„Mój mąż wyszedł wyrzucić śmieci i już nie wrócił. Po 15 latach spotkałam go z nową żonką i całą rodziną”

para na ulicy fot. Getty Images, Tatsiana Volkava
„Część mnie umarła w tamtym czasie. Nie mogłam sobie poradzić z myślami. Trudno było mi się skupić na czymkolwiek. Wiele lat trwało, nim się otrząsnęłam”.
/ 16.04.2024 18:30
para na ulicy fot. Getty Images, Tatsiana Volkava

Myślałam, że znalazłam miłość na całe życie. Taką, która zdarza się tylko wybranym. Nic nie wskazywało na to, że żyję w kłamstwie i że zostanę sama z małym dzieckiem.

Dla mnie był tym jedynym

Grzesiek był miłością mojego życia. Taką jedyną, prawdziwą, którą spotyka się jeden raz. Poznaliśmy się na osiemnastych urodzinach kolegi i od tego czasu byliśmy razem. Nie studiowaliśmy tym samym kierunku, bo on w ogóle po liceum zrezygnował z dalszej edukacji, a ja poszłam na filologię romańską. Grzesiek chciał od razu iść do pracy, bo miał nadzieję przejąć kiedyś po tacie jego sklep ze sprzętem AGD i RTV.

Łączyły nas jednak inne rzeczy. Oboje kochaliśmy kino – uwielbialiśmy jeździć razem na różne premiery, nie tylko hitów kinowych. Byliśmy też zachwyceni kinem niszowym. Uwielbialiśmy wycieczki rowerowe i piesze. Potrafiliśmy wyjechać na rowerach z plecakami nawet na dwa czy trzy dni. Spaliśmy pod namiotami, zachwycając się niebem. Mieliśmy romantyczne wieczory przy ognisku. Mogliśmy godzinami spacerować po górach, przy jeziorach czy nad morzem.

Kochaliśmy też gry planszowe. Tak więc nawet zwykłe, szare, deszczowe dni potrafiliśmy spędzać w interesujący sposób. Mieliśmy też znajomych, którzy podzielali te pasje. Nie kłóciliśmy się też w zasadzie wcale. Oczywiście miewaliśmy różnice zdań, ale nigdy nie było z tego żadnej afery. Zawsze jakoś udawało się nam dogadać.

No i tak po pięciu latach znajomości wzięliśmy ślub. Wesele zorganizowane było na wsi u mojej rodziny. Było lato, cudowna pogoda, która pozwoliła rozstawić namioty i bawić się do białego rana w pięknych okolicznościach przyrody. Trzy lata po ślubie doczekaliśmy się dziecka. Arturek był naszym oczkiem w głowie. Byliśmy szczęśliwym, młodym małżeństwem. A przynajmniej tak mi się wydawało…

Nic nie zwiastowało tragedii

Był Lany Poniedziałek. Arturek kończył właśnie pół roku. Dzień wcześniej byli u nas goście, czyli moja i jego rodzina w postaci rodziców i rodzeństwa. Ja mam siostrę, a on brata. Było nas sporo, ale mieliśmy też duże mieszkanie, więc nie było problemem ugościć całą familię. Sprzątaliśmy właśnie po wizycie rodziny, a synek spał spokojnie w pokoju obok. Jednym słowem spokój i sielanka.

– Kochanie, pójdę wyrzucić śmieci – powiedział mój mąż i pocałował mnie w czoło.

Przytuliłam się krótko i poszłam do kuchni dalej sprzątać. Czynności te przerwał mi jednak płacz dziecka dobiegający z pokoju obok. To Arturek obudził się z popołudniowej drzemki i zapewne był głodny. Poszłam więc zająć się dzieckiem.

Nakarmiłam synka, pobawiłam się z nim trochę i tak upłynęły prawie dwie godziny. Nagle zdałam sobie sprawę, że nie słyszałam, by mąż wrócił do domu. Wzięłam więc dziecko na ręce i poszłam sprawdzić.

– Grześ? – zawołałam, ale odpowiedziała mi cisza. – Grzesiu, jesteś? – krzyknęłam ponownie, ale dalej nie doczekałam się odzewu.

Sprawdziłam wszystkie pomieszczenia w mieszkaniu, ale go nie znalazłam. Poczułam lekki niepokój. Poszłam więc do kuchni po telefon, który tam zostawiłam. Wybrałam numer męża, ale usłyszałam, że ten dzwoni w salonie. „No tak – pomyślałam – poszedł wyrzucić śmieci. Po co miałby brać telefon?”.

Poczułam jednak jeszcze większy niepokój. Odczekałam jeszcze godzinę, ale gdy Grześ się nie pojawił, postanowiłam podejść do sąsiadów, z którymi się przyjaźniliśmy. Pomyślałam, że może spotkał któregoś, zagadali się i stracili poczucie czasu. Ubrałam synka i ruszyłam do naszych sąsiadów sprawdzić, gdzie może być mój mąż.

Wszyscy, z którymi rozmawiałam, mówili, że tego dnia się z nim nie widzieli. Każdy mnie uspokajał i mówił, że może właśnie spotkał jakiegoś znajomego i gdzieś razem poszli na jakieś „męskie harce”. Że prawdopodobnie wróci jutro rano nietrzeźwy i będzie się tłumaczył z nocnej eskapady. Próbowałam w to wierzyć. W nocy jednak nie mogłam zasnąć. Cały czas nasłuchiwałam szczęku otwieranego zamka w drzwiach wejściowych.

Oczywiście Grześ nie pojawił się do rana, więc gdy tylko było to możliwe, udałam się z synem na komisariat policji, aby zgłosić zaginięcie męża. Policja potraktowała mnie nie do końca poważnie. Uznali, że mąż ma romans i gdzieś poszedł. Umorzyli więc bardzo szybko, a ja nie miałam wtedy siły, by to kontynuować.

Musiałam zamknąć ten rozdział

– Nie możesz tak tkwić w zawieszeniu – mawiała moja przyjaciółka i trudno było odmówić jej racji. – Musisz zacząć żyć.

Kiedy zaczęła mi tak powtarzać, od zaginięcia Grzesia minęło już pięć albo sześć lat. Czas szybko leciał. Ja nie szukałam nikogo innego i nie umiałam sobie nawet wyobrazić, że w moim życiu mógłby pojawić się inny mężczyzna. Ciągle gdzieś w środku wierzyłam i miałam nadzieję, że obudzę się z tego koszmaru, a mój mąż stanie w progu i przywita się ze mną.

W myślach ciągle powtarzałam dialog, który chciałam z nim przeprowadzić. Chciałam zapytać, dlaczego tak się zachował, wypłakać się, wyżalić, ale jednocześnie przytulić do niego i poczuć jego ciepłe i silne ramiona wokół siebie. Nic takiego jednak się nie stało.

Tak więc złożyłam pozew o rozwód. Konieczne było ustalenie kuratora dla osoby nieznanej z miejsca pobytu. I tak po sześciu latach od wyjścia męża z domu, stałam się rozwódką. Agata, moja przyjaciółka, jakiś czas później próbowała mnie umawiać ze swoimi kolegami z pracy. Ja sama nie szukałam nikogo i ona wiedziała, że nie będę.

Inicjowała więc spotkania niby przypadkowe, czyli na przykład u niej na urodzinach pojawiali się mężczyźni, którzy byli singlami albo gdzieś indziej, gdzie szłyśmy, była on, jej mąż, jakaś para i jakiś singiel. Muszę przyznać, że byli to mili i w większości przystojni mężczyźni, ale żaden mnie nie interesował.

– Nie możesz tak czekać w nieskończoność, a Arturowi przyda się mężczyzna w domu – mawiała i znowu miała rację. Wiedziałam to, ale nie mogłam się przemóc.

Nieźle się urządził

I tak upłynęło kolejnych dziewięć lat. Agata w końcu zrezygnowała z prób wyswatania mnie. Któregoś dnia umówiłyśmy się w parku na babskie pogaduchy. Była piękna, słoneczna pogoda. Artur był już dużym chłopcem i był w tym czasie u kolegi. Całe szczęście, bo nie powinien zobaczyć tego, co my widziałyśmy. Zresztą i tak by się pewnie nie zorientował, bo był za mały, by pamiętać ojca, gdy ten nas opuścił.

Siedziałyśmy więc sobie w cieniu jakiegoś drzewa z kawą na wynos w ręce i rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Nagle zobaczyłam, że Agata robi się biała jak ściana.

– Nic ci nie jest? – zapytałam zatroskana.

Ona nie odpowiedziała, tylko pokazała palcem, a ja podążyłam wzrokiem tam, gdzie wskazała. Na początku nie mogłam zrozumieć, co widzę. W naszym kierunku szedł jakiś mężczyzna z kobietą i dwójką dzieci. „Rodzina jak rodzina, co ją tak przeraziło” – pomyślałam. I nagle zaczęło do mnie docierać, co widzę.

To nie była jakaś tam rodzina. To szedł Grzesiek. Nie było mowy o pomyłce. Ten sam chód, wzrost, masa ciała podobna, gęste włosy, choć przyprószone siwizną. Poczułam, że robi mi się ciemno przed oczyma. Serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Wzięłam głęboki wdech, by się jakoś uspokoić.

Część mnie umarła w tamtym czasie, gdy zniknął. Nie mogłam sobie poradzić z myślami. Trudno było mi się skupić na czymkolwiek. Wiele lat trwało, nim się otrząsnęłam, a i tak do dzisiaj byłam sama. A tu proszę – on sobie kroczy z jakąś nową rodziną. Zadowolony, szczęśliwy i uśmiechnięty. Kiedy nas mijał, zerknął w moją stronę, ale nie dał po sobie poznać, czy też mnie rozpoznał.

Patrzyłyśmy przez chwilę z Agatą w dal za oddalającą się rodziną. Żadna z nas nic nie powiedziała.

– Powinnam za nim iść? – zapytałam szeptem.

– Po co? – Agata jak zwykle miała rację.

Miałam przez chwilę myśl, by ruszyć w pościg za nimi, żeby przedstawić się jego obecnej kobiecie, ale co by to dało? On by do mnie nie wrócił, a jej zrobiłabym przykrość. Nie wiedziałam przecież, czy to z jej powodu mnie opuścił. Nie chciało mi się babrać w następnym szambie.

Czytaj także:
„Wyrywałam facetów jak wiosenne chwasty. Nie szukałam męża i zobowiązań, chciałam zabawy i przyjemności”
„Rosnący brzuch zmusił mnie do ślubu z rozsądku. Najważniejsze było dla mnie to, by stan konta był odpowiednio wysoki”
„Wypłata ledwo wystarcza mi do pierwszego. Poza mężem i dziećmi, mam też utrzymanka, który zna mój wstydliwy sekret”

Redakcja poleca

REKLAMA