„Maluję się nawet do snu i nigdy nie pokazuję mojemu facetowi bez makijażu. Jestem za brzydka i na pewno by mnie zostawił”

Kobieta uwielbiająca makijaż fot. Adobe Stock
Mam pewną obsesję: mój wygląd. Nigdy nikomu nie pokazuję się bez makijażu i starannie ułożonych włosów. To nie żadna fanaberia, tylko konieczność. Bo... jestem brzydka.
/ 12.03.2021 12:04
Kobieta uwielbiająca makijaż fot. Adobe Stock

Naprawdę, kochanie, ileż można siedzieć w łazience?! – usłyszałam zza drzwi zniecierpliwiony głos Maćka.
– Zaraz wychodzę! – odkrzyknęłam, chociaż wiedziałam, że tak zaraz to wcale nie będzie. Ale co mogłam na to poradzić? Chciałam wyglądać perfekcyjnie, a to wymagało wysiłku.

Niestety, nie byłam pięknością, a tuż po wstaniu z łóżka mogłam co najwyżej przemknąć do osiedlowego warzywniaka po bułki i mleko, a nie pokazywać się swojemu mężczyźnie. „Jak one to robią?”– zastanawiałam się wiele razy, mając na myśli te wszystkie gwiazdy, które zawsze
i wszędzie wyglądały idealnie. Zarówno w wieczorowej sukni, jak i w szortach i trampkach. Ja nawet na taki pozornie swobodny wygląd musiałam pracować przed lustrem godzinę.

„No, chyba już może być” – spojrzałam na swoje odbicie. Włosy niby niedbale rozrzucone, a w rzeczywistości cierpliwie układane pasmo po pasmie, aby zyskać właśnie taki efekt. Makijaż naturalny i tylko ja wiem, że samo tuszowanie rzęs zajęło kwadrans. Mój facet i tak ma szczęście, że rano spędzam w łazience zaledwie godzinę. Bo przecież przygotowując się na wieczór, zamykam się w niej przynajmniej na dwa razy dłużej.
– Co ty tam robisz? – spytał kiedyś.
Oczywiście, nie mogłam mu powiedzieć prawdy, wymyśliłam więc bajeczkę, że mam problemy gastryczne. Nie drążył już więcej tematu; zasugerował tylko, że może powinnam z tym pójść do lekarza.
– Nie, wszystko jest pod kontrolą – odparłam, w duchu przeklinając się za ten nieprzemyślany wykręt.
Problemy gastryczne – co też strzeliło mi do głowy?! Mogłam powiedzieć, że czytam albo medytuję… A tak mój facet będzie sobie wyobrażał, jak się męczę, siedząc przez godzinę na klozecie. To chyba niezbyt romantyczny obraz...

Całe szczęście Maciek przyjął to do wiadomości i dalej nie wypytywał. A ja mogłam znowu spokojnie (no, prawie spokojnie) zajmować się doprowadzaniem swojego ciała i twarzy do perfekcji.

Bycie idealną wymaga poświęceń

A było co robić. Choćby taka depilacja. Raz dziennie to może ją wykonują znużone mężatki. Żeby być gładką na całym, caluteńkim ciele, trzeba depilować się przynajmniej dwa razy dziennie. Do tego specjalne balsamy. Jeden bezpośrednio po goleniu, drugi – gdy tamten się wchłonie, a po kwadransie jeszcze opalizujący, żeby nadać skórze blask.

Potem twarz i jej 20-minutowa pielęgnacja, następnie upiększanie kosmetykami. Włosy – tu potrzebowałam co najmniej 40 minut. Maciek myślał, że same mi się tak pięknie układają w fale. Nie wyprowadzałam go z błędu, oczywiście. A cotygodniowy peeling, a odżywcze maseczki? A korekta brwi?!
Oj, było co robić. Nie narzekałam jednak. Cieszyłam się, że wyglądam zmysłowo i kusząco, a dzięki temu cały czas mam przy sobie mojego Maćka.

Bo Maciek był perfekcyjny. Doskonały w każdym calu. Według mnie mógł mieć najpiękniejszą laskę w całym mieście, a może i w kraju. Do tego pracował jako świetnie zapowiadający się adwokat w jednej z renomowanych kancelarii.

Pozycją zawodową ani urodą nie dorastałam mu do pięt. Wiedziałam o tym jednak tylko ja. No, może i te nieliczne osoby, które widziały mnie bez makijażu. Maciek do nich nie należał. I za nic nie dopuściłabym do tego, by to się zmieniło. Myślicie, że to niemożliwe, gdy żyje się pod jednym dachem? Ależ wszystko jest możliwe i do zrobienia, jeśli tylko ma się dokładnie obmyślony plan. I realizuje się go konsekwentnie, krok po kroku.

Zasada główna: nie można pozwolić sobie na lenistwo. Na niekonsekwencję. Choćby się waliło i paliło, kobieta taka jak ja nie odstąpi od swoich zasad. Kiedyś, gdy zabrakło nagle wody, a ja koniecznie musiałam być czysta i pachnąca, zużyłam wszystkie butelki mineralnej, które stały w kuchni. Przed przyjściem Maćka z pracy naturalnie uzupełniłam zapasy.

Nie narzekałam na nadmiar czasu. Przeciwnie – zawsze miałam go za mało, bo wszystkie wolne chwile wykorzystywałam na poprawianie urody. Wiedziałam, że od tego zależy przyszłość mojego związku z Maćkiem. A on doceniał moje starania. Choć właściwiej byłoby powiedzieć, że nic o nich nie wiedział. Tak czy owak, chwalił mój wygląd, zachwycał się naturalnymi lokami (wałki, czasem lokówka), gładką skórą (depilacja dwa razy dziennie), błyszczącymi oczami (cudowne krople do oczu) i długimi paznokciami o pięknym kształcie (świetna manikiurzystka). Oczywiście sądził, że z tym wszystkim po prostu przyszłam na świat. I o to chodziło.

Seks z Maćkiem był nieustającą rozkoszą, a czas po seksie – jednym wielkim sprintem do łazienki. Tam na szybko poprawiałam rozmazany makijaż, nakręcałam kilka pasm lokówką i nakładałam trochę różu na policzki. Kiedy wracałam do łóżka, Maciek przyglądał mi się zawsze z zachwytem, po czym mówił:
– Wiesz, kochanie, po wszystkim jesteś jeszcze piękniejsza niż przed.
A ja zacierałam ręce z radości.

Z oczywistych względów odpadał seks w plenerze albo wycieczki bez możliwości noclegu w pokoju z łazienką. Na szczęście oboje nie gustowaliśmy w tego typu rozrywkach – dobrych dla małolatów albo ludzi o niskim statusie finansowym.

Nie bardzo widziałam się też w roli matki, chyba że miałabym do dyspozycji sztab pomocników do domu i do dziecka. Ale już sama myśl o ciąży przyprawiała mnie o dreszcze. Po pierwsze, przytyłabym. Po drugie, pojawiłby mi się na udach i pupie cellulit, włosy straciłyby na gęstości, zęby zaczęły się psuć... O nie, żadna ciąża nie wchodzi w grę, przynajmniej dotąd, aż Maciek mnie poślubi, a od ślubu minie co najmniej 10 lat. Faktu, że po czterdziestce zajście w pierwszą ciążę jest ryzykownym przedsięwzięciem, jakoś wcale nie brałam pod uwagę.

Na razie jednak Maciek nie złożył mi matrymonialnej propozycji. Starałam się więc, jak tylko mogłam, żeby wciąż być dla niego atrakcyjna. W końcu to doceni i włoży mi na palec pierścionek...

Musiałam zrobić wszystko, by mieć go przy sobie

Byłam bardzo czujna. Wstawałam godzinę przed Maćkiem, żeby w zamkniętej na klucz łazience zmyć stary makijaż i nałożyć nowy. Po cichutku wstawałam z łóżka, żeby się nie zbudził, przez kwadrans doprowadzałam się do porządku, a potem na paluszkach wracałam do mojego śpiącego chłopaka. I dziękowałam niebiosom za jego mocny sen.

Jedyny poważny problem stanowił basen. Chociaż lubiłam pływać, mogłam to robić tylko w samotności. Maciek nie wiedział dlaczego, bo go oszukałam, że po prostu boję się wody. Próbował przekonać mnie do lekcji pływania, ale byłam nieugięta. Wymyśliłam sobie nawet traumę z dzieciństwa, że niby ktoś próbował mnie kiedyś podtopić. Bo w basenie to już bym niczego nie ukryła. Włosy przestałyby mi się „naturalnie” kręcić, a z mokrymi, przyklejonymi do czaszki kosmykami wyglądałabym jak paskudna, spocona mysz. Zatem jak widać, uroda wymaga poświęceń...

Tamtego jesiennego wieczoru jedliśmy na kolację krewetki. Albo były nieświeże, albo to mnie się żołądek nagle zbuntował. Może wskutek tabletek na odchudzanie, które od paru dni łykałam dwa razy dziennie? Wiem, że nie jestem gruba, lecz zawsze chciałam być szczuplejsza. A one miały mi to zagwarantować.
Na początku było mi tylko niedobrze, ale chwilę później zrobiło mi się słabo. Czułam się tak, jakbym miała zemdleć. Przeprosiłam Maćka i poszłam do łazienki. Pochylona nad sedesem próbowałam pozbyć się żołądkowej treści.

W pewnym momencie zalała mnie fala strasznego gorąca i... odpłynęłam w ciemność. Na szczęście zapomniałam zamknąć się na klucz, co zawsze czynię. Dzięki temu Maciek szybko mnie znalazł, jak mówił potem, zupełnie nieprzytomną. Zadzwonił na pogotowie i nie czekając na karetkę, sam zawiózł mnie do szpitala.

Zrobili mi płukanie żołądka. Gdy już wreszcie doszłam do siebie, w pierwszych słowach poprosiłam o lusterko. Zobaczyłam swoją wymiętą, zmęczoną  twarz z żałosnymi resztkami makijażu i wpadłam w rozpacz. Co ja teraz zrobię bez swojego arsenału kosmetyków?! W torebce, która leżała przy łóżku, znalazłam tylko puder, błyszczyk i róż. To stanowczo za mało, żeby doprowadzić się do porządku. A włosy? Nic się już nie kręciło, zwisały mi smętnie przy twarzy…

Wszystko się wydało

Wiedziałam, że Maciek jest ze mną w szpitalu. Jak mi powiedziano, poszedł tylko na chwilę do automatu po kawę. Resztkami sił wstałam i choć kręciło mi się w głowie, a sąsiadki z sali zaczęły protestować, ruszyłam do drzwi.

Zależało mi tylko na jednym: schować się gdziekolwiek, żeby mój chłopak nie zobaczył mnie w tym stanie. Inaczej wszystko stracę. Moją miłość i nadzieję, że kiedykolwiek poprosi mnie o rękę. Jakimś cudem mi się udało. Wyszłam ze szpitala i zatrzymałam pierwszą napotkaną taksówkę. Na szczęście w torebce miałam portfel i klucze.

Taksówka zatrzymała się pod domem. Zapłaciłam, wysiadłam i zaczęłam powoli wchodzić po schodach. Mieszkaliśmy na trzecim piętrze. Niby nie tak wysoko, jednak przy każdym kolejnym schodku czułam, jak słabnę. W pewnym momencie zachwiałam się i upadłam.

I to tak niefortunnie, że zwichnęłam nogę. Co teraz robić? Zadzwoniła moja komórka. Maciek. Oraz sześć nieodebranych połączeń, a wszystkie od niego. Próbowałam wstać, ale noga bardzo bolała. W dodatku zaczęła puchnąć. I wtedy zobaczyłam Maćka. Musiał popędzić za mną zaraz po tym, jak wyszłam. Pozbierał mnie, znów wezwał pogotowie.

Starałam się przykryć włosami twarz, żeby już całkiem go do siebie nie zniechęcić. W końcu zaczął się czegoś domyślać. Odgarnął mi włosy z policzków.
– Co ty wyrabiasz? Dlaczego uciekłaś ze szpitala? – zapytał zdenerwowany.
– Nie patrz na mnie – poprosiłam, próbując się od niego odwrócić.
– Dlaczego? Co się z tobą dzieje, Natalia? Nie kochasz mnie już?
– Ja ciebie? To ty mnie zaraz przestaniesz kochać, a może już to się stało. – krzyknęłam i wybuchłam płaczem.
– Dlaczego miałbym przestać się kochać? Nic nie rozumiem – popatrzył na mnie skonsternowany.
– Bo jestem... bo jestem...
– W ciąży? – zapytał z niedowierzaniem i, o dziwo, na jego twarzy nie dostrzegłam oznak strachu ani niechęci.
– Nie w ciąży. – zawyłam zrozpaczona. – Bo jestem teraz... brzydka.
– Głupotko ty moja – w jego oczach zobaczyłam czułość. – Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie. A wiesz dlaczego?
Pokręciłam głową.
– Bo cię kocham. W makijażu czy bez. I nawet siedzącą w łazience godzinami.

W jego słowa najpierw nie mogłam uwierzyć. A potem zalała mnie radość. Bo czy może być coś piękniejszego niż wyznanie miłości w ustach ukochanego mężczyzny?
– I nie przeszkadza ci to, jak teraz wyglądam? – zapytałam cichutko i nieśmiało jak skruszona dziewczynka.
– Przeszkadza mi tylko jedno – odparł i spojrzał na mnie srogo. – Że nie wiem, co robisz, jak się wymykasz nad ranem do łazienki. Dlatego poprosiłem lekarzy, żeby ci zrobili przy okazji badania. Te twoje problemy gastryczne to chyba jednak coś poważnego. Naprawdę się tym martwię.
– Nie mam żadnych problemów z żołądkiem – wykrztusiłam wreszcie.
– To czemu siedzisz tam tyle czasu?
– Bo... bo... medytuję – wypaliłam.

Właściwie to naprawdę chcę zacząć medytować. Może zyskam więcej wewnętrznego spokoju i przestanę tak obsesyjnie dbać o swój wygląd.

Więcej listów do redakcji:„Przez prawie 20 lat nie miałem pojęcia, że mam córkę. Nie zdążyłem jej poznać, bo.... zmarła”„Moją córkę zabił na pasach pijany kierowca. Zatraciłam się w swojej żałobie i odtrąciłam bliskie mi osoby”„Mam żonę, dwójkę dzieci i kochankę. Żyję tak od kilku lat bez wyrzutów sumienia, bo żona wie o wszystkim”

Redakcja poleca

REKLAMA