Mój mąż nauczył się, że to on zawsze decyduje o wszystkim, a inni mają go słuchać. Swoje przyzwyczajenia z firmy przeniósł do domu. W ogóle z nami nie rozmawiał. Wydawał jedynie rozkazy i oczekiwał, że obie z córką dokładnie dopasujemy się do tego, czego akurat oczekuje.
Oczarował mnie pewnością siebie
Tomasza poznałam podczas konferencji, na którą szef wysłał mnie w zastępstwie starszej stażem koleżanki. Dopiero zaczynałam swoją karierę w branży jako asystentka spedytora, dlatego byłam zachwycona możliwością wzięcia udziału w tak prestiżowym wydarzeniu. Kolejne wykłady jednak mnie rozczarowały – były sztampowe i nieco nudne, a tematyka nowych regulacji prawnych w Unii Europejskiej dla transportu drogowego czy sposobów rozliczeń podatkowych dla branży TSL nie do końca mnie interesowała.
Już myślałam, że następna prelekcja nie przyniesie niczego nowego, gdy do mikrofonu zbliżył się on. Wysoki blondyn zamaszystym krokiem pokonał drogę i rozpoczął swoje wystąpienie wyjątkowo udanym dowcipem, który sprawił, że uczestnicy podnieśli znudzony wzrok i przestali przysypiać w oczekiwaniu na kolejną przerwę kawową. Później zaczął opowiadać o stawkach frachtowych i metodach na najlepszą wycenę usług.
Temat wcale nie był bardzo pociągający, a występujący nie mówił nic, czego większość z nas już doskonale nie wiedziała. Ale jak on to robił! Jego niski i zdecydowany głos bardziej przypominał prezentera radiowego czy filmowego amanta niż kogoś, kto na co dzień pracuje z kierowcami ciężarówek.
Wystarczyło, że dyskretnie spojrzałam w bok, aby przekonać się, że mężczyzna nie tylko na mnie zrobił ogromne wrażenie. Ludzie przestali zerkać na telefony ukryte pod stolikami i naprawdę słuchali jego wystąpienia, angażując się w dyskusję, którą szybko nawiązał ze słuchaczami.
– Kto to jest? – nie mogłam się powstrzymać od szturchnięcia dziewczyny siedzącej obok mnie.
– Tomasz K., dyrektor generalny firmy X – drobna szatynka z włosami spiętymi na czubku głowy w kucyk, bardziej przypominająca nastolatkę niż specjalistę do spraw logistyki, porozumiewawczo puściła do mnie oko. – Facet, w którym kochają się wszystkie stażystki w mojej firmie. Właśnie się rozwodzi, dlatego każda tylko marzy, że zajmie miejsce u jego boku – dodała z lekkim uśmiechem i z powrotem skupiła się na zapisywaniu jakiejś ważnej informacji, której mnie w ogóle nie udało się wychwycić.
Plan na podryw się powiódł
Po zakończeniu części oficjalnej zaplanowana była uroczysta kolacja. Biorąc prysznic w hotelowym pokoju, dziękowałam sobie, że do walizki zapakowałam nie tylko nudne garsonki, ale i ulubioną małą czarną z seksownymi koronkowymi wstawkami na dekolcie. Do tego założyłam zamszowe szpilki, upięłam włosy w niedbały kok i pociągnęłam usta karminową szminką.
Jak nigdy wcześniej, chciałam wyglądać niczym milion dolarów. Czy już wtedy planowałam, że muszę poznać Tomka? Tak. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie, a ogromna konkurencja w postaci innych uczestniczek konferencji, również spoglądających w jego stronę tęsknym wzrokiem, jeszcze bardziej zmobilizowała mnie do starań.
Udało mi się zrealizować swój plan. Tomasz poprosił mnie do tańca. Na parkiecie spędziliśmy kilka kolejnych kawałków, zapominając o otaczających nas ludziach. Po kolejnym wspólnie wypitym drinku, byłam gotowa spędzić z nim nie tylko tą noc, ale i całe życie. On jednak zachował się jak rasowy dżentelmen. Odprowadził mnie na górę do pokoju, poprosił o wizytówkę i obiecał, że zadzwoni.
Kolejne dni były istną katorgą. W ogóle nie byłam w stanie skupić się na swoich obowiązkach. Myliłam faktury, plotłam głupoty przez telefon i niemal skasowałam ważne dane w naszej firmowej bazie. Gdy rozlałam na biurko kawę, koleżanki z pokoju, nie mogły już powstrzymać się od zadawania pytań.
– Co z tobą, Monia? Od tego wyjazdu chodzisz z głową w chmurach. Czy ty, aby się nie zakochałaś? – Karolina dopadła mnie przy ekspresie.
Zbyłam ją jednak, nie chcąc się zwierzać. Nie byłam też pewna, czy Tomasz rzeczywiście będzie chciał kontynuować naszą znajomość. W końcu był ważnym dyrektorem, który miał ogromne powodzenie. Wokół niego kręciło się mnóstwo kobiet, a wiele z nich mogło być bardziej zdeterminowanych niż ja.
Złapałam go i nie puszczę
Po dokładnie 8 dniach, mój nowy znajomy zadzwonił i zaprosił mnie na kawę. I tak zaczęła się nasza znajomość, która szybko nabrała rumieńców. Trzeba przyznać, że Tomek miał gest i wiedział, jak oczarować kobietę. Kolacje w eleganckich restauracjach, ogromne bukiety kwiatów, wspólne weekendy, elegancka biżuteria w prezencie, zaproszenia do teatru czy opery. Nigdy dotychczas nikt aż tak mnie nie adorował.
Szybko zorientowałam się, że trafiłam do nowego świata. Tomek był starszy ode mnie dokładnie o 10 lat i żył w zupełnie innej rzeczywistości. Ze swoimi wcześniejszymi chłopakami zwykle wychodziłam do kina, pizzerii, na kebab czy spacer po parku. Każda randka z Tomaszem była świętem.
– W ogóle nie rozumiem, o co chodziło jego byłej żonie. Jak można zostawić takiego wyjątkowego mężczyznę, który doskonale wie, czego chce i potrafi zadbać o kobietę? – opowiadałam swojej przyjaciółce, z którą umówiłam się na babski wieczór przy winie i domowej szarlotce.
– Hm… Wiesz, czasami nie wszystko złoto, co się świeci – Paula chyba była zazdrosna o mój związek. – Z jakiegoś powodu musiała złożyć pozew o rozwód. Zresztą on wydaje się bardzo władczy. Czasami mam wrażenie, że przy nim przestajesz być sobą – kontynuowała, ale ja nie dałam już dojść jej do słowa.
– Jesteś zwyczajnie zazdrosna i tyle – pisnęłam ze złością i zepsułam nasz wieczór. Paulina szybko się pożegnała i wyszła, ale ja zupełnie się tym nie przejęłam.
Byłam totalnie zakochana i nie chciałam słuchać otoczenia, które przestrzegało, że nie powinnam tak się spieszyć. Gdy po kilku miesiącach znajomości, mój partner się oświadczył, byłam najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Wręczył mi złoty pierścionek z masywną obrączką i ogromnym brylantem otoczonym kolorowymi dodatkami. Biżuteria była zupełnie nie w moim stylu. Ja kochałam minimalizm. Najbardziej podobało mi się białe złoto ozdobione dyskretnymi kamykami.
Zignorowałam jednak myśl, że Tomek wcale nie wybrał go z myślą o mnie, ale po prostu zdecydował się na model, który podobał się jemu. Wesele również nie było do końca w moim guście. Mnie marzyła się kameralna uroczystość w jakimś romantycznym pensjonacie, sukienka w stylu boho i sala ozdobiona mnóstwem świeżych kwiatów.
– Daj spokój, skarbie. Nie możemy przecież robić obciachu. Chcę zaprosić ważnych kontrahentów i partnerów biznesowych. Musi być luksusowo i w dobrym guście. Te swoje stroje wróżki zachowaj na inną okazję. Moja sekretarka już znalazła ekskluzywny butik, gdzie zaprojektują ci modną sukienkę na indywidualne zamówienie – mówił z pobłażaniem w głosie.
Czy już wtedy zapaliła się ostrzegawcza lampka w mojej głowie? Chyba tak. Ale zupełnie ją zignorowałam oczarowała gestem mojego przyszłego męża i wizją naszej wspólnej przyszłości.
Nie miałam nic do powiedzenia
Po ślubie zamieszkaliśmy w domu jednorodzinnym na nowym podmiejskim osiedlu, który mąż kupił specjalnie dla nas.
– Apartament w centrum zostawiłem byłej żonie i dziewczynkom. Ona dla mnie mogłaby zamieszkać nawet pod mostem i realizować swoje naiwne marzenia o własnej kawiarni z klimatem, jak zawsze powtarzała. Ale nie chcę, żeby Ola i Alicja cierpiały przez szalone pomysły swojej matki – tłumaczył mi.
Nasz dom w całości urządził wynajęty architekt i dekoratorka, chociaż przekonywałam, że chciałabym mieć większy wkład w aranżację.
– Kotek, nie masz przecież czasu na takie drobiazgi – w głosie Tomka wyraźnie wyczułam pobłażanie. – To są specjaliści. Wszystko będzie zgodnie z najnowszymi trendami. A ty pewnie chciałabyś wstawić jakieś stare meble. Wyobrażasz sobie, co powiedzieliby znajomi biznesmeni? Ważny pan dyrektor ma w salonie kanapę z odzysku – śmiał się.
Rzeczywiście. Ja kochałam dodatki z duszą, a nie te nowoczesne meble, które wszystkie wyglądały dokładnie tak samo. Ale cóż, ustąpiłam mężowi, wierząc, że ma rację. W domu zagościły biele, szarości i marmury. Na środku kuchni stanęła wyspa z wysokimi stołkami barowymi, a w sypialni skandynawska zabudowa.
Po ślubie szybko zaszłam w ciążę i poszłam na L4. Po urodzeniu Dominiki już nie wróciłam do pracy.
– Jaki jest sens, żebyś biegała do tego swojego biura? Przecież ta twoja firma, to jakaś mizerota w porównaniu z moją korporacją. Wolę, żebyś została w domu i dbała o naszą rodzinę – Tomasz przekonywał mnie, a ja mu uległam.
W efekcie zrezygnowałam z marzeń o rozwoju zawodowym i utknęłam w domu z dzieckiem. Córeczka zdrowo rosła, ale ja nie czułam się szczęśliwa. Z czasem, zaczęłam dostrzegać to, przed czym wszyscy mnie ostrzegali. Mój mąż był strasznie apodyktyczny i zawsze musiał mieć ostatnie słowo. To on podejmował wszystkie decyzje, a ja miałam jedynie potulnie się uśmiechać i stanowić jego ozdobę. Tomasz decydował nie tylko o naszych inwestycjach, zakupie samochodu czy zajęciach dodatkowych, na które mogę zapisać córkę.
Musiałam gotować to, co on lubi, wychodziliśmy wyłącznie w miejsca, które jemu odpowiadały. To mąż rezerwował wakacje, kupował bilety do kina, decydował, z którymi dziećmi może bawić się nasza Dominika, a od których ma trzymać się z daleka. Nie znosił mojej rodziny, bo twierdził, że kuzyni niepotrzebnie rozpraszają naszą córeczkę.
Tomasz kocha wszystkim rozkazywać
– W tym będziesz wyglądać dobrze. Wiesz, że masz pospolity gust, a ja nie mogę pozwolić sobie na żonę, która źle się prezentuje – powtarzał, przynosząc mi przed ważnym wyjściem kolejną sukienkę, buty czy bluzkę zupełnie nie w moim stylu.
Ustępowałam mu, bo nie chciałam się kłócić. Zbuntowałam się dopiero, gdy zapisał Dominikę na lekcje gry na skrzypcach.
– To takie eleganckie hobby. Wyobraź sobie występy naszej córeczki w filharmonii – powtarzał z ojcowską dumą.
Ja nie miałam nic przeciwko tym zajęciom. Tyle, że nasze dziecko zupełnie nie miało talentu. Córka zapamiętale ćwiczyła, ale jej kolejne próby nic nie dawały. W końcu sama nauczycielka poprosiła mnie o rozmowę.
– Pani Moniko, Dominika to świetna dziewczynka. Ale nie ma sensu, żeby dłużej chodziła na nasze lekcje. Ona tylko się na nich męczy, bo nie ma słuchu. Kolejne ćwiczenia nic tutaj nie dadzą, od dwóch lata nie ma żadnych postępów. W tym czasie spokojnie mogłaby rozwijać swoje własne hobby – pani Agnieszka zdobyła się na szczerość.
Gdy przekazałam tę wiadomość Tomaszowi, ten wpadł w szał.
– Nie będzie mi jakaś nauczycielka obrażać dziecka. Dominika musi po prostu więcej ćwiczyć. Jest zbyt leniwa i to, dlatego nie wychodzą jej kolejne próby – krzyczał, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że nie warto jej męczyć czymś, czego zwyczajnie nie lubi.
Tak było ze wszystkim. Mój mąż był z zawodu dyrektorem. Po prostu nauczył się, że to on zawsze decyduje o wszystkim, a wszyscy inni mają go słuchać. O ile jeszcze w kontaktach zawodowych cecha ta pozwoliła mu wybić się na sam szczyt korporacyjnej drabiny, o tyle w naszym prywatnym życiu robiło się to nie do zniesienia.
Tomek w ogóle z nami nie rozmawiał. Wydawał jedynie rozkazy i oczekiwał, że obie z córką dokładnie dopasujemy się do tego, czego akurat oczekuje. Gdy tego nie robiłyśmy, awanturował się lub obrażał. On wcale się we mnie nie zakochał. Po prosu znalazł naiwną dziewczynę bez siły przebicia. Taką, która była nim zafascynowana. Chciał ulepić ją na obraz, który sobie wymyślił. Kiedy to zrozumiałam?
Oczy otworzyła mi była żona Tomasza
Pomogła mi była żona Tomasza. Ewelinę widziałam zaledwie kilka razy w przelocie, gdy odwoziła do nas swoje córki, które czasami spędzały weekendy z tatą. Pewnego razu, usłyszała jednak, jak Tomasz rozkazuje mi, abym przygotowała na szybko elegancką kolację, bo zaprosił kilku ważnych gości. Wtedy zadzwoniła do mnie i zaprosiła do swojej kawiarni. Nie wiem, dlaczego zgodziłam się na to spotkanie. Chyba to zwyczajna ludzka ciekawość zmusiła mnie, żeby tam iść.
– Monika, nie wiem, czy to akurat ja powinnam ci to mówić, bo pewnie mi nie uwierzysz. Ale na twoim miejscu uciekałabym od niego jak najszybciej. Zanim całkowicie cię zdominuje i już nie będziesz umiała wyplątać się z tego układu – mówiła nad filiżanką parującej kawy ze śmietanką i pysznym sernikiem polanym czekoladą.
Wiedziałam, że nie powinnam jeść takich rzeczy. Przecież to prawdziwa bomba kaloryczna, a ja mam tendencję do tycia. Ewelina podchwyciła mój niepewny wzrok wbity w talerzyk.
– Tobie też każe obsesyjnie się odchudzać i wciąż twierdzi, że nie jesteś zbyt dobra? – uśmiechnęła się i sięgnęła po duży kawałek ciasta.
– Skąd wiesz? – wydukałam, chociaż wiedziałam, że to czysto retoryczne pytanie.
Ewelina opowiedziała mi historię swojego małżeństwa.
– Dopiero, gdy się z nim rozstałam, odetchnęłam pełną piersią i poczułam, że żyję. Zawsze marzyłam o własnej kawiarni. Takim przytulnym miejscu z domowym ciastem, miękkimi fotelami, mnóstwem poduszek i stolikami nakrytymi serwetami zrobionymi na szydełku. Ale Tomek śmiał się, że to jakieś dziecinne mrzonki – zakończyła swoją opowieść.
Co teraz zrobię? Nie wiem. Ale muszę zawalczyć o siebie i swoje życie. By dać córce przykład, że kobiety są silne, ambitne i wcale nie muszą nikomu się podporządkowywać.
Czytaj także:
„W rodzinnej firmie moim przełożonym był szwagier. Gdy ja byłam darmową siłą roboczą, on leżał pod palmą na Seszelach”
„Myślałam, że nie mogę mieć dzieci, ale los bywa przewrotny. Syn nie pozna ojca, bo sama nie wiem, kim on jest”
„Gdy w bólach rodziłam dziecko, mój mąż flirtował z położną. Dobrze mu poszło i 9 miesięcy później urodziła mu syna”