„Mój mąż to nudziarz. Nie wierzył ani w astrologię, ani nawet w drugie wcielenia. W końcu mu udowodniłam...”

Moja żona zamieniła się w heterę fot. Adobe Stock, dusanpetkovic1
„Mnie fascynowało wszystko, co duchowe, a gdy dorosłam, wsiąkłam w parapsychologię. Skończyłam kilka kursów, umiałam posługiwać się wahadełkiem, dużo wiedziałam o rzeczach, z których inni się śmieją. Wyszłam za mąż za wspaniałego człowieka. Opiekuńczego, serdecznego, ale niestety, o ścisłym umyśle, który w żadne takie cuda nie wierzył”.
/ 10.02.2023 10:30
Moja żona zamieniła się w heterę fot. Adobe Stock, dusanpetkovic1

Któregoś lata, kiedy wracałam z wakacji z rodzicami, pobłądziliśmy w białostockich lasach. Noc, ciemno wszędzie, głucho wszędzie, jak chciał poeta. Benzyny w baku brak. W dali jedyne światełko, do którego po pół godzinie dotarliśmy. Ludzie serdeczni, mili, przygarnęli nas tak, że zostaliśmy parę dni i od tamtej pory co roku wracaliśmy tam choćby na tydzień, ukoić nerwy po wielkomiejskim szumie. Poznałam tamtejszą szeptuchę i często z nią przesiadywałam. To była trochę uzdrowicielka, zielarka, znała lekarstwa na wszystkie choroby. Potrafiła też, patrząc na człowieka, powiedzieć, co mu dolega. Widziała przyszłość, ale nie dawała się namówić na jakiekolwiek jasnowidzenie.

Lubiłam takie rzeczy

Mnie od dziecka fascynowało wszystko, co wiązało się ze światem duchowym, a gdy dorosłam, wsiąkłam w parapsychologię. Skończyłam kilka kursów, umiałam posługiwać się wahadełkiem, dużo wiedziałam o tajemniczych rzeczach, z których inni potrafią się tylko śmiać. Wyszłam za mąż za wspaniałego człowieka, wyjątkowo opiekuńczego, serdecznego, ale niestety, o ścisłym umyśle, który w żadne takie cuda nie wierzył. Owszem, Janusz tolerował moje zainteresowania, często się jednak z nich podśmiewał, traktując je z przymrużeniem oka.

Kiedyś, w połowie miesiąca zapytałam Janusza, czy wie, że żyjemy na przełomie. Odpowiedział, że wie, ale nic na to nie poradzi, bo najbliższe pieniądze, jakie dostanie, będą dopiero dwudziestego piątego.

Ty stale tylko mówisz o pieniądzach – powiedziałam z wyrzutem.

– Jeśli jedno z nas jest wrażliwe i uduchowione – drugie musi przyziemnie zarabiać na chleb – stwierdził.

– Ale ja nie o tym…

– Przepraszam, nie wiedziałem, że chcesz pogadać o polityce. No więc tu masz rację. Jest jakiś przełom.

Dlaczego ty jesteś taki przyziemny? Dlaczego nie myślisz dalej?

– Hmm – mąż chrząknął zdezorientowany. – A jak daleko?

– No wiesz, chodzi o całość, o ludzkość, o przewartościowanie, dążenie do czegoś zupełnie nowego. Mniej więcej co dwa tysiące lat wchodzimy w epokę kolejnego znaku zodiaku. Teraz kończy się epoka Ryb, która trwała od czasów Chrystusa. Pamiętasz, znakiem rozpoznawczym pierwszych chrześcijan były ryby. Teraz jesteśmy już w erze Wodnika. To era rozwoju duchowego ludzkości, przeobrażeń. Staniemy się lepsi, mądrzejsi i…

Kochanie, ty przecież już jesteś wspaniała! – powiedział Janusz, czym rozbroił mnie i zakończył dyskusję.

Innego dnia, kiedy ślęczałam z wahadełkiem nad jakąś mapą, wpadł do pokoju i zdumiony przyglądał się przez chwilę, co robię.

– Czy ja czegoś nie wiem i będziemy budowali drugi dom? Co ty robisz z tym pionem? – zapytał.

Wytłumaczyłam spokojnie, że to nie murarski pion, tylko wahadełko, a ja zapisałam się na kurs radiestezji.

A oprócz tego wahadełka jest coś do jedzenia? – zapytał.

– W lodówce – odpowiedziałam i razem z nim poszłam do kuchni.

Moja duchowość była dla niego wyzwaniem

Dzielnie znosił też wakacje na białostockiej wsi, w której ja zakochałam się lata temu. Postawiliśmy tam letni, drewniany domek i jakoś się urządziliśmy. Szeptucha, którą poznałam jako nastolatka, była już starszą panią, ale jej wieku nikt nie znał. Twarz miała bez jednej zmarszczki i nie wyglądała na więcej niż pięćdziesiąt lat. Nadal leczyła wszystkich we wsi, bo do lekarza było daleko, a do specjalisty terminy za dwa–trzy lata. Zaprzyjaźniłam się z nią już dawno, więc kiedy tylko przyjeżdżałam, szłam do niej się przywitać i uściskać. Była mądrą kobietą, mądrą „nieziemsko”, zdawało się, że ma kontakt z innymi światami, tyle o nich wiedziała. Kiedyś zapytałam ją, czy to prawda, że nosimy w sobie pamięć naszych poprzednich wcieleń. I że tak naprawdę te wspomnienia w nas siedzą, powodując często zawirowania w życiu: jakieś niepowodzenia, kłopoty, z którymi mimo najszczerszych chęci nie możemy sobie poradzić.

– Przychodzisz na ten świat tak długo, aż wypełnisz swoje przeznaczenie, aż nauczysz się tego, czego sama postanowiłaś się nauczyć, zanim pierwszy raz tu zeszłaś – stwierdziła kobieta. – Jeśli nie starczy ci jednego życia, musisz przyjść na ten świat jeszcze raz i jeszcze raz, aż zrobisz to wszystko, co sobie postanowiłaś, przeżyjesz to wszystko, co chciałaś, zdobędziesz – co miałaś do zdobycia…

– Podobno można w jakiś sposób przypomnieć sobie poprzednie wcielenia? – zapytałam z ogromną ciekawością, bo szeptucha, która żyła tu, na zapadłej wsi, z dala od telewizji, internetu i nawet radia, mówiła dokładnie to, co wykładali na kursach oczytani w literaturze bywalcy parapsychologicznych kongresów, uduchowieni ludzie w krawatach.

– Pewnie, że można. Trzeba jednak być dość silnym, żeby te przeżycia nie pozostały w naszej podświadomości, i nie nękały nas do końca życia.

Ja jestem silna – wyrwało mi się, zanim pomyślałam.

Szeptucha uśmiechnęła się

– A bo to wiadomo, co człowiekowi w duszy gra? Podaj ręce.

Trzymała moje dłonie przez chwilę.

Może i sobie poradzisz. Ale przemyśl to jeszcze, i jak będziesz tu znowu, to wpadnij do mnie.

Obiecałam, że na pewno wpadnę. Minął rok, nadszedł wrzesień i czas urlopu. Spędzaliśmy go z Januszem jak co roku na naszej wsi. Postanowiłam odwiedzić szeptuchę. Kiedy powiedziałam o tym mężowi, oczywiście skomentował to po swojemu. Szeptucha posadziła mnie na bujanym fotelu, który wprawiała w ruch nogą, siedząc naprzeciwko mnie.

Nic nie rób, o niczym nie myśl, patrz tylko na ten medalik – pokazała srebrną blaszkę, która równomiernie kołysała się przed moimi oczami.

Nie wiem, czy minęły dwie minuty, gdy „odjechałam”… Znalazłam się w afrykańskim buszu. Słysząc za sobą potworny wrzask, zaczęłam uciekać. W ręku trzymałam dzidę, a na biodrach miałam przepaskę ze zwierzęcej skóry. Spojrzałam w dół – byłam facetem, niezwykle wysokim czarnoskórym mężczyzną i uciekałam przed siebie, za plecami słysząc krzyki doganiających mnie ludzi. Nagle potknęłam się i upadłam. Wtedy mnie dogonili i jeden z prześladowców rzucił we mnie włócznią, przebijając na wylot mój lewy bok, tuż pod sercem. Poczułam gwałtowny ból i… ocknęłam się cała spocona.

– Boże kochany, to straszne. Ja mieszkałam w Afryce? Czego oni ode mnie chcieli? Dlaczego mnie zabili? – miałam tysiące pytań i patrzyłam na zielarkę, która z uśmiechem i spokojem na twarzy bacznie mi się przyglądała.

– Wiesz, ile miałaś już rozmaitych wcieleń? – rzuciła cicho. – Sześćdziesiąt siedem. Ile przed tobą – tego nawet ja nie wiem, lecz pewnie mniej niż tych minionych, bo zainteresowałaś się rzeczami tajemniczymi, podnosisz swoją duchowość, podwyższasz energię życiową…

– I każde z tych wcieleń można przywołać? – upewniłam się.

– Większość – odpowiedziała szeptucha. – Chociaż lepiej tego nie robić, chyba że mają znaczący wpływ na twoje obecne życie. Czujesz się czasem wyizolowana, uciekasz ze swoimi problemami w sen?

Istotnie tak było, jednak ostatnio trochę się zmieniało na lepsze.

Tylko skąd ta kobieta to wiedziała?

– Zajrzyj jeszcze – usłyszałam. – Dam ci zioła na twoje kłopoty.

Wróciłam do domku, zdałam mężowi relację z seansu i uspokojona jego trzeźwymi uwagami oraz kpinami – spokojnie zasnęłam. Nazajutrz pojechaliśmy nad jezioro, żeby popływać. Kiedy rozebrałam się do kostiumu, ze zdumieniem spostrzegłam, że mam po lewej stronie ciała, poniżej serca, kilkucentymetrową świeżą, czerwoną bliznę. Pomacałam ją ręką. Bolało. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Była dokładnie w tym samym miejscu, w które, w hipnotycznym śnie, trafił we mnie dzidą jeden ze ścigających mnie facetów. Aż usiadłam z wrażenia i zawołałam Janusza. Pokazałam mu bliznę.

O co się tak zawadziłaś? – zapytał z troską. – Łaziłaś po jakichś krzakach?

– To jest ślad od włóczni czarnoskórego mężczyzny, który mnie zabił – powiedziałam.

Roześmiał się.

– Oj, Hanka, Hanka, ty zwariujesz przez tę twoją parapsychologię.

Próbowałam go przekonać, lecz był nieprzejednany.

– Wszystko to wierutne bzdury. Babka zadała ci jakichś ziół i miałaś halucynacje. I tyle – wzruszył ramionami, a potem oznajmił: – Proszę bardzo, żeby ci to udowodnić: jutro mogę do niej pójść i powiem, że też chcę się cofnąć w jakieś moje wcielenie. I wtedy zobaczysz, że to głupoty. Nawet się nie dam zahipnotyzować!

„Może to i dobry pomysł – pomyślałam. – Może się wreszcie przekona”.

Poszliśmy do szeptunki zaraz na drugi dzień. Kiedy trwał seans, czekałam na Janusza przed jej chałupą. Wreszcie wyszedł. Chyba robił dobrą minę do złej gry. Zielarka wyszła za nim i stanęła w drzwiach.

A na te uciążliwe bóle głowy to jutro przygotuję zioła – powiedziała.

Przez całą drogę do domu mąż milczał. Chociaż byłam ciekawa, jak mu poszło, nie odezwałam się ani słowem. Wieczorem usłyszałam, że to wszystko, to wymysł naszego mózgu, i że nie wierzy w te brednie.

Pokazałam mu wymownie swoją bliznę

– Wlazłaś w jakieś krzaki i to wszystko. Za parę dni zniknie.

Potem opowiedział, że w chacie zielarki gonili go Indianie po prerii. On sam był zajadłym ich przeciwnikiem i osadnikiem, którego nienawidzili. Dogonili go i oskalpowali, zostawiając przy życiu. Byłby się wykrwawił na śmierć, gdyby nie patrol żołnierzy, który jechał śladami Indian.

Jakbym film oglądał – powiedział mój mąż ze zdumieniem.

Nazajutrz rano obudził mnie jego wrzask dochodzący z łazienki. Pobiegłam zobaczyć, co się stało. Janusz stał przed lustrem. Wokół jego głowy, poniżej linii włosów, biegła czerwona, nabrzmiała pręga. Stałam zdumiona, nie mogąc wydobyć słowa. Machinalnie podciągnęłam górę piżamy: moja blizna była ledwie widoczna. Znikała. Spojrzałam na Janusza.

I co teraz, niewierny Tomaszu?

– Cholera, nie wiem, co powiedzieć – wydyszał przestraszony.

Przed wyjazdem do domu zajrzałam do szeptunki, żeby się pożegnać.

– Tu masz zioła na te jego stałe bóle głowy. To od tamtego czasu za nim się ciągnie. Ale teraz już przestanie. Tylko ta pręga zostanie trochę dłużej niż u ciebie. Niedowiarki muszą uwierzyć, dlatego u nich to trwa.

Uściskałyśmy się.

– Będzie dobrze – powiedziała na pożegnanie. – Lepiej niż dotąd.

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA