„Mój facet ma kupę kasy, ale nie chce wyznać, gdzie pracuje. Jak mamy zakładać rodzinę, skoro ma przede mną tajemnice?”

kobieta, której facet ma tajemnice fot. iStock by Getty Images, martin-dm
„Na nocnym stoliku Maćka znalazłam, wsunięty pod podstawkę lampki kluczyk, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Czyżby do skrytki? Mój ukochany musiał się bardzo spieszyć, skoro nie schował go w jakimś lepszym miejscu. Zdjęłam obraz ze ściany i wsunęłam klucz do zamka. Wszedł gładko. >>Przekręcić czy nie?<< – zawahałam się”.
/ 15.06.2023 18:30
kobieta, której facet ma tajemnice fot. iStock by Getty Images, martin-dm

Maćka poznałam trzy lata temu na jakiejś studenckiej imprezie. Od początku mnie zafascynował. Kilka lat starszy, przystojny, w drogich ciuchach, z pięknym samochodem. Wyciągnął rękę i zapytał:

– Zatańczymy?

Nie rozstaliśmy się aż do rana. Wspaniale tańczył, ciekawie opowiadał, miał takie miłe, ciepłe dłonie, promieniował męskością i siłą. Fakt, był już mężczyzną, nie chłopcem.

Zaczęliśmy się spotykać. Byłam dumna, że zainteresował się właśnie mną,  skromną dziewczyną z prowincjonalnego miasteczka. Imponował mi wszystkim: pieniędzmi, wyglądem, wiedzą, obyciem, zainteresowaniami. Chodziliśmy razem do klubów, kin, teatrów, a nawet do opery. Czasem też na romantyczne kolacje przy świecach do restauracji, które były bardzo eleganckie i na pewno drogie. Maciej płacił za wszystko bez mrugnięcia okiem.

Twierdził, że ma własne biuro nieruchomości, poza tym prowadził jakieś interesy giełdowe, w każdym razie pieniędzy mu nie brakowało. Ja studiowałam kulturoznawstwo, o biznesie nie miałam zielonego pojęcia, zresztą, mówiąc szczerze, nie interesowało mnie to wcale. Byłam zakochana po uszy.

Wyjeżdżał w interesach, ale nie mówił dokąd

Kiedy zaprosił mnie do swojego mieszkania, pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to: „Dlaczego ja się męczę w trzyosobowym pokoju w akademiku, skoro mój chłopak mieszka w takich warunkach?”. Lokal miał co najmniej ze sto metrów, na pierwszym poziomie znajdował się ogromny salon z kominkiem, połączony z kuchnią. Po kilku schodkach wchodziło się na drugi poziom.

Tu znajdowała się ogromna łazienka, a właściwie pokój kąpielowy, i piękna sypialnia z niewielką, ale funkcjonalną garderobą. Wszystko nowoczesne i drogie.

Masz bardzo piękne mieszkanie – zachwyciłam się otwarcie.

Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi na mój mało wyszukany komplement, więc spróbowałam jeszcze raz:

– Musiało nieźle kosztować!

– Owszem, kosztowało – zamknął mi usta pocałunkiem i zmienił temat: – Chodź, napijemy się szampana.

W ciągu następnych miesięcy był dla mnie bardzo dobry i czuły, sprawiał mi różne drobne przyjemności, kupował kwiaty i upominki, ale ani słowem się nie zająknął na temat wspólnego zamieszkania. Kilka razy próbowałam poruszyć tę kwestię, jednak bez skutku – zawsze zręcznie wymigiwał się od odpowiedzi i kierował rozmowę na inne tory. W końcu dałam sobie spokój, chociaż koleżanki z pokoju zaczęły mi lekko dogadywać, że skoro jest tak, jak jest, to pewnie mam zmienniczkę.

Nie powiem, czasem się nad tym zastanawiałam. Zwłaszcza kiedy wyjeżdżał. „W interesach” – tłumaczył mi. Nigdy nie mówił, dokąd wyjeżdża, i nigdy nie zaproponował, że zabierze mnie ze sobą. Raz sama go o to poprosiłam, ale zdecydowanie odmówił.

– Dlaczego? – nie mogłam zrozumieć. – Przecież nie jesteś zajęty dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pobylibyśmy sobie trochę razem...

– Nie mogę, Agata – uciął zdecydowanym tonem. – Koniec dyskusji.

Za to zaraz po powrocie zabrał mnie na tydzień do Zakopanego.

– Nie chcę, abyś miała do mnie żal, ale kiedy jadę gdzieś służbowo, muszę jechać sam. Moja praca wymaga skupienia i pełnej dyspozycyjności, nie mogę pozwolić sobie na żadne dodatkowe obciążenia – wyjaśnił.

Niby rozumiałam, ale było mi przykro. To ja jestem „obciążeniem”?!

Dopiero po prawie dwóch latach znajomości zaproponował, abym się do niego wprowadziła. Zaprosił mnie wtedy na kolację do swojego pięknego mieszkania i przy szampanie... wręczył mi pierścionek z białego złota, pytając, czy zostanę jego żoną. Byłam absolutnie zaskoczona, ale oczywiście rzuciłam mu się na szyję.

– Tak, tak, tak! – powtarzałam, całując go raz po raz. – Kocham cię bardzo, bardzo, bardzo!

– Ja ciebie też – odparł.

Zdążyłam się już przyzwyczaić do tego, że mój wybranek jest raczej powściągliwy, jeśli chodzi o werbalizowanie swoich uczuć, ale w miłości nie liczą się słowa, lecz czyny, prawda?

Zamieszkaliśmy razem. Początkowo trochę mnie dziwiło, że Maciej nie zrywa się co rano i nie biegnie do biura, a do domu wraca o najróżniejszych porach, czasem późną nocą, a czasem po godzinie od wyjścia.

– Maciek, dlaczego ty tak dziwnie chodzisz do pracy? – zapytałam.

– Jak to: dziwnie? – zdumiał się.

– No, normalnie ludzie chodzą na określoną godzinę, a kończą też mniej więcej o określonej porze, a ty...

Roześmiał się.

– Nie wszyscy tak pracują, kochanie. Moich interesów nie dałoby się prowadzić od siódmej do szesnastej. Popatrz, jak wyjeżdżam, wtedy jestem w robocie dwadzieścia cztery na dobę, bo nikt mnie nie zastąpi nawet na chwilę. Ale na co dzień inni pracują na mnie, zrozumiałaś?

Pokiwałam głową. Zrozumiałam, a właściwie to przyjęłam do wiadomości i nie próbowałam tego zgłębiać. Skoro tak mówił, tak musiało być.

Kim tak naprawdę jest mój facet?

Kiedyś, w trakcie sprzątania, odkryłam przypadkiem, że w naszej sypialni, pod pięknym wiszącym na ścianie aktem, znajduje się coś w rodzaju skrytki; oczywiście była zamknięta. Wieczorem zapytałam przy kolacji:

– Maciek, po co ci sejf w sypialni?

Zaskoczony podniósł głowę znad talerza i najpierw powoli przeżuł to, co miał w ustach, przełknął i dopiero potem odpowiedział:

– Niektóre dokumenty nie powinny leżeć na wierzchu. Ani gotówka, prawda? Ani już szczególnie takie rzeczy jak to – dodał z uśmiechem, wyjmując z kieszeni obciągnięte czerwonym aksamitem pudełeczko. W środku były brylantowe kolczyki. Śliczne. – Przymierz – poprosił.

– Pokażesz mi, jak się otwiera ten sejf? – zapytałam, kiedy już założyłam kolczyki i podziękowałam mu za ten niespodziewany prezent.

– Nie – uciął niespodziewanie tym swoim kategorycznym tonem.

– Ale...

– Nie ma ale. I więcej na ten temat nie rozmawiajmy.

– Dlaczego? Przecież skoro mieszkamy razem, to chyba ja też powinnam... – urwałam w pół zdania. Jeszcze nigdy nie widziałam w oczach Maćka takiego chłodu. Nawet nie było w nich złości, tylko zimna stal.

Nie pytałam więcej, skoro nie, to trudno, jakoś to przeżyję.

Pewnego dnia moja mama złamała nogę. Obiecaliśmy jej, że przyjedziemy na weekend wesprzeć ją na duchu. Mama bardzo lubiła Maćka, ojciec chyba trochę mniej. Wszystko było już gotowe do wyjazdu, a tu raptem jakieś SMS-y, telefony i Maciek w ostatniej chwili oznajmił, że on jechać nie może, bo jakieś ważne spotkanie. Próbowałam marudzić i prosić, ale oświadczył twardo:

– Przykro mi, kochanie, na pewne sprawy nie jestem w stanie nic poradzić, a ty jesteś już dużą dziewczynką i powinnaś to zrozumieć. Praca to praca, tak musi być.

– Dla ciebie praca jest zawsze najważniejsza... – burknęłam obrażona i zamknęłam się w sypialni.

Po dwudziestu minutach przyszedł, wycałował mnie, wyściskał i oznajmił, że choć on, niestety, musi zostać w Poznaniu, to przecież ja mogę pojechać do rodziców. Jego samochodem. Nie wierzyłam własnym uszom! Pożyczył mi swoje ukochane bmw, czego nie zrobił nigdy wcześniej! „Jesteś niedoświadczonym kierowcą, właściwie zupełnie zielonym – mówił zwykle. – Gdyby coś się stało...” Tym bardziej więc zdziwiłam się teraz – po mieście nie wolno mi jeździć, a w ponad dwustukilometrową trasę tak? Ale skoro dał – to wzięłam.

I wszystko byłoby super – spędziłam z rodzicami naprawdę udany weekend – gdyby nie to, że w drodze powrotnej złapałam kapcia. W pierwszym odruchu chciałam wezwać pomoc drogową albo zatrzymać jakiś inny samochód.

Najlepiej z  mężczyzną za kierownicą. Ale po chwili zagrała we mnie ambicja. Co – ja sobie nie poradzę? Skoro sama przejechałam tyle kilometrów bez najmniejszego kłopotu, dam radę sama zmienić koło. Otworzyłam bagażnik, wyciągnęłam lewarek, wyjęłam dojazdówkę i... zobaczyłam pod nią schowek. „Czyżby w samochodzie Maciek też przechowywał ważne dokumenty?”– pomyślałam.

Jednak w skrytce nie było dokumentów. Ani pieniędzy. Ani biżuterii. Był za to pistolet. Czarny, błyszczący, groźny. Nie mam pojęcia, czy na kule, czy gazowy, nie wiem nawet, czy był prawdziwy, czy to tylko atrapa. Nie znam się na broni i nie lubię jej. Bałam się go nawet dotknąć!

Powoli zamknęłam bagażnik i z pustką w głowie sprawnie wymieniłam koło, po czym wsiadłam do samochodu i nigdzie się nie zatrzymując, nawet na siusiu, wróciłam do domu.

Różne myśli kotłowały mi się po drodze w głowie. Co może oznaczać broń w samochodzie mojego chłopaka? Gdyby był policjantem albo detektywem, wiedziałabym o tym. Może jest więc jakimś tajnym agentem, asem wywiadu? A może... gangsterem? Nie, na pewno nie! Nie on – taki delikatny, elegancki, dobrze wychowany! Ale co ja mam zrobić? Co począć z tą wiedzą?

Denerwowało mnie, że ma przede mną tajemnice

Maciek czekał już na mnie w domu, z kolacją i czerwonym winem.

– Jak tam było, kochanie? Jak mama, lepiej się już czuje?

– Tak, dzięki – odparłam. – No wiesz, musi oczywiście nosić gips, ale przynajmniej już jej nie boli.

Cały czas byłam jak sparaliżowana, a w głowie huczało mi jedno pytanie: „Co w twoim samochodzie robi pistolet?!”. Najchętniej zadałabym mu je wprost, ale coś mi mówiło, że nie powinnam tego robić. Więc zdusiłam ciekawość i w kółko powtarzałam sobie w duchu, że przecież ludzie miewają broń, miewają również pozwolenie na nią i wszystko jest legalne, nie ma w tym nic podejrzanego. Ale czy na pewno tak jest i w tej sytuacji?

fdhjfdgjgfjfgjfgjgfjfgjgfj

Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam nawet o kapciu i zmianie koła, a przecież było oczywiste, że Maciek to zauważy. Następnego dnia, kiedy wróciłam po zajęciach do domu, od razu zapytał:

– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że złapałaś gumę? – W jego głosie pobrzmiewała pretensja. Pretensja i coś jeszcze. Obawa? Złość?

Zapomniałam.

– I co, jak sobie poradziłaś?

– Normalnie, zmieniłam koło.

– Sama? – Napięcie, z jakim zadał to pytanie, było niemal namacalne.

– Sama, nawet nieźle mi poszło. 

Wzruszyłam ramionami, udając obojętność. Nie mam pojęcia, dlaczego wtedy nie zapytałam o ten pistolet, przecież mogłam. Chyba czekałam, aż on sam powie coś na ten temat. Wydawało mi się, że jeśli to legalna broń, to przecież może mi powiedzieć, nie musi tego przede mną ukrywać.

Ale nic nie powiedział.

Kilka dni mnie to męczyło, a potem nie wytrzymałam i po kryjomu znów zajrzałam do skrytki. Broń zniknęła. Od tej chwili zaczęłam uważniej i trochę nieufnie przyglądać się swojemu chłopakowi. Powtarzałam sobie uparcie, że Maciek nie może być złym człowiekiem. Kochałam go, chciałam wierzyć w niego i wierzyć jemu.

Nagle, ni stąd, ni z owąd, zaczął wspominać o ślubie. Twierdził, że niedługo skończę studia, moglibyśmy kupić dom z ogrodem, mieć dziecko albo nawet dwoje...

– Twoja mama na pewno by się ucieszyła – szeptał mi do ucha. – Nic nie mówi, ale wiem, że nie jest zadowolona, że mieszkamy bez ślubu.

– Ja... ja chyba jeszcze nie chcę dziecka – broniłam się zaskoczona.

– To z dzieckiem poczekamy, aż skończysz studia.

Byłam bardzo zakochana, ale mimo wszystko jakoś trochę obawiałam się tego ślubu. Już nie ufałam Maćkowi tak bezgranicznie, jak na początku znajomości, coś w naszym codziennym życiu zgrzytało. Nie kłóciliśmy się, ale to chyba dlatego, że ustępowałam mu w większości spraw, nie próbowałam forsować swojego zdania ani drążyć tematów, na które on nie miał ochoty rozmawiać.

Któregoś dnia wieczorem Maciek wrócił bardzo zdenerwowany.

– Muszę wyjechać na kilka dni, kochanie, może nawet na tydzień.

Mogę pojechać z tobą?

– Nie – znów usłyszałam ten twardy, obcy ton w jego głosie.

Spakował kilka koszul i jakieś drobiazgi. Przez uchylone drzwi do łazienki usłyszałam, jak cichutko zgrzytnął zamek sejfu. Zdenerwowało mnie, że ciągle ma przede mną tajemnice, nawet teraz, kiedy już tak długo jesteśmy razem. Nigdy nie otwierał skrytki w mojej obecności, ciekawe, co tam trzyma.

Nie było go już trzeci dzień. Wprawdzie dzwonił co wieczór i zapewniał, że wszystko jest w porządku i niedługo wraca, ale kiedy ja próbowałam dzwonić do niego, telefon miał wyłączony. Tłumaczył się później, że był na ważnym spotkaniu…

Przecież to jasne, że jest gangsterem

Czwartego dnia zaplanowałam sobie generalne porządki; zawsze, kiedy zostawałam sama, podświadomie bardzo się denerwowałam i chciałam czymś wypełnić czas. Na nocnym stoliku Maćka znalazłam, wsunięty pod podstawkę lampki kluczyk, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Czyżby do skrytki? Mój ukochany musiał się bardzo spieszyć, skoro nie schował go w jakimś lepszym miejscu. Zdjęłam obraz ze ściany i wsunęłam klucz do zamka. Wszedł gładko. „Przekręcić czy nie?” – zawahałam się. Targały mną mieszane uczucia – z jednej strony ciekawość i przekonanie, że mam do tego prawo, z drugiej – poczucie nielojalności wobec partnera. Ciekawość zwyciężyła.

Przekręciłam kluczyk w zamku, powoli otworzyłam sejf i... W środku leżała metalowa kasetka i banknoty – poukładane w stosy euro, dolary, złotówki. Dużo, bardzo dużo. W milczeniu wpatrywałam się w zawartość skrytki, jakbym czekała, że nagle wszystko zniknie, a ja obudzę się ze snu. Ale to nie był sen. Te pieniądze były prawdziwe. Nie mam pojęcia, jak długo tak stałam, w końcu ocknęłam się ze stuporu i przez ściereczkę, której używałam do ścierania kurzu, wyciągnęłam z sejfu metalową kasetkę. Nie była zamknięta, w środku leżały dwa pistolety.

Nagle coś zaczęło mnie poganiać, ręce mi drżały, zatrzasnęłam wszystko, odłożyłam klucz na miejsce i pobiegłam na dół do salonu. Wyjęłam z barku butelkę Remy Martin, nalałam sobie pełny kieliszek i wypiłam duszkiem. „W ten sposób nie pije się koniaku” – usłyszałam w głowie głos Macieja.

Siedziałam przy stole z pustką w głowie, bezmyślnie popijając koniak. Nie wiem, ile czasu to trwało, ale w końcu dotarło do mnie, że muszę coś postanowić. Nie mogę dłużej udawać, że nic nie widzę, aż taką idiotką nie jestem. Przecież to oczywiste, że mój facet robi coś nielegalnego. Tylko co? Bałam się nawet myśleć...

Co robić? Co robić? W pierwszej chwili chciałam spakować swoje rzeczy i wyjechać do rodziców, ale szybko odsunęłam od siebie ten pomysł. „Przecież najpierw właśnie tam będzie mnie szukał – uświadomiłam sobie. – Muszę wymyślić jakieś inne miejsce, nie tak oczywiste. Tylko co wtedy z moimi studiami? Mam wszystko rzucić i ukrywać się przez resztę życia? To bez sensu, zresztą i tak pewnie by mnie znalazł – zwątpiłam. – A poza tym... kocham go, a on mnie. Wcale nie chcę się z nim rozstawać. Nie będę uciekać – zdecydowałam. – Kiedy szczerze porozmawiamy, na pewno wszystko mi wyjaśni.”

Gdzieś w kąciku mózgu pojawiła się króciutka myśl, kłująca jak igła: „Tu nie ma co wyjaśniać, głupia, twój facet jest gangsterem, siedzi po uszy w bagnie. Nie łudź się.”

Od tej chwili nieustannie biję się z myślami, co zrobić. Kocham Maćka i nie chcę od niego odchodzić, ale jeśli z nim zostanę, to muszę zdecydować się na życie z… przestępcą. Czy potrafię? Czy chcę dzielić życie z gangsterem, korzystać z jego pieniędzy? I czy nasza miłość to przetrwa?

Czytaj także:
„Moja córka to utrzymanka gangstera. Kiedy mija mnie na mieście, udaje, że mnie nie zna”
„Diana wygląda jak milion dolarów i wozi się autem droższym niż mieszkanie mojej matki. Pokochałem dziewczynę gangstera”
„Uciekłam od gangstera, który bił mnie i upokarzał. Żyję w strachu, że stanie u moich drzwi i skrzywdzi nasze dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA