Był wieczór. O szyby dzwonił miarowo letni deszcz, liście rosnącego za oknem drzewa zwisały z gałęzi niczym wielkie zielone łzy. Siedziałam na miękkiej kanapie, jednak czułam się tak, jakbym dotykała pośladkami łóżka fakira.
Wpatrywałam się z napięciem w komórkę, czując coraz większy niepokój. Kilkadziesiąt prób skontaktowania się z mężem zakończyło się totalną porażką, a informacja operatora, że abonent jest czasowo niedostępny, zaczęła przyprawiać mnie już o nerwowy dygot serca.
Marcin wypoczywał od pięciu dni na Mazurach, w wynajętym domku. Miałam byczyć się razem z nim, lecz wredny szef dał mi tylko połowę urlopu i musiałam przesunąć wyjazd o tydzień.
Tydzień szybko minął, moja walizka stała w kącie spakowana, tymczasem Marcin od kilkunastu godzin milczał jak zaklęty.
Jestem z natury optymistką, więc daleka byłam od snucia ponurych wizji, że stało się coś złego. Najpierw pomyślałam, że padła mu komórka. Potem przyszło mi do głowy, że postanowił wykorzystać ostatni dzień wolności, zalał się w trupa i teraz odsypia. Kiedy jednak ranek zmienił się w popołudnie, a popołudnie we wczesny wieczór, wrodzony optymizm zaczął mnie opuszczać i niepokój wziął górę nad zdrowym rozsądkiem.
Koło osiemnastej, gdy gotowa byłam wszcząć alarm i dzwonić na policję, doznałam olśnienia. Uświadomiłam sobie, że jeśli Marcin z jakichś powodów nie może skorzystać z komórki, to na pewno spróbuje skontaktować się ze mną drogą elektroniczną. Przecież bez swego ukochanego laptopa i bezprzewodowego netu nigdzie się nie ruszał.
Okazało się, że miałam rację, bo w skrzynce znalazłam wyjaśniającego wszystko maila:
„Od rana pogoda gastronomiczna – opady przelotne, słońce przejściowe, komary stałe, ale jutro ma być pięknie. Telefon mi się zepsuł. W biurku, w górnej szufladzie jest stara nokia, to ją przywieź. Jeśli nic się od wczoraj nie zmieniło, będę na dworcu w Ostródzie o 11.00. Kocham, tęsknię, czekam”
Wystukałam na klawiaturze: „Ja ciebie też kocham, do zobaczenia” – i wreszcie z lekkim sercem dokończyłam pakowanie.
Marcin wyraźnie coś przede mną ukrywał
Następnego dnia, kilka minut po jedenastej, wpadłam w ramiona męża i przez dość długą chwilę nie mogłam się z nich wyplątać. Fakt, Marcin ma sporo wad i doprowadza mnie czasem do szewskiej pasji, ale całuje cudnie!
– Dosyć, kobieto, bo aresztują nas za deprawowanie nieletnich – wyszeptał mi miękko do ucha.
Kątem oka zauważyłam, że przypatruje się nam grupka dzieciaków odzianych w stroje harcerskie. Czym prędzej się od Marcina odkleiłam i wreszcie na niego spojrzałam… Nie prezentował się najlepiej.
Dziwne, bo ktoś, kto od tygodnia nie chodził do pracy, spał, do której chciał, łowił ryby, pływał łódką i cieszył pięknem natury, powinien tryskać zdrowiem, pozytywną energią i dobrym humorem. Tymczasem mój ślubny wyglądał jak z krzyża zdjęty. Oczy miał podkrążone i wyraźnie smutne spojrzenie, skórę pod lekką opalenizną – szarą, na twarzy dwudniowy zarost, a dłonie dziwnie rozedrgane.
– A co ty taki wczorajszy jesteś? – spytałam.
Marcin wrzucił moją walizkę do bagażnika samochodu i wzruszył ramionami.
– Ja wczorajszy? – zdziwił się. – Wydaje ci się tylko, kotuś. Kiepsko spałem, to wszystko – wyjaśnił, nie patrząc mi w oczy.
Przed ślubem chodziliśmy ze sobą trzy lata, małżeństwem byliśmy od dwóch, więc zdążyłam go nieźle poznać. Wiedziałam, że nie skłamał, ale wyczułam szóstym zmysłem, że nie powiedział również całej prawdy.
– Dlaczego? Sąsiedzi urządzili całonocną balangę?
– Komary cięły jak opętane i ciśnienie leciało na łeb na szyję. A sąsiadów, jak wiesz, nie mamy, bo domek stoi na kompletnym odludziu – odparł z udawanym spokojem, nadal starannie unikając mojego spojrzenia.
Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że Marcinek coś przede mną ukrywa. Czyżby w ogóle nie położył się spać?
Podobne wrażenie miałam, gdy rozmawialiśmy wcześniej przez telefon. Słyszałam w jego głosie napięcie. Tłumaczyłam je sobie jednak po kobiecemu, że irytuje go moja nieobecność – to, że musi sam spać, sam jadać i sam zwiedzać okolicę. Kilka razy bąknął do słuchawki, że inaczej sobie ten urlop wyobrażał, a raz, że najchętniej wróciłby do domu, więc serce podpowiadało mi, że usycha z tęsknoty.
– Bardzo ładna ta nasza miejscówka – zmienił gładko temat, kiedy już wyjechaliśmy z dworca. – W realu wygląda dużo lepiej niż na fotkach. Wiesz, w środku niby standard, ale jak się rozpali w kominku, to człowiek czuje się jak we własnym domu.
– Nie mamy w domu kominka – przypomniałam uprzejmie.
– Z werandy rozciąga się widok na jezioro – kontynuował niewzruszonym tonem. – A przez okno sypialni widać kawał Drogi Mlecznej. Z tyłu jest ogródek i stacjonarny ruszt. Zaplanowałem na wieczór…
– Tylko nie mów, że grilla – przestraszyłam się, bo nie lubię okopconych mięs i kiełbach.
– Kolację przy świecach. W menu zupa z raków i tarta z kurkami, a na deser szampan, truskawki i odlotowy seks – dokończył z uśmiechem.
– Nie mogę się doczekać – pogłaskałam go z czułością po szorstkim policzku.
Piękne widoki za szybą auta i perspektywa romantycznej kolacji skutecznie uśpiły moją czujność. Przestałam dociekać, dlaczego Marcin nie raczył się na mój przyjazd ogolić, i nie zastanowiło mnie tłumaczenie, że cierpiał na bezsenność z powodu ciśnienia i komarów. A powinno było, bo mojego męża komary nigdy nie gryzły, zmiany ciśnienia zaś nie miały wpływu na jego samopoczucie.
Siedział po ciemku na kanapie
Pierwsze godziny urlopu nigdy nie są łatwe. Podróż, zmiana klimatu i nadmiar świeżego powietrza powodują dziwny rodzaj zmęczenia, który przypomina stan upojenia alkoholowego. W głowie szumi, zmysły wydają się przytępione, powieki się kleją, a ciało niekoniecznie robi to, czego pragnie głowa.
Koło siedemnastej, po zaliczeniu kąpieli w jeziorze oraz po spacerze poczułam się kompletnie wyczerpana. Ochota na romantyczną kolację i gorący seks minęła mi jak ręką odjął. Zaproponowałam Marcinowi, żeby przełożyć te atrakcje na następny wieczór. Zgodził się bez najmniejszych oporów, prawie z radością, co też normalne nie było, jednak ja nie miałam siły się nad tym zastanawiać.
Chlipnęłam trochę zupy, wzięłam prysznic, dałam mu buziaka, po czym i prawie natychmiast zapadłam w przyjemny niebyt – taki bez snów i świadomości istnienia.
Obudziłam się w środku nocy. Chciało mi się siusiu. Wyskoczyłam z łóżka, jakbym miała sprężyny w nogach, i pognałam do toalety, która – chwalić Boga – przylegała bezpośrednio do sypialni. Dopiero tam zdałam sobie sprawę, że w łóżku nie ma mojego ukochanego mężczyzny.
Chyba wcale się nie kładł, bo poduszka wyglądała dziewiczo, a kołdra po jego stronie idealnie przylegała do prześcieradła.
Marcin, jak każdy facet, do ideałów nie należał, lecz ani nie lunatykował, ani nie wymykał się cichcem na nocne schadzki; nie miał też zwyczaju przesiadywać do rana przed telewizorem. Skoro więc nie pojawił się w sypialni, musiał mieć ku temu jakiś naprawdę ważny powód.
Zamiast wyobrażać sobie Bóg wie co, wsunęłam stopy w kapcie, otuliłam się szlafrokiem i bez żadnych złych przeczuć opuściłam sypialnię.
Jak mógł mi to zrobić?
Zaraz za drzwiami spotkała mnie niemiła niespodzianka. Okazało się bowiem, że salon i prowadzący do niego korytarz pogrążone są w głębokim mroku. Tylko na kanapie siedział mój mąż, a jego twarz oświetlał ekran komputera.
– Wracaj do łóżka. Co tu robisz? – powiedziałam i w tym samym momencie moje palce trafiły na włącznik.
Zatrzasnął gwałtownie laptop. Widziałam, że coś jest nie tak. A on chyba nawet niezbyt miał siłę to ukrywać.
– Możesz mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje, i dlaczego zachowujesz się tak dziwnie? – spytałam lekko już poirytowana.
– Mogę, a nawet muszę. Usiądź, proszę.
– Nie będę siadać. Mów, o co chodzi! – rozbudziłam się natychmiast.
Marcin wziął głęboki oddech i zaczął mówić.
– Parę miesięcy temu, kiedy mieliśmy kryzys, miałem romans ze stażystką. Szybko tego pożałowałem, a potem między nami znów było dobrze, i nie chciałem ci mówić. Ostatnio dowiedziałem się, że jest w ciąży. Chciała przyjść do ciebie i o wszystkim powiedzieć. Cały czas mnie szantażuje, że jak od ciebie nie odejdę, to powie w pracy, że ją uwiodłem albo zgwałciłem – mówił ze spuszczonym wzrokiem.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Stałam, jak wryta i po prostu patrzyłam na niego.
– Że co proszę?! – wtrąciłam.
– No, nie wiem, co powiedzieć – wyjaśnił, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
– Marcin, wkręcasz mnie, prawda? – spytałam bardzo, bardzo cicho, bo byłam w lekkim szoku i stres ściskał mi gardło.
– Przepraszam – spuścił wzrok. – Nie mogłem spać przez cały tydzień, bo nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć.
– Więc postanowiłeś to zrobić w środku nocy pierwszego dnia mojego urlopu?! – krzyknęłam, a mój głos odbił się echem.
Nie odpowiedział. Właściwie nie rozmawialiśmy do rana. Wyjechałam skoro świt, zostawiając go samego. Pozostałą część urlopu spędziłam u rodziców. Musiałam przemyśleć, co dalej.
Marcin wydzwania do mnie kilka razy dziennie, chce, żebyśmy to jakoś poukładali. Kocham go, ale jeszcze nie jestem gotowa mu wybaczyć.
Czytaj także:
„Szwagierka często potrzebowała pomocy mojego męża. Okazało się, że majstrował wyłącznie między jej nogami”
„Musiałem się rozwieść, gdy kochanka ogłosiła, że jest w ciąży. Dzieci z pierwszego małżeństwa plują mi w twarz”
„Myślałam, że Olka chce złapać mnie na dziecko i się obłowić. Puściła mnie kantem, dopiero kiedy dziecko okazało się moje”