W tym roku obchodziliśmy z Jurkiem 35. rocznicę ślubu. Muszę jednak przyznać, że był to jeden ze smutniejszych jubileuszy. W ostatnich latach mąż zmienił się z zamkniętego w sobie milczka w złośliwą marudę. Dotąd suszyłam mu głowę, gdy na całe dnie zaszywał się w garażu przerobionym na warsztat. Teraz dziękowałam Bogu, że nie muszę słuchać kazań, bo czepiał się dosłownie o wszystko. Źle doprawione potrawy, słabą kawę, nieposprzątane mieszkanie, mój dobry humor i zbyt częste poświęcanie czasu innym.
– Starzeje się i niestety upodobnia do ojca i dziadka. Genów nie oszukasz. Podobno tata w młodości też był inny, a z czasem… sama wiesz – stwierdziła Irenka, młodsza siostra Jurka, kiedy pożaliłam się na męża.
Oj tak! Teść dał nam wszystkim nieźle w kość, a zwłaszcza swojej drugiej żonie, czyli matce Jurka i Irenki. Dzieciom nie wypadało mówić tego głośno, ale wnuki stroiły sobie ponure żarty, że wpędził babcię do grobu. Nawet z gorączką musiała mu usługiwać, bo nie był w stanie zaparzyć sobie herbaty!
Aż się we mnie gotowało
Kilka dni później zadzwoniła córka mojej kuzynki z pytaniem, czy może odwiedzić nas z narzeczonym i zaprosić na swój ślub. Od razu się zgodziłam. Z jej mamą, Jolą, spędziłam pierwsze lata życia, gdy opiekowała się nami moja babcia, ale potem Jola wyjechała z rodzicami i nasz kontakt się urwał. Dwa razy spotkałyśmy się na jakichś weselach, ale oprócz zdawkowych informacji o dzieciach, mężu i pracy, nie miałyśmy o czym rozmawiać. Dagmara, córka Joli, zapragnęła jednak hucznej imprezy, na której spotkałyby się wszystkie pokolenia.
– Liczymy na 300 gości, więc niech się ciocia nie martwi – promieniała podczas spotkania, mimo że Jurek swoim zwyczajem nie omieszkał rzucić uszczypliwej uwagi na temat rozrzutności.
Myślałam, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię, więc pośpiesznie zmieniłam temat, obiecując młodym, że z przyjemnością będziemy towarzyszyć im w tak ważnym dniu. Gdy tylko wyjechali za bramę, Jurek urządził mi piekło, bo „nigdzie się nie wybiera”. Tym razem jednak nie zamierzałam ulec. „Nie skończę jak teściowa” – powtarzałam sobie, gdy kręcił się za mną niczym natrętna mucha i biadolił na czekające nas wydatki.
– Nie mam garnituru! Zresztą, po co mi on? Mam wydawać pieniądze na coś, co włożę tylko raz? A sukienka? Jak cię znam, będziesz chciała pokazać się przed rodziną! Prezent, paliwo, nocleg… Głupota! Zadzwonisz do nich jutro i powiesz, że rezygnujemy! W każdym razie ja nigdzie nie jadę!
– Oczywiście, że jedziesz – opowiedziałam najspokojniej, jak tylko potrafiłam. – Inaczej, kochanie, rozwiodę się z tobą – dodałam z uśmiechem.
Jurka dosłownie wbiło w podłogę, więc wykorzystałam szansę i nim ponownie nabrał powietrza, dodałam równie lekkim tonem, że z samego rana wybierzemy się na zakupy, a do listy wydatków doliczymy jeszcze fryzjera i buty dla nas obojga. Biedak aż poczerwieniał ze złości, więc pchnęłam go delikatnie w kierunku garażu, żeby odpoczął ode mnie. Oczywiście ani przez chwilę nie myślałam o rozwodzie, ale bałam się, że Jurek zrobi wszystko, żeby obrzydzić mi zabawę.
– W najgorszym wypadku pojedziesz sama albo ze mną – żartowała Irenka.
Niestety, z powodu wcześniej wykupionych zimowych wakacji, nie mogło nam towarzyszyć żadne z dwojga naszych dzieci. „Będzie głupio, jeśli spełnią się słowa Irenki, ale trudno, raz kozie śmierć”
– uznałam, szukając od sobotniego poranka odpowiednich kreacji na wesele i poprawiny. Dawno nigdzie nie wychodziliśmy, więc musiałam odświeżyć stroje wizytowe i dodatki, co sprawiło mi dużą przyjemność. Ale mąż stanowczo odmówił wyjścia z domu.
Nie pozwolił mi też wziąć miary, więc musiałam posiłkować się jego zniszczonymi dżinsami i jedyną koszulą, bo od jakiegoś czasu nosił jedynie bluzy, polówki i swetry. Przed zakupem garnituru upewniłam się, że będę mogła go zwrócić lub wymienić, i szczęśliwa wróciłam do domu, gdzie czekał mój tetryk. Wściekły, że nie przygotowałam mu przed wyjściem obiadu…
Nie myślcie, że mój mężulek zmienił się w anioła
Przyjrzałam mu się uważnie. Miał zaledwie 60 lat, a z dwudniowym zarostem i ciążą spożywczą zamiast brzucha wyglądał na zapuszczonego siedemdziesięciolatka. Wcześniej przeszłabym nad tym widokiem do porządku dziennego, ale teraz coś we mnie pękło. Nie dość, że rzuciłam w niego garniturem, to jeszcze powiedziałam mu wszystko, co zbierało się we mnie od jakiegoś czasu.
– Co się z tobą stało? Gdzie jest ten zabawny facet, z którym jeszcze niedawno wypoczywałam nad Bałtykiem?! – krzyknęłam. – Popatrz na siebie! Wiesz, że zaczynasz przypominać swojego ojca?!
Jurek drgnął na wspomnienie o teściu i jeszcze mocniej zmarszczył czoło, ale nie czekałam na jego ripostę. Uciekłam do sypialni, żeby nie rozpłakać się przed tym gburem. „Dokąd zmierza nasze małżeństwo?” – myślałam, zalewając się łzami.
Długo trwało, zanim się uspokoiłam i wyszłam z pokoju. Sądziłam, że Jurek znowu zacznie prawić mi kazanie albo ucieknie do garażu, ale ku mojemu zaskoczeniu wciąż siedział w gościnnym, tyle że teraz ubrany w garnitur.
– Nie pasuje – burknął. – Góra nie leży…
„Przez twój brzuchol” – pomyślałam.
– Nie wiedziałem, że tak źle się ze mną czujesz… – zawahał się, co natychmiast wykorzystałam.
– Na początek możesz spróbować schudnąć i zmieścić się w marynarkę.
W odpowiedzi Jurek uniósł nieznacznie kąciki ust, co uznałam za uśmiech.
– Mamy miesiąc do wesela. To sporo czasu, żeby rzucić co nieco, więc od dzisiaj będziemy odżywiać się inaczej, a ty zaczniesz ćwiczyć… W zasadzie możemy robić to oboje – puściłam do męża oko.
No cóż, tego popołudnia, ani nawet następnego nie doczekałam się odpowiedzi, ale wkrótce Jurek przyniósł ze swojej graciarni kijki do nordic walking. Nie miałam pojęcia, skąd je wziął, ale ucieszyłam się, że miał też komplet dla mnie.
– Zaczynamy od jutra – oznajmił.
– Od dzisiaj! – z radości omal nie rzuciłam mu się na szyję.
Nie myślcie sobie, że mój mężulek zmienił się w anioła. Przez ten miesiąc bywało ciężko. Wciąż próbował starych zagrywek i strzelał fochy bez powodu. Potrafił rzucić kijki i zostawić mnie w środku lasu, gdy coś mu się nie spodobało, ale za każdym razem podnosiłam taki wrzask, że potulnie wracał. Już nie byłam cichą myszką, cierpliwe znoszącą jego ględzenie. Teraz za każdym razem dobitnie przypominałam mu, jak bardzo czuję się rozczarowana, choć czasem zdarzało mi się go pochwalić. Zresztą, kiedy schudł trzy kilo, sam zmienił podejście do treningów i teraz to on narzucał coraz dłuższe trasy i zwiększał tempo marszu.
Co ten wariat wymyślił?
Dzień przed ślubem Dagmary Jurek bez trudu wbił się w garnitur, w którym zresztą wyglądał lepiej niż dobrze, a ja musiałam z pomocą sąsiadki naprędce zwężać obie sukienki. W ślubny poranek wsiedliśmy do samochodu nieco spóźnieni, a mieliśmy do pokonania ponad 200 km. Na szczęście ruch na drogach nie był duży i podjechaliśmy pod kościół 45 minut przed czasem. Nie chciałam zawracać głowy rodzicom panny młodej, dlatego postanowiliśmy poczekać na weselników w świątyni.
Zdziwiło mnie, że wnętrze nie zostało odpowiednio przystrojone, ale pomyślałam, że być może młodym skończyły się już pieniądze. Ale czas mijał, a nikogo nie było. Na pięć minut przed uroczystością zdenerwowany Jurek poszedł dowiedzieć się czegoś na plebanii. Myślałam, że pomyliliśmy godziny, ale przez gapiostwo nie wzięliśmy z domu zaproszeń, więc nie mogliśmy tego sprawdzić. Dopiero pracownica kancelarii wyjaśniła nam, że ślub, owszem, będzie, ale za tydzień.
Byliśmy tak wściekli, że kłócąc się o to, kto jest winny, nie zauważyliśmy zjazdu z autostrady i zamiast wrócić do siebie, wylądowaliśmy na rogatkach Poznania. W pierwszej chwili oboje zaniemówiliśmy na widok tablicy informacyjnej, a zaraz potem parsknęliśmy śmiechem.
– Skoro jesteśmy tak elegancko ubrani i mamy ciuchy na zmianę, może zatrzymamy się tutaj na weekend? – zaproponował Jurek.
Spojrzałam na niego zaskoczona, bo nie wierzyłam, że mówi to mój mąż.
– Nie patrz tak – zaśmiał się. – Chciałaś dawnego szalonego męża, to masz! Kochanie, zabieram cię na wakacje do Poznania – rzucił, pochylając się nad moją dłonią i składając na niej pocałunek.
Rodzina nie mogła się nas nachwalić
– Skoro tak pięknie wyglądamy… – odpowiedziałam, czując, że mimo swoich 58 lat rumienię się jak pensjonarka.
Weekend w Wielkopolsce sprawił, że wreszcie nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać, więc kiedy tydzień później stawiliśmy się na weselu, rodzina nie mogła się nadziwić, że mimo 35 wspólnych lat stanowimy tak zgraną parę.
– Co takiego robicie, że nie znudziliście się jeszcze sobą? Zdradź mi wasz sekret! – prosiła mnie Jola.
„Czemu nie?” – pomyślałam, opowiadając jej wszystko ze szczegółami.
Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie z dwójką dzieci. On zaczyna życie od nowa, a ja nie mam kiedy się w tyłek podrapać”
„Oddałam córce nerkę. Gdyby było trzeba, oddałabym jej i serce. Nie podoba mi się, że po przeszczepie ciężko haruje”
„Teściowa perfidnie wtrąca się w wychowanie mojej córki. Przez nią dziecko wyrasta na roszczeniowego samoluba”