„Miałam wszystko, ale zostawiłam kochającego męża dla namiętnego kochanka. Szybko zmieniłam zdanie i chciałam wrócić”

kobieta która odeszła od męża fot. Adobe Stock
„Codziennie to samo. Jakby odhaczał listę do zrobienia. Rano całus na powitanie. W soboty i niedziele koniecznie śniadanie do łóżka. Sobotnia potańcówka na zmianę z teatrem. Trzy razy w tygodniu kwiaty i to nieustanne cielęce spojrzenie... Szybko się okazało, że chociaż miłość Marcina była dusząca, to jego pieniądze bardzo ułatwiały życie”.
/ 12.11.2021 11:53
kobieta która odeszła od męża fot. Adobe Stock

Dobrze pamiętam tamten dzień. Był czerwiec, kwitły kwiaty, a ja byłam zakochana do bólu. Aż w głowie mi wirowało, a serce śpiewało. Marcin przyszedł do kuchni, gdzie kończyłam sprzątać po obiedzie, stanął za mną, objął mnie i wtulił twarz w moje włosy. Powiedział:
Wiesz, kochanie, tak bardzo bym chciał mieć z tobą dziecko… Będę równie wspaniałym ojcem jak ty cudowną matką. Jest w nas tyle miłości…

I wtedy zdecydowałam się opuścić męża.

– Oszalałaś?! – moja matka aż dostała czkawki, kiedy jej o tym powiedziałam. Podałam jej szklankę wody.
– Zupełnie cię pokręciło! – ciągnęła. – Czego ty chcesz od Marcina? Przystojny, zaradny, no i kocha cię jak głupi.
– Właśnie – usiadłam za stołem w maminej kuchni. – On po prostu dusi mnie tą swoją miłością. A jak będzie miał dziecko, to już w ogóle – machnęłam ręką.
– Facet obsypuje cię kwiatami, prezentami, zabiera na wyjazdy, patrzy w ciebie jak w obrazek… – matka zaczęła swoją mantrę.

Nikt nie rozumiał, że jego miłość mnie dusiła

– Bla, bla, bla. Codziennie to samo. W kółko. Żadnej inwencji, pomysłu, spontaniczności. Jakby odhaczał listę do zrobienia. Rano całus na powitanie, „kocham cię, jesteś piękna”. W soboty i niedziele koniecznie śniadanie do łóżka, róża w wazoniku. Sobotnia potańcówka na zmianę z teatrem. Trzy razy w tygodniu kwiaty, to nieustanne cielęce spojrzenie, i to ciągłe „Kocham cię!”. Jeszcze chciałby przywozić i odwozić mnie do pracy i być ze mną w każdej wolnej sekundzie. Albo w łóżku: „Dobrze ci? Może coś pragniesz? Tak cię kocham…”. Do obrzydzenia. Duszę się.
Boże, jakim cudem urodziłam tak głupią córkę? – westchnęła mama. – Jakbyś miała takiego męża, jakim był twój ojciec…

Przestałam słuchać. Znałam to na pamięć. Leń, obibok, pijak. Jak uderzył ją po raz drugi, zabrała mnie i brata i wróciła do dziadków, którzy ją wychowywali po śmierci rodziców. Potem miała ze dwóch gachów, ale żaden nie zasłużył na ślub, jak mówiła. Była tak spragniona romantycznej miłości (czytała tony tanich romansideł), że Marcin wydawał się jej rycerzem w lśniącej zbroi.

Zresztą nie tylko jej.

Irma, moja kumpelka z biura, też patrzyła na mnie jak na idiotkę, kiedy mówiłam jej, że mam dosyć Marcina. Nie rozumiała, że nadmiar miłości też może być okropny – tak samo jak jej brak. Ona sama dwa razy wpadła z dwoma różnymi facetami, żaden nie kwapił się z rzucaniem się na kolana i dawaniem pierścionka zaręczynowego, więc ma teraz dwójkę bachorów i dwie dziury w sercu.
– Lidka – mówiła – ty się ogarnij. Los się do ciebie uśmiechnął, to chwytaj szczęście i je trzymaj! Drugiej szansy nie dostaniesz.

Nikt mnie nie rozumiał. Jestem kobietą, która pragnie akcji. Niespodzianek. Szaleństwa. Chcę czuć szybkie bicie serca, niepewność, co mnie czeka, euforię. A mój mąż był przewidywalny do bólu. I taki… mało męski. Raz na przykład przyniósł mi bluzkę.
– Kochanie, zobaczyłem dzisiaj coś takiego i pomyślałem, że będziesz w tym świetnie wyglądać… – i podał mi jakąś fioletową szmatę, może nawet i ładną, ale zupełnie nie w moim stylu.
Boże, ależ ty nie masz gustu – mówię. – Naprawdę myślisz, że będę to nosić? Porąbało cię? Ile razy mam ci powtarzać, że nie lubię ani fioletu, ani koronek?
W sumie to nie wiem, czemu to powiedziałam, bo to nieprawda. Ale nie o to tu chodzi, tylko o jego reakcję. Uszy po sobie, oczka kota ze Shreka, jeszcze trochę i ta jego nieco ciężkawa broda zaczęłaby się trząść.
– Nie podoba ci się? – zaskomlał. – Przepraszam. To może pojedziemy wymienić? Weźmiesz, co będziesz chciała.
– Daj mi spokój, głowa mnie boli – machnęłam ręką, więc sobie poszedł, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Ciapa.

Wiktora nigdy ciapą bym nie nazwała. Pojawił się kilka miesięcy temu – był odpowiedzią na moje modlitwy o ratunek przed tym beznadziejnym małżeństwem. Nigdy nie wiedziałam, co zrobi, co powie, dokąd mnie zabierze. Na szczęście mój mąż często wyjeżdżał w interesach, więc kiedy pojawił się Wiktor, nie było najmniejszego problemu. Ciągle mnie zadziwiał! Potrafił na przykład podczas spaceru zerwać mi nagle bukiet kwiatów z klombu miejskiego.
Dla ciebie jestem gotów posiedzieć za to w ciupie. – śmiał się, kiedy mi je dawał. Zabierał mnie nad rzekę i patrzyliśmy w gwiazdy, a on opowiadał mi historie o konstelacjach. Chodziliśmy po muzeach, a on opowiadał mi o malarstwie. W głębi duszy był prawdziwym artystą, choć na życie zarabiał jako zwykły taksówkarz. Zresztą właśnie w jego pracy go poznałam.

Był luty, zimno, padał deszcz ze śniegiem. Wracałam właśnie od kosmetyczki i w aucie zabrakło benzyny. Byłam zła na Marcina, że przed wyjazdem do… gdziekolwiek tam pojechał, nie sprawdził, czy bak jest pełny.

Stałam przy aucie zmarznięta i czekałam na zamówioną taksówkę, która miała mi przywieźć benzynę. Przyjechała. Kierowca wysiadł z auta, wyjął z bagażnika kanister i podszedł do mojego samochodu. Był wysoki, smukły i miał chód, który kojarzył mi się z luźnym krokiem rewolwerowców. Skórzana kurtka z uniesionym kołnierzem, trochę przydługie, lekko kręcone włosy, uroda południowca. Zanim do mnie podszedł, już drżałam na całym ciele. A potem spojrzał na mnie tymi swoimi przenikliwymi, ciemnymi oczyma… Boże! Czegoś takiego w życiu nie przeżyłam!
– Zapomniało się benzyny? – wymruczał.
– Całe szczęście – odparłam.

Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, potem zobaczyłam, jak przesunął wzrokiem po całym moim ciele. Pod futrzaną kurtką nie było widać, czy mam ładną figurę, ale myślę, że jego wyobraźnia już pracowała. Nogi w botkach były długie i zgrabne…

Patrząc mi w oczy, powoli wsunął wlew kanistra do otworu baku. Mam wrażenie, że kiedy na to patrzyłam, oblizałam wargi, bo usłyszałam, jak westchnął głęboko. To było najbardziej podniecające wlewanie benzyny, jakie kiedykolwiek widziałam... Zakręcił korek, zamknął kanister, a potem powiedział całkiem naturalnie:
– Może odwiozę panią do domu?
Chyba nie muszę mówić, że od razu się zgodziłam, i że wyszedł ode mnie dopiero późnym wieczorem, a ja nie mogłam o tym zapomnieć przez całą noc, raz za razem przeżywając te niewiarygodne godziny.

Wiktor ani razu nie powiedział, że mnie kocha. Ale czułam to całą sobą, kiedy recytował mi wiersze, zabierał mnie na niespodziewane eskapady za miasto. Ja też go kochałam. Dowodziło tego wiele rzeczy. Na przykład gdy nie mógł przyjechać na randkę, bo akurat coś mu wypadło, tęskniłam do bólu. Czułam zazdrość, gdy myślałam o tych wszystkich kobietach, które spotykał w pracy czy w klubach, do których chodził. I wkurzało mnie, że nie mogę być razem z nim, bo jestem mężatką, kochanką… Gdzieś we mnie powoli narastało przekonanie, że czas zmienić ten stan rzeczy. Że pora być z mężczyzną, którego kocham i który jest dla mnie stworzony.

A zatem kiedy Marcin tamtego pamiętnego dnia przytulił mnie i powiedział:
– Bardzo bym chciał mieć z tobą dziecko. Będę równie wspaniałym ojcem, jak ty cudowną matką. Jest w nas tyle miłości… – ja spokojnie odparłam:
Owszem, ale moja miłość nie ma nic wspólnego z tobą. Odchodzę.
Moja matka obraziła się na mnie. Irma zresztą też. Przestała się do mnie odzywać poza sprawami biurowymi.
– Nawet nie próbuj mnie wzywać na rozprawę rozwodową – powiedziała.

Miałam to gdzieś. Byłam szczęśliwa. Natychmiast przeprowadziłam się do Wiktora.
Mam nadzieję, że szybko dostaniesz rozwód – powiedział, gdy tylko weszłam do jego małego mieszkania. – W tej dziurze trudno mieszkać.

Rzeczywiście... Było u niego trochę ciasno i – spójrzmy prawdzie w oczy – niezbyt ładnie. Dwa pokoje urządził dość spartańsko, powstawiał niewiele mebli, a te, które były, pamiętały jeszcze czasy głębokiej komuny. Jedynie książek i płyt miał w nadmiarze. Wiktor kochał czytać. Marcin czytał jedynie pisma branżowe. Telefony, systemy telekomunikacyjne… nudy. I tylko o tym potrafił rozmawiać. I o tym, że mnie kocha.

– Nie rozumiem – jęczał, kiedy się pakowałam. – Przecież cię kocham. Dałem ci wszystko, co sam miałem. Powiedz tylko, czego chcesz, a dam ci to, Liduś.
– Przestrzeni – warknęłam wściekła, że po pięciu latach małżeństwa nawet tego o mnie nie wiedział. – Oddechu! Duszę się już tą twoją wszechobecną miłością.
Stał z opuszczonymi rękoma, z twarzą pobladłą i beznadziejnie tępą.
– Nie potrafię inaczej.
Zamknęłam walizkę, postawiłam ją na ziemi, spojrzałam na niego i oznajmiłam:
– Jeśli mnie kochasz, dasz mi to, czego pragnę. Obiecałeś. Daj mi wolność, żebym mogła być wreszcie szczęśliwa.

Więcej się nie odezwał. Jego adwokat i mój prowadzili jakieś konsultacje. Nie interesowało mnie to. Mnie interesował jedynie Wiktor i moja z nim przyszłość. Niestety, szybko się okazało, że chociaż miłość Marcina była dusząca, to jego pieniądze bardzo ułatwiały moje życie. To musiałam mu przyznać. Z nim mieszkałam w domu z ogrodem – tu okna dwupokojowej klitki wychodziły na betonową studnię. Nocami słyszałam jakieś kłótnie, które odbijały się echem.

Zamiast aromatu maciejki, z dworu do wnętrza wpływały wonie kapusty i gotującego się w skwarze śmietnika, którego ciągle zapominały opróżniać śmieciarki MPO. Do pracy miałam daleko, a samochód trzymałam pół kilometra dalej na strzeżonym parkingu. Pętająca się w okolicy gniewna młodzież gwarantowała zniknięcie auta pozostawionego na ulicy w jedną noc. Ale to wszystko nie miałoby znaczenia... Naprawdę. Byłam zakochana po uszy, a wiadomo, że miłość sprawia, że świat traci swoje ostre kąty.

Jednak gdzieś w okolicach października poczułam zmęczenie. Kiedy to się stało? Chyba wtedy, gdy Wiktor wrócił do domu po 22. To była sobota. Mieliśmy jechać na działkę, czekałam cały dzień, ale nie przyjechał. Tak jak czekałam wcześniej trzy godziny w muzeum, kiedyś godzinę w kawiarni, kilka razy wyrzuciłam zimny obiad… Owszem, bywało też cudownie – nagły nocny wypad do planetarium, szalony wyjazd na Mazury do luksusowego hoteliku, szampan i nocny rejs łódką po jeziorach. Miałam wrażenie, że przez ostatnie miesiące żyję na kolejce górskiej. W górę: okrzyki euforii – w dół: płacz i kłótnie. W górę: wyznania miłości, rozkosz – w dół: pretensje, zazdrość, czekanie.

Tak więc wrócił w sobotę późnym wieczorem. Z naręczem złocistej nawłoci.
– Liduś, miałem niespodziewany kurs, za dużą kasę. Zabiorę cię na Majorkę, przywiozłem ci kwiaty z łąk – powiedział, a jego ciemne oczy błyszczały magnetycznie. Już to rozpoznawałam – był co najmniej po setce. Chociaż prędzej po kilku… Nie był to problem, alkohol nie zmieniał go w potwora, ale stawał się wtedy trudny do opanowania. I gorący w łóżku.
– Nie zadzwoniłeś – powiedziałam. I zdziwiłam się, że po raz pierwszy nie poczułam tych motyli w brzuchu na myśl o tym, co będzie działo się w sypialni. Że po raz pierwszy moja irytacja i złość nie zniknęły, gdy przytulił mnie i pocałował.
– Nie miałem czasu. Zresztą wiesz, że byłem w pracy – wymruczał w moje włosy. Odsunęłam go.
– Nie ściemniaj. Jak jechałeś, nie miałeś czasu zadzwonić i powiedzieć, że nie pojedziemy na działkę? Żebym nie siedziała jak ta idiotka, spakowana, z wałówką, czekając na palanta, który nawet nie ma odrobiny przyzwoitości, żeby o mnie pomyśleć? – wrzeszczałam już, zupełnie jak te sąsiadki z podwórka na swoich mężów, wracających na bani, bez grosza przy duszy. – Co ja jestem, jakaś twoja służąca, panienka na telefon? Jak śmiesz mnie tak traktować?!
Wrzeszczałam dalej, a on patrzył na mnie z rosnącym zdziwieniem. Po czym rzucił żółte naręcze na stół i powiedział spokojnie:
– Zadzwoń, jak się uspokoisz. Będę u Franka – i zwyczajnie wyszedł, nie siląc się nawet na żadne „Przepraszam”. Franek to jego kumpel z piętra wyżej. Wiedziałam, że będą pić. Nie zadzwoniłam.

Po tej kłótni były kolejne. Podobne. Coraz częstsze. W styczniu zrozumiałam, że to się nie zmieni. I że mam już dość. W dodatku byłam w pułapce – mój mąż nagle stanął okoniem i wykłócał się o każdy widelec. Nie miałam pieniędzy, nie miałam gdzie mieszkać. Nie miałam wyboru. Pojechałam do mamy. Otworzyła drzwi, popatrzyła na mnie, a potem bez słowa mnie przytuliła. Musiałam wyglądać naprawdę nędznie.
I tak się czułam, płacząc jej w szyję.
– Jest nieodpowiedzialny – szlochałam kilka minut później, wtulona w poduszki na kanapie, podczas gdy mama nalewała do kubka mojej ulubionej herbaty jaśminowej. – Nigdy nie wiem, co wymyśli.
– Tego chciałaś – mruknęła.
– Nie tego! Nie, żeby zmieniał ustalenia w ostatniej chwili. Nie, żeby w drodze do domu, jak czekam z obiadem, nagle spotykał kumpla z wojska i szedł z nim na wódkę. Albo dzwonił, że zaprasza mnie do kina i spotkamy się w kawiarni, po czym dwie godziny później oznajmiał przez telefon, że zgodził się pojechać w trasę z kolegami z zespołu i wróci za trzy dni. I że fajnie byłoby, gdybym dołączyła do nich, poczekają w Lubiniu. Tylko że ja pracuję nie jak on, kiedy chcę i ile chcę, ale na etacie od dziewiątej do piątej! Boże, jakie to jest męczące!

Otarłam oczy, upiłam spory łyk herbaty. Spojrzałam na mamę.
– I czemu nic nie mówisz? – spytałam. Ja tu swoją duszę jej na dłoni ukazuję, a ona tylko siedzi i patrzy na mnie z tym swoim ironicznym uśmieszkiem!
– A co mam mówić? – wzruszyła ramionami. – Masz to, czego chciałaś. A jak mówi chińskie przysłowie, uważaj…
– …czego sobie życzysz, bo może się spełnić – powiedziałam razem z nią. Patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– I co teraz? – spytała.
– Mogę wrócić do domu? – coś powiedziało za mnie, i nagle zrozumiałam, że właśnie tego chcę. Wrócić do domu.
Oczywiście. Twój pokój wciąż na ciebie czeka – odparła moja kochana mama.

Wiktora nie było, kiedy rano pakowałam swoje rzeczy. Nie chciałam tak po prostu zniknąć, więc wychodząc, zadzwoniłam do niego na komórkę. Na szczęście odebrał.
– Wyprowadzam się – oznajmiłam. Chwila ciszy.
Skoro chcesz. Klucze zostaw u Franka.

Poczułam się urażona. Nie, żebym liczyła, że pokaja się i obieca, że już nigdy więcej nie będzie nieodpowiedzialny, niesłowny i tak dalej, a ja wtedy łaskawie wrócę. Ale tak po prostu: „Klucz zostaw u Franka”?! Przez moment miałam ochotę pociąć mu wszystkie ubrania – jak widziałam na jakimś filmie. Ale tak naprawdę… szkoda fatygi. Jadąc do domu, myślałam, że to drugi facet, który pozwolił mi odejść. Tak bez niczego – bez awantury, prób zatrzymania. Nawet Marcin, który niby tak mnie kochał, teraz handryczył się o każdą złotówkę i każdy obraz. Myślałam, że już będę po rozwodzie, ale adwokaci wciąż walczyli … Naprawdę nie miałam już sił. I miałam dosyć facetów. Już nigdy więcej, przysięgam…

W moim dawnym pokoju rozpakowałam rzeczy. Na dnie szafy było stare pudło ze zdjęciami. Usiadłam na dywanie, wyrzuciłam je na podłogę i zaczęłam oglądać. Podstawówka, wakacje z mamą i bratem, liceum, studia, wycieczka do Krakowa…

To tam poznałam Marcina. Pokłóciłam się z moim ówczesnym chłopakiem, bo wypił trochę i chciał mnie zaciągnąć do jakiegoś ciemnego kąta, wiecie po co. Idiota. Zaczęłam się z nim szarpać i na pomoc przyszedł mi nieznajomy chłopak. Marcin. Wyszłam za niego trzy lata później. Naprawdę musiał się postarać… Chyba nigdy go nie kochałam. Ale był jak pająk, który zarzuca na ofiarę sieć, oplątując ją coraz mocniej, aż w końcu wydaje się – nie ma wyjścia, jak tylko dać się zaciągnąć do jego legowiska. No i mu się udało.

Zdjęcia – ślub, podróż poślubna, wakacje na Kanarach, we Włoszech, pokazy mody… Uwielbiałam je, a Marcin, choć nudził się jak mops, zawsze chodził ze mną. Zdjęcia: ja śpiąca w łóżku, ja opalająca się na tarasie, ja szykująca się na bal, ja… I nagle zaczęłam przypominać sobie chwile, które z nim spędzałam – leniwe poranki, ciche wieczory przy filmie, lekturze. Uśmiechy. Ta pewność, że jeśli obieca, tak będzie. Opieka, gdy chorowałam.

Pamiętam, nie pojechał na jakiś ważny kongres, bo miałam ciężką grypę. Mama mówiła, żeby jechał, że ona się mną zaopiekuje, ale nawet nie chciał słuchać. Poczułam, że ciężko mi oddychać. Pozbierałam zdjęcia i z trudem – tak bardzo trzęsły mi się ręce – schowałam je do pudła. To nie było sprawiedliwe.
– To okrutne! – krzyknęłam w przestrzeń, żeby te wredne duchy losu usłyszały. Jak można było sprawić, bym w jednej sekundzie pokochała kogoś, kiedy wszystko się już skończyło? – Za późno! Trzeba było mi to pokazać wcześniej, gdy był jeszcze czas!

Tydzień później mama wyszła do koleżanek. Siedziałam sama, próbując czytać, oglądać, ale nic mi nie wychodziło. Byłam w depresji. I nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam. Marcin. Przystojny, jasny. Taki znajomy. Serce opadło mi do pięt.
– Porozmawiamy?
Wzruszyłam ramionami.
– O podziale majątku? Bierz, co chcesz.
– Myślisz, że mi na nim zależy? – jego niebieskie oczy błyszczały jak diamenty.
– Twój adwokat walczy o każdy widelec…
Bo dzięki temu wciąż jesteś moją żoną.
Tego się nie spodziewałam.
– Przepraszam… – szepnęłam. Nie wiedziałam, że potrafi być taki namiętny. Albo nie chciałam wiedzieć, bo głowę miałam zaśmieconą wyobrażeniami życia, które, jak się okazało, nie było dla mnie.

Więcej prawdziwych historii:
„Zostawiłem żonę i dziecko. Odszedłem do kochanki. Serce nie sługa, a z żoną łączy mnie już tylko kredyt”
„Szefowa wyżywa się na mnie, bo jestem młodsza i ładna. Ona od lat jest sama, bo ma podły charakter i nikt jej nie chce”
„Wzięłam ślub tylko ze względu na ciążę. To małżeństwo to największy błąd mojego życia”
„Moja pierwsza miłość zdradziła mnie z prostytutką stojącą na przelotówce. Lata później dałam mu kolejną szansę”

Redakcja poleca

REKLAMA