Wraz ze zmianą koloru włosów, zmienia się nasze całe dotychczasowe życie. Odpowiednio dobrany kolor może nam pomóc stać się bardziej pewnymi siebie”… Bingo! Nie pierwszy raz o tym przeczytałam, lubię kobiece pisma, ale pierwszy raz ta prawda dotarła do mnie w całej pełni. Oczywiście, wcale nie zamierzałam zmieniać całego dotychczasowego życia, zaledwie jego kawałek – potrzebowałam więcej pewności siebie.
Czyli należało się odpowiednio ufarbować
Koniec z myszowatością, w której coraz więcej siwizny, koniec z naturalnością i całą tą kretyńską filozofią „wewnętrznego piękna” i „duszy, która opromienia ciało”, pod warunkiem że jest odpowiednio głęboka. „Ty, Joasiu, zawsze pozostaniesz piękna”, mówił mi Kuba, i co? Jesienią i zimą mają być modne rudości, fryzjerka już doradzi, czy pójść w tycjana, kasztan, cynamon czy miedź. Najważniejsze – dodać sobie drapieżności i zrobić się na wampa.
Całe życie o tym marzyłam, ale nie miałam odwagi, teraz pora na realizację. Najwyższy czas, może ostatni. Byłam bardzo podniecona. Że też nie przyszło mi to do głowy wcześniej, należało już na wiosnę się odmienić. Wyobrażałam sobie, jak mój „tycjan” błyszczy w pełnym słońcu, jak idąc ulicą, płonę i ściągam spojrzenia – zazdrosne kobiet, pożądliwe mężczyzn. Dopiero by mu poszło w pięty! Może nawet przestałby obcinać każdą raszplę w odpowiednio skąpej miniówie. Że też naprawdę te kobiety wstydu nie mają, a nawet luster: im bardziej wstrętne nogi, tym spódniczka mniejsza, a im spódniczka mniejsza, tym chłopskie spojrzenia bardziej natarczywe. Durne samce łapią się na takie prymitywne metody! Odsłonić im kawałek cielska, a zidiocieją do reszty.
Moja metoda miała być o niebo bardziej wyrafinowana. No i nie nastawiałam się na to, że każdy baran na mój widok jeszcze bardziej zbaranieje, chodziło mi wyłącznie o Kubę, owszem, przy okazji wzbudzenie jego zazdrości, ale generalnie jednak przede wszystkim – zainteresowania. Czułam, że je dramatycznie tracę. Musiałam czymś go zaintrygować, zafascynować. Od początku ostrzegały mnie dziewczyny – nie wychodź za młodszego od siebie! Na razie jest fajnie, bo laska z ciebie, młodo wyglądasz, dobrze się trzymasz, ale przyjdzie taki dzień, kiedy zobaczy pierwsze zmarszczki, bo dłużej już ukryć się ich nie da. Albo zaczniesz tyć, bo ci metabolizm spowolnieje, a na pewno spowolnieje, wiesz, to paskudne słowo na „m”…
Tak, tak, wiek niesprawiedliwie się z nami obchodzi, będziesz starą babą, a on wciąż jeszcze kawałem przystojniaka, słodkim ciachem, na widok którego oblizują się lubieżne, do cna zepsute małolaty.
Ty wiesz, co one wyprawiają z takimi jak ten twój?
Może wszystkiego nie wiesz, i dobrze, bo to nawet trudno sobie wyobrazić, co one robią, te małolaty, z takimi słodziakami, a zaczynają już w gimnazjum. Dziś gimnazjów już nie ma, ale wszystko jedno, dziewczyny miały rację. Przez całe lato to widziałam, cholerne upalne lato sprzyjające tym krótkim kieckom na ramiączkach, noszonym bez stanika. Idziemy sobie w Łazienkach alejkami, a ten nie zagada, nie przytuli, nie uśmiechnie się, tylko strzela gałami na boki i aż mu ślina kapie na koszulę. Jedziemy do sklepu, a mój Kubuś wpatrzony w półki, tyle tylko że nie te, co potrzeba. Wiadomo, w czyje „półki”. A ja – jakbym nie istniała.
Znudziłam mu się, chociaż nawet jeszcze nie zaczęło się to na „m”. Ma ochotę na coś świeższego, chce mnie zamienić na nowszy model. Nie dostarczę mu nagle jędrniejszego ciałka, na to nie ma szans, ale za to olśnię go, zostanę nową kobietą na długie zimowe wieczory, płomiennym wampem, przy którym będzie mógł się ogrzać jak przy rozpalonym kominku. Ogrzać nie wewnętrznym ciepełkiem, bo to dawałam mu dotychczas we wszystkie wieczory kolejnych wspólnych lat. Nie, to będą rozgrzane do czerwoności emocje towarzyszące spotkaniu z ryczącą tygrysicą. Niedające się okiełznąć dzikie żądze.
Nasze małżeństwo powstanie z popiołów
Narodzi się na nowo, by zakwitnąć krwistoczerwonym kwieciem. Fryzjerka grymasiła.
– Ja mogę pani każdy kolor zrobić, oczywiście, nasz klient, nasz pan. Ale proszę się zastanowić, rudy nie pasuje do pani karnacji, powiedziałabym również, że w ogóle nie jest w pani stylu.
Stylistka się znalazła, myślałby kto, wielka specjalistka po kursie fryzjerstwa! Przemądrzałe się baby porobiły, a już szczególnie te młode. Wszystko wiedzą najlepiej.
– Ale ja właśnie zamierzam zmienić swój styl. I potrzebne mi są do tego akurat rude włosy. Żadne inne.
– Tylko, widzi pani, to też jest kolor trudny w utrzymaniu… Jak stąd pani wyjdzie, będzie świetnie, ale w kolejnych tygodniach to już gorzej. Osobiście doradzałabym platynowy blond, można go podtrzymywać takimi specjalnymi fioletowymi szamponami. I też stylowy.
Platynowy blond? Marylin Monroe, wielkie gwiazdy Hollywood, zamiast ognia – zimny lód. Może to i niegłupi pomysł? Co będę grzać wiarołomcę, skoro mogłabym oblewać go lodowatym prysznicem każdego poranka, popołudnia i wieczoru. Niech sobie troszeczkę pomarznie. Piękna, fascynująca, nowa, ale lodowata. Patrz i cierp, zdrajco, za te twoje siusiumajtki. Ale co mi się będzie fryzjerka wymądrzała! Mam się kierować jej gustem czy swoim? Poza tym już nawet zaopatrzyłam się w odpowiednią garderobę – zieloną. Zielony pasuje do rudego, wiadomo, a do platynowego blondu? Bo ja wiem? Lepiej pozostać przy swoim. Pierwsze pomysły zawsze są najlepsze.
– Ja jednak wiem, czego chcę, proszę pani! – oto pierwszy dzień reszty mojego życia, nagła asertywność nie tylko wprawiła mnie w zdumienie, ale nawet jakoś nakręciła. – Prosiłabym wyłącznie o poradę dotyczącą odcienia. Tu się zdaję na panią, w końcu specjalistkę. Ha, ha.
Niech jej będzie. Jak połechtam, to się lepiej do roboty przyłoży. Minę miała jednak nieco obrażoną. A pod koniec wizyty dostrzegłam w jej wzroku coś w rodzaju cichego triumfu. Czyżby było aż tak źle? No, dobrze nie było. To na pewno wina tego światła, pocieszałam się. Stanowczo go za dużo i w niedobrej barwie, bo moja twarz wyglądała dziwnie sino. A najgorzej pod oczami. Wydałam się sobie nagle jeszcze starsza. Na pewno poważniejsza. Wcale nie wampowata, raczej paniusiowata. Przypomniały mi się z dzieciństwa koleżanki mojej mamy albo mamy moich koleżanek, wtedy też modne były rudości…
Trzeba zrobić makijaż
Trochę czerwonej szminki i koniecznie powieki. Rzęsy. Tego dnia wyszłam wcześniej z pracy, musiałam być w domu przed Kubą. Nie mogłam zaryzykować, że zobaczy mnie z fioletowym nosem i załzawionymi przekrwionymi gałami. To być może zniweczyłoby cały efekt i z miejsca ukatrupiło pomysł. Przygotuję się na powrót męża tak, że aż go zapowietrzy. Byłam tego pewna. Włożyłam nawet szpilki… Cóż to za wamp w bamboszach! Ze zdenerwowania sączyłam czerwone wino, krawędź kieliszka zapełniła się czerwonymi śladami ust.
– Cześć, kochanie – zawołał Kuba z przedpokoju. – Jak minął dzień? Bardzo zmęczona? Kupiłem na kolację wędzoną rybę i twarożek, zrobię jakąś pastę, co?
Siedziałam na fotelu wpatrzona w telewizor, ale z wrażenia niczego nie widziałam. Czekałam tylko na jego reakcję. Stanął w progu promiennie uśmiechnięty, mój kochany urwis. Tylko dlaczego ten uśmiech powoli gasł?
– Kupiłaś perukę? Rudą? Co też ci wpadło do głowy? Gdzieś dzisiaj idziemy? Nie wspominałaś o żadnym wyjściu…
– Nigdzie nie idziemy – rzuciłam, niedbale potrząsając czupryną. – A co?
Podniosłam do ust kieliszek. Odzianą w szpilkę stopą kręciłam młynka. Starałam się bardzo mieć twarz całkowicie obojętną, ale trochę zbierało mi się na płacz. Czułam się jak aktorka w bardzo marnej sztuce, wodewilu, który ma być śmieszny, a nie jest.
– Nic, po prostu na twój widok pomyślałem… Na co ta maskarada?
– To nie maskarada, to nowa ja! Nie podobam ci się? – usiłowałam uniknąć w głosie zalotności, wyglądam przecież świetnie, mam być pewnym siebie wampem, a nie wystraszonym dziewczątkiem w średnim wieku.
Jak zawsze, jak przed wizytą u fryzjera. Patrzył lekko spłoszony.
Chyba bardzo chciał być miły
Żałosne. Podniosłam się z fotela i kołysząc biodrami przeszłam przez pokój. Za dużo wina, cholera, w pewnym momencie aż się zachwiałam. No i te szpilki, diabli nadali takie buty.
– Dziękuję za kolację – rzuciłam niedbale. – Mam ochotę na gorącą kąpiel w olejkach. A potem…
Przeciągnęłam się jak kocica. Mój głos miał brzmieć uwodzicielsko. Kuba nagle się roześmiał.
– Pasta będzie z ryby wędzonej, twarożku, kaparów i zielonego pieprzu, z kropelką węgierskiej pasty paprykowej, nie powiesz mi przecież, że pogardzisz. Poleż sobie w pianie, a ja wszystko przygotuję.
Kiedy wyszłam z łazienki w swoim nowym trawiastym i kusym szlafroczku, rzeczywiście wszystko było gotowe – i pasta w szklanej misie, i grzanki. Kuba pogwizdywał swoją ulubioną piosenkę.
– Siadaj, kochanie, bo za chwilę sam wszystko zjem. Pyszne… Pyszne?
– Przepyszne.
– Uwielbiam jeść z tobą kolację. Nawet z twoją peruką.
– To nie peruka…
– Wiem, ale wolę tak myśleć. Co ci odbiło, kochanie?
– Chciałam cię olśnić.
– Olśniłaś jakieś dwanaście lat temu. Dobrze liczę? A potem już poszło. Przyzwyczaiłem się do życia w olśnieniu.
– I co? Nie chcesz mnie odnowionej? W wersji po gruntownej renowacji?
– Chcę. Każdej, zawsze i wszystko jedno w jakiej peruce. Ale najbardziej w tej, którą nosiłaś dotychczas.
– Ha, ha, dobre sobie. Wiesz, ile zapłaciłam za ten kolor? Już nawet nie wspomnę o forsie, ale całe to spotkanie z fryzjerką i te jej miny, żebyś ty to widział…
– Nie żałuję.
Następnego dnia z nonszalancją potrząsając rudą głową, dziarskim krokiem ruszyłam do pracy. Wszystkie koleżanki oszalały z zachwytu. Znam je, na pewno były szczere… Po raz pierwszy od dawna poczułam się wśród nich jak królowa. Zmieniłam swoje życie.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”