„Mój narzeczony to zwykły dzieciorób. Dowiedziałam się o tym, gdy odwiedziła mnie gromadka kobiet – matek jego dzieci”

kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, nicoletaionescu
„– Żonę miał jedną. Mnie. W sumie ma nadal, bo nie udało mi się z nim rozwieść. Ciężko to zrobić, gdy jedna ze stron znika – odpowiedziała wysoka brunetka przed trzydziestką. – A dzieci ma przynajmniej piątkę. Same dziewczynki. Moja Dominika ma 8 lat. Najmłodsza jest Zosia, ma 11 miesięcy”.
/ 22.03.2023 14:30
kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, nicoletaionescu

Gdy wczoraj do moich drzwi zadzwonił koło południa dzwonek, byłam pewna, że to listonosz. Otworzyłam i stanęłam jak wryta. Na ulicy stało pięć kobiet, każda z dzieckiem. Najmłodsze miało rok, najstarsze – ok. 8, 9 lat.

– Pani Renata? Wpadłyśmy porozmawiać o Ryszardzie. I przedstawić pani jego córki…

Oszołomiona wpuściłam tę gromadę do domu. Musiałam pozbierać myśli, więc zajęłam się herbatą. Na plecach czułam wzrok tych kobiet.

– Twierdzą panie, że ojcem tych wszystkich dzieci jest mój narzeczony Ryszard? – zapytałam w końcu. – To musi być jakaś pomyłka, Rysiek nie miał nigdy żony ani dzieci…

– Żonę miał jedną. Mnie. W sumie ma nadal, bo nie udało mi się z nim rozwieść. Ciężko to zrobić, gdy jedna ze stron znika – odpowiedziała wysoka brunetka przed trzydziestką. – A dzieci ma przynajmniej piątkę. Same dziewczynki. Moja Dominika ma 8 lat. Najmłodsza jest Zosia, ma 11 miesięcy – kobieta wskazała na szkraba, który siedział na kolanach korpulentnej blondynki obok niej.

– Pani Renato. Proszę usiąść i nas wysłuchać. Nie przyjechałyśmy się niczego domagać, ściągać z Ryszarda zaległych alimentów. Parę miesięcy temu wszystkie się poznałyśmy i zaprzyjaźniłyśmy. I postanowiłyśmy ostrzec następną dziewczynę, która wpadnie w sidła Ryszarda. Trochę nam zajęło wytropienie go, ale w końcu się udało – odezwała się mama Zosi. – Nie mamy już wątpliwości, że Ryszard jest nałogowym dzieciorobem. Nie wiem, czy jest na to fachowe określenie. Ale my to tak nazywamy. Poznaje kobiety, żeby rodziły mu dzieci. Ale gdy te już się urodzą, traci nimi zainteresowanie. I rusza na kolejną misję. Teraz padło na panią!

Chciałam zaprotestować, wytłumaczyć im, że się mylą, że chodzi o kogoś innego… Ale jedna z kobiet podała mi teczkę pełną dokumentów. Było tam pięć aktów urodzenia: Dominiki, Agnieszki, Katarzyny, Julii i Zofii. W każdym, w rubryce ojciec widniało: Ryszard P. Mój Rysiek!

Otwieram i zamykam usta, ale nie wiem, co powiedzieć.

– To pewnie dla ciebie szok. Ale pozwól, że opowiemy ci wszystko od początku. Zacznę ja… – odezwała się najstarsza z kobiet, Alicja.

Alicja i Dominika

– Ryśka znałam od zawsze, mieszkaliśmy na jednej ulicy, razem chodziliśmy do szkoły. Dominika to jego jedyne niezaplanowane dziecko. Wpadłam, jak miałam 18 lat. Rodzice Ryśka przekonali go, że ma się zachować jak należy, oświadczył się więc i zostaliśmy małżeństwem. Moi rodzice mieli większy dom, więc zamieszkaliśmy u nich. Rysiek rzucił szkołę i poszedł do pracy. Tyle że żadna mu nie odpowiadała. A to szef był idiotą, a to praca ogłupiająca… Do narodzin Dominiki zdążył obskoczyć trzy posady.

Przez pierwszych kilka miesięcy wydawało się, że będzie chociaż dobrym tatą. Chodził z małą na spacery, wstawał do niej w nocy… Gdy miała pięć miesięcy, dostałam propozycję pracy w sklepie koleżanki. Rysiek ciągle nie znalazł zajęcia, więc umówiliśmy się, że on zajmie się dzieckiem, a ja pójdę do pracy. Tyle że praca ojca na cały etat szybko mu się znudziła. Coraz częściej podrzucał Misię moim rodzicom, a sam znikał. Czasem nie wracał na noc. Mówił, że ma pomysł na jakiś biznes. Wierzyliśmy mu.

Na dobre zniknął zaraz po pierwszych urodzinach córki. Wiedziałam, że nic mu się nie stało, bo zabrał z szafy wszystkie swoje rzeczy. Myślałam, że ochłonie po kilku dniach i wróci. Po tygodniu wsadziłam Miśkę do wózka i poszłam do jego rodziców. Teściowa nie wpuściła mnie do środka.

– Rysiek wyjechał za granicę, nie szukaj go. To wszystko twoja wina, i twoich rodziców. Zaszczuliście go. Wszystko nam opowiedział. Nie przychodź tu więcej. Nie znam jego adresu, a nawet gdybym znała, nie dałabym!

Wtedy nie byłam pewna, czy kłamie, czy nie. Przekonałam się pół roku później, gdy zobaczyłam ją w parku z wózkiem! Na mój widok zaczęła uciekać. Nie goniłam jej. Dałam już sobie wtedy spokój z Ryszardem. W sumie było mi lepiej bez niego. Próbowałam go ściągnąć na rozprawę rozwodową, ale listy polecone wracały. Rodzice dalej utrzymywali, że nie mają z nim kontaktu. Mnie nie zależało, machnęłam ręką. To dziecko w wózku, z którym widziałam teściową, to była Agusia, córka Marioli…

Alicja wskazała ostrzyżoną na krótko szatynkę w okularach.

Mariola i Agnieszka

– Nie miałam pojęcia, że Ryszard ma rodzinę. Na początku naszego związku zapowiedział mi, że nie uznaje instytucji małżeństwa, więc żebym sobie nie robiła nadziei. Ale dziecko ze mną chciał mieć. Nie ukrywał tego. A jeśli facet składa takie deklaracje, to chyba więcej znaczy niż jakiś papier. Tak przynajmniej wtedy myślałam…

Poznałam go w zakładzie fryzjerskim, w którym pracowałam. Pewnego dnia wpadł się ostrzyc. Potem zachodził niby przypadkiem. W końcu zaprosił mnie na kawę, obiad. I tak zostaliśmy parą. Do głowy mi nie przyszło, że ma inną rodzinę. Z tym dzieckiem jednak miałam pewne wątpliwości. Tak bez ślubu? Na dodatek Rysiek nie miał pieniędzy. Mówił, że rozkręca interes i to chwilowe, ale wolałam być ostrożna. Zawsze się upewniałam, czy zakłada prezerwatywę. Pigułek nie łykałam, nie lubię się faszerować lekami. Gdy okazało się, że jestem w ciąży, udawał tak samo zaskoczonego jak ja. Zrobił to celowo. Dzisiaj już to wiem. Nie mam pojęcia, co on ma z tymi dziećmi, ale to chyba jakaś choroba. Potrzeba rozsiewania swoich genów.

Nie byłam pewna, czy chcę urodzić. Rysiek mnie przekonał. Wprowadził się do mnie i obiecywał, że we wszystkim mi pomoże. Dałam się przekonać, gdy przedstawił mnie swoim rodzicom. Bo to przecież zobowiązuje… Pamiętam, że w ich domu zwróciłam uwagę na zdjęcie kobiety z małą dziewczynką. Mama Ryśka, wyraźnie zmieszana, wytłumaczyła mi, że to jej chrzestna córka. I wrzuciła zdjęcie do szuflady.

Agusia urodziła się trochę za wcześnie. Była taka malutka… Ale szybko nadgoniła i po dwóch miesiącach została wypisana ze szpitala. Przez chwilę wszystko układało się świetnie. Byliśmy nierozłączni: razem na spacerze, na zakupach. Rysiek wstawał w nocy do małej, przewijał ją, usypiał. Pomagała mi także sporo jego mama. No, po prostu sielanka.

Zniknął w dniu chrzcin Agi. Rano, już w garniturze, nagle wybiegł z domu, rzucając przez ramię, że zaraz wraca. Więcej go nie widziałam. Rodzice Ryśka też zniknęli. Na ich domu wisiało ogłoszenie: „Na sprzedaż”. Ostatnio doszłyśmy do wniosku, że wyjechali do innego miasta, bo zaczęli się bać, że będą musieli płacić alimenty na wszystkie wnuki.

Mariola milknie i patrzy na Patrycję. Ta kiwa głową i zaczyna opowiadać.

Patrycja i Kasia

– Ryszard nie mógł być na chrzcinach Agusi, bo w tę niedzielę był ze mną na porodówce. Rodziłam Kasię. Między naszymi córkami jest najmniejsza różnica ze wszystkich dzieci. Tylko cztery miesiące. Rychu zamieszkał ze mną już wtedy, gdy Mariola była w ciąży. Oczywiście wtedy żadna z nas o tym nie wiedziała. Jej mówił, że dostał pracę magazyniera w miasteczku oddalonym o 150 km i będzie brał trzy dwunastogodzinne dyżury z rzędu, a potem na cztery dni wracał do domu. Mnie zaś opowiedział historyjkę o stoisku z zabawkami w lunaparku, które otwierał tylko w weekendy. Też akurat w jakimś miasteczku daleko od domu. Obie mu wierzyłyśmy.

Zaraz po urodzinach Kasi Rychu oznajmił, że lunapark zamknęli i stracił stoisko. Żyliśmy z mojej pensji. Do pracy wróciłam zaraz po urlopie macierzyńskim. Kasia poszła do żłobka, bo Rychu „dopinał biznes” i miał ponoć urwanie głowy. Jak pytałam, jaki to biznes, słyszałam: „To niespodzianka”. Nie chciał zdradzać szczegółów.

Od razu wyłuszczył mi swój pogląd na małżeństwo: wystarczy, że dwoje ludzi chce być ze sobą i stworzyć rodzinę. Nie potrzebny im do tego żaden papierek. Tak pięknie o tym mówił, więc mu uwierzyłam… Nawet mi do głowy nie przyszło, że powód jest inny – Rychu już ma żonę!

Mijały miesiące, a on ciągle pozostawał na moim utrzymaniu. Któregoś dnia nie wytrzymałam i mu to wypomniałam. Bardzo się uniósł, krzyczał, że chyba zasłużył na więcej zaufania, a w ogóle to ranię jego uczucia. Spakował walizkę i wyszedł, trzaskając drzwiami. Pewnie był bardzo zadowolony, bo tak naprawdę ułatwiłam sprawę. Wtedy miał już na oku Monikę. Poznał ją w przychodni, gdy go posłałam na szczepienie z Kasią... Naszą córkę przedstawił jej jako siostrzenicę! Monika, mów dalej.

Monika i Julia

– Jestem pielęgniarką w przychodni. Ryszarda zauważyłam w poczekalni, gdy szłam korytarzem. Wyczułam, że mi się przygląda i spojrzałam w jego stronę. Nasze oczy się spotkały, on  uśmiechnął się do mnie. Gdy wracałam, nalewał do kubka wodę z baniaka. Kiedy go mijałam, kubek wypadł mu z ręki i rozprysnął się prosto na moje nogi. Przepraszał, wycierał mi buty chusteczką, zrobił całe przedstawienie. W końcu wymógł na mnie, że w ramach przeprosin kupi mi kawę w kawiarence naprzeciwko. Miałam przerwę pół godziny później, więc się zgodziłam. Przyszedł z dzieckiem.

– To moja siostrzenica – wyjaśnił. – Bardzo się lubimy.

Już potem, gdy byliśmy razem, wiele razy pytałam, co tam u siostry i Kasi, sugerowałam spotkanie.

– Siostra mieszka w Londynie, rzadko przyjeżdża – uciął dyskusję.

Tak jak wszystkie, ja też dałam się złapać na jego opowieści, piękne słówka, porywające plany na przyszłość. Byłam pewna, że to ten jeden jedyny. Z jego powodu przestałam nawet rozmawiać z mamą, bo jej od początku wydawał się nieszczery.

– Córcia, on coś ukrywa, mówię ci. Bądź ostrożna – mówiła.

Nie posłuchałam jej. Zamieszkaliśmy razem. Ryszard sprzątał, gotował, wiedziałam, że brak pracy to dla niego trudny temat, więc go nie drążyłam. Z mojej pensji jakoś udawało nam się wiązać koniec z końcem. Ale o dziecku nawet wtedy nie myślałam. To on zaczął o tym mówić.

– Jakoś sobie poradzimy. Gdyby dzieci mieli tylko ci, których na to stać, nasz gatunek dawno by wyginął – żartował sobie.

No i dałam się przekonać… Gdy nosiłam pod sercem Julkę, był na każde moje skinienie. Masował mi plecy, podkładał poduszki pod nogi. W nocy biegał po lody albo mleko, nawet po dwa razy. Pod sam koniec chodził do nocnego nawet wtedy, gdy o nic go nie prosiłam. Myślałam, że tak się przejął rychłym rozwiązaniem. Tymczasem w tym sklepie nocami pracowała Karolina, moja następczyni. Na stałe przeprowadził się do niej, gdy Julia miała pół roku. Wytrzymał z nami tak długo, bo Karolina mieszkała z rodzicami. Dopiero gdy znalazła mieszkanie, zniknął. Tak po prostu.

Najciekawsze jest to, że spotykał się z Karoliną, gdy ja myślałam, że spaceruje z Julką… Mówił jej, że pracuje jako niańka! A to jest jego podopieczna. Naprawdę, wyobraźnia tego faceta nie zna granic. Prawda, Karola?

Mama Zosi skinęła głową.

Karolina i Zosia

– To, że pracuje jako niania wydało mi się takie słodkie. „Jest odważny, nie martwi się, co inni powiedzą” – myślałam. Mama też była nim zachwycona. Tylko tata mruczał pod nosem, że to musi być jakiś laluś. Ale jak Ryś przyszedł do nas z małą, to tata pierwszy zaczął się z nią bawić.

Po kilku miesiącach Ryś zaproponował, żebyśmy razem zamieszkali. Nie przyznałam się rodzicom, ale zaczęłam szukać taniego mieszkanka. Trochę to potrwało. Gdy w końcu poszliśmy podpisać umowę, trzeba było zapłacić zaliczkę.

– Rodzice Julii nie zapłacili mi za dwa ostatnie miesiące. Dziś im powiedziałem, że muszą sobie szukać innej niańki. Pracowałem u nich na czarno, nie odzyskam pieniędzy – tłumaczył.

Byłam oburzona. Chciałam osobiście iść i zrobić tym ludziom awanturę. Przecież on tak wspaniale zajmował się ich córką, a oni tak go urządzili! Teraz zastanawiam się, gdzie Rysiek nauczył się kłamać bez wahania. Kiedy dziś pomyślę, jaką idiotkę z siebie robiłam, i jaki musiał mieć ubaw, to mam ochotę wyrwać mu resztki włosów z głowy i wydrapać pazurami oczy…

Rodzice trochę kręcili nosem na nasze życie bez ślubu, ale tłumaczyłam im, że musimy poczekać, aż Ryś znajdzie pracę, bo na razie nas nie stać. Wmówiłam im, że Zosia jest wpadką. Uwierzyli i bardzo mnie żałowali. Prawda była inna. Na dziecko Ryś namawiał mnie, odkąd razem zamieszkaliśmy. Mówił, że tęskni za Julią, bo kochał ją jak własną córkę.

– Nie będę się już opiekował cudzymi maluchami… – wyznał. – Za bardzo się przywiązuję. A gdybym miał własne… to już na całe życie.

Zosia była słodkim maleństwem, dziadkowie zakochali się w niej od pierwszej minuty.

– Oj, chyba tatuś bardzo się zapatrzył w swoją podopieczną, bo nasza Zosia bardzo do tej Julci podobna – zauważyła kiedyś w żartach mama.

Gdyby wiedziała, jak blisko była prawdy…

Rodzice oczywiście ciągle przebąkiwali o ślubie, ale postanowiliśmy poczekać do lata. Oczywiście zanim ono nadeszło, Ryśka już dawno wywiało… Pewnie do pani, pani Renato. Gdy zniknął, próbowałam go znaleźć. Sama nie wiem, czy chciałam błagać, żeby wrócił, czy dać mu w twarz. Pomyślałam, że może rodzice Julki coś wiedzą. Może mieli jego poprzedni adres?

Przypomniałam sobie, jak kiedyś, na początku naszej znajomości, spacerowaliśmy z Julką i nagle Ryś powiedział, że musi już wracać. Nawet mnie nie pocałował na do widzenia, tylko skręcił w najbliższą alejkę. Zobaczyłam go później z kobietą, wchodzili do klatki domu koło parku. „To pewnie mama Julki – pomyślałam wtedy. – A on nie chce, żeby widziała go w trakcie pracy z obcymi ludźmi…”.

Zaczęłam z Zosią spacerować w okolicy. Po dwóch tygodniach udało się, zobaczyłam tę kobietę i Julkę. Gdy podeszłam i spojrzałam na obie dziewczynki, przypomniałam sobie, co mówiła mama. One rzeczywiście były bardzo podobne… Coś zaczęło mi świtać.

Wtedy prawda wyszła na jaw. Wystarczyło, że wspomniałam imię „Ryszard”, a Monika drgnęła. Popatrzyła na swoją córkę, na Zosię i też od razu  domyśliła się prawdy. W przychodni poszukała danych Kasi, rzekomej siostrzenicy Ryśka. Znalazła Patrycję. Potem odszukałyśmy Mariolę i Alicję. Nie wiemy, czy nie ma nas więcej. Możesz o to spytać Rysia, gdy już wróci do domu. Uznałyśmy, że nasze córki powinny się poznać. Nie mają ojca, to niech mają chociaż rodzeństwo. I zaczęłyśmy się spotykać. Oraz szukać pani. Żeby panią przestrzec, zanim będzie za późno!

Renata i…

Słuchałam tych opowieści w milczeniu. Gdy Karolina skończyła  mówić, wszystkie kobiety spojrzały na mnie. Czekały, że w końcu coś powiem. Przecież przyszły tu, aby mnie uratować!

– Dziękuję, że zadałyście sobie tyle trudu. Nie wiem, co mam powiedzieć. Nie wiem, co zrobię. Muszę pozbierać myśli. Przepraszam, ale chcę teraz zostać sama. Odezwę się – wydusiłam z siebie.

Pokiwały ze zrozumieniem głowami, zgarnęły swoje córki i w końcu sobie poszły.

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, zaczęłam się śmiać. Siedziałam sama w kuchni i chichotałam jak głupia. Było mi żal tych wszystkich sfrustrowanych kobiet, ale to w końcu nie moja wina, że nie potrafiły dać Ryśkowi tego, czego potrzebuje. Że go nie zrozumiały! Fakt, nie mówił mi o córkach. Ale o poprzednich kobietach w swoim życiu wspominał.

– Spotykałem na swojej drodze same egoistki. Już pogodziłem się z myślą, że zostanę sam. Zraziłem się do płci pięknej. Na szczęście spotkałem ciebie. Uratowałaś mnie, skarbie – powtarzał mi kilka razy.

Dlatego wiem, że z nami będzie inaczej. Nam się uda. Zresztą na ich przestrogi jest już za późno. Jestem w czwartym miesiącu ciąży. Jeszcze nie byłam na usg, ale po prostu wiem, że to będzie syn. Czuję to. Jestem pewna, że Rysiek marzy o synu…

Czytaj także:
„Były narzeczony zdradzał mnie na prawo i lewo. Obecny chłopak nosił mnie na rękach, ale ja i tak węszyłam spisek”
„Żona miała tabuny kochanków, zdradzała mnie na prawo i lewo. Nigdy mnie nie kochała, zależało jej tylko na kasie”
„Żona miała tabuny kochanków, zdradzała mnie na prawo i lewo. Nigdy mnie nie kochała, zależało jej tylko na kasie”

Redakcja poleca

REKLAMA