Siedziałam w przychodni już trzecią godzinę i wcale się nie zanosiło na to, że niebawem wejdę do gabinetu. Byłam wściekła i głodna. Każą przyjść na czczo na siódmą rano, a potem trzeba czekać i czekać. Już dawno bym zrezygnowała, gdyby nie to, że w naszej firmie rygorystycznie przestrzega się badań okresowych. Ja przekroczyłam już wszystkie możliwe terminy. Do końca tygodnia muszę to pozałatwiać, bo kadrowa w końcu się wścieknie i polecą mi po premii.
Organizacja pracy w przychodni i wynikające z niej kolejki, potrafią rozsierdzić nawet najspokojniejsze osoby. Najbardziej wkurzające są te królowe w rejestracji. Wszystkich pacjentów traktują okropnie. Tę rudą smarkulę, wymalowaną jak na wiejskie wesele, najchętniej udusiłabym gołymi rękami. Byłam pewna, że każdy sąd by mnie uniewinnił!
– Pani Kalina! – pielęgniarka głośno, na całą poczekalnię „zaprosiła” mnie do gabinetu.
– Proszę siadać – młody lekarz starał się być uprzejmy. – Czy pani miała ostatnio jakiś zabieg chirurgiczny, może ząb pani wyrywano albo się pani skaleczyła? – zadawał pytania, a moje zdziwienie rosło z każdym jego słowem.
– Nie, ostatnio nic takiego nie miało miejsca – odpowiedziałam. – Już od bardzo dawna nie miałam żadnego zabiegu…
– A wcześniej? – dociekał lekarz.
– Panie doktorze nic mi nigdy nie wycinano! – zdenerwowałam się. – Proszę mi wreszcie powiedzieć, do czego pan zmierza? Co się stało? Jestem chora?
– Proszę się nie denerwować – trochę za późno starał się mnie uspokoić lekarz. – Coś mi się nie zgadza w wynikach pani badań. Będziemy musieli je powtórzyć. Myślę, że gdzieś popełniono błąd. Może, co niestety niekiedy się zdarza, pomylono próbki. Powtórzymy badania! Proszę się nie denerwować! Nie ma powodu!
To wtedy przekazał mi ten cholerny upominek!
Po takiej przemowie lekarza mam się nie denerwować? Gdzie ten facet ma rozum, kto go uczył rozmawiać z pacjentami? Najpierw mnie przepytał ze wszystkich chorobowych przypadłości, a potem mówi, że wszystko w porządku? Po takiej wizycie najzdrowszy człowiek wychodzi przynajmniej z wścieklicą złocistą! Szlag by to trafił!
W następnych dniach powtórzyłam całą serię badań i jeszcze kilka dodatkowych zleconych przez młodego lekarza.
Tydzień później znowu znalazłam się w jego gabinecie. Trzeba przyznać, że przeglądał wyniki naprawdę bardzo dokładnie, porównując z tymi sprzed tygodnia.
Minę miał nietęgą. Nie wiem, co tam wyczytał, ale bałam się, że to nic dobrego. W pewnej chwili przeprosił mnie, zebrał papiery z biurka i wybiegł z gabinetu.
Ten facet ma wyjątkowy talent – pomyślałam zdenerwowana. – Powinien być katem, a nie lekarzem. Gdybym miała słabe serce, już bym nie żyła. Potraktował mnie jak powietrze! A ja tu jestem! Żyję i czuję!
Nie było drania z piętnaście minut, po czym wrócił w towarzystwie znacznie starszego mężczyzny, który przedstawił się jako profesor.
– Proszę się zastanowić i odpowiedzieć na moje pytania – zwrócił się do mnie starszy z lekarzy. – Zapytam wprost, czy pani zażywa narkotyki dożylnie?
Spojrzałam na niego jak na wariata, chyba zrozumiał moje oburzenie.
– Nie, panie profesorze! Nie zażywam i nigdy nie zażywałam żadnych narkotyków – powiedziałam to wyraźnie i tak stanowczo, jak tylko potrafiłam.
– Proszę mi wybaczyć to pytanie – profesor był zażenowany – ale muszę je zadać. Czy zdarzył się pani ostatnio przygodny seks z nieznajomą osobą?
Myślałam, że się przesłyszałam, że to nie dzieje się naprawdę i że temu staremu profesorowi coś się pomieszało i zaraz mnie przeprosi za takie pytania…
– Proszę odpowiedzieć – wtrącił się młodszy z lekarzy. – To ważne!
– Czy panowie nie zdają sobie sprawy, że to pytanie mnie obraża? Jestem mężatką z piętnastoletnim stażem…
– Bardzo przepraszam, ale nie pytam dla zaspokojenia niezdrowej ciekawości – tłumaczył się. – To naprawdę jest bardzo ważne! Różne rzeczy się zdarzają…
– Nidy nie miałam seksu z przypadkową, nieznaną mi osobą! – podniosłam głos. – Zadowoleni?! Czy teraz zechcecie mi, panowie, wytłumaczyć, skąd te pytania?
– Pani wyniki – profesor wziął na siebie ciężar poinformowania mnie o swych podejrzeniach – świadczą o tym, że jest pani nosicielem wirusa HIV…
Pociemniało mi przed oczami, wokół wszystko zawirowało. Zachwiałam się i niewiele brakowało, abym spadła z krzesła.
– Coooo? – wyszeptałam, bo tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.
– Proszę się uspokoić, to nie jest jeszcze wyrok, nic nie jest do końca pewne, zrobimy jeszcze badania potwierdzające.
– Jakim cudem mam tego wirusa, skoro na wszystkie pytania odpowiedziałam „nie”?
Profesor spojrzał na mnie tak wymownie, że nagle zrozumiałam wszystko. To świństwo przytaszczył Filip, mój ukochany mąż. On mnie zdradza! Tak, teraz sobie przypomniałam, że kilka miesięcy temu wrócił z kilkudniowego służbowego wyjazdu.
Nagle zebrało mu się na miłość, chociaż wcześniej był raczej powściągliwy. Zdziwiłam się trochę, ale i ucieszyłam, nie powiem… Dawno nie było między nami tak wspaniale. To wtedy drań musiał mi przekazać ten cholerny upominek!
Tak bardzo chciałam, żeby to był tylko zły sen!
Widząc, co się ze mną dzieje, młodszy lekarz zawołał pielęgniarkę, która dała mi wodę i środek uspokajający. Jeszcze długo siedziałam w jego gabinecie. Lekarz wypisywał mi recepty, a profesor plan terapii. Szczerze powiem, niewiele do mnie docierało. Byłam rozżalona, że mnie to wszystko spotkało, wściekła i przerażona. Miałam straszny żal do Filipa. Jak on mógł zrobić mi takie świństwo, jak mógł mnie zdradzić? I dlaczego się nie zabezpieczał?
Musiałam znaleźć miejsce, gdzie będę miała spokój, ciszę i będę mogła wszystko spokojnie przemyśleć. Nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. W innym przypadku byłby to pewnie Filip, a teraz?!
Dawniej takim miejscem był dom mojej ukochanej ciotki, która po śmierci mamy mi matkowała. Zawsze służyła mi radą. Ciocia Lucyna, gdy widziała, że jest mi źle, nie pytała o nic, robiła herbatkę z ziół według własnego pomysłu i po prostu czekała.
Wiedziała, że sama powiem, co się dzieje. Nigdy nie narzucała mi zdania, doradzała tylko i zostawiała wybór. Cudowna kobieta. Niestety zmarła trzy lata temu. Teraz gdy jestem w potrzebie, zdałam sobie sprawę, jak bardzo mi jej brakuje.
Poszłam nad rzekę. Mam tam swój ulubiony zakątek, gdzie można usiąść w spokoju, a okoliczności przyrody ukoją każdy ból. Zastanawiałam się, co mnie teraz czeka? Niewiele wiedziałam o HIV, właściwie nic. Tylko tyle, że wszyscy zarażeni umierają, bo wirus osłabia system odpornościowy. Boże, dlaczego to mnie spotkało? Czym sobie zasłużyłam na taką karę? Dlaczego mój Filip mi to zrobił?
Lekarz mówił, że to nic pewnego – przypomniałam sobie. Mają powtarzać badania… I co jeszcze? Że jestem tylko nosicielką i z tym można żyć! Co to za życie?
Przez kilkanaście lat małżeńskiego stażu byłam przekonana, że wspaniale trafiłam. Filip wydawał mi się inny niż wszyscy. Czuły, mądry, rozumiejący moje potrzeby.
Tymczasem okazało się, że rozum ma tam, gdzie większość facetów. Niespełna metr poniżej głowy! Dęty kretyn! Idiota, bydlę, świnia!
– Filipie, dlaczego mi to zrobiłeś? – zrozpaczona wykrzyczałam w powietrze.
Czekała mnie koszmarna rozmowa z mężem. Co mi powie? Jak się będzie tłumaczył? Czy takie postępowanie można w ogóle wytłumaczyć, czy można je zrozumieć? Wybaczyć? Przecież nieważne są wszelkie tłumaczenia, nawet najbardziej szczere. Najgorsze już się stało! I tego się nie cofnie! Nic nie cofnie choroby, którą mi zafundował… Cisnęły mi się na usta najbardziej obelżywe słowa i najgorsze przekleństwa.
Wracałam do domu półprzytomna, jakbym znajdowała się w innym świecie. Gdzieś w głębi duszy marzyłam, że to sen, że zaraz się obudzę i wszystko będzie jak dawniej. Niestety tak się nie stało…
I ty się dziwisz?! Ty?! Rozpasany knurze!
Filip wrócił z pracy i już czekał na mnie.
– Gdzie byłaś tak długo, kochanie? – powitał mnie czule.
– Miałam badania, nie pamiętasz? Mówiłam ci wczoraj! – zastanawiałam się, jak przejść do najważniejszej części rozmowy.
– Cały dzień? – dziwił się mój troskliwy małżonek. – Co oni ci robili?
Wiedziałam, że zupełnie nie interesują go moje badania, w domu nie było obiadu, ale chyba wyczuł mój nastrój i nie powiedział tego głośno, tylko krążył…
– Mam wirusa HIV – odpowiedziałam najspokojniej, jak potrafiłam. – Jestem nosicielką! – dodałam.
Zatkało go na chwilę. Chyba się przestraszył, bo zrobił się blady, a oczy biegały mu we wszystkie strony. Przez chwilę miałam drobną satysfakcję, że też się boi…
– Masz… AIDS…?! – wyjąkał pytanie.
– Jak to się stało?!
– Mnie się pytasz, draniu?! – nie wytrzymałam. – To ja wyjeżdżałam na służbowe integracje?! To ja spałam, z kim popadnie?! To ja się nie zabezpieczałam?! I ty się dziwisz? Ty?! Rozpasany knurze!
– Ależ kochanie, to było tylko raz! Przysięgam, tylko raz! Nic dla mnie nie znaczyła!
– Raz wystarczy! – wrzasnęłam i wściekła chwyciłam stary kij bejsbolowy, który dostałam od wuja Zenona jako turystyczną pamiątkę z podróży do Nowego Jorku, po czym walnęłam Filipa. Trafiłam go w ramię, a tak padł na podłogę, jak rażony gromem.
– Tylko raz?! – powtórzyłam, a ona patrzył na mnie przerażony. – Wszystko bym ci wybaczyła, nawet zdradę, ale głupoty nie potrafię! – wybiegłam z mieszkania. Nie wiem, co będzie dalej, ale nie chcę go widzieć więcej na oczy.