„Miałam tylko zająć się psem znajomej, a przypadkowo odkryłam jej brudne sekrety. Nie mogłam tego tak zostawić”

kobieta odkrywa sekret koleżanki fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Małe ślipia patrzyły na mnie obojętnym wzrokiem, a z pyska spływała pienista ślina. Kwadrans później siedziałyśmy z Beatą na tarasie i, popijając capuccino, ustalałyśmy zakres moich obowiązków. Karmienie suchą karmą raz dziennie. Odmierzona ilość, bo Barry jest na diecie. Do wody witaminy. Dwa spacery dziennie, każdy po minimum godzinie”.
/ 28.05.2023 10:30
kobieta odkrywa sekret koleżanki fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Było pięć minut przed czwartą, kiedy Stara poprosiła mnie do siebie i oznajmiła, że nazajutrz już nie muszę przychodzić do pracy. Zaległe należności wpłyną na moje konto, a dokumenty odbiorę w kadrach. O czwartej było po wszystkim.

Wystarczyło kilka minut, żebym z cenionego pracownika stała się nikomu niepotrzebną bezrobotną. Mogłam się tylko domyślić, że moje miejsce zajmie jakaś będąca w potrzebie koleżanka lub córka kuzynki. Chyba byłam w szoku, bo zamiast wygarnąć szefowej na pożegnanie, że wszyscy wiedzą, jaką jest podłą zołzą, powiedziałam tylko:

– No i bardzo dobrze!

Dobrze jednak nie było, o czym szybko się przekonałam

Na moje CV, rozesłane po firmach z branży, odpowiedziały trzy. Odmownie. Studiowanie ogłoszeń w gazetach też nie przyniosło efektu. Nikt nie szukał trzydziestopięciolatki po studium marketingowym. Oczywiście, otrzymywałam propozycje pracy, tyle że raczej nie do przyjęcia.

Na rurze tańczyć nie umiem, o masażu stopami nie mam zielonego pojęcia, a do mycia samochodów w stroju topless zupełnie się nie nadaję. Mogłam oczywiście zarejestrować się w urzędzie pracy, ale nie pozwalała mi na to ambicja. Uważałam, że nie ma nic bardziej upokarzającego niż życie z zasiłku.

Oszczędności topniały w zastraszającym tempie, a moja forma psychiczna z tygodnia na tydzień była coraz gorsza. Na pomoc rodziny nie mogłam liczyć. Przyjaciele, których – jak mi się wydawało – miałam tak wielu, nagle przestali mieć dla mnie czas.

Cóż, bez pieniędzy i dobrego humoru nie byłam już tak atrakcyjna towarzysko. Jedynie Monika, koleżanka z pracy, chwilowo na urlopie wychowawczym, miała jeszcze ochotę na wysłuchiwanie moich narzekań. Być może dlatego, że całe dnie spędzała w domu z dwójką maluchów, a ja byłam jedyną dorosłą osobą, z którą mogła pogadać.

Jej mąż stale był w rozjazdach

Nic dziwnego, że czuła się samotna i opuszczona. Zupełnie jak ja.

– Mam dla ciebie zlecenie! – oznajmiła mi pewnego dnia.

Spojrzałam zaskoczona. „Cóż ona może mi zaproponować?”, przebiegło mi przez myśl.

– Wiesz, że do niańczenia dzieci nie bardzo się nadaję – odparłam z westchnieniem.

Kilka razy zostałam z jej synami i nic dobrego z tego nie wynikło.

– Oj, wiem, wiem – potwierdziła ze śmiechem. – Ale to nie o dzieci chodzi, lecz o psa.

– O psa? – spytałam z niedowierzaniem.

– Tak. O argentyńskiego doga. Wiesz, jaki to jest?

Nie wiedziałam, ale mogłam się domyślić, że jeśli dog, to raczej solidnych gabarytów.

– Staszek, mój mąż w przyszłym tygodniu wyjeżdża na jakiś kongres – ciągnęła koleżanka. –  Razem z nim jedzie kilka osób z jego firmy, między innymi taka jedna Beata. W tym czasie ktoś musi zająć się jej psem.

– Mam go do siebie wziąć? – spytałam z wahaniem.

Mieszkam w kawalerce

Trudno mi było wyobrazić sobie, że wprowadzi się do mnie bydlę wielkości małego konia.

– Przeciwnie. To ty wprowadzisz się do niego!

Okazało się, że Beata mieszka za miastem, w domu z ogrodem. Miałam przez tydzień opiekować się jej psem i pilnować dobytku.

To idealne zajęcie dla ciebie. Poleżysz sobie na leżaczku, poopalasz się, odpoczniesz od kłopotów, przemyślisz kilka spraw – przekonywała mnie Monika. – Zobaczysz, dobrze ci to zrobi. Jedyne, co będziesz musiała robić, to nakarmić stworzenie i dwa razy dziennie wyjść z nim na spacer.

Już sama wizja wyjazdu za miasto była kusząca, a jeszcze dodatkowo miałam za te wczasy dostać pieniądze! Do takiej pracy nie trzeba było mnie namawiać.

W niedzielny poranek wysiadłam z pociągu na niewielkiej stacji, która była jakby żywcem przeniesiona z poprzedniej epoki. Odrapany budynek z zakratowanym okienkiem kasy, obok drugi z wyblakłym neonem Fryzjernia, dalej zapyziała piwna budka, wokół której walały się sterty papierów i puste butelki.

Brrr! Aż się wzdrygnęłam na ten widok

Trudno uwierzyć, że to zaledwie 30 kilometrów od jednego z największych polskich miast.

– Pani Grażynko, tutaj!

Przy zejściu z peronu stała niewysoka, czarnowłosa kobieta i przywoływała mnie ręką.

– Jestem Beata – przedstawiła się. – Wiem, że ten widok nie robi dobrego wrażenia, ale zapewniam panią, że okolica jest spokojna i bezpieczna. Zapraszam do samochodu.

– To jeszcze nie jesteśmy na miejscu? – zdziwiłam się.

– Prawie. Mieszkam trzy kilometry stąd, przy samym lesie – wyjaśniła. – Spodoba się tu pani.

Wsiadłyśmy do samochodu i już po chwili piekielny widok ustąpił miejsca niebiańskim pejzażom. Wzdłuż drogi stały zadbane domy otoczone ogromnymi, tryskającymi bujną zielenią ogrodami.

Ciekawe, ile moich mieszkań zmieściłoby się w jednym takim ogrodzie?” – pomyślałam z zazdrością.

– To tu – zatrzymałyśmy się przed domem z czerwonym dachem. – A to Barry – Beata wskazała głową białe stworzenie, które wyłoniło się spomiędzy drzew.

Nie był to najpiękniejszy pies, jakiego widziałam w życiu

Z wielkiego cielska wyrastał kwadratowy łeb zakończony sterczącymi uszami. Małe ślipia patrzyły na mnie obojętnym wzrokiem, a z pyska spływała pienista ślina.

Kwadrans później siedziałyśmy z Beatą na tarasie i, popijając capuccino, ustalałyśmy zakres moich obowiązków. Karmienie suchą karmą raz dziennie. Odmierzona ilość, bo Barry jest na diecie. Do wody witaminy. Dwa spacery dziennie, każdy po minimum godzinie.

– Barry musi się wybiegać, inaczej będzie bardzo niespokojny – uprzedziła moja pracodawczyni.

Trudno mi było uwierzyć, że ta bestia w ogóle potrafi biegać. Pies wyglądał na takiego, który męczy się po przejściu kilku kroków. Wkrótce przekonałam się, jak bardzo się myliłam. Na spacerze, na który zabrała mnie Beata, okazało się, że gabaryty nie przeszkadzają Barremu w dokazywaniu.

Na ogromnej łące w lesie zachowywał się jak rozbrykany szczeniaczek. Biegał w kółko, przynosił patyki i tarzał się w trawie.

– Na pewno zostaniemy z Barrym przyjaciółmi – obiecałam Beacie, kiedy żegnałyśmy się przy samochodzie.

Wtedy naprawdę w to wierzyłam

Dom miał dwa poziomy. Na dole znajdował się połączony z kuchnią salon, toaleta oraz pomieszczenie gospodarcze, zaś na górze trzy sypialnie i łazienka wielkości połowy mojego mieszkania. Barry nie miał wstępu na górę, nawet gdyby chciał, nie potrafił wspiąć się po wąskich, kręconych schodach.

Szybko zauważyłam, że pies nie lubi, kiedy znikam na górze, siadał wtedy przy schodach i czekał aż zejdę, jakby wiedział, że jestem tu po to, aby dotrzymywać mu towarzystwa.

Trochę się poopalałam, poczytałam książkę, potem zrobiłam sobie coś do jedzenia. Po obiedzie zaczęło się chmurzyć, więc zostałam w domu. Z wielkiej torby, która stała w pomieszczeniu gospodarczym, nasypałam Barremu trochę karmy. Położyłam się na kanapie i włączyłam telewizor. Akurat leciał jakiś serial. Sama nie wiem, kiedy zapadłam w drzemkę...

Obudziły mnie dziwne odgłosy. Otworzyłam oczy i... nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Podłoga zasłana była strzępkami papierów i psim żarciem. Natychmiast oprzytomniałam. Pobiegłam do schowka.

– Jasna cholera! – jęknęłam, uświadomiwszy sobie, że nie zamknęłam drzwi.

Czujny Barry wykorzystał okazję, aby się najeść.

– Coś ty najlepszego zrobił?! – huknęłam na niego.

Nawet nie raczył wstać z posłania.

– Przez ciebie muszę to sprzątać...

Nachyliłam się, aby podnieść płachtę rozszarpanego worka

Zrobiłam to zbyt gwałtownie, bo zamachnąwszy się trąciłam Barrego w nos. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie: Barry zerwał się z posłania, skoczył w moją stronę i wbił się zębami w moją dłoń. Krzyknęłam. Odpowiedziało mi groźne warknięcie.

– Dobry piesek – spróbowałam go uspokoić. – Przecież wiesz, że nie chciałam cię uderzyć. No, puść moją rękę – prosiłam ze łzami w oczach.

Ból był nie do wytrzymania. Barry jednak nie zwalniał uścisku. Byłam przerażona. Wyobraziłam sobie, jak wykrwawiam się na śmierć, zagryziona przez rozjuszoną bestię. „Co robić? – pytałam sama siebie. Gdyby udało mi się wyrwać rękę, mogłam wbiec na schody, tam byłabym bezpieczna.”

Kątem oka dostrzegłam stojącą tuż za moimi plecami ciężką lampę. Wolną rękę powoli wysunęłam w jej stronę, chwyciłam lampę i... zamachnęłam się, waląc Barrego z całej siły w kark. Zaskomlał i wypuścił moją dłoń. Wykorzystałam ten moment, aby wskoczyć na schody.

Ruszył za mną, tocząc pianę z pyska, nie był jednak w stanie pokonać przeszkody. Pobiegłam na górę, gdzie w łazience opatrzyłam zranioną rękę. Cały czas dobiegało do mnie ujadanie Barrego. Cisza zapadła dopiero po kilkunastu minutach. Odczekałam chwilę i powoli zaczęłam schodzić na dół.

Byłam w połowie schodów, gdy Barry mnie zauważył. Poderwał się na nogi i zaczął groźnie warczeć. Cofnęłam się więc wystraszona.

Jeszcze kilka razy podejmowałam próby zejścia na dół, ale wszystkie kończyły się tak samo. W końcu się poddałam.

– Z wieczornego spaceru nici – rzuciłam bestii na do widzenia i zawróciłam do swojego pokoju.

W nocy ból ręki się nasilił

Kiedy wreszcie udało mi się zasnąć, śniły mi się psy, przed którymi próbowałam uciec. Poruszałam się jednak bardzo wolno, a one były coraz bliżej. W końcu dzieliło mnie od nich już tylko kilka metrów. Czułam, że to koniec. Upadłam na ziemię, zakryłam twarz dłońmi. Bestie stanęły nade mną i zaczęły ujadać. Szczekały i szczekały... i to szczekanie wyrwało mnie ze snu.

Na jawie było równie przerażające i dobiegało z dołu. Nadzieja na to, że przez noc Barry się uspokoi, prysła jak bańka mydlana.

Znów spróbowałam zejść na dół, ale sam widok miotającego się ze wściekłości bydlęcia przyprawił mnie o dreszcze. Znalazłam się w pułapce i wiedziałam, że sama się z niej nie wydostanę. Niestety, moja komórka została w salonie, więc telefoniczne wezwanie pomocy nie wchodziło w grę.

Podeszłam do okna. Najbliższy dom znajdował się jakieś pięćset metrów dalej. Nie było szans, aby jego mieszkańcy usłyszeli moje wołanie.

Zorientowałam się, że okna sypialni Beaty wychodzą na drugą stronę. „Może stamtąd dałoby się wezwać pomoc?”.

Nie zastanawiając się długo, weszłam do środka

Pokój urządzony był w stylu angielskim. Sosnowe, pociągnięte różowym lakierem łóżko, obok zdobiona różanym motywem nocna szafka, toaletka z niewielkim lustrem.

Tu sąsiedzi rzeczywiście byli niedaleko, tyle że oddzieleni szpalerem drzew. Byłam głodna i przerażona perspektywą spędzenia tygodnia na piętrze domu. Opadłam na łóżko Beaty i zaczęłam płakać, potem usnęłam. Kiedy się obudziłam, słońce było już wysoko na niebie.

Z dołu nie dochodziły żadne odgłosy, ale ledwo zbliżyłam się do schodów, usłyszałam ostrzegawcze warknięcie. Przez kolejne godziny snułam się bez celu, obiecując sobie, że jak tylko to się skończy, zapomnę o głupich ambicjach i zarejestruję się w pośredniaku. Lepsze spokojne życie na zasiłku niż praca, którą można przypłacić życiem.

Zaczęłam przeglądać szafki Beaty

Może w którejś znajdę jakąś starą komórkę, trzymaną na wszelki wypadek? W szufladzie biurka natrafiłam na batonika, którego natychmiast zjadłam. Dodało mi to sił i zmotywowało do dalszych poszukiwań.

Odruchowo zajrzałam także do bieliźniarki, choć szanse na znalezienie w niej czegoś, co mogłoby mi się przydać, były niewielkie. A jednak... Okazało się, że Beata przechowuje tam nie tylko majtki i staniki, lecz także zdjęcia. Bardzo pikantne.

„To niemożliwe!” – przekonywałam sama siebie. Fotografie jednak nie kłamały. Beata i mąż mojej najlepszej koleżanki mieli romans. I to całkiem świeży – na jednym ze zdjęć Staszek miał na sobie charakterystyczną koszulkę, którą kilka tygodni wcześniej pomagałam Monice wybierać w sklepie.

Nagle dotarło do mnie, że podczas kiedy ja siedzę sterroryzowana przez niezrównoważone bydlę, jego właścicielka zapewne zabawia się z mężem Moniki. Najlepszy scenarzysta nie wymyśliłby takiej absurdalnej historii.

Resztę dnia spędziłam na wymyślaniu zemsty na mężu Moniki i na jego kochance. Nie przeszkadzało mi w tym nawet ujadanie Barrego, które wkrótce ustąpiło miejsca upiornemu wyciu. „A wyj sobie, cierp” – myślałam z satysfakcją. „Może następnym razem nie pozwolisz swojej pani na rozpustne wyjazdy”.

Było już ciemno, kiedy Barry znowu się rozszczekał. Chwilę potem zadźwięczał dzwonek. Poderwałam się i podbiegłam do okna. Przy furtce stała jakaś postać.

– Na pomoc! – krzyknęłam w ciemność. – Pies dostał furii i nie mogę wyjść.

– Proszę się nie martwić, zaraz sprowadzę pomoc – usłyszałam męski głos.

To „zaraz” trwało wieki, ale w końcu przed dom podjechał jakiś samochód i wysiadło z niego kilka osób. Usłyszałam brzęk szyby, potem przeciągły pisk i kroki na schodach. Byłam wolna.

– Jakie to szczęście, że sąsiada zaniepokoiło wycie psa i przyszedł sprawdzić, co się dzieje. Inaczej nie wiem, czy bym tu teraz z tobą siedziała – westchnęłam.

Wróciłam do pisania pozwu rozwodowego. Monika chciała, abym jej pomogła.

– Jesteś pewna, że poradzisz sobie bez Staszka? – spytałam.

Pewnie! – nie miała wątpliwości. – Dzieci pójdą do żłobka, a ja do pracy.

– Wrócisz do firmy? Wiesz, jaka jest Stara. Zwolni cię, jak ktoś z jej znajomych zechce wskoczyć na twoje miejsce.

– Wiem. I bardzo dobrze! Niech mnie zwalnia. Mam inny pomysł na życie.

Miesiące spędzone w domu nie pozbawiły Moniki ambicji

W przeciwieństwie do mnie. Zarejestrowałam się już w urzędzie pracy i czekałam na pierwszy zasiłek. Zaczęłam też kurs przygotowujący do prowadzenia własnej firmy. Wciąż jednak brakowało mi pomysłu, czym mogłabym się zająć.

– To co, może wspólnie otworzymy przedszkole? – rzuciłam żartem.

– Przecież ty się nie nadajesz do niańczenia dzieci – zaśmiała się Monika.

– No właśnie, do czego ja się nadaję? – westchnęłam.

– Może do... szpiegowania niewiernych mężów. Co byś powiedziała na biuro detektywistyczne?

W pierwszej chwili myślałam, że żartuje. Dziś, po roku od chwili, gdy wystartowałyśmy, wiem, że to był strzał w dziesiątkę. Niewiernych mężów jest tak wielu, że mamy zapewnioną pracę aż do emerytury.

Czytaj także:
„Z byłym mężem łączył mnie tylko syn. Niestety, to ja go wychowywałam, tatuś był od rozpieszczania”
„Pies mojego męża okropnie mnie wkurzał. Jednak, gdy byłam w potrzebie, to on przybył mi z pomocą”
„Narzeczony przyjął moje nazwisko, bo swojego się wstydził. Nie wiedziałam, że wyjdzie z tego taki bałagan”

Redakcja poleca

REKLAMA