„Mój mąż żyje z inną kobietą. Ale to jemu ślubowałam wierność i nic mnie nie zwalnia z tej przysięgi”

kobieta, której mąż żyje z inną kobietą fot. Adobe Stock, Yulia
Mój mąż Karol żyje z inną kobietą. Ma z nią córeczkę. Znajomi mówią, żebym się w końcu z tym pogodziła. Dała mu rozwód i poszukała szczęścia. Przecież ciągle jestem atrakcyjna i młoda! Ale dla mnie przysięga złożona przed ołtarzem jest święta. Nie złamię jej.
/ 24.06.2021 11:20
kobieta, której mąż żyje z inną kobietą fot. Adobe Stock, Yulia

Mój mąż Karol żyje z inną kobietą. Ma z nią córeczkę. Znajomi mówią, żebym się w końcu z tym pogodziła. Dała mu rozwód i poszukała sobie innego męża. Przecież ciągle jestem bardzo atrakcyjną, młodą kobietą, mogę jeszcze być szczęśliwa! Może to i prawda, ale na drodze do tego szczęścia stoi jedna przeszkoda: nie umiem i nie chcę pokochać innego mężczyzny. Gdybym tak zrobiła, to by znaczyło, że wszystko, co w życiu święte, można przekreślić, podeptać.

Stojąc przed ołtarzem przysięgaliśmy sobie miłość i wierność. I nic nie zwalnia mnie z tej przysięgi

Pojawił się w moim życiu, gdy byłam w ostatniej klasie liceum. Zobaczyłam go na imprezie u koleżanki i od razu zakochałam się bez pamięci. Z wzajemnością. Od tamtego dnia spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę. Do dziś pamiętam nasze romantyczne spacery po parku i ukradkowe pocałunki na ostatnim piętrze mojego bloku. Szybko ogarnęła nas namiętność. Niedługo po maturze zaszłam w ciążę.

Przez ciebie, gówniarzu, Edyta będzie panną z dzieckiem. Tego w naszej rodzinie nigdy nie było! – grzmiał na Karola mój ojciec, który dosłownie dostał szału.
– I nie będzie – wpadł mu w słowo mój ukochany.
– Czyli? Zamierzasz ożenić się z moją córką… – uspokoił się nieco.
– Oczywiście! Kocham ją i nie zostawię jej samej z maluszkiem – odparł z przekonaniem w głosie.

Następnego dnia mi się oświadczył. Tak po staroświecku

Ukląkł i zapytał, czy chcę spędzić z nim resztę życia. Oczywiście odpowiedziałam: „tak”. Trzy miesiące później wzięliśmy ślub. Nie taki, jaki sobie wymarzyłam, bo wszystko trzeba było organizować w pośpiechu, ale i tak było pięknie. Wszyscy nam gratulowali, życzyli szczęścia. Gdy urodził się nasz syn, zamieszkaliśmy razem w mieszkaniu, które odziedziczyłam po babci. Trzy lata później przeszedł na świat nasz drugi syn. Byłam szczęśliwą matką i żoną.

Karol pracował w firmie ojca, ja zajmowałam się domem. Dbałam o dzieci, prałam, sprzątałam, gotowałam. Pilnowałam, żeby codziennie miał wyprasowaną świeżą koszulę. By czuł się dopieszczony, zadbany. Byłam przekonana, że jest ze mną szczęśliwy. Oczywiście zdarzały nam się kłótnie, miewaliśmy ciche dni, ale wcale się tym nie przejmowałam. Przecież nie ma małżeństw idealnych, we wszystkich zdarzają się konflikty. Myślałam więc, że zawsze będziemy razem, że nic nigdy nas nie rozłączy.

Niestety…

Zwykle w takich sytuacjach brał mnie czule w ramiona, ale wtedy odepchnął od siebie gwałtownie

Po sześciu latach małżeństwa dostałam bardzo wyraźny sygnał, że w naszym związku dzieje się coś złego. Tamtego dnia mąż wrócił z pracy wyjątkowo późno. Był dziwnie podenerwowany. Nie chciał zjeść kolacji, nie zapytał o dzieci. Rzucił tylko, że jest potwornie zmęczony i idzie spać. Nie byłam aż tak bardzo zaskoczona jego zachowaniem. Wcześniej też zdarzało mu się miewać humory, zwłaszcza wtedy, gdy w firmie coś szło nie po jego myśli.

Sprawdziłam więc, czy chłopcy śpią i poszłam za nim do sypialni. Mocno się przytuliłam, zaczęłam go głaskać. Chciałam, żeby się odprężył, zapomniał o problemach. Zwykle w takich sytuacjach brał mnie czule w ramiona, ale wtedy nie odwzajemnił pieszczoty. Wręcz przeciwnie, odepchnął mnie od siebie gwałtownie.

– Kochanie, co się dzieje? – wykrztusiłam zaskoczona.
Nic. Po prostu nie chcę, żebyś mnie dotykała. Mam cię dość! Najlepiej by było, jak byś zniknęła z mojego życia! – warknął.

W pierwszej chwili nie zareagowałam. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Siedziałam więc nieruchomo i zastanawiałam się, czy to, co usłyszałam, to prawda, czy mi się śniło. Kiedy w końcu ochłonęłam, Karol leżał twarzą do ściany, szczelnie otulony kołdrą. Spał albo udawał, że śpi… Uciekłam do kuchni.

Przesiedziałam w niej całą noc, łkając jak małe dziecko. Czułam się odrzucona, niechciana, poniżona…

Rano, opuchnięta od płaczu, błagałam go o wytłumaczenie.

– Dlaczego chcesz, bym zniknęła z twojego życia? Co złego zrobiłam? – dopytywałam się.
– Daj spokój, miałem wczoraj zły dzień i wygadywałem głupoty. Nie bierz sobie tego do serca – odparł, uciekając wzrokiem.

Już wiedziałam, że nie jest szczery. Kiedy wyszedł do pracy, znowu się rozpłakałam. Byłam prawie pewna, że mnie zdradza. Łudziłam się jednak, że to tylko przelotny, nic nieznaczący romans. I gdy zauroczenie minie, wszystko będzie jak dawniej. Niestety, nie było. Między nami zaczął rosnąć mur. Mąż stał się chłodny, jakby nieobecny. Coraz później przychodził z pracy, czasem w ogóle nie wracał na noc.

Któregoś popołudnia, gdy po raz kolejny zadzwonił, że ma jakieś ważne spotkanie biznesowe, odwiozłam dzieci do mamy i zaczaiłam się pod jego firmą. Wyszedł o osiemnastej, jak wszyscy. W pobliskiej kwiaciarni kupił olbrzymi bukiet róż i wsiadł do samochodu. Ruszyłam za nim. Zatrzymał się przed starą kamienicą w centrum miasta. Złapał kwiaty i biegiem ruszył na górę. Nawet nie zauważył, że go śledzę. Gdy zniknął za drzwiami mieszkania na drugim piętrze, odczekałam chwilę i zadzwoniłam. Otworzyła mi jakaś blondynka.

– Nie pomyliła pani przypadkiem drzwi? – zapytała ze słodkim uśmieszkiem. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
– Ty sz****! Odczep się od mojego męża! Mamy dwoje dzieci, kochamy go! – krzyczałam, próbując wejść do środka.

Była silniejsza. Wypchnęła mnie i zatrzasnęła drzwi przed nosem. Waliłam w nie i wrzeszczałam chyba jeszcze z piętnaście minut. Przestałam i pojechałam do domu, gdy zagroziła, że wezwie policję. Karol wrócił wtedy godzinę po mnie. Byłam przekonana, że zacznie mnie przepraszać, tłumaczyć się. Ale nie! Aż gotował się z wściekłości.

– Zwariowałaś?! Co to był za cyrk?! – krzyczał.
– Masz kochankę! Przyznaj się! – rzuciłam się na niego z pięściami. Złapał mnie za ręce.
Jesteś chora! To było zwyczajne spotkanie w interesach – wycedził mi prosto w twarz.

Nie wierzyłam mu. Przecież widziałam tą kobietę, widziałam, jak biegł do niej z bukietem kwiatów. Rozpromieniony, pełen nadziei.

Nie zamierzałam się poddawać. Kochałam męża, nie chciałam go stracić

Postanowiłam walczyć o naszą rodzinę. Dziś zdaję sobie sprawę z tego, że robiłam to w najgorszy z możliwych sposobów, ale wtedy o tym nie myślałam. Chwytałam się wszystkiego. Wystawałam z dziećmi pod oknami jego kochanki, odwiedzałam ją w pracy, wydzwaniałam o różnych porach dnia i nocy. Na przemian błagałam, by nie zabierała chłopcom ojca i groziłam, że jeśli jeszcze raz zbliży się do Karola, to ją zniszczę, a może nawet zabiję. Raz, w desperacji, poszłam do jej matki. Tylko rozłożyła ręce. Stwierdziła, że nie pochwala zachowania córki, ale nic nie może zrobić.

Bo Dominika jest dorosła i sama o sobie decyduje. Akurat! Założę się, że przyklaskiwała temu związkowi. Podobało się jej, że córunia znalazła sobie ustawionego faceta. Gdyby tak nie było, to przecież przemówiłaby larwie do rozumu. Moje działania nie przyniosły żadnych pozytywnych efektów. Ba, tylko pogorszyły sytuację. Karol coraz rzadziej bywał w domu. A jak już się pojawiał, to urządzał mi karczemne awantury. Krzyczał, że ma dość mojej zazdrości, idiotycznego zachowania, wiecznych pretensji.

W pewnym momencie doszło do tego, że wpadał tylko na chwilę zobaczyć się z dziećmi, zabierał kilka swoich rzeczy i znikał. Doprowadzało mnie to do białej gorączki. Wrzeszczałam, że ciągle jest moim mężem, ma obowiązki, że dom to nie hotel. Któregoś dnia spakował walizki. Zrozumiałam, że odchodzi na dobre. Byłam przerażona.

– Zostań z nami! Wszystko ci wybaczę, o wszystkim zapomnę… Tylko zostań! – rzuciłam mu się na szyję.
Daj spokój, przestań się poniżać. To już koniec – uwolnił się z moich ramion.
– Jaki koniec?! Przecież wiesz, że nie umiem bez ciebie żyć – rozpłakałam się.
– To będziesz musiała się nauczyć – prychnął.
– A co z dziećmi?
O naszych synów się nie martw. Zostawiam ciebie, a nie ich – odparł.

A potem po prostu wyszedł. Myślałam, że oszaleję z rozpaczy

Pierwsze tygodnie życia bez Karola minęły jak w letargu. Zamknęłam się w czterech ścianach. Tak jak wcześniej zajmowałam się dziećmi, sprzątałam, gotowałam… Ale potem waliłam się na łóżko i na przemian płakałam i przeklinałam cały świat. Czułam się zraniona i obmyślałam plan zemsty. Przecież nie mogłam pozwolić na to, by mąż cieszył się szczęściem, kiedy ja cierpiałam!

Przysięgłam więc sobie, że nie pozwolę mu widywać dzieci, że puszczę go z torbami, zamienię jego życie w piekło. Przed znajomymi udawałam, że świetnie radzę sobie w nowej sytuacji, a w duszy myślałam tylko o tym, w jaki sposób wcielić swój plan w życie. Byłam tak nakręcona i żądna zemsty, że aż opowiedziałam o wszystkim Agnieszce, swojej przyjaciółce. Byłam pewna, że stanie za mną murem i jeszcze podpowie mi, co zrobić, by mój mąż bardziej cierpiał. Jej reakcja kompletnie mnie jednak zaskoczyła.

– Edytka, wiem, że jest ci bardzo ciężko. Przecież tak bardzo kochasz Karola… Ale zemsta nie przyniesie ci ulgi, niczego nie zmieni. Wręcz przeciwnie. Spowoduje tylko kolejne cierpienia. Twoje i twoich dzieci. Przecież nie możesz pozbawiać ich ojca. Co im powiesz? Że tatuś ich nie kocha, że ich nie chce? Przecież to nieprawda! Karol da się pokroić za chłopców.

– Czyli co? Mam odpuścić? Nigdy! Chcę, żeby też go bolało, tak jak mnie – zdenerwowałam się.
– Ból i złość miną. Może za rok, może za dwa, ale kiedyś na pewno to nastąpi. Nie pozwól, by teraz zniszczyły ci życie, sprawiły, że zrobisz coś, czego będziesz potem żałować. I pamiętaj, że nie jesteś sama. Masz chłopców, przyjaciół, no i mnie – uśmiechnęła się.

Wtedy nie podobały mi się te słowa, ale dziś jestem jej za nie naprawdę wdzięczna. Od tamtego czasu upłynęły dwa lata. Milena miała rację. Mój ból rzeczywiście zelżał. Nie chcę się już mścić na mężu, nie robię scen. Regularnie pozwalam mu widywać się z chłopcami, cieszę się, gdy gdzieś ich zabiera. Ustalam z nim wszystkie ważne sprawy dotyczące ich przyszłości, nauki.

Tylko na jedno nie chcę się zgodzić: na rozwód. Chociaż znowu ostatnio mnie o to prosił, a znajomi twierdzą, że wreszcie powinnam pogodzić się z jego odejściem. Nigdy! Kiedy uwolniłam się już od żalu, wiem, że go kocham tak jak w dniu, w którym braliśmy ślub. I uważam, że jego miejsce jest przy mnie i przy dzieciach. Mam nadzieję, że któregoś dnia to zrozumie. A wtedy zadzwoni i powie, że ta druga była pomyłką. I zechce wrócić. Będę czekać.

Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć

Redakcja poleca

REKLAMA