Już w szkole podstawowej wiedziałam, że zostanę lekarką. Razem z siostrą i koleżankami najczęściej bawiłam się w szpital. Zawijałam lalkom nogi bandażem i udawałam, że leczę złamania albo robiłam zastrzyki. Zestaw z torbą lekarską i stetoskopem, który znalazłam kiedyś pod choinką, wywołał prawdziwe szaleństwo.
– Kocham cię najbardziej na świecie – piszczałam uradowana, skacząc wokół babci, od której pochodziła ta pięknie zapakowana paczka.
– Moja wnusia zostanie słynnym kardiologiem i zawsze mnie wyleczy, gdy będę tego potrzebować – uśmiechnęła się babcia i mrugnęła okiem w stronę moich rodziców.
W liceum uczyłam się jak szalona
Z czasem, mój entuzjazm nie osłabł. W liceum z zapamiętaniem uczyłam się biologii i chemii, chodziłam na korepetycje i czytałam medyczne książki wypożyczane w miejskiej bibliotece. Wtedy już doskonale wiedziałam, że sam entuzjazm i dziecięce marzenia nie wystarczą.
Nie pochodziłam z bogatej rodziny. Nie mieliśmy w najbliższym kręgu żadnych lekarzy czy chociażby ludzi związanych z medycyną. Żadna z moich ciotek nie była pielęgniarką ani ratownikiem medycznym. Nie mogłam liczyć na pomoc z zewnątrz, dlatego musiałam sama dojść do tego, na czym mi zależało.
Zdawałam sobie sprawę, że na medycynę dostają się jedynie najlepsi. A ja byłam ambitna i miałam w głowie ułożoną swoją przyszłość. Najpierw bardzo dobrze zdana matura. Potem wakacje spędzone w pracy u wujka w sklepie, aby dorobić nieco do skromnego budżetu, który obiecali rodzice. Później nauka, która umożliwi zdobycie stypendium i utrzymanie się na trudnych studiach, gdzie nie wchodzi w grę dorabianie w knajpie czy punkcie fast food.
Nie chciałam się rozpraszać, dlatego aż do matury w ogóle nie spotykałam się z chłopakami. Z pobłażaniem patrzyłam na koleżanki z klasy, które wzdychały do kolegów ze szkoły, biegały na randki i rozpaczały po rozstaniach z niedojrzałymi nastolatkami, którym nie w głowie były stałe związki.
Mnie w tym czasie udało się wygrać olimpiadę biologiczną na poziomie wojewódzkim, a później zdobyć bardzo wysoką lokatę na poziomie krajowym. Razem z doskonale zdaną maturą rozszerzoną z biologii, chemii i matematyki, indeks na wydział lekarski miałam już praktycznie w kieszeni.
Rodzice byli zachwyceni moją ambicją
– Nasza córcia będzie pierwszym lekarzem w rodzinie. Za rok na pewno dostanie się na wydział medyczny – mama powtarzała przy każdej możliwej okazji, oczekując zachwytu ze strony bliższych i dalszych krewnych, zbierających się na rodzinnych spotkaniach.
– Lekarz to prestiżowy zawód. Teraz długie kolejki, trudno dostać się do specjalisty, to przyda się ktoś znajomy w szpitalu – zawsze poparła ją jakaś starsza ciotka, która liczyła na pomoc w załatwianiu wizyt.
Gdzieś po drodze zagubiłam jednak relacje ze znajomymi. Dawne przyjaciółki ze szkoły podstawowej teraz miały swoje własne sprawy. Mnie trudno było wyciągnąć na weekendową wycieczkę rowerową, ognisko, wypad do pobliskiej dyskoteki czy chociażby wieczorne spotkanie w pubie. Zawsze byłam zajęta nauką, czytaniem kolejnych książek, poszerzaniem wiedzy.
W liceum byłam traktowana jak prymus, od którego można spisać pracę domową, pożyczyć notatki lub liczyć na podpowiedź podczas klasówki Ale już nie jako dziewczyna, którą zaprasza się na imprezy, domówki czy wyjścia na miasto.
W efekcie cały swój czas spędzałam na nauce i przygotowywaniu się do przyszłych studiów. Jedynie Justyna, którą znałam od przedszkola, jeszcze dzwoniła lub wpadała do domu i próbowała gdzieś mnie wyciągnąć.
– W sobotę wybieramy się z Piotrkiem i znajomymi na koncert. Jedź z nami. Zobaczysz, będzie super. Poznasz brata mojego chłopaka. Kamil jest bardzo fajny – przekonywała mnie.
– No nie wiem. W czwartek mam przecież ten test z biologii i muszę porządnie się do niego przygotować – wahałam się.
– Aga, daj spokój. Do czwartku jest jeszcze mnóstwo czasu i zdążysz posiedzieć nad książkami. Zresztą, jak cię znam, to ty już i tak wszystko umiesz i napiszesz go na 100% – Justyna nie chciała ustąpić. – Powinnaś polubić się z Kamilem – dodała i tajemniczo się uśmiechnęła.
Wtedy ustąpiłam i pojechałam na ten koncert. Nie bawiłam się jednak najlepiej. Wszyscy wydawali mi się kompletnie dziecinni i tak naprawdę nie miałam z nimi o czym gadać.
Kamila, który chodził do technikum mechanicznego, oceniłam jako kompletnie nieodpowiedzialnego i bez ambicji. Chłopak z dobrej rodziny, jego matka pracuje na wysokim stanowisku w miejscowym urzędzie miasta, ojciec jest weterynarzem. A ten zamiast wykorzystać szansę, którą dają mu pieniądze rodziców i próbować coś w życiu osiągnąć, spoczął na laurach. Opowiada mi o restaurowaniu jakiegoś starego samochodu i poszukiwaniu na giełdach części do silnika.
W ogóle nie zrozumiałam jego pasji do motoryzacji i tego, że każdy powinien podążać za swoimi marzeniami. Wydawało mi się, że w życiu trzeba być pracowitym, zdobyć dobry zawód i pełnić prestiżową funkcję, którą inni będą podziwiać. Nie chciałam zrozumieć, że różne są ścieżki do szczęścia, a najważniejsze jest, żeby być dobrym człowiekiem, żyć w zgodzie ze sobą samym i tym, co się czuje.
Gdy Justyna spytała, co sądzę o Kamilu, szczerze wygarnęłam jej, że to na pewno chłopak nie dla mnie.
– Ale jak ty to sobie wyobrażasz? Że dla niego zrezygnuję ze studiów? Przecież my w ogóle się nie dogadamy. Dlaczego on nie poszedł do liceum tylko do tego mechanika o złej renomie? Chce całe życie grzebać się w smarach? – powiedziałam ze złością, a koleżanka coraz szerzej otwierała oczy ze zdziwienia.
– Wiesz, nie podejrzewałam cię o coś takiego. Myślałam, że szanujesz innych ludzi i ich wybory. Tobie marzy się kariera medyczna, ale inni mają prawo mieć swoje własne pragnienia. Kamil jest bardzo wartościowym chłopakiem. Kocha samochody i ma ogromną wiedzę na ich temat. Jeździ na zloty miłośników zabytkowych aut, prowadzi na ten temat bloga. Teraz odnawia klasyczną syrenę i naprawdę wkłada w to całe serce – niemal na jednym tchu wyrzucała z siebie słowa.
– Jasne – syknęłam zła, że posądza mnie o nietolerancję.
– A przede wszystkich jest życzliwy, pomocny i potrafi każdego zrozumieć – dodała.
Koleżanka szybko się ze mną pożegnała i wyszła. Od tego czasu nasze kontakty bardzo osłabły, ale ja nie wzięłam tego do siebie. Poszłam na swoje wymarzone studia i wpadłam w wir kolokwiów, egzaminów, zajęć w szpitalu.
Naukę udało mi się ukończyć z bardzo dobrą lokatą. Mój promotor zaproponował nawet pozostanie na uczelni. Gdy odmówiłam, pomógł mi dostać się na staż do renomowanej kliniki, gdzie pełnił funkcję zastępcy ordynatora.
Zostałam znanym pediatrą
Zrobiłam specjalizację z pediatrii i całkowicie skupiłam się na leczeniu małych pacjentów. Rodzina była ze mnie bardzo dumna. Cieszyłam się, że mogę się rozwijać, a przy tym coraz lepiej zarabiać. Zaczęłam pracować w szpitalu dziecięcym, gdzie powoli pięłam się w górę na ścieżce kariery. Z czasem zrobiłam dodatkową specjalizację z alergologii.
Dyżury w szpitalu i przyjmowanie w prywatnym gabinecie, dokształcanie się, kolejne sympozja, szkolenia naukowe i wyjazdy zabierały mi cały wolny czas. W ogóle nie znajdowałam chwil na zbudowanie trwałego związku.
Owszem, czasami spotykałam się z kolegami po fachu, ale to były dość powierzchowne relacje. Jeden z moich partnerów twierdził, że od dawna jest w separacji i czeka jedynie na termin rozwodu. Okazało się jednak, że to kłamstwo. Jego żona zaszła w ciążę i wrócił do niej. Związek z drugim umarł śmiercią naturalną – zwyczajnie byliśmy zbyt zajęci, żeby pielęgnować naszą relację.
Kolejny – Adrian – wyjechał za granicę, bo otrzymał tam bardzo korzystną propozycję pracy i chciał się rozwijać. Nie ukrywam, że to właśnie z nim liczyłam na coś więcej. Byłam już dobrze po trzydziestce i chyba zaczął tykać mój zegar biologiczny, z którego zawsze się śmiałam. Teraz jednak marzył mi się ślub, wspólny dom i może nawet dziecko.
– Słuchaj, w Polsce niewiele osiągnę, a tam mam szansę na całkowicie inne zarobki i pracę w bardzo nowoczesnej klinice. Tutaj wciąż brakuje sprzętu. Zresztą, nie muszę ci tłumaczyć. Sama jesteś ambitna, więc doskonale rozumiesz, co mi chodzi – powiedział na pożegnanie.
– Tak, ale… – próbowałam nieśmiało zaprotestować, ale on nie dał mi dojść do słowa.
– No chyba nie liczyłaś na coś więcej? Wiesz, że nie nadaję się do małżeństwa. Nie mogę ograniczać się rodziną – dodał i spakował wszystkie swoje rzeczy, które zebrały się w mojej szafie.
Bardzo przeżyłam to rozstanie, ale zastosowałam swoje niezawodne lekarstwo. Rzuciłam się w wir pracy, biorąc kolejne dyżury, otwierając nowy gabinet i przyjmując pacjentów nawet do 22:00. Żeby tylko nie mieć czasu na myślenie.
Kochałam swoją pracę, wiele osiągnęłam, ale brakowało mi kogoś bliskiego. Kogoś, z kim mogłabym dzielić się swoją codziennością. Dla kogo nie byłabym doświadczoną panią doktor, na którą zawsze można liczyć, ale po prostu delikatną kobietą. Taką, która ma prawo czegoś nie wiedzieć. Która czuje się niepewnie, ma słabszy dzień i potrzebuje wsparcia. Która ma ochotę wtulić się w silne ramiona i zapomnieć o problemach.
Powoli zaczęłam jednak godzić się z tym, że już nie założę rodziny. I właśnie wtedy zdarzył się prawdziwy cud, o ile takie naprawdę istnieją. A może to jedynie przedziwny zbieg okoliczności? Splątanych ze sobą zbiegów zdarzeń, których nauka w żaden sposób nie potrafi wyjaśnić?
Tomasza poznałam przy szambiarce
Tomasza spotkałam, gdy… wezwałam szambiarkę. Duże mrozy doprowadziły do awarii na posesji, gdzie mam letni domek. Jest to ocieplony budynek z kominkiem elektrycznym, gdzie spokojnie można spędzić kilka dni zimą. Postanowiłam przyjechać tutaj po ciężkim miesiącu w pracy, aby nieco odpocząć i oderwać się od codziennej bieganiny.
Okazało się jednak, że rury zamarzły, powodując prawdziwą katastrofę. Wezwana na pomoc firma hydrauliczna podstawiła szambiarkę, aby wypompować ścieki.
Mężczyzna, który przyjechał, nie był żadnym Adonisem. Mnie jednak od razu oczarował swoim wyjątkowym poczuciem humoru i najpiękniejszym uśmiechem na świecie, który niemal nie schodził z jego ust.
– No to niezłego bigosu pani narobiła – zaczął śmiać się, wyskakując z szoferki i przygotowując wąż do pompowania. – Ma pani szczęście, że w ogóle jestem. Dzisiaj miałem zaplanowany wyjazd w góry, ale kumplowi rozchorowało się dziecko i przełożyliśmy wypad na przyszły weekend – buzia mu się niemal nie zamykała, a ja wcale nie chciałam, żeby przestał mówić.
Pierwszy raz naprawdę się zakochałam
Jak to możliwe, że ten facet tak mnie oczarował? Nie mam pojęcia. Ale chyba jest coś w opowieści o dwóch połówkach pomarańczy, bo czuję, że to właśnie na niego czekałam całe swoje życie. Mimo tego, że Tomasz pochodzi z zupełnie innego świata niż ja i teoretycznie powinnam uznać, że nasz związek nie ma żadnej racji bytu. Ja znana w okolicy pani doktor i gość, który prowadzi jednoosobową firmę zajmującą się nieczystościami. Pan z szambiarki – jak powiedziała z ironią moja mama.
A jednak już nie wyobrażam sobie przyszłości bez jego zaraźliwego śmiechu, wspólnych śniadań i naszych długich spacerów po zaśnieżonym lesie z kudłatym psem, którego Tomek mi podarował.
Co będzie w przyszłości? Nie mam pojęcia, jak dalej rozwinie się nasza relacja. Ale nie chcę, żeby się kończyła. Wreszcie wiem, co to znaczy naprawdę się zakochać. Bez kalkulowania, logicznego myślenia, oceniania partnera i zastawiania się, co powiedzą inni.
Czytaj także:
„Po rozwodzie z maminsynkiem zostałam bez dachu nad głową. Obcy facet otworzył dla mnie swój dom i serce”
„Żona mnie oszukała. Przed ślubem chciała gromadkę dzieci, a teraz wygania mnie z łóżka, bo kariera ważniejsza”
„Zakochałam się w katoliku, a sama jestem ateistką bez chrztu. Nasze rodziny muszą zrozumieć, że ślubu nie będzie”