Nasz związek z Mariuszem był naprawdę udany i bardzo cieszyłam się na nasz ślub. Martwiłam się jedynie dość trudną relacją łączącą naszych ojców. Mieli takie same charaktery, a przy tym tak różne światopoglądy, że każde spotkanie kończyło się kłótnią. Nie spodziewałam się jednak, że będą zdolni się pobić. I to na naszym weselu.
Mariusz jest niezwykle spokojnym mężczyzną, który nie lubi konfliktów. Bardzo zdziwiłam się więc, gdy poznałam jego ojca. Uparty, wszystko wiedział najlepiej i miał bardzo mocną opinię na większość tematów. Od razu pomyślałam o moim tacie, który miał podobny charakter i potrafił w kilka chwil doprowadzić wszystkich do szału. Nie przyszło mi jednak do głowy, że ich spotkanie będzie początkiem ciągnącej się walki byków o to, który z nich jest większy i silniejszy. Kiedy więc zaprosiliśmy naszych rodziców na wspólną kolację, byłam jeszcze pełna nadziei, że jednak się zaprzyjaźnią.
Wciąż musieliśmy ich rozdzielać
Umówiliśmy się w naszej ulubionej włoskiej restauracji w niedzielę, gdy pojawiało się tam sporo osób. Na początku każdy z ojców skomentował tłok i słabą klimatyzację w knajpie. Trochę nas to zdenerwowało, ale z drugiej strony byliśmy nawet zadowoleni, że się dogadują i mają takie samo zdanie na jakieś tematy. Nasze mamy niemal od razu zaczęły ze sobą rozmawiać, jakby znały się od zawsze. Pamiętam nawet, jak w trakcie obiadu spojrzeliśmy na siebie z Mariuszem porozumiewawczo, dając sobie sygnał, że wszystko idzie doskonale. Niestety chwilę później czas prysł.
— Trzeba być idiotą, żeby im wierzyć! — huknął nagle mój tata.
— Nie nazywaj mnie idiotą, nie jestem twoim koleżką — odparł ojciec Mariusza.
— Oczywiście, że nie! Ze zdrajcami kraju nie będę się kolegował — oburzył się tata.
— Ty lepiej spójrz w lustro albo lepiej na ręce i w portfele tym swoich wielkich polityków. Nic nie robią, tylko chcą się wzbogacić i zrujnować Polskę — odgryzał się ojciec Mariusza.
W końcu naszym mamom udało się uciszyć mężów i nieco załagodzić sytuację. Panowie próbowali przejść na bardziej neutralne tematy sportowe, ale to był tylko kolejny punkt zapalny. Szybko okazało się, że nasi ojcowie kibicują przeciwnym drużynom piłkarskim, więc przy stole znów musieliśmy słuchać wielu obelg i niecenzuralnych słów. Przez chwilę wydawało mi się, że wszyscy goście w restauracji patrzą na nas. Kiedy udało się uciszyć naszych ojców, szybko zaczęliśmy rozmawiać o planach ślubnych. Choć na tym etapie, każdy temat wydawał się nam ryzykowny.
To spotkanie było tylko pierwszym z całej serii potyczek pomiędzy naszymi ojcami. Na samą myśl o kolejnych wspólnych obiadach było mi słabo, ale nie chciałam nikogo wykluczać. Do czasu, gdy zorganizowaliśmy w naszym mieszkaniu oglądanie meczu reprezentacji Polski. Miałam nadzieję, że przynajmniej wtedy panowie będą kibicowali jednej drużynie i obejdzie się bez dramatów. I kolejny raz ich nie doceniłam. To, z jaką wprawą każdy podejmowany przez nas temat zamieniał się w politykę, było zadziwiające. Co więcej, tym razem na kłótni się nie skończyło i nasi ojcowie już wstawali ze swoich miejsc gotowi do walki. Na szczęście Mariusz ich rozdzielił, a nasze mamy zaczęły krzyczeć na swoich mężów, żeby się zachowywali.
Po tym incydencie zrezygnowałam już z takich rodzinnych spotkań. Dogadywaliśmy się z rodzicami osobno, a jeśli była taka potrzeba, to umawialiśmy się tylko z naszymi mamami. Cały czas miałam jednak świadomość, że nie możemy ich tak ciągle rozdzielać. Wiedziałam przecież, że spotkają się w końcu na naszym ślubie i coraz bardziej się tego obawiałam. Na tydzień przed uroczystością przeprowadziliśmy z każdym z nich poważną rozmowę i wręcz błagaliśmy, żeby ze względu na nas nie zwracali na siebie uwagi. Liczyłam na ich zdrowy rozsądek, ale nie pierwszy raz bardzo się zawiodłam.
A miało być tak pięknie...
Dzień naszego ślubu był niezwykle stresujący, ale na szczęście wszystko szło zgodnie z planem. Uroczystość w kościele była naprawdę piękna i wzruszająca. W końcu zostałam żoną Mariusza i to było dla mnie najważniejsze. Nasi ojcowie również zachowywali się zaskakująco dobrze. Nie wchodzili ze sobą w żadne dłuższe interakcje, co mogło być też zasługą naszych mam. Doskonale wiedziały, jak bardzo zależy nam na tym, żeby wszyscy dobrze bawili się na przyjęciu weselnym. I przez większość imprezy rzeczywiście tak było.
Nasi ojcowie trzymali dystans, ale niestety z każdym kolejnym kieliszkiem alkoholu, coraz bardziej się rozluźniali. Późnym wieczorem zaczęły im puszczać hamulce. Rozwijały się pomiędzy nimi najróżniejsze dyskusje, które nasze matki skutecznie tłamsiły. Nie mogły jednak pilnować ich cały czas. My też nie mogliśmy przecież zajmować się naszymi ojcami i po prostu liczyliśmy na to, że jako dorośli mężczyźni powstrzymają się przed robieniem głupot.
Akurat orkiestra zrobiła sobie przerwę i przysiedliśmy się do stolika naszych przyjaciół, gdy usłyszeliśmy jakiś hałas. Serce niemal stanęło mi w piersi, bo od razu pomyślałam, że to mogą być nasi ojcowie. Niestety się nie myliłam.
— Jesteś skończonym frajerem, ale przecież to widać od razu. Wystarczy, że się odezwiesz — krzyczał ojciec Mariusza.
— Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić te swoje komentarze? Albo ja ci je wsadzę i wtedy się w końcu zamkniesz — odparł wściekły tata, po czym rzucił się na ojca mojego męża.
Usłyszałam huk, a potem krzyki. Kiedy podbiegałam bliżej, zobaczyłam jak nasi ojcowie biją się na podłodze, pośród rozbitej zastawy i zrzuconego ze stołu jedzenia. Ktoś podbiegł i próbował ich rozdzielić, ale bezskutecznie. W końcu do akcji wkroczyła Mariusz i jakimś cudem ściągnął swojego ojca z mojego. Sam też dostał cios z łokcia prosto w żebra, ale nie puścił uścisku i tym sposobem utrzymał szarpiącego się ojca.
Mój tata wił się z bólu na podłodze. Mówił, że coś mu strzeliło w plecach i nie może wstać. Z kolei ojciec Mariusza miał roztrzaskany nos, z którego obficie lała się krew. Nie było wyjścia, musieliśmy zadzwonić po karetkę. Nasze wesele zmieniło się w jakąś chorą, słabej jakości telenowelę. Ratownicy opatrzyli nos mojego teścia, a tatę zdecydowali się zabrać do szpitala. Oczywiście musiałam tam pojechać z mamą, ale zanim to zrobiłam, poprosiłam gości, żeby mimo to nadal się bawili. Mariusz został na miejscu z misją ponownego rozkręcenia imprezy.
Po dokładniejszych badania okazało się, że kontuzja mojego ojca nie jest poważna, ale został na noc na obserwacji. Wróciłyśmy z mamą na salę weselną nad ranem, ale nikogo już nie było. Teściu trzeźwiał w wynajętym pokoju i z tego, co mówił Mariusz, cały czas twierdził oczywiście, że to nie jego wina. Miałam dość ich zachowania i tej okropnej nocy. Zamiast świętować do końca z moimi bliskimi i przede wszystkim z moim mężem, spędziłam kilka godzin w białej sukni na izbie przyjęć. Teraz to ja miałam ochotę kogoś pobić.
Mam nadzieję, że ten pakt przetrwa
Po weselu nie odzywaliśmy się przez jakiś czas do naszych ojców. Poprosiliśmy, żeby dali nam trochę przestrzeni do ochłonięcia, zwłaszcza że wyjeżdżaliśmy w podróż poślubną. Chcieliśmy odpocząć od tych wszystkich dramatów. Oczywiście nie da się z dnia na dzień zapomnieć o tym, że zrujnowali nam wesele, ale warto było spróbować. Dzięki odcięciu się od nich spędziliśmy cudowne dwa tygodnie na pięknych plażach, po prostu ciesząc się sobą nawzajem. Powrót nie był łatwy, ale cieszyliśmy się z tego, że zaczynamy teraz życie jako małżeństwo.
Nasi ojcowie postanowili nas zaskoczyć po raz kolejny. Tym razem jednak bardziej pozytywnie. Kiedy wyszliśmy z lotniska, czekali na nas z wielkimi bukietami kwiatów.
— Nie wiem, czy chcecie nas już oglądać, ale jest nam naprawdę wstyd — powiedział skruszony teściu.
— Nie mam pojęcia, jak mogliśmy doprowadzić do takiej sytuacji. Bardzo was przepraszamy, dzieci — dodał mój tato.
— Zawarliśmy pakt o nieagresji i zrobimy wszystko, żeby się go trzymać — zadeklarował mój teść.
— Potwierdzam. W tej kwestii zupełnie się ze sobą zgadzamy — uśmiechnął się tata.
Nie pozostawało nic innego, jak tylko ich przytulić. Trudno będzie zapomnieć, jak zachowali się na naszym weselu, ale nie mieliśmy przecież zamiaru karać ich za to przez całe życie. Mam tylko nadzieję, że ich pakt będzie faktycznie działał.
Czytaj także:
„Wesele mojej córki było koszmarem. Wszystkiemu była winna jej teściowa, która okazała się paskudną babą”
„Moje wesele jak z bajki, zamieniło się w widmo z koszmaru. Wpadka goniła wpadkę, ale bomba wybuchła na koniec”
„Mój ślub miał być najpiękniejszym dniem w moim życiu. Stał się koszmarem, którego nie chcę już nigdy wspominać”