Jacek zaprosił nas na weekend – poinformował nas przy kolacji Bogdan z nieuzasadnioną radością. Przyjrzałam mu się podejrzliwie. Był tak podekscytowany, jakbyśmy mieli jechać co najmniej na Karaiby.
Lubiliśmy pobyty na działce przyjaciela, ale żeby aż tak się cieszyć? Jeździliśmy do Jacka od lat, znaliśmy wiejską okolicę jak własną kieszeń, wiele razy widziałam, że Bogdan czasami się nudził.
Nie chciałam tam jechać
– Ja nie jadę, umówiłam się już ze znajomymi – powiedziała Berenika, wstając od stołu. – Mam jeszcze coś do zrobienia.
Oznajmiła niejasno, po czym dokładnie zamknęła drzwi do swojego pokoju.
Poczułam się stara. Córka niedawno świętowała osiemnastkę, mnie przybyło kilka kilogramów w talii, a Bogdan wciąż wyglądał atrakcyjnie, kobiety oglądały się za nim. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale nie było to przyjemne.
– Dziewczyna Jacka też jedzie na działkę? – spytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
– Natalia? – spytał ze smakiem. – Oczywiście. Postaraj się ją polubić, Jacek jest naszym najlepszym przyjacielem.
– Nie mam o czym z nią rozmawiać – powiedziałam niechętnie.
– To oczywiste, jest od ciebie młodsza o 15 lat – rzekł wyrozumiale mój dobry mąż i kichnął. – Zaczyna się, cholera jasna, i to akurat na wyjazd – powiedział niezadowolony. – A myślałem, że odczulanie pomogło.
Bogdan był alergikiem i co roku w porze kwitnienia traw miał straszny katar, czerwony nos i załzawione oczy, nie wspominając o zabójczych napadach kichania, dopiero odczulanie uwolniło go od tej przypadłości. Częściowo, jak się okazało. Wiosną objawy nie wystąpiły, kawałek lata także udało się przetrwać, aż tu nagle alergia powróciła.
– Dam ci tabletkę – zerwałam się, patrząc ze współczuciem na nieboraka.
Sienny katar potrafił uprzykrzyć Bogdanowi życie, męczył się biedak przez kilka dobrych miesięcy, bo trawy nie przejmowały się kalendarzem i kwitły w zgoła nieprzewidzianych do tego porach.
Konkurs z dowcipami
Lek zadziałał i Bogdan wystąpił na działce w pełnej krasie, z nosem normalnych rozmiarów. Był duszą towarzystwa, Natalia zaprosiła kilkoro swoich znajomych, wszystkie jej koleżanki doceniły starania mojego męża. Bogdan bawił się świetnie, za to ja z chwili na chwilę coraz bardziej podupadałam na duchu.
Mąż nie zwracał na mnie uwagi, Jacek gdzieś zniknął, młodego towarzystwa nie znałam. Czułam się zbędna, więc weszłam do domu, kierując się do kuchni. Zastałam tam kilku facetów, których twarze nic mi nie mówiły, opowiadali sobie coś, zarykując się śmiechem.
– Przepraszam, nie będę przeszkadzać – powiedziałam, wycofując się.
– Zostań – jeden zeskoczył z kuchennego blatu i zrobił zapraszający gest. – Uprawiamy hazard, ten kto zna najstarszy suchar świata, zgarnie całą pulę – potrząsnął czapką pełną bilonu i banknotów. – Zrzuciliśmy się, żeby było o co walczyć. Siadaj i opowiadaj, ale pamiętaj, że konkurencja jest silna. Dowcip musi być naprawdę stary.
Podsadził mnie na blat i zajął miejsce obok mnie. Wszyscy uczestnicy hazardowej gry zamilkli i wlepili we mnie oczekująco wzrok.
Nagle odzyskałam pewność siebie. Byli w wieku Natalii, co oni mogli wiedzieć o starych kawałach, opowiadałam je, zanim oni pojawili się na świecie.
– Gestapo obstawiło wszystkie wyjścia… – zaczęłam, powoli stopniując napięcie.
– Oho, wojenny dowcip będzie – mruknął mój sąsiad.
– …ale Stirlitz ich przechytrzył. Uciekł przez wejście – dokończyłam.
Zarżeli, ale jeden zapytał:
– Powinienem wiedzieć, kim był Stirlitz?
– Bohaterem długaśnego serialu i wielu dowcipów. Odpowiednikiem Chucka Norrisa – wyjaśniłam, pociągając łyk piwa z butelki, którą wcisnął mi do ręki koleś siedzący na podłodze pod lodówką.
Zażądali kolejnych dowcipów o Stirlitzu, opowiedziałam i zostałam bohaterką wieczoru. Zaśmiewaliśmy się jak szaleni, kiedy do kuchni wkroczył Bogdan w pożałowania godnym stanie. Alergia zebrała żniwo, miał spuchnięty nos i załzawione, czerwone jak u królika oczy.
Spojrzał z niesmakiem na towarzystwo, zignorował je i zwrócił się do mnie:
– Zabrałaś moje lekarstwo?
– Zaraz ci dam – zeskoczyłam na podłogę.
– Ej, Gonia, pan kolega jest już dużym chłopczykiem, sam się obsłuży – parsknął koleś spod lodówki.
– Katar trzeba wyleżeć, żeby nie przypętało się lumbago – poradził drugi, pełen współczucia dla szpakowatych włosów Bogdana.
Miał dobre chęci, ale tylko go wkurzył.
– Zatoki nawaliły? – odezwał się trzeci w najlepszej wierze. – Nieprzyjemna sprawa, też za dzieciaka to miałem, pewnie odezwą się na starość, ale póki co mam spokój.
– Mam alergię – warknął Bogdan, ale w ogólnym gwarze nie został dosłyszany.
– Idziesz czy zostajesz? – spytał dramatycznie patrząc tylko na mnie.
W pytaniu zawarł tyle znaczeń, że nagle zrobiło mi się wesoło.
– Mała przerwa, chłopaki – ogłosiłam. – Wrócę, żeby zgarnąć nagrodę – zeskoczyłam na podłogę przy odgłosach niezadowolonego buczenia współzawodników.
– Wracaj szybko! – odezwał się facet okupujący stół. – A pan niech wejdzie pod kołdrę i dobrze się wypoci, żeby na oskrzela nie padło. Mój tata tak robi, mówi, że z wiekiem trzeba o siebie dbać.
Doradził z serca Bogdanowi. Mężowi zaczął drgać mięsień żuchwy, więc czym prędzej pociągnęłam go za sobą.
Mój mąż był wściekły
– Co on sobie myślał, nie jestem w wieku jego ojca! – pieklił się po drodze. – Widzę, że świetnie się bawiłaś w towarzystwie tych chłopaków – powiedział zgryźliwie, gdy znaleźliśmy się w pokoju.
Przez otwarte okno dolatywał cudowny zapach skoszonego siana.
– Czujesz? – nabrałam w płuca powietrza.
– Nic nie czuję – jęknął, pociągając nosem i wzbudzając we mnie poczucie winy.
Dałam mu tabletkę i zamknęłam okno, żeby ograniczyć dopływ fruwających w powietrzu alergenów nadlatujących z łąki.
– Zostań tu, dopóki lek nie zacznie działać – poradziłam, szykując się do wyjścia.
– A ty dokąd? – zatrzymał mnie.
Od strony grilla doleciał śmiech koleżanek Natalii. Ja też się uśmiechnęłam.
– Do kuchni, dokończyć rozgrywkę. Nie martw się, wrócę – przesłałam mu w powietrzu buziaka.
Zawahałam się, ale jednak zrobiłam, co trzeba – wyszłam z pokoju.
Tego wieczoru Bogdan nie pojawił się już na dworze, rano poczuł się lepiej, ale zaraz po śniadaniu objawy alergii wróciły. W powietrzu ciągle unosił się balsamiczny zapach nagrzanego słońcem siana i to przeważyło. Trzeba było wracać do domu.
Do samochodu odprowadzili nas Jacek z Natalią i moi koledzy od dowcipów. Żegnali mnie wylewnie, obiecując spotkanie, najlepiej w następny weekend. Bogdan udawał, że ich nie widzi i nie słyszy, ale zgrzytał zębami. A ja byłam w doskonałym humorze, pobyt na łonie natury doskonale mi zrobił. Nie ma to jak dobre towarzystwo!
– Na pewno przyjedziemy, fantastycznie się bawiłam – żegnałam się z każdym z osobna.
– Przesiądź się, nie będziesz prowadził po lekach – nachyliłam się do Bogdana, który zdążył ukryć się w samochodzie.
Nie lubił pokazywać się ludziom z nosem o rozmiarach słoniowej trąby.
Niechętnie uznał argument i wpuścił mnie za kierownicę. Wracaliśmy do domu w milczeniu, zakatarzony Bogdan musiał przeżywać to co ja, zanim nie trafiłam do kuchni Jacka i nie usiadłam na blacie. Zrobiło mi się go żal.
– Biedaku. Podobasz mi się nawet z czerwonym nosem – pocieszyłam go.
– Poważnie? Nie wierzę – kichnął, siąknął i sięgnął po kolejną chusteczkę.
Nie upewniałam go, czasem odrobina niepewności się przydaje, działa jak przyprawa wzmacniająca smak. Niech się trochę pozastanawia, dobrze mu to zrobi.
Alergia na dziewczyny
W miarę jak zbliżaliśmy się do miasta, Bogdan zaczął odzyskiwać formę. Katar sienny ustępował, leki zrobiły swoje, a i stężenie alergenów nie było już tak duże jak na wsi, w sąsiedztwie łąki.
– Już myślałem, że nigdy się tego paskudztwa nie pozbędę – ucieszył się, chowając chusteczki do samochodowej skrytki.
– Ja też lepiej się czuję – kiwnęłam głową, uśmiechając się do własnych myśli.
Bogdan spojrzał na mnie z zaciekawieniem, ale przezornie wolał nie pytać.
– Uważałem, że mam uczulenie na trawy, a okazuje się, że jednak na dziewczyny – rzucił, patrząc na mnie spod oka i wykrzywiając się zabawnie.
Doceniłam jego starania i zrobiło mi się nie tylko lepiej, ale całkiem dobrze. W przyszłą sobotę też pojedziemy do Jacka!
Czytaj także:
„Wysłałam syna na działkę, żeby mieć chwilę spokoju. Nie sądziłam, że wraz z bandą smarkaczy puszczą nasz domek z dymem"
„Zakochaliśmy się z żoną w działce, ale nie było nas na nią stać. Mieliśmy wybór: odpuścić albo wytrzasnąć kasę spod ziemi”
„Rodzina traktowała naszą działkę jak kurort z all inclusive. Za pęto najtańszej kiełbasy wymagali królewskiej obsługi”