„Czy ty do reszty oszalałaś? Ja na ten rozwód zgody nie wyrażam!” – tak zareagowała moja matka, kiedy wyznałam jej, że zamierzam odejść od Marcina. Liczyłam na odrobinę wsparcia z jej strony, ale jak zwykle się rozczarowałam. Zawsze trzymała z nim sztamę, bo to przecież najwspanialszy zięć pod słońcem.
Był ideałem mężczyzny
Gdy poznałam Marcina, z miejsca się w nim po uszy zakochałam. Był szarmancki i czarujący, a do tego zamożny. Rozpieszczał mnie na wiele sposobów. Moja matka od samego początku była nim zachwycona i uważała, że złapałam pana Boga za nogi. Znam ją jak własną kieszeń i doskonale wiem, że miała mnie za nieudacznicę, której żaden porządny – czytaj: przy kasie – mężczyzna nie zechce.
Marcin szybko kupił ją drogimi prezentami i tak przekabacił, że w ogień by za nim skoczyła. Niestety, na tym etapie naszej znajomości nie dostrzegłam ani jednej czerwonej flagi, a było ich naprawdę sporo. Marcin jeździł po całej Polsce, bywał w świecie i kręcił swój niezwykle dochodowy biznes. Nie żałował pieniędzy na cele charytatywne, znał trochę osób, które ja miałam sposobność widywać jedynie w telewizji. W towarzystwie brylował i uchodził za wielkodusznego, wrażliwego człowieka. Po ślubie prędko się przekonałam, że była to jedynie fasada.
Miesiąc miodowy utwierdził mnie w przekonaniu, że spotkałam swoją bratnią duszę i że Marcin będzie mężem marzeń. Na Bali przeżyliśmy cudowne chwile pełne czułości i miłosnych uniesień. Powrót do rodzimej rzeczywistości był nieco przytłaczający, ale święcie wierzyłam w to, że z takim facetem u boku przetrwam wszystko.
Mieliśmy piękne mieszkanie – należące oczywiście do niego. W garażu stały dwa luksusowe samochody, które również stanowiły jego własność. Nawet nie przyszło mi do głowy, że wkrótce i ja przekonam się o tym, że jestem jedynie kolejnym trofeum w kolekcji małżonka.
Byłam naprawdę samotna
Kiedy emocje po ślubie i podróży opadły, postanowiłam poszukać pracy.
– Moja księżniczka nie powinna pracować – usłyszałam wówczas od Marcina. – Po co ci jakiś durny etat, przecież ja cię będę utrzymywał.
– No ale fajnie byłoby się czymś zająć – nieśmiało zaprotestowałam.
– Jesteś panią tego wspaniałego domu, to ci nie wystarcza? – zapytał, a w jego głosie pobrzmiewała nutka irytacji.
Za wiele do roboty nie miałam, bo raz w tygodniu przychodziła kobieta, która sprzątała i ogarniała pranie. Marcin oczekiwał, że będę gotować. Poza tym miałam pięknie wyglądać i się uśmiechać. Nie wydzielał mi pieniędzy, mogłam z nich do woli korzystać. Nowa torebka z ekskluzywnego butiku? Proszę bardzo. Szpilki od Chanel? Nie ma problemu. Relaksacyjny masaż za parę stówek? Żaden kłopot. Byle bym tylko wybiła sobie z głowy myśli o posadzie w jakimś nędznym biurze, jak to określał mąż.
Zwykle nie było go w domu i siedziałam sama. Moimi rozrywkami były stanie przy garach i zakupy. Nie miałam koleżanek. Stare kontakty się pourywały, ponieważ nie wszystkim się podobało, że bogato wyszłam za mąż i znakomicie mi się powodziło. Zazdrość to jednak potworne uczucie.
Czasami zamieniałam parę słów z panią Jolą, tą od sprzątania. Czułam się samotna i zaniedbana, strasznie tęskniłam za Marcinem. Kiedy wreszcie się pojawiał, nie potrafił – a może i wcale nie chciał – wykrzesać z siebie odrobiny zainteresowania. Zastanawiałam się, gdzie podział się mężczyzna, którego poślubiłam jakiś czas temu? Stał się oziębły i coraz częściej zdarzało mu się odzywać w bardzo nieprzyjemny sposób. Nagle też zaczął się czepiać o to, że wydaję zbyt dużo pieniędzy.
– Następna kiecka? Po co ci? Dla mnie nie musisz aż tak się stroić.
– Chcę być piękna dla ciebie – odpowiadałam.
– Przecież jesteś – w słowach tych nie było ani krzty zachwytu czy pożądania, były zimne niczym lód.
Jego wzrok stał się pusty i niewyrażający żadnych emocji – jak u lalki. Nie miałam bladego pojęcia, co się stało i skąd wzięła się ta radykalna zmiana w jego zachowaniu. Trawiło mnie niewyobrażalne poczucie winy i uważałam, że to ja za wszystko odpowiadam. Jeszcze bardziej zabiegałam o jego względy i stałam się być najlepszą na świecie żoną. On natomiast miał to w głębokim poważaniu, a im intensywniejsze były moje wysiłki, tym większa była obojętność Marcina.
Zrozumiałam, że wdepnęłam w bagno
Niedługo potem zaczęły się sypać wyzwiska pod moim adresem, w czym on nie widział niczego złego.
– Zmusiłaś mnie do tego – mawiał, gdy nalegałam, aby przeprosił.
Zachowywał się tak, jak gdyby nic się nie stało. Do obcych ludzi uśmiechał się i był wobec nich uprzejmy, dosłownie do rany przyłóż. W czterech ścianach zamieniał się w tyrana dostrzegającego wyłącznie czubek własnego nosa. Miałam serdecznie dość. Byłam stłamszona i zagubiona, aczkolwiek nie straciłam w zupełności zdrowego rozsądku.
W tajemnicy przed mężem założyłam konto oszczędnościowe, na które wpłacałam różne kwoty – rzecz jasna gotówką, bo jeśli Marcin by zobaczył, że robię jakieś przelewy, urządziłby dziką awanturę. Co prawda ciągle się czepiał o wydatki, ale nie rozliczał mnie co do grosza. Popełniłam ogromny błąd, nie idąc do pracy – on po prostu nie chciał, abym miała swoje pieniądze i była pod tym względem niezależna. Teraz musiałam kombinować, a nasze relacje non stop się pogarszały.
Któregoś dnia przypadkowo wpadł mi w ręce paragon ze sklepu z drogą bielizną. W pierwszej chwili pomyślałam, że mąż się zreflektował i postanowił wynagrodzić mi wszelakie niegodziwości, jakich się dopuścił. Po chwili jednak pojęłam, że seksowne fatałaszki nie były przeznaczone dla mnie. Było jasne, że miał kochankę. Czułam się okropnie, przepłakałam kilka godzin, bo nie rozumiałam, co jest ze mną nie tak.
Długo się zastanawiałam, czy powiedzieć mu o tym odkryciu i doszłam do wniosku, że muszę to uczynić, bo inaczej nie wytrzymam. Momentalnie tego pożałowałam, bo się wściekł. Wykrzyczał mi prosto w twarz, że jestem chora psychicznie i naruszyłam jego prywatność.
– Z niczego nie będę ci się tłumaczył! – wrzeszczał. – Z niczego, kumasz?
Miałam wrażenie, że znalazłam się w potrzasku. Siedziałam po uszy w bagnie.
Na matkę nie mogłam liczyć
Poprosiłam o pomoc matkę, bo niby do kogo miałam się zwrócić się w tej sytuacji?
– To brednie wyssane z palca – oznajmiła, kiedy ją poinformowałam, jak wygląda sytuacja w moim domu. – Pewnie sama Marcina zdradzasz, skoro tak się o nim wypowiadasz.
Ręce mi opadły. Próbowałam jej wytłumaczyć, że się myli, ale przypominało to walenie gumowym młotkiem w ścianę. Załamałam się i straciłam wiarę w to, że w moim życiu cokolwiek się zmieni – aż do momentu, w którym sprzątająca u nas pani Jola niechcący usłyszała moją rozmowę telefoniczną z matką. Po raz kolejny usiłowałam ją nakłonić do zmiany zdania na temat Marcina, ale była głucha na argumenty. Zrezygnowana odłożyłam telefon i zauważyłam stojącą w progu panią Jolę.
– Mam wolny pokój u siebie, gdyby pani potrzebowała.
– Nie, nie trzeba… – westchnęłam głęboko.
– Przecież słyszę, co się dzieje, a poza tym mam oczy i widzę, jak on panią traktuje.
– Nie wiem, co robić – po policzkach popłynęły łzy.
– Wiele lat temu byłam żoną złego człowieka i powiem pani tyle, że od takich ludzi trzeba uciekać jak najdalej – kobieta usiadła obok mnie na kanapie.
Przegadałyśmy z godzinę i postanowiłam skorzystać z jej propozycji. Nie zamierzałam pisnąć Marcinowi ani słowem. Wsparcie przyszło z nieoczekiwanej strony. Mogłam mieszkać u pani Joli, dopóki nie znajdę pracy i mieszkania. Od razu po ucieczce od męża zmieniłam numer telefonu. Matce powiedziałam, że złożyłam pozew o rozwód, za co się obraziła. Trudno – chcę jedynie odzyskać siebie i swoje życie.
Marta, 31 lat
Czytaj także:
„Moi teściowie pragnęli zostać dziadkami, a nam nie spieszyło się do pieluch. Mieli pewien plan, by nas zmotywować”
„Związek z szefem nie pomógł mi w awansie. Łukasz w pracy wycierał mną podłogi, a w sypialni zrobił ze mnie służącą”
„Na stypie nagle zjawiła się dawna miłość dziadka. Babcia zamarła, a atmosfera była chłodna jak w kostnicy”