„Mój mąż stracił pracę i pogrążał się w spirali długów. Odcięłam się od niego, bo nie zamierzam żyć w biedzie”

Kobieta zła na męża fot. iStock by Getty Images, LaylaBird
„– Próbujesz? To wygląda na kapitulację, nie próbę! – W moim głosie narastała frustracja, której nie potrafiłam już dłużej ukrywać. – Mateusz, nie możemy tylko czekać. Musimy znaleźć wyjście, a nie tylko siedzieć i liczyć na cud”.
/ 23.09.2024 20:30
Kobieta zła na męża fot. iStock by Getty Images, LaylaBird

Mówią, że w biedzie można odnaleźć prawdziwą miłość. Że problemy finansowe to próba, którą warto przejść razem, bo wzmacnia więzi. Ale to kłamstwo. Ja nie byłam w stanie. Nie potrafiłam patrzeć spokojnie na to, jak wszystko wokół nas się rozpada.

Zawsze wychodziliśmy na prostą. Do czasu

Nie od razu było źle. Jeszcze niedawno wszystko wydawało się poukładane, a nasze życie – stabilne. Zawsze wierzyłam, że Mateusz ma głowę na karku. Był ambitny, pewny siebie, a ja go kochałam za to, że nie bał się podejmować ryzyka. Owszem, czasami przynosiło to stratę, ale ostatecznie zawsze wychodziliśmy na prostą. Ale tylko do czasu.

Straciłem pracę – powiedział pewnego wieczoru, siedząc przy stole z opuszczoną głową. – Wyrzucili mnie.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Był inny. Jego pewność siebie gdzieś wyparowała, a zamiast tego pojawiła się jakaś dziwna bierność, jakby pogodził się z tym, co się stało.

– I co teraz? – zapytałam w końcu, starając się zachować spokój.

Szukam czegoś nowego, ale wiesz, jak jest… Rynek pracy to bagno. Nikt nie potrzebuje ludzi z moim doświadczeniem. Wszystko zamienia się w technologie, algorytmy.

Poczułam, jak żołądek zaciska mi się w węzeł. Jeszcze kilka miesięcy temu planowaliśmy wakacje w Toskanii, a teraz? Nagle nasze życie zmierzało w zupełnie innym kierunku. Podskórnie podejrzewałam niestety, że Mateusz nie odnajdzie się w tej nowej rzeczywistości. Zawsze był dobry w tym, co robił, ale świat się zmienił. A on? On nie nadążył.

Godzinami przewijał strony z ofertami pracy

Próbowałam go wspierać. Naprawdę starałam się, ale codzienność zaczęła mnie coraz bardziej przytłaczać. Rachunki rosły, a on, zamiast działać, zamykał się w sobie. Siedział godzinami przed komputerem, bez celu przewijając strony z ofertami pracy, z których żadna nie wydawała się odpowiednia.

Z tym Mateuszem, którego znałam, nie było już kontaktu.

Musimy coś z tym zrobić – powiedziałam któregoś ranka, kiedy znowu zastałam go w tej samej pozycji, z ponurą miną przed monitorem.

– Co chcesz, żebym zrobił? Próbuję! – odpowiedział poirytowany.

– Próbujesz? To wygląda na kapitulację, a nie próbę! – W moim głosie narastała frustracja, której nie potrafiłam już dłużej ukrywać. – Mateusz, nie możemy dłużej czekać. Musimy znaleźć wyjście, a nie tylko siedzieć i liczyć na cud.

– Ty... Ty naprawdę tego nie rozumiesz, co? To nie jest takie proste! – Wstał z krzesła i zaczął krążyć po pokoju. – Straciłem wszystko, co budowałem latami! Każdy dzień to kolejny krok w dół.

Zamilkłam, bo zrozumiałam, że rozmawiam z kimś innym. Z tym Mateuszem, którego znałam, nie było już kontaktu. Był przy mnie, ale jednocześnie gdzieś daleko. Oddalał się z każdym kolejnym dniem.

Zamiast walczyć, zapadał się w siebie

Z czasem zaczęłam unikać powrotów do domu. Szukałam wymówek i głupich tłumaczeń, by zostać dłużej w pracy, bo tylko tam czułam, że mogę kontrolować chociaż tę swoją małą rzeczywistość. Każda rozmowa z Mateuszem była cięższa od poprzedniej. A on, zamiast walczyć, zapadał się w swój wewnętrzny świat pełen rozczarowań i lęków.

Przyszedł dzień, kiedy nie miałam już siły udawać. Po pracy weszłam do mieszkania, rzuciłam torebkę na stół i usiadłam na sofie. Mateusz siedział w tym samym miejscu co zawsze, z tą samą, nieobecną miną.

– Musimy poważnie porozmawiać – powiedziałam, czując, że serce wali mi w piersi.

Spojrzał na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz od tygodni. Milczał, ale wiedziałam, że rozumie, o co mi chodzi.

Nie chcę tak żyć – powiedziałam, zbierając siły. – Nie chcę się dusić w długach, stresować każdym rachunkiem, patrzeć, jak tracimy wszystko, co mieliśmy.

Myślisz, że ja tego chcę? – Jego głos był słaby. Brzmiał mało przekonująco, jakby uszło z niego całe życie i dotychczasowy zapał – Też nie chcę. Ale nie wiem, co mogę więcej zrobić.

Gdzieś w środku liczyłam na cud

Zawahałam się na moment. Wiedziałam, że to będzie ostateczna i decydująca rozmowa, a jednak gdzieś w środku liczyłam na cud. Na to, że Mateusz się obudzi, że coś się w nim zmieni. Ale nic takiego nie nastąpiło.

– Nie mogę tego dłużej znieść. Muszę odejść – powiedziałam w końcu.

Mateusz wpatrywał się we mnie, jakby nie wierzył, że naprawdę to powiedziałam.

– Odejść? – powtórzył. – I co dalej? Myślisz, że to wszystko tak po prostu zniknie? Długi znikną? Problemy znikną?

– Nie znikną. Ale ja nie zamierzam się w nich topić. Nie chcę tak żyć, Mateusz. To nie jest życie, tylko powolne tonięcie w chaosie, który sam stworzyłeś.

Milczał. Myślę, że w tamtym momencie zrozumiał, że to koniec. Że naprawdę nie ma już dla nas ratunku. Ale nawet nie próbował mnie zatrzymać.

Często budziłam się w nocy, myśląc o nim

Tego wieczoru spakowałam najważniejsze rzeczy i wyszłam. Byłam w stanie to zrobić. Zostawiłam za sobą życie, które znałam, i mężczyznę, którego kiedyś kochałam. Nie chciałam patrzeć, jak jego upadek staje się moim. Nie zamierzałam żyć w biedzie, w świecie, w którym każdy dzień to walka o przetrwanie. Zasługiwałam na więcej.

Przez kilka pierwszych tygodni czułam się jakby w stanie zawieszenia. Z jednej strony doświadczyłam ulgi, że już nie muszę mierzyć się z codziennym strachem o przyszłość, z drugiej jednak miałam świadomość, że zostawiłam człowieka w najgorszym momencie jego życia, a on kiedyś był dla mnie całym światem. Nie było to łatwe. Często budziłam się w nocy, myśląc o nim. O tym, jak mógłby wyglądać jego świat, gdyby wtedy postanowił walczyć.

Minęły miesiące. Nie utrzymywaliśmy kontaktu, a ja zaczynałam na nowo budować swoje życie. Nie było łatwo, ale przynajmniej miałam pewność, że idę do przodu. Bez chaosu, bez długów, bez tonącego statku, którego nie byłam w stanie uratować.

To było jak cios poniżej pasa

Kiedy po raz pierwszy po dłuższym czasie usłyszałam o Mateuszu, byłam już w nowej pracy. Koleżanka z dawnych lat napomknęła o nim w rozmowie, zupełnie przypadkiem. Osłupiałam, kiedy usłyszałam, że… zmarł kilka tygodni wcześniej. Przyczyny wszyscy się domyślali, chociaż nikt nie powiedział tego na głos.

Poczułam, jakby coś ciężkiego uderzyło mnie w brzuch. Usiadłam. W jednej chwili wszystkie wspomnienia, wszystkie momenty, których unikałam, wróciły ze zdwojoną siłą. W głowie kłębiły się pytania, których nie chciałam sobie zadawać. Czy mogłam coś zrobić? Czy mogłam zostać i go uratować? Boże, to straszne, nieznośne poczucie winy... A w głowie tysiące myśli.

Nigdy nie uzyskałam odpowiedzi na te pytania, bo ich po prostu nie było. Mateusz zniknął z mojego życia na dobre. Ale to ja podjęłam decyzję, kiedy jeszcze miał szansę. To ja odeszłam, zanim miałam okazję zobaczyć, jak bardzo pogrążył się w swoim świecie. I to ja musiałam żyć z tą świadomością.

Nie żałowałam decyzji, którą podjęłam tamtego pamiętnego wieczora. Wiem, że musiałam odejść, aby ratować siebie. Ale wspomnienia nie pozwalają mi o tym zapomnieć. To jedna z tych ran, która chyba nigdy się nie zagoi.

Aneta, 39 lat

Czytaj także:
„Byłam zakałą rodziny, ale myślałam, że pieniędzmi kupię uczucia bliskich. Ich słowa szybko ściągnęły mnie na ziemię”
„Miałam być jego żoną, a zostałam tylko kochanką. Ukochanego doceniłam dopiero wtedy, gdy ożenił się z inną kobietą”
„Zostawiłem żonę, bo wydawała mi się zbyt przeciętna. Doceniłem ją gdy kolejna panienka okazała się pusta jak dzban”

Redakcja poleca

REKLAMA