zostawiliście nożyczek? – spytałem ostatkiem sił, bo przypomniało mi się, że czasami chirurdzy zostawiają narzędzia w ciele pacjenta.
– Jakich nożyczek? Gdzie? – nie zrozumiała zdziwiona lekarka.
– We mnie – stęknąłem i usnąłem.
Prawdziwy kontakt z rzeczywistością odzyskałem dopiero następnego dnia. Czułem się prawie dobrze. Prawie, bo brak wyrostka bardzo mi doskwierał, to znaczy bolała mnie rana. Miła pielęgniarka dała mi zastrzyk, po którym poczułem się upojony i znieczulony. Sąsiad, który rezydował tu dłużej, twierdził, że ów zastrzyk nazywa się „głupi Jasio”.
Próbowałem ją oczarować
Po południu przyszła lekarka, ta sama, która mnie operowała.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się – Nazywam się Julia P.
Zatkało mnie. Nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa. Zrobiłem się czerwony jak uczniak przyłapany na paleniu fajek w toalecie. Coś dukałem, coś stękałem… Próbowałem być wyluzowany i dowcipny, ale wypadło to w najlepszym razie żałośnie. A Julia uśmiechała się, jakby wiedząc, że zrobiła na mnie piorunujące wrażenie.
– I jak się pan dzisiaj czuje, panie Damianie? – spytała.
– Mam wrażenie, że jestem nieco lżejszy – próbowałem zażartować.
– Tak, ale to niebyt wielki ubytek wagi – uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Właściwie nic nie znaczący.
Pielęgniarka odsłoniła opatrunek, lekarka pochyliła się nade mną.
– To pani zawdzięczam ten piękny hafcik – spytałem zaczepnie, wskazując na zszytą ranę pooperacyjną.
– Owszem – skromnie spuściła oczy. – Mam nadzieję, że się panu podoba, bo poprawki nie będzie!
– Podoba mi się wszystko, co wyszło spod pani ręki – oznajmiłem,
i to był już jawny podryw.
Pani doktor z uśmiechem przyjęła ten komplement, po czym delikatnie acz stanowczo zgasiła mój zapał.
– W pierwszej dobie po operacji nadmiar emocji może być bardzo szkodliwy – stwierdziła. – Poproszę pielęgniarkę, by zwilżyła panu usta… i czoło bardzo zimną wodą. Dobrze to panu zrobi – powiedziała i wyszła.
W pięć dni po operacji zostałem wypisany. Bardzo prosiłem doktor Julię, by mnie jeszcze zostawiła na oddziale, bo nie chciałem tracić z nią kontaktu, ale była nieubłagana.
– Panie Damianie, z medycznego punktu widzenia nie ma powodu, by przebywał pan nadal w szpitalu – stwierdziła niemal chłodno. – Za kilka dni proszę przyjść na zdjęcie szwów… Proszę, tu jest pański wypis – podała mi druczek z pieczątką.
– Czy to pani zdejmie szwy? – spytałem z nadzieją w głosie.
– Chętnie sprawdzę, jak się goi blizna – potwierdziła po chwili wahania. – Do widzenia – podała mi rękę, którą niemal nabożnie ucałowałem.
Wychodziłem ze szpitala z głową w chmurach. Byłem zakochany jak sztubak. Całkiem nowe uczucie. Miałem blisko 40 lat, a nigdy nie kochałem. To znaczy nie tak jak teraz. Owszem, parę razy związałem się z kobietami, niektóre z tych związków traktowałem nawet poważnie, ale zawsze kończyło się rozstaniem. Paniom imponowały spore pieniądze, które potrafiłem na nie wydać. I to wszystko, czym były zainteresowane. Niestety, orientowałem się poniewczasie.
I tak to trwało latami. Wprowadzały się i wyprowadzały, a ponieważ rozstawaliśmy się bez większych kłótni, „za porozumieniem stron”, to wszystko odbywało się zgodnie z zasadami higieny psychicznej. Tym razem wiedziałem, że będzie inaczej. Bo ja czułem się inaczej. Nie znałem tego uczucia, które mnie ogarnęło, ale było bardzo przyjemne i obiecujące.
Jednocześnie dziwnie się denerwowałem. Nie miałem pojęcia, co myśli o mnie Julia, nawet nie wiedziałem, czy jest wolna. Wprawdzie nie zauważyłem obrączki, ale chirurg nie może chyba nosić biżuterii. Nie mogłem się doczekać spotkania z piękną Julią, doktorem nauk medycznych. Nie chciałem czekać na zdjęcie szwów, ale nie miałem innego wyjścia. Patrzyłem na tę jej pieczątkę na wypisie i rozmyślałem, jaką przyjąć strategię, by się do niej zbliżyć.
To uczucie mnie zniewoliło
Na zdjęcie szwów przyszedłem z pięknym bukietem róż, które uroczyście wręczyłem Julii, dziękując za dobrze wykonaną robotę.
– Jestem pani dłużnikiem i chciałbym zaprosić panią na kolację, by choć w części ten dług spłacić – powiedziałem na pożegnanie.
Julia spojrzała na mnie wesoło.
– Wie pan, nie powinnam umawiać się z pacjentami… – powiedziała, a mi na chwile stanęło serce. – Kolację sobie odpuścimy, ale kawę możemy wypić – dodała po chwili, a ja odetchnąłem z ulgą.
– Niech pani tylko wybierze miejsce i czas – poprosiłem.
– Kończę dziś o siedemnastej – uśmiechnęła się słodko.
To była wspaniała randka! Najpierw przez dwie godziny spacerowaliśmy po parku i rozmawialiśmy. Potem w kawiarni siedzieliśmy aż do zamknięcia. Było już grubo po północy, gdy odwiozłem Julię do domu. Nigdy nie czułem takiego braterstwa dusz z kobietą. Rozmawialiśmy o sobie, o naszych przeżyciach, oczekiwaniach, marzeniach i planach na przyszłość. Miałem wrażenie, że znam Julię od zawsze. I powiedziałem jej to, bo nie zwykłem ukrywać prawdy.
– Też tak czuję – odparła. – Jeszcze mi się to nie przydarzyło, więc nie wiem, co o tym myśleć.
Nagle postanowiłem być romantyczny. Chrząknąłem i oznajmiłem:
– Julio, odkąd pierwszy raz cię ujrzałem, mam motyle w brzuchu.
– Jesteś pewien, że to nie są problemy gastryczne? – zachichotała. – Bo w całej mojej praktyce lekarskiej owadów tam jeszcze nie spotkałam!
„Czy ona się ze mnie nabija?” – przebiegło mi przez głowę, ale szybko odrzuciłem tę myśl. Nie jestem zbytnio wrażliwy, więc po prostu wzruszyłem ramionami, po czym pocałowałem ją znienacka. Nie broniła się. Potem
odprowadziłem ją pod dom.
– Zobaczymy się jeszcze? – spytałem, patrząc na nią z nadzieją.
– Jutro mam popołudniowy dyżur, więc nie dam rady – pokręciła głową. – Ale chętnie powtórzę taką randkę. To bardzo ciekawe doświadczenie!
Nie wiedziałem, co miała na myśli, bo zniknęła za drzwiami klatki schodowej. Dla mnie także było to nowe doświadczenie. Po raz pierwszy randka nie skończyła się w łóżku.
Nie mogłem się jej przyznać
Dużo rozmawialiśmy, ale jednego Julii nie powiedziałem – czym się naprawdę zajmuję. Prawnicy i nie tylko nazywają to paserstwem. Ja wolę określenie handlowiec. To moim zdaniem najbliższe prawdzie. Mam nawet otwartą działalność gospodarczą i niewielkie biuro w centrum. Płacę podatki, wykazuję jakieś dochody. W końcu muszę mieć przykrywkę. No, ale jakby się wgłębić w temat, to nie wiem, czy każdy spojrzałby na moją profesję łaskawym okiem.
Od kilku dni zastanawiałem się, czy powiedzieć Julii prawdę. Na razie byłem dla niej biznesmenem. „Ale jeśli się pobierzemy, a o niczym innym nie marzę, będzie musiała poznać szczegóły mojej działalności” – myślałem. Nie da się zbyt długo ukrywać prawdziwego zajęcia przed bliską osobą. Poza tym nie chciałbym jej oszukiwać. Nie chciałbym też, by musiała się za mnie wstydzić, i żeby miała jakiekolwiek kłopoty. Bo mój zawód jest zawodem podwyższonego ryzyka. Konflikty z prawem są weń wpisane jak poparzenie w pracę strażaka.
Zastanawiałem się już nawet, jakby tu wycofać się z branży. To nie jest łatwa decyzja, bo siedzę w tym blisko 20 lat, mam swoją markę i generuję spore zyski. Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia, co innego mógłbym robić. Znam się na handlu, specjalizuję w dziełach sztuki… Boję się, że każda działalność zahaczy o „czarny rynek”, bo to jest moje środowisko. Muszę jak najszybciej rozwiązać ten problem, ale wycofanie się z branży i otwarcie legalnego interesu potrwa długo. No i zawsze istnieje ryzyko, że ktoś ze starych znajomych przypomni sobie o mnie po latach…
Spotykaliśmy się z Julią regularnie, zawsze, gdy tylko miała czas. Zbliżyliśmy się do siebie. Poznawaliśmy swoje charaktery i swoje przyzwyczajenia. Szukaliśmy wspólnych zainteresowań, wspólnej muzyki. Julia bardzo lubiła podróże i aktywność fizyczną. Kupiliśmy więc rowery i gdy tylko była okazja, jechaliśmy samochodem na przykład na Mazury w okolice M. i zwiedzaliśmy okolicę rowerami. Byliśmy na Dolnym Śląsku. W pobliżu J. i zwiedzaliśmy piękne pałace. Wspaniały był weekend w H. i rowerowe eskapady po Puszczy Białowieskiej. Widzieliśmy żubry!
Czułem, że spotkałem kobietę mojego życia, osobę, dla której jestem w stanie poświęcić wszystko. Starałem się zerwać ze swoim zawodem. Kilku znajomym powiedziałem, że wyjeżdżam, innym, że zamykam interes i zmieniam adres. Chciałem założyć legalną galerię sztuki. Nadal robiłbym to, na czym się znam, może nieco mniej zarabiał, ale przynajmniej działałbym zgodnie z prawem.
Na kolejny weekend pojechaliśmy do K. Miałem tam kilku starych znajomych, u których zawsze mogłem nocować. W ciągu dwóch dni zjeździliśmy z Julką cały półwysep. Byliśmy w H., gdzie tradycyjnie w Maszoperii zjedliśmy śledzia w śmietanie. Nie smakował tak jak dawniej, ale tradycji stało się zadość. Zwiedziliśmy także campingi w C. To był naprawdę niezapomniany wyjazd.
Mógł mnie posłać do więzienia
– Wiesz, Damianku – odezwała się Julka, gdy wieczorem siedzieliśmy na ławce niedaleko portu.
– Chyba już czas, byś poznał moją rodzinę. Tato bardzo nalega.
– Jest zazdrosny? – spytałem.
– Może trochę – zaśmiała się. – Nic na to nie poradzę, wiesz jak jest.
– A czymże zazdrosny tatuś się zajmuje? – spytałem zaciekawiony.
– Jest prawnikiem – odpowiedziała. – A dokładniej prokuratorem.
Zrobiło mi się zimno. Na moment zaniemówiłem, siedziałem przez chwilę w milczeniu, nim wydusiłem:
– Żartujesz sobie?
– Ani trochę – śmiała się Julka.
– Łapie bandziorów i wsadza ich do więzienia. Ale ty jesteś mój, więc ciebie nie posadzi! – dodała, najwyraźniej uważając to za świetny żart.
Ale mnie nie było do śmiechu. Do domu wróciliśmy w poniedziałek wczesnym rankiem. Nie chciałem jechać w korkach wraz z weekendowymi podróżnikami. Cały czas zastanawiałem się, jak opóźnić spotkanie z rodziną Julii, i jak przyspieszyć otwarcie legalnego interesu. A przecież interesy nie lubią pośpiechu. Co nagle, to po diable, prawda?
Tymczasem rodzinnego spotkania nie da rady zbyt długo odwlekać. Wieczorem w łóżku układaliśmy z Julią plany na przyszłość.
– To co? – spytała. – Kiedy przedstawić cię rodzicom?
– Kiedy tylko chcesz – odpowiedziałem, marząc, by stało się to jak najpóźniej. – Jestem gotów do konfrontacji. Ale wiesz, kochanie, że ja nie mogę cię przedstawić rodzinie, bo jej nie mam. Rodzice zginęli w wypadku. Jestem sam jak palec. Żadnych wujków, ciotek, nikogo… Tylko ty.
Przytuliła się do mnie.
– Nie martw się – powiedziała. – Kocham cię i będziemy mieli dużą rodzinę. Dobranoc, kochany.
Dwa dni później wyjąłem ze skrzynki awizo i poszedłem na pocztę. Pani Zosia przez chwilę szukała mojej przesyłki pośród stosu listów.
– O, jest – powiedziała. – To z prokuratury. Bierze pan?
Podpisałem, co trzeba. Kiedy przeczytałem pismo, opadła mi szczęka. Wzywano mnie jako podejrzanego w sprawie o paserstwo. Nie to mnie jednak tak poruszyło. Na dole strony widniał podpis: „Jarosław P., prokurator okręgowy”.
– O k…wa – zakląłem szpetnie.
Wygląda na to, że poznam teścia znacznie szybciej niż planowałem!
Czytaj także:
„Eksmąż był samcem alfa, któremu musiałam usługiwać. Ukrywałam przed nim to, ile zarabiam, żeby nie urazić jego ego”
„Związałem się z młodą, samotną matką. Nikt oprócz mnie nie wie, że to druga, ukrywana rodzina zmarłego brata”
„Mąż poleciał w tango z kochanką i latami ukrywał romans. Gdy pojawił się kłopot, sam wszystko wyśpiewał żonie”