Nigdy nie miałam szczęścia do mężczyzn. Jak już któregoś potraktowałam nieco poważniej, jak zaczynałam myśleć o nim na serio, zaraz okazywało się, że jest w nim coś, co kazało mi szybko zwijać żagle i wycofywać się do bezpiecznego portu. Tak było na przykład z Krzysztofem, który na kilku kolejnych wspólnie spędzonych imprezach udowodnił bez cienia wątpliwości, że jego miłość do alkoholu jest znacznie silniejsza od miłości do mnie. Podobnie było z Marcinem, który okazał się nieokrzesanym gburem, i z Andrzejem, który nawet w moim towarzystwie ostentacyjnie oglądał się za dziewczynami, a to co mówił, świadczyło jednoznacznie o tym, że zależy mu wyłącznie na szybkim seksie.
Inny był jedynie Tomek, ale o nim nigdy nie myślałam jak o mężczyźnie. Był kimś, z kim można było pogadać o wszystkim, pośmiać się – komu można się zwierzyć bez obawy, że następnego dnia o twoich tajemnicach będzie wiedziało pół miasta. On zawsze znajdował czas, by ze mną pogadać, by wysłuchać moich zwierzeń i coś mądrego doradzić. Był moim powiernikiem, ale też całkowitym przeciwieństwem mojego ideału mężczyzny. Przypominał bardziej Kubusia Puchatka niż męskiego „macho”. Od dziecka miał nadwagę, ale wcale się nią nie przejmował. Twierdził, że i tak jest piękny „na swój sposób” i jest mu bardzo dobrze ze swoją fizjonomią.
Znałam go od przedszkola. Mieszkał w tej samej klatce, tylko piętro niżej. Razem dorastaliśmy, razem chodziliśmy do szkoły i razem zdawaliśmy maturę. Był w moim życiu od zawsze, od kiedy pamiętam – jak brat i rodzice, a może nawet jeszcze bardziej, bo z nimi nigdy nie mogłam porozmawiać aż tak otwarcie. To on zwracał moją uwagę na wady moich chłopaków, bo ja zwykle byłam szaleńczo zakochana i zaślepiona.
Studiował arabistykę – kierunek dość egzotyczny jak na mój gust, ale to była jego pasja. W mieszkaniu miał mnóstwo arabskich gadżetów – Koran w złoconej obwolucie, chusty arafatki, płyty z orientalną muzyką, oprawione w drewniane ramy zdjęcia jakichś arabskich zabytków i dwie zakrzywione jak półksiężyc marokańskie szable.
Tego dnia spotkałam go przy windzie. Nie był sam. Obok niego stał wysoki, przystojny facet o ciemnych włosach i śniadej cerze.
– To jest Hamid – przedstawił mi nieznajomego. – Rodowity kairczyk, jak sam twierdzi, ale pięć lat spędził na studiach w Krakowie, więc trochę też to krakowiaczek – zaśmiał się rubasznie. – Ale przede wszystkim to specjalista od mumii. Właśnie przed godziną zrobił nam o nich wykład. Będzie u mnie mieszkał przez jakieś dwa tygodnie.
Hamid był bardzo przystojny. Miał około trzydziestki. I coś bardzo intrygującego w spojrzeniu. Jego wzrok sprawił, że poczułam się lekko zmieszana. Tomek, oczywiście, zauważył to natychmiast.
– Uważaj, bo to muzułmanin, choć trochę już spolszczony i nawet piwo czasem wypije, ale wiedz, że oni muszą mieć aż cztery żony… – powiedział i zaśmiał się tak głośno, że widać było jak pracuje mu przepona na jego pokaźnej wielkości brzuchu.
„Głupie żarty” – pomyślałam. Normalny wykształcony, przystojny facet, jak wszyscy inni. No może niezupełnie jak wszyscy inni, bo wyglądał jak książę z bajki i patrzył na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem…
– No dobra – powiedział Tomek – teraz zapraszam was na herbatkę z hibiskusa, którą właśnie dostałem od mojego szanownego współlokatora.
Zgodziłam się i całe popołudnie spędziłam w ich towarzystwie. Hamid okazał się przemiłym facetem – inteligentnym, wygadanym, a przy tym niezwykle grzecznym. Był też niesamowicie bezpośredni. Wzbudzał moje zaufanie i szybko sprawił, że moja – nabyta przez złe doświadczenia – nieufność do mężczyzn gdzieś zniknęła.
Następnego dnia znów spotkałam go przy windzie, ale tym razem samego.
– Wiesz, prawie zupełnie nie znam Krakowa, może wybralibyśmy się jutro na spacer. Pokazałabyś mi najciekawsze miejsca – powiedział.
„Czemu nie – pomyślałam – mam przecież wolny dzień, a pogoda ma być piękna. Dlaczego więc nie miałabym go spędzić w miłym towarzystwie?”.
Rano zapukał do moich drzwi z ogromnym bukietem kwiatów.
– To jest… jak to u was mówią? Łapówka dla pilota – powiedział z rozbrajającym uśmiechem.
Ujął mnie tym gestem. Nigdy od żadnego z moich chłopaków nie dostałam kwiatów. Wstawiłam je do wazonu i ruszyliśmy na miasto. Był piękny majowy dzień, a ja czułam się świetnie. Hamid mnie adorował. Był czarujący, opiekuńczy. Zupełnie inny niż wszyscy moi dotychczasowi faceci. Nie ukrywał, że mu się podobam i ciągle prawił mi komplementy. To było bardzo przyjemne. Czułam się jak bohaterka telewizyjnego romansu. Wieczorem, gdy odprowadził mnie do domu, wcale nie miałam ochoty się z nim rozstawać. Zaprosiłam go do siebie, a on zgodził się i został do rana.
Byłam strasznie szczęśliwa. Czułam, że w końcu uśmiechnęło się do mnie szczęście, że trafiłam na mężczyznę idealnego, że w końcu znalazłam swego księcia z bajki. Gdy wyjeżdżał powiedział, że mnie kocha i wróci najszybciej, jak tylko będzie mógł.
Przez następny miesiąc rozmawiałam z nim prawie codziennie przez telefon, a on dwa, trzy razy dziennie przysyłał mi SMS-y: „tęsknię i kocham”. Ja też bardzo tęskniłam. Odsyłałam mu takie same.
– Wiesz, chyba się zakochałam – zwierzyłam się któregoś dnia Tomkowi.
Zasępił się i posmutniał. Widziałam, że walczy ze sobą wewnętrznie, że coś chce mi powiedzieć, ale nie może.
– No, co? Co w tym złego? – spytałam zaniepokojona.
– Nie, nic – odparł stłumionym głosem. – Tylko… boję się, że będziesz cierpieć. Próbowałem ci to powiedzieć, że Hamid… lubi dziewczyny.
– I co z tego? Co masz na myśli? – spytałam.
– Nie mówiłem ci o tym, bo nie sądziłem, że to zajdzie aż tak daleko, ale on przyjeżdża do Polski dość często, od kilku już lat i… ma tu kilkanaście przyjaciółek. Kiedyś powiedział mi, że pomylił imiona, wysyłając te wszystkie esemesy, więc teraz wysyła je bez imion.
– Nie wierzę ci, kłamiesz – krzyknęłam wściekła.
A on bez słowa wyciągnął swoją komórkę i napisał esemesa: „kocham cię i tęsknię”, po czym wysłał go na numer Hamida. Przez chwilę siedzieliśmy milcząc, po czym zadźwięczał sygnał nadchodzącej wiadomości.
„Też cię kocham”– przeczytałam odpowiedź w telefonie Tomka.
– Przecież ci mówię, że on nad tym już nie panuje... – powiedział, spuszczając wzrok.
Rozpłakałam się, a on przytulił mnie i zaczął głaskać po włosach. I nagle zrobiło mi się lżej. W jego ramionach czułam się tak bezpiecznie.
– Nie płacz – powiedział. – Jeszcze spotkasz swój ideał faceta. Nie trzeba szukać aż tak daleko…
Popatrzyłam na niego i nagle dostrzegłam, że ten mój miś jest nawet przystojny i to wcale nie „na swój sposób”.
Gdyby nie ostatnie wydarzenia, pewnie długo jeszcze bym tego nie zauważała i nadal goniłabym za szczęściem, a z nim bywa przecież tak jak z okularami. Nie widzimy ich, a one są tak blisko. Na naszym własnym nosie.
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”