Wysiadłam na stacji metra. Szczerze mówiąc, metro przemieniało się tutaj w całkiem normalny pociąg kursujący po powierzchni ziemi. Nie opłaca się budować tuneli na przedmieściach, a tym bardziej poza miastem. A to była po prostu wieś. Widziałam nawet przez okno kilka krów na pastwisku. Miejscowość rozciągała się blisko Londynu, do pałacu niecałe trzydzieści kilometrów, dużo pól i zieleni. Dobra lokalizacja. Miło sobie tu mieszkał mój Andrzejek. Andrzejek… Rany, ależ ja się za nim stęskniłam!
Zdecydowałam się na tę wyprawę pod wpływem impulsu. Byliśmy ze sobą już trzy lata, z czego ostatni rok jedynie na Skypie i podczas wakacyjnego wypadu. Nic dziwnego, że tęskniłam cały czas, odliczając dni i godziny do kolejnych telefonów i spotkań…
Kiedy w ofercie last minute sieci lotniczej znalazłam bilet w obie strony za 199 złotych, nie wahałam się ani chwili. „Zrobię niespodziankę mojemu Andrzejkowi – cieszyłam się. – Spędzimy trzy wspaniałe dni, a potem z powrotem do kraju. Do oczekiwania na jego telefonu, do obowiązków, szarych dni i samotnych wieczorów. Jednak mówi się trudno”. Jesteśmy młodzi i trzeba się teraz sprężyć, zarobić na tyle dużo, żeby spokojnie myśleć o założeniu rodziny i wspólnej przyszłości.
Ciekawe czy ucieszy się z niespodzianki?
W kraju układało mi się zresztą całkiem dobrze. Jestem szefem zespołu w banku. Andrzejowi wiodło się gorzej, nie mógł się odnaleźć w polskiej rzeczywistości. Cokolwiek zaczynał, to od razu kończył, a właściwie z nim kończono. Jeden szef idiota, drugi tyran, trzeci palant i wyzyskiwacz. Przez kilkanaście miesięcy poznałam z opowiadań całą armię wykorzystujących go ludzi. Nie znalazł się ani jeden porządny, który dałby mu się wykazać za uczciwe pieniądze. Zaczynałam powoli podejrzewać, że to nie szefowie Andrzeja są nieodpowiedni, tylko coś z nim jest nie tak.
Wtedy wyjechał do Wielkiej Brytanii. Odgrażał się, że tam pokaże, na co go stać, ale pierwsze tygodnie nie były różowe. Zrezygnowany, grobowy głos oznajmiał mi przez słuchawkę lub przez głośniki komputera, że tu również jest nie do wytrzymania. Andrzej przedstawiał się jako ofiara złych rządów w Polsce i w Europie, zaczęły się również narzekania na pierwszych, angielskich szefów. Innymi słowy, serial trwał. Do czasu. Mniej więcej trzy miesiące po przyjeździe wszystko się odmieniło. Zadowolona, tryskająca humorem i energią twarz, koniec kłopotów, koniec życia z dnia na dzień. Sukces.
Cieszyłam się razem z nim. Byłam dumna z faktu, że oto mój Andrzej na obcej ziemi, w nowych realiach i po angielsku, dał sobie radę i świetnie mu się powodzi. Wcześniej nie miał pieniędzy na powrót, po przemianie zaczęło brakować mu czasu na odwiedziny, a nawet rozmowy telefoniczne. Rozumiałam to, sama nie miałam lekko w pracy, więc przyjęłam te ograniczenia jako koszt dobrej posady. Jakiej? Nigdy nie powiedział otwarcie. Gdzieś w usługach.
Wędrowałam po miejscowości, rozglądając się po domach z szarej cegły. Właściwie to brzydko tu budują, bez rozmachu, ale może dzięki tej oszczędności kraj taki bogaty… Spojrzałam na kartkę z adresem. To ten budynek. Andrzej nie dał mi swoich namiarów, jednak dwa razy przesyłał coś paczką i na blankiecie znalazł się adres nadawcy. Uśmiechnęłam się promiennie. Zaraz go zobaczę. Chyba że jeszcze nie wrócił do domu po pracy, wtedy poczekam. Ciekawe, czy się ucieszy?
Nacisnęłam przycisk u drzwi. Rozległ się dźwięk gongu. Po chwili ktoś zaszurał po drugiej stronie, uchylił drzwi i przez szparę wyjrzała kobieca twarz. Niewielki otwór nie pozwalał dojrzeć całej sylwetki, jednak to wystarczyło na stwierdzenie, że stoi tam ładna blondynka po dwudziestce, w samej koszulce i majteczkach. Zatkało mnie na chwilę.
Tamta spytała po angielsku, czego sobie życzę. Akcent świadczył, że z pewnością nie była Angielką.
– Jest Andrzej? – wydukałam jedyne, co przyszło mi do głowy.
A więc to jest ten jego sukces!
Panienka zastygła, słysząc język polski, następnie odwróciła się i krzyknęła, już nie po angielsku:
– Nejaka żena chce neco od tebe!
W tle, na korytarzu pojawił się mój Andrzejek. Również w skąpym ubiorze, z puszką piwa w ręce. Spojrzał i zamarł na widok mojej twarzy wciśniętej w szparę pomiędzy framugą a uchylonymi drzwiami. Wygląd niczym posąg Apolla, tyle że po przejściach i z brzuchem o dwadzieścia kilo większym niż antyczny ideał.
– Helenka?! – wymamrotał w końcu, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje. – Skąd ty tu? Jakim cudem…
– A ty co? – wymamrotałam równie zaskoczona, lecz po chwili złość mną zatelepała. – Kto to jest?! – wrzasnęłam, pokazując młodą Czeszkę.
– Słuchaj, to nie tak. Ja tylko… – tłumaczył się przez korytarz i uchylone drzwi, w tych swoich spodenkach i z niedopitym piwem w dłoni.
Jednak nie dane mu było dokończyć. Dziewczyna gwałtownie zatrzasnęła drzwi tuż przed moim nosem. Usłyszałam wściekłe okrzyki po czesku przetykane tłumaczeniami tego zdrajcy Andrzeja. Nie zamierzałam ich słuchać ani czekać na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Więc tak wygląda ten jego sukces! Tym się zajmuje, a mnie zwodzi i okłamuje od miesięcy! Pewnie go tu owa panienka sponsoruje, tak jak ja to robiłam w Polsce.
Nie dziwota, że wydawał się taki zadowolony. Tu piękna dziewczyna, tam inna, równie ładna, do tego głupia i wierna. A wszystkie chętnie dzielące się swoją pensją i łóżkiem. Jak on to robi? Czy my, baby, bez względu na narodowość, nie mamy rozumu?
Biegłam z powrotem na stację kolejki, byle szybciej stąd uciec. Wpadłam na peron. Miałam szczęście, pociąg zaraz odjeżdżał. Po chwili zauważyłam przez okno, że Andrzej wyskoczył z przejścia podziemnego i miotał się po peronie. Jednak drzwi się już zamknęły, wagony ruszyły i jego postać została w tyle. Nie chcę cię znać! Precz!
W barze poznałam faceta
Musiałam przebiedować jakoś te trzy dni do odlotu. Miałam w kieszeni jedynie kilkadziesiąt funtów wziętych na wszelki wypadek. Nie przyszło mi do głowy, że będę musiała tu za coś płacić oprócz dojazdu! W centrum Londynu usiadłam w jakimś barze i najlepszą angielszczyzną, na jaką mnie było stać, zamówiłam kawę i ciastko. Potem zatopiłam się w swoich smutkach, patrząc w czarną taflę napitku.
Trzy dni tutaj, a potem długie lata w Polsce na rozpamiętywanie mojej nieszczęśliwej miłości… Nie chciałam zwiedzać miasta, choć jeszcze trzy godziny wcześniej skrupulatnie odnotowywałam w przewodniku miejsca warte zobaczenia. Teraz myślałam jedynie o tym, jak bardzo jestem nieszczęśliwa. Cholerna Anglia! Gdyby Andrzej tu nie przyjechał… To co? Co by się stało? Siedziałby w kraju na moim garnuszku, aż znalazłby inną. Młodszą, ładniejszą, może bogatszą. I równie głupią.
Emigracja nie ma w tym wypadku nic do rzeczy. To taki człowiek grający tylko na siebie. I szczerze mówiąc, może lepiej, że się teraz o tym przekonałam niż później, kiedy bym była starsza, z dzieckiem lub dziećmi, opuszczona przez samoluba dla innej. Jeszcze jedno ciastko i do tego wódka. I jeszcze jedna. Smutki precz, należy mi się. Nie ma co ukrywać – upiłam się.
– Helenko, na rodaków zawsze można liczyć w potrzebie. Jakoś się pomieścimy. Byle do jutra. A potem się zobaczy… – jakiś mężczyzna otwierał drzwi do mieszkania w marnej, czynszowej kamienicy, sądząc po klatce schodowej, nawet bardzo marnej.
Poznałam go w tym barze. Przyczepił się. Słysząc mój koślawy angielski, przysiadł się i zagadał. On też jest Polakiem, od kilku lat siedzi w Londynie. Opowiedziałam mu wszystko, płacząc i klnąc na wszystkich mężczyzn świata. Słuchał ze zrozumieniem. Kiwał głową, uśmiechał się współczująco, nie mógł pojąć, jak Andrzejek zrezygnował z takiego skarbu jak ja. Postawił mi też kilka kolejek. Powoli odpływałam...
Postanowiłam tu zostać na dłużej
Zaproponował nocleg, a ja poszłam za nim. Wszystko wirowało – światła baru, światła samochodów na ulicy, światełka na tablicy rozdzielczej w taksówce, którą mnie wiózł.
– Zapraszam, madame – odwrócił się i wykonał zachęcający ruch, jakby był lokajem na dworze królewskim.
Chwila przerwy w piciu i kilka minut na świeżym powietrzu otrzeźwiło mnie trochę. Mogłam już dojrzeć szczegóły bez potrójnego wirolotu przed oczyma. Czemu te drzwi takie grube, z zamkami jak w sejfie? Dlaczego jego uśmiech stał się taki dziwny…? Przerażający.
Przebiegł mnie impuls, zadziałał instynkt samozachowawczy, odwróciłam się na pięcie i pognałam co sił po schodach w dół. Musiał być zaskoczony, bo nie ruszył od razu. Jednak chwilę później usłyszałam dudniące kroki. Dopadłam drzwi wyjściowych. Zamknięte! Szarpałam klamkę w przerażeniu. On wypadł zza rogu. Uśmiechnął się, widząc, że utknęłam. Wtedy jakiś inny mieszkaniec tej kamienicy wszedł do klatki. Otworzył zamek z zewnątrz i stanął zaskoczony twarzą w twarz ze mną. Chyba coś powiedział, ale nie słuchałam. Wyprysnęłam błyskawicznie na ulicę.
Pusto i ciemno, ale kilkadziesiąt metrów dalej szumiał ruch uliczny. Pobiegłam. Nie wiem, czy ów pomocny rodak mnie gonił. Nie patrzyłam, po prostu biegłam, ile sił w plączących się od alkoholu nogach. Dopadłam taksówki. Uciekłam. Mój pierwszy dzień w Wielkiej Brytanii skończył się fatalnie. Odkrycie zdrady chłopaka i kontakt z podejrzanymi indywiduum, z którego łap ledwo się uratowałam – dosyć atrakcji jak na jeden dzień. Czy to znaczy, że jest tu źle? Nie. Jest tak, jak każdy sobie zorganizuje i ułoży.
Dla uzupełnienia informacji dodam tylko, że nie wróciłam już do Polski. Nazajutrz zadzwoniłam do koleżanki ze szkoły, która naprawdę pomogła mi w mojej biedzie, i dwa dni później miałam już propozycję pracy za dwa razy większą pensję niż dotychczasowa polska. Czy zostanę na zawsze? Pewnie nie. Choć każdy tak mówi, a potem powrót do Polski jest odkładany z roku na rok.
Czytaj także:
„Facet wmawia mi, że jest po rozwodzie, kocha mnie i wkrótce będziemy razem. Tylko dlaczego nadal mieszka z byłą żoną?”
„Imprezy rodzinne oznaczały harówę, terror i ogromne wydatki. Matka wpoiła mi, że to goście są najważniejsi, nie ja”
„Licealny chłopak zostawił mnie z brzuchem i złamanym sercem. Wierzyłam, że po mnie wróci, ale byłam naiwna”