„Miałam sprytny plan, by uwieść wykładowcę. Co potrafię pokazałam mu na egzaminie ustnym”

zakochana kobieta fot. iStock, Inside Creative House
„Słowa Roberta hipnotyzowały mnie bez końca, siedem dni w tygodniu, a może i częściej. Patrzyłam na niego maślanymi oczami, ponieważ… Ech, no bo… Zakochałam się”.
/ 20.04.2024 18:30
zakochana kobieta fot. iStock, Inside Creative House

– Wybierzemy się w tym roku do Harendy? – pyta czule Robert, tuląc mnie do siebie. – Lada moment, a polne kwiaty będą w pełnym rozkwicie…

Zamykam oczy, a na mojej twarzy pojawia się błogi uśmiech. Przed oczami stają mi obrazy porośniętych mleczami stoków Harendy, gdzie mój ukochany wyszeptał mi słowa miłości. Ale zanim doszło do tego pamiętnego, majowego wyznania, musieliśmy pokonać długą drogę. Bardzo, bardzo długą. A wszystko zaczęło się tak niefortunnie...

– Słuchaj, Anka. Udało mi się zdobyć kasę na podyplomówkę – rzuciła moja przełożona pewnego wrześniowego dnia. – Pomyślałam, że mogłabyś z tego skorzystać.

– Czemu akurat ja? – westchnęłam zrezygnowana.

– No bo ty jesteś wolna, nie masz dzieci ani innych zobowiązań na głowie. Lilka zaczęła te studia rok temu i ostatecznie nie dała rady ich dokończyć. Ciągle coś wypadało - to gorączka, to znowu jakieś rozwolnienie i inne takie.

Prawdę mówiąc, nie dźwigałam na swoich barkach brzemienia familijnych obowiązków, dlatego musiałam zmagać się z tymi zawodowymi. Co prawda, chętnie poszerzałam swoją wiedzę. Jednak nie niemalże każdego roku! Również marzyłam o odrobinie wolnej chwili tylko dla siebie i właśnie tę kwestię poruszyłam w rozmowie z szefową.

– Muszę kogoś wyznaczyć na te studia – wyjaśniła. – A w twoim przypadku mam pewność, że ukończysz je z powodzeniem i sporo z nich wyciągniesz.

Przytaknęłam, choć nie byłam całkowicie przekonana co do tego pomysłu. Moja przełożona odetchnęła głęboko i spojrzała na mnie, uśmiechając się przy tym.

– W takim razie co powiesz na wolne piątki przed weekendami zjazdowymi? Taka jest moja propozycja.

– A same zjazdy odbywają się również w piątki? – spytałam podstępnie.

– Nie, mają miejsce w soboty i niedziele. No więc, jaka jest twoja decyzja?

Dwa piątki w miesiącu wolne od pracy? Błyskawicznie zrobiłam w głowie obliczenia i doszłam do wniosku, że to dla mnie korzystna oferta.

– W porządku, szefowo. Skoro w gratisie są te piątki, to jednak skorzystam – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.

– A żebyś nie czuła się pokrzywdzona, to dokładam jeszcze siebie do zestawu – odwzajemniła mój uśmiech.

Ala była w porządku. Sprawowała funkcję szefa, który stawia wysokie wymagania, ale jednocześnie za swoimi ludźmi wskoczyłaby w płomienie.

– No to mamy umowę – podsumowała.

– Z początkiem października znów zasiadamy w szkolnych ławkach.

W pierwszy październikowy weekend, po tym jak odkurzyłam piórnik i zaopatrzyłam się w notes, powędrowałam na studia. Szczęście, że aura nie zachęcała do zaniechania tego pomysłu, bo kusiło mnie to niesamowicie. Pogoda była paskudna - chłodno i mokro. Przemoknięta i zziębnięta weszłam do gmachu uczelni, odnajdując salę wykładową, gdzie zaplanowano początkowe wykłady.

Mimo że do startu zajęć zostało jeszcze trochę minut, nie byłam jedyną osobą w środku. Usiadłam z rozmachem obok młodego faceta, który siedział na ławie, wertując swoje zapiski.

– Interesujące, czym nas dziś zaskoczą? – rzuciłam luźno, chcąc nawiązać kontakt z chłopakiem obok.

– Tego to nikt nie wie! – wykrzywił śmiesznie usta. – Też przyszłaś na wykłady?

Przytaknęłam.

– No a ty?

No niby tak. Choć wolałbym teraz być w w łóżku i naciągnąć kołdrę na głowę po same uszy.

Całkiem przystojny i sympatyczny

Od razu poczułam, że muszę się przywitać, więc wyciągnęłam dłoń w jego stronę.

– Anka, miło mi. Skoro i tak będziemy razem cierpieć na tych zajęciach...

– Robert – odparł, ściskając moją rękę.

– Oby tylko wykładowcy nie byli za ostrzy. Chętnie od czasu do czasu zrobiłabym sobie wolne – parsknęłam śmiechem.

Jeszcze chwilę rozmawialiśmy o różnych sprawach, aż zaczęli się schodzić inni kursanci. Wtedy Robert podniósł się z krzesła, podszedł do drzwi sali i gestem zaprosił wszystkich do wejścia. Ze zdumieniem obserwowałam, jak kładzie swoje rzeczy na biurku wykładowcy. Gdy już wszyscy się uspokoili, poprosił o ciszę i oznajmił, że jest kierownikiem naszych studiów.

Ale obciach!

– O co chodzi? – moja przełożona, która zajęła miejsce obok mnie, zapytała przyciszonym głosem. – Masz twarz koloru buraka.

– Później ci wszystko wytłumaczę.

Tkwiłam w bezruchu niczym słup soli, wsłuchując się w słowa wypowiadane przez Roberta. Ech, ten doktor Robert, którego ewidentnie bawiło moje zakłopotanie.

– Gwarantuję, że wykłady was zaciekawią. Przecież wszyscy obecni na sali przepadają za zabytkami, czyż nie? – posłał zebranym przyjazny uśmiech i szybko uzupełnił: – Pewna uczestniczka kursu powiedziała mi dziś, że chciałaby sobie zrobić parę dni wolnego. Mogę dać słowo zarówno jej, jak i pozostałym kursantom, że z pewnością niejednokrotnie będzie ku temu okazja.

Sala wybuchnęła gromkim śmiechem.

– To może skoczymy na jakieś piwko? – odezwał się jedyny facet w grupie.

– Miałem raczej na myśli łono natury – Robert nie stracił rezonu. – No dobrze, formalności mamy już z głowy, przechodzimy zatem do przyjemniejszej części, czyli meritum naszych spotkań...

Cały dzień spędziłam na zapisywaniu skrupulatnych notatek, unikając częstego spoglądania w górę, ponieważ zauważyłam, że Robert obserwuje mnie z rozbawieniem. W pewnym momencie nachylił się nad moim notatnikiem i wyszeptał:

– Daj sobie spokój z tym drobiazgowym notowaniem każdego słowa. Przecież cię nie obleję.

Na moje szczęście, nauka na studiach okazała się interesująca, a zajęcia prowadziły tak charyzmatyczne osoby, że weekendowe wizyty na uczelni wcale nie wydawały się uciążliwe. Zwłaszcza, że wykłady często prowadził właśnie Robert.

Sposób, w jaki to robił, sprawił, że nie mogłam oderwać od niego wzorku. Gdy napomknął o uruchomieniu od stycznia pokrewnego kierunku, którym także miał kierować, zwróciłam się do Ali:

– Koniecznie mnie tam wpisz.

Moja przełożona wytrzeszczyła gały

– Kiedyś musiałabym cię przekupywać dodatkowym dniem wolnym. A teraz sama z własnej woli chcesz się poddać takiej męczarni?

– Jak najbardziej.

Słowa Roberta hipnotyzowały mnie bez końca, siedem dni w tygodniu, a może i częściej. Patrzyłam na niego maślanymi oczami jak jakaś gównara, ponieważ… Ech, no bo… Zakochałam się w nim po same uszy, zupełnie jak nastolatka. Fascynował mnie swoją osobowością, urodą i czarem, którym mnie urzekł. Nie potrafiłam wyrzucić go z głowy ani na chwilę. Gdyby on prowadził, to mogłabym nawet studiować ekonomię!

Tak czy inaczej, te dwa tygodnie bez wykładów ciągnęły się w nieskończoność, do tego stopnia, że nawet perspektywa wolnych piątków nie poprawiała mi nastroju. Ale za to co druga sobota i niedziela były wspaniałe. Chciałabym, żeby jego prelekcje trwały wiecznie. Niestety z niezadowoleniem dostrzegałam pierwsze zwiastuny wiosny, która nieuchronnie zwiastowała koniec semestru.

Robert na jednym z ostatnich spotkań wpadł na pomysł, abyśmy poszli na wagary. Powiedział do nas:

– W przyszłym tygodniu chciałbym zabrać was w pewne bliskie mojemu sercu miejsce. Ubierzcie się w coś wygodnego, zróbcie sobie małe co nieco do jedzenia i koniecznie bądźcie w dobrych humorach.

– A dokąd jedziemy? – dociekałam.

– To niespodzianka. Ale jestem przekonany, że ta miejscówka spodoba się fanom wagarowania – odparł, szczerząc zęby w uśmiechu.

Czternaście dni minęło i znalazłam się w autokarze pełnym pozostałych uczestników wycieczki. Naszym kierowcą był Robert, a celem podróży okazało się Zakopane, a dokładniej Harenda, która teraz bardziej przypominała żółty dywan niż soczystą zieleń. Zwiedziliśmy domek, gdzie niegdyś mieszkał Kasprowicz wraz z małżonką, a potem usiedliśmy na ławeczkach nieopodal mauzoleum, żeby trochę odsapnąć.

Pogoda była cudowna

Rozkoszowaliśmy się widokiem budzącej się wiosny, delektowaliśmy porannym posiłkiem i gawędziliśmy bez pośpiechu, gdy Robert niespodziewanie sięgnął po notes i oznajmił:

– Skoro i tak nas to nie ominie, zapraszam was po kolei. Zaliczenia czas zacząć – na jego twarzy zagościł figlarny uśmiech.

– Eeej, ale my nie jesteśmy gotowi. Nieee – posypały się nasze protesty.

– I jeszcze narzekanie? Przecież nie musicie się męczyć w czterech ścianach nad kartkami, no nie? – odpowiedział rozbawiony.

Przyznam, że to chyba najbardziej nietypowy egzamin ustny, jaki do tej pory miałam okazję zdać. Robert kompletnie zignorował standardowe pytania dotyczące architektury, kwestii prawnych i tym podobnych zagadnień. Zamiast tego prowadził swobodną konwersację na zupełnie neutralne tematy! Kiedy nadeszła moja kolej, zwrócił się do mnie:

– No i jak tam, nasza wagarowiczka? Aż tak ciężko było wysiedzieć w szkolnej ławce?

– Coś czuję, że do końca życia będziesz mi przypominał o tym wstydliwym incydencie – odparłam z teatralnym westchnieniem.

– Do końca życia? – Robert podchwycił moje słowa. – Bardzo bym tego chciał – dodał już znacznie ciszej. – Choć nie jestem pewien, czy mogę liczyć na twoją wzajemność...

Gdyby nie znajomi wokół mnie, pewnie zachowałabym się nierozważnie pod wpływem impulsu. Spojrzałam prosto w oczy Roberta, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.

– Zdaję sobie sprawę, że powinienem przynieść ci bukiet, wpatrywać się w ciebie maślanym wzrokiem i zadać to pytanie w bardziej subtelny sposób, ale po co tracić czas na takie zabawy, skoro oboje dawno już wyrośliśmy z pieluch? – mrugnął do mnie porozumiewawczo.

– No tak, w końcu pracownikowi naukowemu z wydziału historii nie przystoi już pewne zachowanie... – parsknęłam śmiechem.

Wskazał na mnie palcem, po czym wystawił język i rzekł:

 Ty mała zołzo! Choć muszę przyznać, że wpadłaś mi w oko już w tej chwili, gdy na luzie potraktowałaś mnie jak swojego kumpla. Ta twoja naturalność i luz mocno mnie kupiły, zdajesz sobie z tego sprawę?

Wrócił ze mną do domu

Moglibyśmy pewnie ciągnąć tę rozmowę w nieskończoność, ale moje koleżanki zaczęły się chichrać, że to zaliczenie to już się chyba w randkę zamienia. Robert nie czekał ani chwili i wlepił mi piątkę, oczywiście z tym swoim wrednym minusem (niezłe ziółko z niego). Zaraz potem zaprosił następną osobę. Kiedy zmierzałam do domu, czułam się jak milion dolarów, a moje ślepia promieniały takim blaskiem, że Alicja prawie tarzała się ze śmiechu.

– Ciekawe, czy ja też mam takie błyszczące gały? I czy te kursy na uczelni wyżłobiły mi trochę zmarszczek z gęby? Koniecznie musimy sobie fundować takie wypady do SPA częściej…

Tuż po zaliczeniu egzaminów końcowych, Robercik bez zbędnych wstępów chwycił moją dłoń i odprowadził mnie pod same drzwi mieszkania. W taki oto sposób rozpoczęliśmy naszą wspólną przygodę, w której co roku obowiązkowym punktem programu jest romantyczne spotkanie wczesną wiosną na Harendzie.

Anna, 31 lat

Czytaj także:
„Gdy przyszły mąż przedstawił mnie swojej matce, to ta wyśmiała mnie w twarz. Powiedziała, że nie odda syna fryzjerce”
„Byłam matką, żoną i kochanką, a teraz mam już naprawdę dość. Marzę o tym, by wszyscy dali mi święty spokój”
„Zostałam starą panną z wyboru. Kiedyś koleżanki mi współczuły, teraz wszystkie mi zazdroszczą. Ale czy jest czego?”

Redakcja poleca

REKLAMA